Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 30 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 06 Cze 2015 18:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Tym razem miało być inaczej. Tym razem już parę tygodni przed wyjazdem mieliśmy dokładnie opracowaną i przygotowaną trasę. Wiedzieliśmy co, kiedy i dlaczego będziemy zwiedzać w Maroku. Powody były dwa : pierwszy raz chcieliśmy coś zrobić solidnie oraz pierwszy raz jechaliśmy w sześć osób (poza tym, przecież doskonale opanowaliśmy już umiejętność organizacji wycieczek – patrz : Tajlandia :D Każdy z uczestników naszej wyprawy otrzymał własnoręcznie przygotowany przewodnik (dotyczący planowanych miejsc pobytu (naprawdę, majstersztyk, nawet zamieściliśmy tam mini-rozmówki po arabsku :D , nic więc dziwnego, że wszyscy uwierzyli w nasze organizacyjne zdolności :)
Tak, tym razem miało być inaczej…..A to, że jednak nie było, to naprawdę nie nasza wina – to efekty marokańskich klątw (niestety – liczba mnoga) :D

Czas pobytu : 18.02.2015 – 28.02.2015
Cena biletu : 450 zł (Warszawa – Londyn, Londyn – Fez, Rabat – Londyn, Londyn – Warszawa)
1 MAD = 0,38 zł
Ilość osób : 6

Image

Ponieważ była to nasza druga podróż do Maroka, doskonale wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. A spodziewaliśmy się najlepszych pod słońcem oliwek, które planowaliśmy (w jak największej ilości) przywieźć do Polski. Trochę czasu zajęło nam opracowanie planu, jak to zrobić. Aż wreszcie wpadliśmy na genialny pomysł - klasyczna, ruska torba! Wpakuje się ją do bagażu podręcznego (nie zajmuje przecież dużo miejsca), na powrót dokupimy bagaż główny (dodatkowe 70 zł - 35 zł za lot) i będzie, jak znalazł :D A że wygląda trochę nie wyjściowo, no cóż, my też pewnie będziemy podobnie wyglądać :D

Podróż do Londynu upłynęła bez problemów, na przesiadkę mieliśmy 8 godzin. Trochę za mało, żeby podjechać do miasta, trochę za dużo, żeby czekać na lotnisku. Nasi biedni współtowarzysze podróży, którzy nam zaufali ("Tak, wszystko mamy pod kontrolą", "Och, przestań, byliśmy już tam, nic nam nie grozi", "Tak, wszystko jest dokładnie zaplanowane", "Nie, nic niespodziewanego się nie zdarzy..." :D spojrzeli z nadzieją, że może by tak znaleźć jakiś pub w pobliżu...Mówisz - masz. Przy wsparciu GPS-u, po paru minutach znaleźliśmy odpowiedni pub - blisko, droga prosta, spokojnie można tam przeczekać trochę czasu.

Image
Ta "prosta droga" na samym początku wyprawy już powinna nam dać coś do myślenia...Nie dała :D

Kilkadziesiąt minut później (i kilkadziesiąt gałązek i cierni wytrzepywanych ze wszystkich elementów ubrań :D nareszcie pub.
Image

W takich miejscach czas mija bardzo szybko, więc ani się obejrzeliśmy, a już trzeba było wracać :) Przelot do Fezu odbył się zgodnie z planem (wprawdzie przyglądając się odprawie, zaczynaliśmy się rumienić na myśl, jak nasza ruska torba będzie wyglądała koło tych wszystkich eleganckich walizeczek i walizek, ale ponieważ mieliśmy to sprawdzić dopiero za 10 dni, postanowiliśmy na razie nie zaprzątać sobie tym głowy :)
W Fezie wylądowaliśmy przed 20. Jeszcze z Polski zarezerwowaliśmy jeden nocleg (riad w medynie) i umówiliśmy się na dowóz z lotniska. Co do reszty - planowaliśmy standardowo - rezerwacje na bieżąco, po kolei w miejscach, które zostały wymienione w naszym autorskim przewodniku.
Zgodnie z planem, na lotnisku czekało na nas dwóch kierowców (dla 6 osób) - koszt dojazdu za wszystkich : 30 euro.

Image
Taras naszego riadu.

Image
Fez nocą.

Image

Image

Nocleg kosztował 66 euro (za wszystkich - 3 pokoje). Chcieliśmy wyjść coś zjeść i pozwiedzać trochę, jednak właściciel naszego hostelu stwierdził, że chodzenie po medynie jest w nocy niebezpieczne i on nas zaprowadzi do bardzo dobrego miejsca, poza medyną, w którym bezpiecznie możemy coś zjeść. Nawet nie mieliśmy siły protestować, zresztą faktycznie, puste uliczki nie zachęcały do samotnego spacerowania. Medyna wyglądała jak wymarła. Dopiero za bramą widać było ruch i gwar. Natomiast turystów - żadnych.

Image
Jadłodajnia "bezpieczna i z dobrymi cenami" (wg. naszego pana :)

Image
Sami zdecydujcie, czy to prawda :)

Image
Powrót do hostelu.

Image
Chwilę posiedzieliśmy jeszcze z panami z riadu, dezynfekując się profilaktycznie (pomyślcie, ile lekarstw mogliśmy zakupić w bezcłówce przy takiej ilości osób :D. Byliśmy jednak strasznie zmęczeni - w końcu w podróży byliśmy już ponad 24 godziny (samolot wylatywał z Warszawy o 6.30, a mieszkamy ok. 300 km. dalej :) Poza tym, jutro zapowiadał się naprawdę ciężki dzień. W naszym autorskim przewodniku zapisano, że po zwiedzaniu medyny w Fezie, wyruszymy nocnym autobusem Supratours do Merzougi...

C.D.N.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 24 Lip 2015 21:34, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast
Odkryj Deltę Mekongu: Wietnam i Kambodża w jednej podróży z Warszawy za 2900 PLN (z dużym bagażem) Odkryj Deltę Mekongu: Wietnam i Kambodża w jednej podróży z Warszawy za 2900 PLN (z dużym bagażem)
#2 PostWysłany: 07 Cze 2015 16:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Kolejnego dnia obudziliśmy się dość wcześnie. Mieliśmy bardzo dużo do zrobienia, a w głowie, jak mantra, cały czas przewijała się myśl : nic nas nie zaskoczy, jesteśmy doskonale przygotowani:) Poza tym, z kolegą Marcinem czuliśmy się niejako gospodarzami tej wycieczki, dlatego zależało nam, aby wszyscy byli zadowoleni i żeby tym razem wyprawa wyglądała inaczej, niż zwykle nasze wyjazdy wyglądają (tzn. wszystko zgodnie z planem, nikt nas nie naciągnie, nie oszuka - czyli pełne zawodowstwo, jak z biurem podróży :D
Taaa, nadzieja matką głupich... :D
Chociaż, trzeba przyznać, początki mieliśmy niezłe :D Ponieważ Supratour do Merzougi miał wyjechać ok. 20.30, bardzo rozsądnie zadecydowaliśmy, że najpierw podjedziemy do biura Supratour, zostawimy bagaże, kupimy bilety, a dopiero później będziemy zwiedzać medynę w Fezie.

Image

Dowiedzieliśmy się, skąd odjeżdżają autobusy z medyny do "nowego miasta" i ruszyliśmy przez wąskie uliczki.

Image

Image

Image
Sposób na utrzymanie czystości w Fezie - wszystkie śmieci są co rano zbierane i wrzucane na grzbiety takich osiołków.

Image
Plac, z którego odjeżdżały autobusy znajdował się zaraz za jedną z bram medyny i wcale nietrudno było do niego trafić.

Image
Bilet na autobus - 3,5 MAD od osoby (kupuje się u kierowcy).

Image
Dworzec kolejowy w Fezie. Naprzeciwko znajduje się biuro Supratour. Byliśmy bardzo zadowoleni - znaleźliśmy odpowiednie miejsce już za pierwszym podejściem i czas też mieliśmy całkiem niezły. Dodatkowo, jedna z koleżanek perfekcyjnie mówi po francusku, więc zaraz załatwimy to, co mamy do załatwienia i ruszamy ponownie do medyny. Jeszcze przez moment mogliśmy się rozkoszować myślą, jak to nam wszystko sprawnie idzie - pan za biurkiem sprzedał nam bilety do Merzougi (170 MAD + 5 MAD za bagaż) i pozwolił zostawić nasze plecaki w biurze. Zbieraliśmy się już do wyjścia, gdy nagle pracująca tam pani zaczęła rozmawiać z naszą koleżanką. Niestety, nikt z pozostałych nie zna francuskiego, więc mogliśmy tylko czekać na zakończenie rozmowy i przetłumaczenie jej, a do tej pory zadowolić się obserwowaniem coraz bardziej rzednącej miny koleżanki :)
Z Fezu do Merzougi prowadzi jedna główna droga, przez Atlas. A kursuje tam jeden autobus dziennie - właśnie nocny. Okazało się, że miła pani z biura postanowiła nas przestrzec - droga jest nieprzejezdna z powodu śniegu, wczoraj autobus nie jechał, jeśli chodzi o dziś - to jeszcze nikt nie może nam powiedzieć, czy pojedzie, bo jest za wcześnie. Przy tak napiętym planie podróży, to byłby dla nas dramat - gdybyśmy nie pojechali do Merzougi dziś, najprawdopodobniej musielibyśmy sobie odpuścić pustynię z prostego powodu - nie zdążylibyśmy.

Image

Postanowiliśmy się tym nie przejmować, tacy wytrawni podróżnicy jak my, znają takie myki. Na pewno pracownica biura jest w zmowie z taksówkarzami i specjalnie straszy, żebyśmy wykupili od nich całą wycieczkę, zamiast jechać na własną rękę dużo tańszym autobusem :) Na pewno nie damy się na to nabrać. Poza tym, mamy obowiązki - musimy dbać też o kieszenie naszych "wycieczkowiczów" i nie pozwolimy, żeby ktoś ich oszukiwał (popatrzcie, jak asertywność i czujność wzrasta, gdy wmówimy sobie, że jesteśmy za kogoś odpowiedzialni :D W utrzymywaniu pewności siebie pomogła nam też francuskojęzyczna koleżanka Gosia, która stwierdziła, że pani za dobrze po francusku nie mówiła, więc może coś się jej pomyliło :D

Image

Podbudowani (mantra : wszystko idzie zgodnie z planem... :D podjechaliśmy dwiema małymi taksówkami ponownie do medyny (10 MAD za jedną) i zaczęliśmy zwiedzanie.

Image

Image
W labiryncie wąskich uliczek Fezu faktycznie można się zgubić. Ale jest to przyjemne zgubienie, połączone z odkrywaniem nowych, ciekawych zaułków (do czasu, gdy nie zorientowaliśmy się, że podziwiamy pewien budynek po raz czwarty :D

Image

Image

Image
Koty pod sklepem mięsnym - dobrze wiedzą, że na pewno coś dostaną :)

Szczególnie zależało nam na odwiedzeniu słynnej garbiarni i farbiarni skór. Żeby ją znaleźć, wcale nie trzeba korzystać z usług przewodnika. Wystarczy podnieść głowę wyżej i szukać tego typu niebieskich tabliczek :

Image

Niestety, Marokańczycy mieli na ten temat trochę inne zdanie :D Już po paru minutach dołączył do nas na oko 10-letni chłopczyk, który nie zważając na nasze sprzeciwy, próby ignorowania go itp., po prostu się u nas zatrudnił :D (wreszcie do mnie dotarło, co znaczy : samozatrudnienie :D Z dużym entuzjazmem zaproponował nam wycieczkę do, nie zgadniecie, farbiarni skór :D Podziękowaliśmy mu i dalej ruszyliśmy do farbiarni, kierując się niebieskimi tabliczkami. Niezrażony chłopiec szedł z nami, czasem wybiegał na przód (żeby dla wszystkich było jasne, że to jednak on nas prowadzi :) , ale częściej z boku lub z tyłu. Gdy doszliśmy na miejsce, przez sklep ze skórami (właściciel serdecznie zapraszał), weszliśmy na dach, z którego mogliśmy podziwiać farbiarnię.

Image

Image

Image
Wrażenie faktycznie niesamowite. Wcześniej dużo się naczytałam o nieprzyjemnych zapachach dobiegających z kadzi, jednak nic takiego nie odczuliśmy. Najprawdopodobniej dlatego, że było dosyć chłodno. Wprawdzie nasz młody przewodnik przyniósł nam wiązki mięty (wkłada się w nie nos, żeby nie czuć zapachu), ale nie były zupełnie potrzebne.

Image
Dzięki chłodowi, pracownicy byli w stanie mieć na sobie takie ubrania ochronne. Ptasie odchody, których używa się do zmiękczania skór, są toksyczne, więc chociaż przez okres chłodu mogą chronić się przed negatywnymi skutkami swojej pracy.

Image

Image

Gdy chłonęliśmy widok, nasz przewodnik uznał, że chyba to jest moment, w którym należy odebrać zapłatę za dobrze wykonaną usługę. Daliśmy mu 10 MAD (w końcu to przecież dziecko), jednak szybko się okazało, że owszem, 10 MAD jest dobrą zapłatą, ale...za osobę (przypominam - było nas 6 osób). Daliśmy mu drugie 10 MAD (no...dziecko przecież...), ale gdy i to nie pomogło, postanowiliśmy się bronić jasnym stwierdzeniem, że nie mamy pieniędzy.

Image
To zupełnie nie zraziło młodego biznesmena i zaproponował, że w takim razie możemy mu dać prezent.....np. telefon... albo aparat fotograficzny. Troszkę nas to zbiło z tropu, więc, żeby przyspieszyć naszą decyzję, chłopiec poprosił jedną z koleżanek, aby otworzyła torebkę, pokazała, co tam ma, a on na pewno sobie coś wybierze... :D Głupio przyznać, ale ja zupełnie nie wiem, jak się w takich sytuacjach zachować - wiem i jestem o tym przekonana, że nie powinno się do takich rzeczy przyzwyczajać dzieci, ale z drugiej strony - no właśnie...to przecież dziecko....
Żeby dłużej nie męczyć naszego sumienia, pozostało nam tylko jedno - po prostu mu uciekliśmy :D Do tej pory nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak się nam to udało, no i jak głupio musiała wyglądać szóstka dorosłych (podobno :D uciekających przed jednym dziesięciolatkiem w plątaninie wąskich uliczek :D

Image

Co do jednego jestem przekonana - był to punkt zwrotny naszej wycieczki, który zdecydowanie zaważył na jej kształcie :) Myślę, że za to, co mu zrobiliśmy, chłopiec rzucił na nas klątwę. Pierwszą :D

Image
Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy (albo jeszcze nie zaczęła działać :), więc spokojnie dalej kluczyliśmy po medynie.

Image

Image

Pod Supratourem chcieliśmy być dużo wcześniej ("nic nas nie zaskoczy, wszystko zgodnie z planem..." :D , więc wzięliśmy ponownie dwie taksówki (10 MAD za jedną) i pojawiliśmy się przed biurem-poczekalnią z dwugodzinnym zapasem czasu. Chcieliśmy zerknąć na nasze bagaże i jeszcze coś zjeść. Gdy tylko weszliśmy do środka, pani przywitała nas miłym uśmiechem i informacją : "Dziś autobus nie pojedzie. Przyjdźcie jutro wieczorem się dopytać..." :D

C.D.N.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
17 ludzi lubi ten post.
Grzes830324 uważa post za pomocny.
 
      
#3 PostWysłany: 07 Cze 2015 16:25 

Rejestracja: 11 Mar 2013
Posty: 694
Loty: 2
Kilometry: 3 738
Bardzo ciekawa relacja, czekam na c.d.
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 07 Cze 2015 17:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Lut 2014
Posty: 3057
Loty: 321
Kilometry: 481 404
platynowy
Czekałem na tę relację ! :D Będą jakieś "gwiazdki" w dalszej części ? ;)
Właśnie wróciłem z małego tripu i miałem zamiar standardowo przekopać się przez nieprzeczytane posty, a tu na dzień dobry relacja opatrzona znakiem jakości @pestycyda ;)
Jak będziecie kiedyś w Trójmieście, to chętnie postawię Wam piwo, w ramach podziękowania za te godziny spędzone na czytaniu Waszych relacji :)
_________________
W "relacjach": Filipiny (2018), Armenia(2017), Argentyna(2016), Kazachstan (2016) i Maroko(2015).

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 07 Cze 2015 17:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 31 Mar 2011
Posty: 431
Loty: 32
Kilometry: 46 097
niebieski
Miło się czyta ;) Czekam na ciąg dalszy.
_________________
Image

Moje podróże: https://podroze-podroze-podroze.blogspot.com
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 08 Cze 2015 22:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@marcino123, nie kuś, bo się w końcu wybierzemy :) i wylądujemy w Krościenku np. :/ :D
Dziękuję za wsparcie. Nie wiem, co się stało, ale nie mogę polubić Waszych postów. Może potem się naprawi, na razie "lubię to" słownie :)

Informacja o braku autobusu trochę zatrzęsła naszym światem. Cały, tak pieczołowicie zbudowany plan podróży, runął w jednym momencie. Miała być Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni...Potem powrót przez Azrou z noclegiem. Następnie Chefchaouen, Asilah i przejazd do Rabatu (tam mieliśmy wykupiony lot powrotny). A na wszystko mieliśmy tylko 8 dni (2 noce planowaliśmy jeszcze spędzić w Londynie). Co robić? Co robić?...Szybki rzut okiem na tablicę odjazdów - w tym momencie było nam obojętne, gdzie pojedziemy, byleby się ruszyć dalej. Niestety, żaden inny autobus już nie odjeżdżał... To może pociąg? W końcu mieliśmy dwa kroki na dworzec. Też nic...
W głowie pustka i czarna dziura. Robi się ciemno, nie mamy noclegu (to akurat nie problem :D , ale żal nam było spędzać kolejną noc w Fezie - szkoda czasu, poza tym i tak nie mieliśmy pewności, czy na drugi dzień autobus pojedzie).
A teraz wyobraźcie sobie 6 zdenerwowanych osób, zamkniętych w małej przestrzeni (poczekalnia Supratour), z których każda próbuje coś wymyślić, przekrzyczeć i równocześnie uspokoić pozostałych. Zgadza się, powstaje gwar...No dobra, to eufemizm :D
Właściwie więc nic dziwnego, że również pani z biura się zdenerwowała i delikatnie spróbowała nas wyprosić. Równie delikatnie odmówiliśmy, argumentując, że na razie nie mamy gdzie się wynieść :D Myślę, że wtedy padła druga klątwa, co nie byłoby takie złe, gdybyśmy (a raczej gdyby Marokańczycy) na tym poprzestali. Nasza prywatna teoria (wielokrotnie przetestowana) głosi bowiem, że kolejna klątwa znosi poprzednią :D Czyli w tym momencie wyszliśmy na zero. Ale nie trwało to długo :D
Opuściłam z koleżanką towarzystwo, zostawiając ich w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy ("To może pojedźmy gdzieś nad ocean?" "Nie ma czym..." "Czekaj, przejrzę jeszcze mapę" "Może nie wchodziłbyś mi w słowo?"... :D i postanowiłam działać!
Bardzo sprytnie wymyśliłam sobie, że możemy odwrócić kolejność zwiedzania. Spróbować podjechać taksówką do Azrou (będzie dużo taniej, niż do Merzougi), przenocować tam, a kolejnego dnia może Supratour już będzie jechał. Jeśli nie - to coś się wymyśli :) Pierwszy element planu zakładał dowiedzenie się, ile będzie kosztować taksówka do Azrou. Po krótkich negocjacjach (popartych ciągłym podkreślaniem : "chcemy się tylko dowiedzieć o cenę. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy pojedziemy") stanęło na 600 MAD (i prezentacji w wykonaniu kolegów kierowcy, że jednak 6 osób zmieści się w jednym samochodzie). Czyli nie najgorzej. Wytłumaczyłyśmy panu, że teraz musimy wrócić do pozostałych i zapytać, czy się na to zgadzają. Jeśli tak - to wrócimy razem do niego i pojedziemy. A jeśli nie wrócimy przez najbliższe 10 min, to znaczy, że jednak współpraca nie dojdzie do skutku. Pan ze zrozumieniem pokiwał głową i pożegnaliśmy się całkiem miło. Bardzo uradowane wróciłyśmy do biura (Udało się! Problem rozwiązany! :), ale tymczasem, nasi towarzysze również nie próżnowali. Okazało się bowiem, że mają nowego przyjaciela - bardzo miłego pana, który zupełnie przez przypadek przechodził akurat obok biura Supratour i bardzo pragnąłby nam pomóc :D A, i jeszcze tak zupełnie przez przypadek jest właścicielem agencji turystycznej, która specjalizuje się w organizowaniu wycieczek do Merzougi i przejażdżek na wielbłądach i spaniu na pustyni...(pozdrawiam, @marcino123, masz jeszcze jakieś pytania o gwiazdki? :D I co najciekawsze - jakoś tak akurat przy sobie miał cały album wypełniony zdjęciami tych atrakcji i podziękowaniami od szczęśliwych turystów :D Muszę przyznać, ze moi towarzysze jeszcze nie do końca się z nim zaprzyjaźnili (czytaj : nie zakontraktowali tej wycieczki :D , ciężar negocjacji cenowych pozostawiając mi (tłumaczy ich tylko to, że większość była ze mną po raz pierwszy na wyjeździe i nie znała moich pełnych umiejętności w tym zakresie. Ale koledze Marcinowi to się dziwię, poważnie :D Miły pan potwierdził, że główna droga jest nieprzejezdna dla autobusu na pewnym odcinku. Natomiast możemy nadrobić trochę kilometrów (ok. 200) boczną drogą, przejechać ten problematyczny kawałek i ponownie wjechać na główną. I oczywiście wszystko nam zorganizuje i będzie super itp., itd. Natomiast pierwsza cena, którą podał, była zupełnie absurdalna. Cóż było robić, poczuwając się do odpowiedzialności za grupę ("wszystko mam pod kontrolą") i podpierając się argumentem przeczytanym gdzieś na fly4free ("jesteśmy biednymi studentami"), podałam naszą cenę. Pan spojrzał w nasze dosyć dorosłe twarze - widocznie uznał, że może jesteśmy wyjątkowo tępymi studentami, który każdy rok muszą powtarzać pięć razy i ...zgodził się! Bardzo byłam z siebie dumna! Udało mi się wynegocjować 1/4 pierwotnej ceny, czyli 800 MAD od osoby za dojazd, wielbłądy, nocleg na pustyni i powrót! Postawił tylko jeden warunek - ponieważ jest już ciemno, a droga trudna, a on zupełnie przez przypadek jest jeszcze właścicielem hotelu w Fezie, prześpimy się dziś u niego (dodatkowe 5 euro), a jutro z samego rana wyruszamy. Brzmiało dosyć rozsądnie. Chyba... :D
Nie było na co czekać, poszliśmy razem ponownie na postój taksówek, podprowadził nas do jakiegoś kierowcy, wręczył mu swoje pieniądze i powiedział, że on już jedzie, a nas dowiezie do hotelu to auto. I zniknął w ciemnościach. Zapakowaliśmy się do taksówki i ....od tej pory wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. I bardzo chaotycznie :D
Plecaki były już w bagażniku, my nadal próbowaliśmy się w szóstkę wpasować w jedno auto, jak puzzle, gdy nagle wokół naszego samochodu zaroiło się od krzyczących Marokańczyków. Naprawdę, było ich mnóstwo... Kierowca wysiadł i zaczął z nimi rozmawiać (kto był w Maroku, ten wie. Kto jeszcze nie był - pewnie o tym czytał. Marokańczycy podczas rozmów bardzo mocno gestykulują i mówią podniesionym głosem. Może to sprawiać wrażenie, że się kłócą, ale to tylko ich sposób rozmowy. Natomiast ci naprawdę krzyczeli i się kłócili). Cóż było robić - wygramoliśmy się z auta, żeby dowiedzieć się o co chodzi. I nagle znaleźliśmy się w samym środku tłumu krzyczącego po arabsku :/ Najgorsze było to, że nie rozumieliśmy niczego, a oni byli zbyt wzburzeni, żeby próbować nam to tłumaczyć na angielski. Gdzieś kątem oka zauważyliśmy kierowcę, z którym rozmawialiśmy o Azrou. I, niestety, on wyglądał na najbardziej wzburzonego. I najgłośniej krzyczał:/ Po jakimś czasie (kilka? kilkanaście minut?) i naszych staraniach epatowania spokojem i opanowaniem, w końcu, litościwie, ktoś zaczął tłumaczyć, o co chodzi. Okazało się, że nasz niedoszły kierowca uważa, że go oszukaliśmy, że zamówiliśmy u niego kurs, nie przyszliśmy, on na nas czekał, nie wziął innych klientów i przez to nie zarobił. Przykro się nam zrobiło i próbowaliśmy tłumaczyć naszą wersję wydarzeń. Na szczęście Marokańczycy są bardzo honorowi - postanowili doprowadzić do konfrontacji z zezłoszczonym kierowcą. Okazało się dodatkowo, że byli jacyś świadkowie naszej rozmowy i, ostatecznie, przyznali nam rację. Mimo wszystko było nam bardzo przykro, nieprzyjemnie i żal człowieka, który poczuł się oszukany. Myślę, że gdy dotarło do niego, że nic nie ugra i odchodził od grupy, rzucił na nas trzecią klątwę (Jeeah, znowu jesteśmy na fali :D
Dowód - Marokańczycy dalej krzyczeli, a co gorsza - zaczęło się ich robić jakby więcej:/ I nagle w tym natłoku obcych, wykrzyczanych wyrazów, zrozumieliśmy jeden : mafia :/ Kolejne tłumaczenie i dowiedzieliśmy się, że : pod żadnym pozorem nie mamy jechać z opłaconym przez przyjaciela z biura Supratour taksówkarzem, bo dostaniemy się w szpony mafii...Hm, noc, obcy kraj, obcy język - nie jest to przyjemna wiadomość w takiej sytuacji (edit : w żadnej sytuacji nie jest to przyjemna wiadomość :D Gdy z lekkim niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w twarze naszych obrońców, oni postanowili wyciągnąć najcięższe działa. Podeszła do nas kolejna osoba, potwierdzając to, co zostało już powiedziane i przedstawiając się, że jest policjantem. I tu zrobiliśmy jedną z najgłupszych rzeczy (nie : najgłupszą, bo lista jest ciągle otwarta :D - postanowiliśmy nie okazać się już takimi najgorszymi naiwniakami i z dużą pewnością siebie poprosiliśmy go o wylegitymowanie się. Skończyło się to tak, że starając się wydawać mądrze brzmiące "hmmm..." i "aha...", staliśmy obracając w dłoniach jakąś legitymację. Całą po arabsku :D Ponieważ nie byliśmy jeszcze do końca przekonani, po chwili do naszej szybko i ciągle rozrastającej się grupy, podjechał radiowóz. Na pełnych światłach. To już nas trochę bardziej przekonało, poza tym, i tak chyba nie mieliśmy wyjścia :) Skracając - wg. wszystkich naszych obrońców (a były już ich tysiące :D , poznaliśmy członka mafii, która porywa?okrada? (tu nie było dokładnie sprecyzowane) turystów i przestrzegają nas, dla naszego własnego bezpieczeństwa. Znają ich dobrze i wiedzą, co to za ptaszki. I tu zadaliśmy policji trochę nietaktowne pytanie : skoro ich znacie i wiecie, to dlaczego ich nie złapiecie? Lekko stropiony policjant odparł, że nie wiedzą, gdzie są. Ale trochę mu się przykro zrobiło i wsiadł do radiowozu i odjechał (wcześniej zabierając nam wizytówkę hotelu, do którego mieliśmy jechać). Nastroje tłumu zaczęły się wyciszać, ludzie zaczęli się powoli rozchodzić (w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - ostrzegli nas w końcu), a nam odechciało się trochę jechać na pustynię. I gdziekolwiek :/ Bez problemu wyjęliśmy nasze bagaże z taksówki i w poczuciu beznadziei zaczęliśmy iść w stronę dworca kolejowego (ponieważ to było jedyne porządnie oświetlone miejsce w pobliżu). I wtedy naszym obrońcom chyba też się zrobiło trochę przykro, bo jeden z nich podszedł do mnie i spytał, dlaczego nie chcemy jechać do Merzougi. Odpowiedziałam na to szczerze, że jest nam po prostu smutno i źle z powodu całej tej sytuacji. Na co on się ponownie trochę wzburzył i rzekł : "Przykro? Powinniście się cieszyć. Uratowaliśmy was przed mafią". Nie wiedziałam do końca, czy to, co mówili, było prawdą, więc zapytałam : "Mafią? A co oni by nam zrobili?". Wtedy mój rozmówca zastanowił się przez chwilę nad tym, co mogłoby mnie najbardziej przerazić, zmierzył wzrokiem moje obławe ciało i z radością odparł : "Powiedzieliby wam, że dostaniecie dużo jedzenia, a daliby wam bardzo mało. I niedobre" :D :D :D :D No tak, nie mam pytań - trafiliśmy w szpony mafii żywieniowej :D To nam na tyle mocno poprawiło humor (tzn. im, mi właściwie pogorszyło - wiem już, jak ludzie mnie postrzegają, a nie jest to pożądana przez kobiety wizja :D , że ponownie zaczęliśmy rozważać wyjazd do Merzougi. Ale z innym kierowcą.
Podczas całej akcji przebywał z nami pewien pan - to właśnie on próbował nam wiele tłumaczyć, poza tym bił od niego duży spokój, inni taksówkarze traktowali go z szacunkiem, a jego mowa ciała budziła zaufanie, przynajmniej jakoś tak go odebraliśmy. I jakoś od słowa do słowa - Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni, dwa auta itp. - 800 MAD od osoby. Wprawdzie decyzję podejmowaliśmy teraz wyjątkowo długo (na tyle długo, że ponownie przyjechała chyba nadal urażona sugestią, że nic nie robi, policja i zaprosiła nas do radiowozu na identyfikację byłego przyjaciela. Gdy odmówiliśmy, po chwili pojawili się ponownie, pokazując zdjęcie na komórce. Okazało się, że pojechali do hotelu z wizytówki i zabrali mężczyzn, którzy tam byli. To nie był on). Była 12.00 w nocy, cała sytuacja dosyć mocno nadszarpnęła nasze zaufanie do kierowców (wszystkich - na wszelki wypadek :D , ale tak strasznie chcieliśmy jechać na Saharę....Dodatkowo alternatywą był nocleg na dworcu kolejowym...Więc właściwie nie mieliśmy wyboru. Dobiliśmy targu :D

C.d.n.

P.S. Wybaczcie brak zdjęć w tym poście. Uznałam, że trochę nietaktownie byłoby przepychać się między tłumem i mówić : "Przepraszam, czy mógłby pan, uderzać tą ręką trochę bardziej na lewo, bo chcę przejść?", "O to, to! Wspaniale pan wygląda, gdy się złości - może pan powtórzyć tę minę?" :D
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
25 ludzi lubi ten post.
Grzes830324 uważa post za pomocny.
 
      
#7 PostWysłany: 08 Cze 2015 23:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię" :lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#8 PostWysłany: 08 Cze 2015 23:27 

Rejestracja: 06 Lip 2011
Posty: 3562
złoty
Jak dotychczas relacja bardzo emocjonująca, ale chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 09 Cze 2015 22:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
greg1291 napisał(a):
chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów ;)

Zupełnie nie rozumiem dlaczego :D
@gosiagosia, nie były, ale też nas wiele nauczyły - głównie o samych sobie.

Tak więc, podjęliśmy decyzję. Ale postawiliśmy również pewne warunki, które wydawały nam się jedynym możliwym zabezpieczeniem, choć marnym. Otóż :
1. Dzielimy się na dwa samochody, w każdym siedzi jedna osoba, która potrafi rozmawiać w innym języku (francuski - Gosia, angielski - ja) i jeden facet (w naszej szóstce było ich akurat dwóch :)
2. Samochody mają się trzymać w zasięgu wzroku. Jeśli któryś się zatrzyma (np. na stacji), drugi ma natychmiast zrobić to samo.
3. Sfotografowaliśmy wzajemnie tablice rejestracyjne - my, tego drugiego auta, oni - naszego (ale to już trochę z ukrycia, bo było nam głupio i nie chcieliśmy urazić kierowców :)
Pocieszał nas też fakt, że podczas awantury na postoju, obejrzała nas dokładnie chyba połowa mieszkańców Fezu, więc bardzo ryzykowne byłoby teraz np. nas porwać :D
W końcu, z duszą na ramieniu, ruszyliśmy. I bardzo szybko się okazało, że jedno z naszych zabezpieczeń troszeczkę się nie sprawdza. Pan w moim aucie umiał po angielsku trzy słowa na krzyż, natomiast doskonale posługiwał się francuskim :D Jednak nie zaprzątało nam to długo głowy, bo jak tylko wyjechaliśmy z miasta i wjechaliśmy w małą, bardzo ciemną uliczkę, auto się zatrzymało, a pan powiedział zdecydowanym tonem : "Give yours passports".....Nie zaprzeczę, odebrało nam mowę :) Jednak po pierwszym zaskoczeniu, zauważyliśmy, że stoimy pod malutkim okienkiem, z lekka oświetlonym, nad którym był napis : Policja turystyczna :D Okazało się, że jeśli kierowcy wyjeżdżają za Fez z klientami dalej niż 50 km, muszą to zgłosić na policji, która spisuje dane z paszportów. Odetchnęliśmy z ulgą. To było prawdziwe zabezpieczenie.

Image
Parę minut później nasi współtowarzysze podróży przeżywali ten sam stres, co my :)

Podczas spisywania danych, jeden z kierowców zaproponował zamianę aut (my przesiadamy się do niego, bo język angielski, oni - do naszego, bo francuski). Było to bardzo logiczne rozwiązanie, więc posłuchaliśmy. Dopiero gdy wygodnie umieściliśmy się w drugim aucie, uświadomiliśmy sobie straszną rzecz - teraz mamy zdjęcia rejestracji własnego pojazdu :D Taak, w robieniu zabezpieczeń też jesteśmy nieźli... :D
Nasz nowy kierowca (był nim pan, który od początku wzbudzał w nas zaufanie) okazał się bardzo rozmowny. Potwierdził, że ominiemy nieprzejezdny odcinek głównej drogi poboczami (nadrabiając niestety kilometrów), a potem wjedziemy na nią i nic nam już nie przeszkodzi. Super! Auto wygodne, dużo miejsca, kierowca miły, wycieczka uratowana! A tymczasem, klątwa cały czas działała....
Trochę rozmawiając, trochę przysypiając, cały czas zmniejszaliśmy dystans między nami, a wymarzoną pustynią. Zaczęło się robić coraz zimniej i ciemniej. A droga? Coraz węższa, gorsza, aż wreszcie zupełnie zniknęła. Samochód podskakiwał na wybojach, kierowca omijał większe kamienie i pocieszał nas, że jeszcze tylko kilkadziesiąt kilometrów i dojedziemy do stacji benzynowej, która stała na granicy z główną drogą. I nagle poczułam uderzenie i huk...Mój pierwszy wypadek samochodowy w życiu :/

Image
Po szybkim upewnieniu się, że nikomu nic się nie stało, wyszliśmy obejrzeć auta. Okazało się, że bezpośrednio przed maską naszego nagle pojawiła się duża, głęboka dziura (pozostałości po powodziach, które wcześniej nawiedziły Maroko). Nasz kierowca zauważył ją dosłownie w ostatniej chwili i wyhamował. Jego jadący za nami kolega niestety nie zdążył i uderzył w nasz tył...Dosyć szybko stało się jasne, że drugi samochód nigdzie nie pojedzie. Stoimy w środku niczego, ciemno, żadnego domu, zimno jak diabli...Zaczęliśmy się rozglądać za jakąś pomocą i, zaraz, zaraz...w niewielkiej odległości od nas stał jakiś dom. A przed nim, nie uwierzycie - najprawdziwsza...laweta :D Nie, w taki absurd to już nie mogłam uwierzyć. Jechać kilkadziesiąt kilometrów przez zupełnie niezamieszkane przestrzenie, a rozbić się dokładnie przy lawecie :D Niestety, z jakichś powodów nie mogliśmy jej użyć (kierowcy długo dyskutowali na ten temat, gdzieś dzwonili i nawet podchodzili - i pod dom, i pod lawetę). I wtedy, po raz kolejny mogłam się przekonać, w jaki sposób Marokańczycy pojmują honor. "Obiecałem, że was dowiozę, więc was dowiozę" - obwieścił dumnie nasz kierowca i kazał przepakować wszystkie bagaże do jego auta. Okazało się, że jego towarzysz musi poczekać tu do rana, bo dopiero wtedy przyjedzie pomoc. Z trudem upchnęliśmy się w szóstkę do jednego pojazdu, ale bardziej niż niewygoda zaprzątał nam myśli pan, który musiał pozostać sam w ciemności i zimnie. Wprawdzie gwarantowali nam, że ma koce i ciepłe ubranie i że zaraz rano przyjedzie pomoc drogowa, ale chyba nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji...:(
Ruszyliśmy. Tym razem pan przestał żartować i bardzo mocno skoncentrował się na prowadzeniu. Widać było po nim skupienie i stres. Po karku spływały mu kropelki potu - swoista walka między nim, a drogą. Co jakiś czas mówił tylko - jeszcze parę kilometrów.
I faktycznie, nagle, w zupełnej ciemności, zobaczyliśmy jaśniejącą gdzieś na horyzoncie plamę światła. Stacja! Jesteśmy uratowani!!!
....a klątwa działała....
Im bliżej stacji benzynowej, tym bardziej humory nam się poprawiały. Stacja = bezpieczna droga. Już, już widzimy zarys, już prawie możemy odczytać neonową nazwę, widzimy zaparkowane auta...Zaraz, zaraz, czemu ich tyle tu parkuje....?

Image

Nie zorientowaliśmy się do ostatniego momentu. Nawet wtedy, gdy po zatrzymaniu na stacji nasz kierowca uderzył z rozpaczą głową w kierownicę. Parę razy :D

Image

Otóż owszem, najpierw zamknięty był wcześniejszy odcinek drogi. Ale dosłownie przed chwilą spadł śnieg i tym razem uczynił nieprzejezdnym kolejny...Może otworzą go jutro, o 8.00 rano. A może nie :D

Image

Image
Nie wyglądało to w każdym razie optymistycznie.

Na stacji było mnóstwo unieruchomionych aut. Sami miejscowi i my. Natomiast spotkały nas tam olbrzymie dowody życzliwości. Pan ze stacji benzynowej otworzył salkę, która za dnia była barem, żebyśmy mogli się ogrzać. Natomiast trudno było do niej dojść :D

Image

Nasz kierowca postanowił przesiedzieć całą noc poza autem, żeby było nam w środku choć trochę wygodniej. Inny kierowca zaproponował, żeby przespać się w jego ciężarówce. Sytuacja była już tak abstrakcyjna, że dostawaliśmy ciągłych ataków śmiechu. Zresztą, nie tylko my :D Generalnie - to była bardzo wesoła noc, spędzona z przemiłymi i bardzo życzliwymi ludźmi.

Image
Wtrącenie oszczędnościowe - najlepszy nocleg na świecie i zupełnie za darmo :)

Doczekaliśmy wspólnie do 8.00 rano i, razem z nowymi przyjaciółmi, usłyszeliśmy obwieszczenie - droga otwarta! Takiego wybuchu radości ta stacja chyba jeszcze nie widziała :D Wprawdzie droga nie wyglądała najlepiej, ale co tam, jedziemy :)

Image

Przejechaliśmy może z 200 metrów. I utknęliśmy. W bardzo długim korku :D Okazało się, że drogą wprawdzie można przejechać, ale ze względu bezpieczeństwa pojazdy przepuszczane są w ruchu wahadłowym - 20 z jednej strony, zamykamy, 20 z drugiej strony itd.

Image
Naprawdę, nigdy bym nie przypuszczała, że zobaczę takie obrazki w Afryce :)

Image

Image

Image

W końcu przyszła nasza kolej na jazdę. Zamknięty odcinek drogi ciągnął się może przez jakieś 10 km, może troszkę więcej. I uwierzcie - ten odcinek dłużył się nam chyba najbardziej. Skupienie w aucie było tak wielkie, że właściwie można by ciąć je nożem...Dlatego okrzykami radości przywitaliśmy ten widok :

Image

Tak, teraz mogło być już tylko lepiej :) Nasz kierowca nadał nam arabskie imiona i nam też kazał się tak do siebie zwracać. On natomiast stał się dla nas Szeryfem :) Upewnił się jeszcze telefonicznie, czy jego kolega uzyskał pomoc (tak :) i od tej pory jazda była już czystą przyjemnością :) Tym bardziej, że co chwilę na drodze spotykaliśmy naszych nocnych przyjaciół i pozdrawialiśmy się głośnym trąbieniem i śpiewami :)

Image
A za oknem takie widoki.

Image
A śniegu coraz mniej...:)

Image
I droga jakaś taka jasna, czysta...I w ogóle ją widać :)

Image
Widoki coraz piękniejsze...

Image

Image

Image
Nie do uwierzenia, że jeszcze trzy godziny wcześniej brnęliśmy w śniegu po kolana :)

Image

Image
Coraz bliżej do celu :)

Image

Image
I jest! Punktualnie o 13.00 dotarliśmy do naszej Ziemi Obiecanej! Wysiadając wyściskaliśmy się mocno, a Szeryf stwierdził skromnie : "Przecież obiecałem, że was dowiozę..."

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
16 ludzi lubi ten post.
Grzes830324 uważa post za pomocny.
 
      
#10 PostWysłany: 09 Cze 2015 22:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Lut 2014
Posty: 3057
Loty: 321
Kilometry: 481 404
platynowy
byłem 2 tygodnie przed Wami i nawet na tizi n’tichka między Marrakeszem a Warzazat nie było już praktycznie śniegu :)
_________________
W "relacjach": Filipiny (2018), Armenia(2017), Argentyna(2016), Kazachstan (2016) i Maroko(2015).

Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 10 Cze 2015 22:03 

Rejestracja: 22 Sie 2012
Posty: 663
Loty: 78
Kilometry: 201 975
niebieski
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
_________________
moje relacje:
http://www.fly4free.pl/forum/sztuka-ame ... ,212,81860
minirelacja-z-maxiwyspy-ilha-grande,212,96928&start=0
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 16 Cze 2015 22:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@marcino123, właśnie mówię - klątwa :D

Szeryf wprowadził nas do hotelu, gdzie zostaliśmy przyjęci w czymś w rodzaju salonu gościnnego - poduszki, herbata, przekąski. Mogliśmy też skorzystać z łazienki i trochę się umyć po podróży (oj, przydało się :) o ile pamiętam, ostatni raz myliśmy się jakieś 30 godzin temu, a strach dosyć wzmaga wydzielanie potu :) Razem z paroma innymi osobami czekaliśmy na godzinę 16.00, o której miała się rozpocząć nasza pustynna przygoda.

Image

Podobno dzień wcześniej miała miejsce dosyć duża burza piaskowa, która trochę hotel przysypała - załoga cały czas wymiatała piasek z różnych zakamarków. Hotel z drugiej strony przylegał bezpośrednio do pustyni. A gdy wyszliśmy się z nią przywitać, przed oczyma ukazał się taki widok :

Image
Przecież to wygląda jak w pełni profesjonalne studio fotograficzne, do robienia "zdjęć z wakacji" :) ewentualnie - "ślubnych egzotycznych" :)

Image

Punktualnie o godzinie 16.00 wszystko było gotowe do drogi. Szeryf planował zostać w hotelu i porządnie się wyspać po wymagającej drodze. Nie było z tym żadnego problemu, gdyż, jak sam mówił, hotel należy do jego rodziny. Później się okazało, że dosyć dużo miejsc należy do jego rodziny, właściwie co drugie :) (teraz się zastanawiamy, czy przypadkiem nie był np. jakimś ukrytym władcą kraju - potrafił załatwić każdą rzecz, wszyscy go znali, a dodatkowo był naprawdę niebywale sympatyczny i życzliwy).

Image
Wielbłądy gotowe do drogi.

Image
I ruszamy:)

Ponieważ oprócz naszej szóstki było jeszcze czterech innych turystów, przygotowano dla nas dwóch przewodników i dwie grupy powiązanych ze sobą wielbłądów. Powiem tak - niewiele mogę napisać o samej przejażdżce, gdyż po prostu brakuje mi słów. Do tej pory, gdy przypominam sobie moje pierwsze zetknięcie z Saharą, zamieram z zachwytu. To jest coś, co trzeba nawet nie zobaczyć, coś, co trzeba po prostu przeżyć...
Image

Image

Image

Image

Idealna cisza, ogromna przestrzeń, tylko piasek...Magia...

Image

Przewodnicy zatrzymali się w miejscu, w którym można zrobić najpiękniejsze podobno zdjęcia. I wtedy dowiedziałam się, że nie wszyscy z nas przeżywają tę podróż w tak mistyczny sposób, jak ja :D Kolega Marcin, lekko zestresowany oświadczył, że on chyba będzie dalej podróżował OBOK wielbłąda. Na moje pytanie o powód, lekko zawstydzony przyznał, że jego wielbłąd strasznie się męczy, bo chyba jest dla niego za ciężki (przepraszam, Marcin, musiałam :D Po dalszym drążeniu opowiedział ze szczegółami - z powodu ciężaru wielbłąd wydaje dziwne, buczące dźwięki, a na dodatek musi się tak wysilać, że wychodzi mu z pyska jakaś dziwna "gula". I on na niego nie wsiądzie, bo nie będzie go dalej męczył. I próbował jechać bardzo spięty i wysztywniony, żeby trochę biedakowi ulżyć, ale "gula" była coraz większa. A na poparcie swoich słów, pokazał mi zdjęcie :

Image
Faktycznie, wyglądało to nieciekawie. Zaniepokojeni zapytaliśmy przewodnika i okazało się, że jest to po prostu wielbłądzi młodzieniec z bardzo rozbuchanym libido :D Rzeczywiście, późniejsza obserwacja wykazała, że szczególnie upodobał sobie pewną zgrabną samiczkę i cały czas próbował się do niej zbliżyć (okazując jej zainteresowanie właśnie dźwiękami i "gulą" :D

Image

Image

Jak dla mnie, to ta podróż mogłaby się nie kończyć. Zwłaszcza, gdy odkryłam, że przy zsiadaniu mam pewne, hm, trudności :) Gdy wielbłąd się zatrzymuje, najpierw klęka na przednie kolana. I to tak dosyć energicznie :D Gdy doznałam tego po raz pierwszy, nie mogła mnie opuścić myśl-pytanie : czy narobię sobie strasznego wstydu, jak zlecę z wielbłąda przez głowę i czy spadając na piasek z takiej wysokości można się zabić :D

Image

Na szczęście nie mogę Wam udzielić odpowiedzi na te pytania :D ale nie był to mój ulubiony moment jazdy :)

Image
W oddali widać było obozy dla turystów.

Image

Image

W końcu dojechaliśmy do naszego. Przewodnicy zabrali wielbłądy, aby je nakarmić i napoić, a nam wskazano nasze namioty.
Image

Image
Miejsca pomiędzy namiotami wyłożone były dywanami. Nam trafiły się dwa namioty - mogliśmy też dobrać tyle koców z wielbłądziej wełny, ile tylko będziemy chcieli. Proponowanie nam czegoś takiego nie jest dobrym pomysłem. Koleżanka, przerażona możliwością chłodu w nocy, poprosiła o 7 (słownie : siedem :D Owszem, było jej bardzo ciepło, ale gdy tylko chciała wyjść w nocy z łóżka, musiała kogoś budzić. Nie była w stanie sama wydobyć się spod tego ciężaru - faktycznie, koce są bardzo ciepłe, ale też niesamowicie ciężkie.
Po rozlokowaniu się w namiotach (bagaże zostawiliśmy w hotelowej recepcji, tu mieliśmy tylko najpotrzebniejsze podręczne rzeczy), wszyscy wybrali się na najwyższą w okolicy wydmę.

Image
Wbrew pozorom, taka wspinaczka wcale nie jest prosta. Trzeba to robić odpowiednio szybko, bo inaczej piasek, razem idącym po nim delikwentem, osuwa się ponownie w dół.

Image
Widoki były warte tej wspinaczki...

Image
Niektórzy surfowali po piasku, inni podziwiali widoki, jeszcze inni - starali się utrzymać równowagę na wietrze. Faktycznie - ochrona twarzy była tam konieczna. Wiatr pędził z ogromną prędkością, siekając twarze ostrymi ziarenkami.

Image
Po zachodzie słońca zeszliśmy ponownie do obozu. Szybka kolacja w większym, jadalnym namiocie (pyszny tadżin) i zaproszenie na śpiewy przy ognisku. Z tego wieczoru wyciągnęłam dwa wnioski : 1. pracownicy naszego obozu lepiej by zrobili, gdyby zaproponowali turystom inną atrakcję, nie wiem, może żonglerkę? Specjalistami od muzyki to oni nie byli :D 2. Niebo nocą nad pustynią nie ma sobie równych....

Image
Pozostałości po wieczornych śpiewach.

Noc minęła szybko. Jak się okazało - za szybko, bo trochę zaspaliśmy na wschód słońca :)

Image
Pożegnanie z obozem. Ten czerwonawy budyneczek to toaleta. W nocy nie sposób było tam dojść bez latarki.

Przed 7 rano wyruszyliśmy na wielbłądach w drogę powrotną. W hotelu mieliśmy mieć śniadanie, wziąć kąpiel i, nastawiwszy się odpowiednio psychicznie, upchnąć się w szóstkę (+ kierowca) do auta i spędzić w nim ponownie (tfu tfu, oby nie :D kilkanaście godzin :D

Image

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
 
      
#13 PostWysłany: 16 Cze 2015 23:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Lis 2011
Posty: 228
czekamy na kolejne klątwy :D
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 20 Lip 2015 19:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
No właśnie, wygląda na to, że na pustyni albo w hotelu ktoś nas znowu przeklął (jak wiadomo - klątwy się znoszą nawzajem :D , bo wszystko szło podejrzanie dobrze i zgodnie z planem (jak się nad tym głębiej zastanowię, to wychodzi mi, że to jednak ktoś z hotelu - np. z zemsty, że nie zostajemy tam na noc :)
Po powrocie do hotelu czekało na nas obfite śniadanie i łazienka (po ponad 48 godzinach bez wody, po śniegu i piachu, to było wybitnie mistyczne doświadczenie. Można by napisać poemat o kroplach wody spływających po utrudzonym ciele... :D
Gdy pierwsze potrzeby zostały zaspokojone, uświadomiliśmy sobie, że zaraz będzie trzeba pakować się w drogę powrotną (wprawdzie trzeba przyznać, że nauczyliśmy się już składać, jak puzzle, żeby zmieścić się w 6 osób w jednym aucie. Poważnie - po początkowych problemach potrafiliśmy to już robić w dosłownie kilka sekund :D , ale świadomość odległości i lęku przed "zamkniętą drogą", spowodowała, że próbowaliśmy moment wyruszenia odłożyć jak najbardziej w czasie). Więc jeszcze jedna herbatka, jeszcze zdjęcie, jeszcze moment...
Okazało się, że Szeryf (wypoczęty po nocy spędzonej w -podobno- rodzinnym hotelu i rozpromieniony), jest jednak wybitnym znawcą ludzkiej natury. W bardzo naturalny sposób potrafił w rozmowie przejść od pogody, do zachwytów nad urokami okolic Merzougi (podkreślając bliskość z granicą Algierii). W odpowiednim momencie wyraził zaniepokojenie na temat stanu drogi powrotnej ("ale, oczywiście, dowiozę was") i delikatnie przeszedł do omawiania możliwości. Tak więc, moglibyśmy zostać w tym hotelu do jutra (40 euro za osobę - z pełnym wyżywieniem), a teraz pojechać na wycieczkę "off road" (25 euro za osobę). Trzeba przyznać - propozycja była bardzo kusząca (no, może z wyjątkiem ceny :) Próbowaliśmy negocjować (słaby wynik :D , Szeryf wyciągnął naprawdę ciężkie działa ("Właśnie dzwonił mój kolega i powiedział, że niestety droga będzie cały dzień zamknięta"), ale skończyło się na tym, że jednak będziemy trzymać się pierwotnego planu, czyli wracamy od razu (po tej decyzji okazało się, że jednak droga może będzie przejezdna jednak :D Zaczęliśmy się wiec pakować do auta.
I wiecie co? Nie złamały nas poetycko opisywane atrakcje, nie złamał nas strach przed kolejną nocą spędzoną gdzieś przed zaporą na drodze. Złamało nas coś zupełnie innego - widok własnych bagaży w bagażniku samochodu i myśl "nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś tu będziemy..." (to chyba najbardziej znany wszystkim "psuj" planów podróży, budżetu itp :) Więc gdy ktoś z nas spontanicznie wykrzyknął : "Czekajcie, zastanówmy się jeszcze..." , losy naszej najbliższej przyszłości zostały już właściwie przesądzone :D
Kolejne szybkie negocjacje z Szeryfem (trzeba przyznać - miał do nas cierpliwość) - stanęło na 25 euro za noc i 20 euro za wycieczkę.
(pocieszaliśmy się faktem, że hotel był z tego gatunku, który zawsze omijam przeglądając oferty na booking.com - bariera cenowa nie do przeskoczenia. Więc właściwie była to wyjątkowo dobra okazja, prawda? :)
Momentalnie pojawił się kierowca z autem i ruszyliśmy razem z Szeryfem.

Image
Pierwszy przystanek nad jeziorem, przy którym, jak mówił kierowca (a tłumaczył Szeryf) pasą się wielbłądy po pracy.

Image
Szeryf i nasz nowy kierowca. Jezioro z wielbłądami było najprawdopodobniej stałym elementem wycieczek, bo co chwilę podjeżdżali tam nowi sprzedawcy pamiątek. Trzeba przyznać - nikt nas nie zaczepiał ani nie namawiał do kupna. Sprzedawcy po prostu siedzieli przy towarze i czekali na zainteresowanie.

Image
Nasze auto i "czarna pustynia".

Image
Tak wygląda prawdziwa Merzouga (choć, szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy to dalej Merzouga, czy jakieś miasteczko obok). Bez hoteli, bez turystów...

Image

Image

Kolejnym etapem wycieczki były odwiedziny w malutkiej wioseczce zamieszkałej przez uchodźców z Sudanu, którzy mieli dać nam koncert muzyki Gnaoua.
Image

Początki tego koncertu nie były dla mnie zbyt przyjemne. Nie jestem przyzwyczajona do oglądania prywatnych pokazów, nie wiem, skojarzyło mi się to z Zoo i po prostu jakoś było mi za nas wstyd. Klimatyzowanym autem przyjechali turyści i odciągają ludzi od ich pracy, zmuszając do ubrania się w tradycyjne ubrania i występowania. Oni pracują - my, rozwaleni na wygodnych siedzeniach, popijający zimne napoje - odpoczywamy, oglądając ich jak w cyrku.

Image

Potem jakoś atmosfera się rozluźniła. Wiem, to sposób na zarabianie - ani lepszy, ani gorszy niż inne. Poza tym, to dziwne uczucie wynikało chyba z moich oporów, bo gdy odpuściłam - sama atmosfera zrobiła się o niebo lepsza.

Image
A sama muzyka - cudowna... Wprowadzająca w jakiś dziwny trans i dająca wewnętrzną siłę. Mogliśmy sami próbować grać na instrumentach, można też było kupić płyty - ale jednak na żywo ma ta muzyka dużo większą moc.

Image
I dalej w drogę...

Image
Widoki niesamowite.

Image

Image

Image
Spotkany przy drodze obóz Nomadów. Zwróćcie uwagę na baterię słoneczną na dachu lepianki. Szeryf nie pozwolił się zatrzymać nawet na zdjęcia - podobno nie przepadają za obcymi.

Image
Zauważone przy drodze. Wielbłądy miały ok. 20 cm wysokości i były absolutnie rozkoszne :)

Image
Pozostałość po dawnych czasach, choć Szeryf mówił, że teraz też jest czasem używane. Poidło dla wielbłądów na pustyni, gdzieś przy granicy z Algierią.

Image
Kolejny przystanek - kopalnia skamielin. Właściwie nie kopalnia, a bardziej coś w rodzaju kamieniołomów. Z tych kamieni wytwarzają tam wszystko - popielniczki, mydelniczki, wisiorki, co tylko się zamarzy. Pustkowie, olbrzymia przestrzeń, pośrodku niczego połacie skał z zatopionymi w nich, skamieniałymi żyjątkami. Na samym szczycie kilka dzieci, które przyjechały tu na trzech zdezelowanych rowerkach i próbowały sprzedać pamiątki - zrobione własnoręcznie z gałganków lalki i wielbłądy. Nie miałam odwagi czegoś od nich kupić (do tej pory żałuję...), bo musiałabym wybrać tylko jedno z nich...Targowanie się z dorosłymi to jedno (ćwiczę cały czas, choć nadal jest kiepsko :D , ale w takich sytuacjach po prostu tracę jakąkolwiek zdolność reagowania...:(

Image
Kolejny smutny/dający do myślenia przystanek. W tym miejscu było kiedyś duże jezioro, które wyschło, pozostawiając po sobie świetne miejsce - olbrzymie połacie ziemi, otoczone palmami, widok jak z raju. Miejscowi wykorzystali to miejsce, żeby móc zarabiać w jeden z niewielu dostępnych w tym miejscu sposobów zarobkowania - wybudowali hotele. Naprawdę przepiękne - miejsce jak klasyczna oaza z filmów. Niestety, po jakimś czasie okazało się, że woda ponownie zaczyna się pojawiać spod ziemi i podmywa wybudowane (często za oszczędności całej rodziny) hoteliki. Ten na zdjęciu, to jeden z niewielu jeszcze ocalałych, choć woda podobno podmywa już powoli wejście. Po innych pozostały tylko drobne kupki piasku, wyglądające jak zamki na plaży, po których przeszła fala. I mające podobną wielkość - poważnie...

Image
Podczas niektórych przystanków, zwłaszcza w miejscach mało turystycznych, podbiegały do nas dzieci. Nie prosiły o pieniądze. One chciały po prostu te pieniądze wymienić. Najpierw nie mogliśmy zrozumieć, o co w tym chodzi. Dopiero obserwacja i konsultacja z Szeryfem, uświadomiła nam prawdę. Wielu turystów daje drobne monety dzieciom, wiadomo - pewnie w dobrej wierze. Niestety, kończy się to tak, że małe rączki ściskają 1 euro, 1 funta, zdarzyło się nawet 1 zł, z nadzieją, że kolejny przyjezdny wymieni im to na marokańską walutę i spowoduje, że wreszcie te metalowe krążki nabiorą dla nich jakiejkolwiek wartości...Było to smutne - dzieci miały tych monet naprawdę dużo, a w rejonach pustynnych nie mają gdzie tego wymienić (tym bardziej, że to bilon) i nic za to nie kupią. Tam zakodowałam sobie w głowie, żeby, jeśli chce się kogoś wspomóc na takich terenach, dać równowartość tych drobnych przecież sum, ale w lokalnej walucie. Inaczej - to jak lizanie cukierka przez papierek.

Image
Podsumowując - cała wycieczka była naprawdę ciekawa. Jednak, mimo że było i wesoło, i nawet czas na "zdrowotne napitki" się znalazł (zwłaszcza Szeryf, od momentu gdy dowiedział się, że za kierownicą usiądzie dopiero kolejnego dnia, w tym przodował :D , nie była to wycieczka z cyklu "sun and fun". Ale i takie momenty są potrzebne...

Image

Image
A to już nasz mega elegancki hotel :) w ciągu dnia obsługa nawet zdążyła napełnić basen wodą odczyściwszy go wcześniej z piasku, po wczorajszej burzy piaskowej).

Image
C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
Grzes830324 uważa post za pomocny.
 
      
#15 PostWysłany: 20 Lip 2015 20:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Kwi 2013
Posty: 336
niebieski
Konkretna wyprawa i konkretne zdjęcia.
* * * R E S K I P T * * *
_________________
LUKASZBOGUSZ.COM
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#16 PostWysłany: 21 Lip 2015 20:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Image

Wieczór spędziliśmy standardowo - oglądanie widoków, a trzeba przyznać, że nasz hotel był położony w wyjątkowo malowniczym miejscu i prowadząc leczniczą profilaktykę :D Nasz Szeryf chyba czuł się wyjątkowo słabowicie, bo gdy położyliśmy się spać, zaczął dobijać się do drzwi, żeby kontynuować leczenie :D Niestety, mając na uwadze jutrzejszą jazdę (zwłaszcza to, że jest kierowcą), z bólem serca musieliśmy mu odmówić.

Image

Warunki w hotelu były lepiej niż dobre (przypominam - doba z pełnym wyżywieniem kosztowała nas po 25 euro od osoby). Otrzymaliśmy dwa trzyosobowe pokoje (to był jeden z warunków zbicia ceny), duże, piękne, z klimatyzacją i łazienką (klimatyzacja bardzo się nam przydała - było tak zimno, że przestawiliśmy ją na grzanie. Z tego powodu nie skorzystaliśmy też z hotelowego basenu :) Jedzenie - wyśmienite.

Image
Ideał wytrwałości, wytrzymałości i prawdziwego twardzielstwa.

Noc minęła nam spokojnie i zdecydowanie za szybko. Niektórzy z nas (na szczęście, ci, którzy używali aparatu fotograficznego :D wstali na wschód słońca, inni woleli pospać - hehe :)

Image

Szybkie śniadanie i trzeba było ruszać w drogę. Nasz autorski przewodnik mówił, że kolejną noc spędzimy w Azrou. Tak też umawialiśmy się w Fezie z naszym kierowcą - z Merzougi miał nas odwieźć do Azrou i tu mieliśmy się rozstać. Jednak ponieważ droga Fez - Merzouga okazała się bardzo skomplikowana (Azrou leży na tej drodze, w odległości ok. 70 km. od Fezu), a Szeryf okazał się naprawdę wyśmienitym kierowcą, trochę (no dobrze - bardzo :D obawialiśmy się zostać bez niego. Dodatkowo nikt nie miał pojęcia, gdzie zostanie przeniesiona blokada drogi i jak długo będzie trwała. Pewni byliśmy tylko jednego - dopóki zostaniemy z nim, będziemy w taki czy inny sposób bezpieczni. I na pewno nas dowiezie. Bo obiecał. A przekonaliśmy się już, że jego obietnice są naprawdę cenne...
Tak więc, po krótkiej rozmowie, Szeryf sam uznał, że lepiej będzie, jeśli zawiezie nas prosto do Fezu (hmmm, mantra "wszystko zgodnie z planem" chyba się już lekko zdezaktualizowała :D Wykonał parę telefonów i dowiedział się, że blokada jest w innym miejscu, a droga będzie zamknięta od 16.00. Musimy więc jechać tak szybko, jak tylko się da, żeby zdążyć przejechać.

Image
Ruszyliśmy więc.

Image

Image

Widoki naprawdę niesamowite. Właściwie można by było zatrzymywać się co chwilę i napawać, niestety - nie było na to czasu.

Image

Image

Image

Szeryf wyprzedzał każde auto na drodze. Każda taka akcja zwiększała naszą szansę na przejechanie blokady (biorąc pod uwagę, że puszczano naraz np. 20 aut, miło byłoby znaleźć się na początku ostatniej puszczanej dwudziestki, a nie np. jako 22).

Image

Choć była to metoda nieco ryzykowna. Ostatnio byliśmy "na plusie" z klątwami, a któremuś z wyprzedzanych kierowców mogłyby przecież puścić nerwy np. :D

Image
Coraz bliżej blokady, coraz więcej śniegu...

Image

Image

I wreszcie jest :
Image

Wszyscy byliśmy dosyć mocno zdenerwowani. Szeryf - bo obiecał, a my - nawet nie dlatego, że obawialiśmy się kolejnej nocy gdzieś przy drodze. Martwiliśmy się po prostu, że przy tak krótkim pobycie w Maroku, kolejna noc "wyjęta" z planów (jakichśtam, bo trudno już mówić o trzymaniu się naszego przewodnika :D spowoduje, że nie zobaczymy kolejnego miejsca, bo zwyczajnie nie zdążymy. Dodatkowo martwiliśmy się o Szeryfa. 3 dni temu wyszedł, jak zawsze, do pracy na postój taksówek. Pewnie myślał, że tez jak zawsze wróci ze zmiany np. ok 5 rano. A tu nic z tego - przyczepiła się do niego jakaś podejrzana szóstka, którą się trzeba opiekować i która na dodatek przynosi pecha :D I wylądował na drugim końcu kraju, zaliczając po drodze najdziwniejsze przygody :D (hmmm, może go wcześniej też ktoś przeklął... :D

Image
W okolicach blokady spotkaliśmy dosyć duży konwój półciężarówek. Była to pomoc żywnościowa wysłana przez króla dla plemion żyjących wysoko w górach. Podobno przez śnieg zostali zupełnie odcięci od źródeł żywności.

Image

Image
Przez pewien odcinek drogi, na poboczu stało bardzo dużo psów. Czekały na jedzenie rzucane z aut. Pocieszający był fakt, że psy nie wyglądały na zagłodzone i to, że było ich tam tak dużo - dobitny dowód, że jedzenie było często rzucane, czyli opłacało się im czekać.

Image
Parę godzin temu pomarańczowy piasek i palące słońce, a teraz takie widoki. Niesamowite.

Image
Przejeżdżaliśmy też obok stacji narciarskiej, położonej niedaleko Ifrane. I to było jedyne miejsce, w którym było widać autentyczną radość ze śniegu :) Po stoku zjeżdżali mężczyźni w przebraniach św. Mikołaja. Konie, a nawet mały osiołek, zostały ustrojone rogami renifera. Gwar, śmiech i dziecięca radość :) Na maskach samochodów dumnie prężyły się bałwany. Każdy wie, jak polskie dzieci robią bałwany - toczą kule, które następnie ustawiają jedna na drugiej. Zawsze myślałam, że to jedyny i prawdziwie słuszny wizerunek bałwana. Otóż nie - marokańskie dzieci robią to trochę inaczej. Pieczołowicie wyklejają ze śniegu zwężający się mocno ku górze stożek, który staje się ciałem śniegowej postaci. Po zastanowieniu uznałam, że ma to sens. Dzieci odwzorowują po prostu Marokańczyków w tradycyjnych płaszczach (nie chcę się w takim razie zastanawiać, jak widzą nas polskie dzieci, budując nam dwa, a czasem trzy pękate brzuchy :D

Image
Pomimo pośpiechu na drodze, powoli stawało się jasne, że do Fezu dotrzemy po zmroku. Zaraz po przyjeździe chcieliśmy ruszyć dalej - do Chefchaouen. Plan (nie rozumiem dlaczego jeszcze moja klawiatura przyjmuje takie bzdurne słowa :D był taki - w Fezie szybko coś jemy, lecimy na Supratour i jedziemy (w naszym przewodniku mieliśmy nawet rozkłady jazdy. Pełen profesjonalizm :D A ponieważ, jak już wiecie, zawsze trzymamy się planu i w dodatku był to wyjazd budżetowy (jak z resztą wszystkie nasze wyjazdy :), to....zapytaliśmy Szeryfa, za ile zawiezie nas do Chefchaouen :/ :D :D Za 200 MAD od osoby...Hm, cóż...zgodnie z zasadą "zawsze bądź sobą" oczywiście się zgodziliśmy :D :D
Szeryf wykonał parę telefonów i przekazał nam wiadomość, że jednak jego szef się nie zgadza, żeby jechał z nami po tak długiej jeździe (podejrzewamy, że jednak żaden szef nie istniał, a raczej to Szeryf był szefem wszystkich taksówkarzy. Wskazywało na to wiele przesłanek, ale nie będę Was tu zanudzać. Troszkę się zmartwiliśmy, bo to by wskazywało na fakt, że jednak nie polubił nas tak, jak my jego i chciał się od nas uwolnić. Od nas i od naszego pecha). Obiecał jednak, że po jedzeniu przyjedzie nowy kierowca (i, jak podkreślił, z większym autem. Czyli żegnajcie puzzle! :D
Szybka kolacja w Fezie (40 MAD za tadżin), długie pożegnanie i przesiadka do kolejnego auta. Tym razem 7 miejsc dla pasażerów. Początkowo nie mogliśmy się zupełnie w takiej przestrzeni odnaleźć :D Było jakoś tak, ja wiem? Samotnie? :D
Nowy kierowca przywitał nas słowami, że człowiek, który zna tylko dwa języki, jest analfabetą. Nie rokowało to dobrze naszej przyjaźni. Na szczęście nie uściślił, na jakim poziomie trzeba znać kolejne języki, więc szybko wytłumaczyliśmy sobie, że skoro umiemy powiedzieć "doswidania", to wszystko jest ok :D
Żeby go do końca usatysfakcjonować, na siedzeniu przy kierowcy usiadła koleżanka w najmniejszym stopniu analfabetyczna (okazało się z resztą, że pan preferuje rozmowy po francusku, więc wszystko się zgadzało). Niestety, szybko okazało się, że chyba jednak któryś z kierowców na drodze nie wytrzymał i jednak rzucił klątwę...Nasz nowy kierowca był po prostu Ślimakiem...:) Jechał z prędkością 20 km na godzinę i, dodatkowo, nie miał podzielnej uwagi. Był strasznie rozmowny i cały czas odwracał się do koleżanki siedzącej obok niego, wciągając ją w dyskusję. Niestety, zwalniał wtedy do 10 km na godzinę :/ :D
Po pierwszej godzinie jazdy (nie jestem przekonana, czy w ogóle wyjechaliśmy z Fezu...), zgodnie rozkazaliśmy koleżance, aby udawała, że śpi :D Niestety - szybko tego pożałowaliśmy. Droga była dosyć trudna, zakręty, jakieś przepaści, ciemno...Pan zatrzymał się przy przydrożnym stoisku z pomarańczami (chcieliśmy trochę kupić), wysiadł i podał swój telefon koleżance. Nikt z pozostałych nie rozumie po francusku, więc tylko mogliśmy obserwować jak jej twarz coraz bardziej blednie, a w oczach pojawia się strach...Po chwili wyglądaliśmy tak samo...Okazało się, że pan poprosił ją o wykręcenie numeru na swoim telefonie, gdyż, jak stwierdził "trochę niedowidzi"...:/ :D Nie było wyjścia - od tej pory, gdy tylko koleżanka przysypiała na fotelu, ktoś z nas budził ją szarpnięciem i słowami : "Gadaj z kierowcą!". A do Chefchaouen dojechaliśmy zieloni ze strachu. Po jakichś 6 godzinach...:/ :D

Image
Chefchaouen nocą.

Image

Image

Image
Nasz hostel. Trzeba przyznać, że kierowca się sprawdził. Zaprowadził nas do hostelu w samej medynie - 10 euro za noc ze śniadaniem.
No i w końcu dowiózł nas całych i zdrowych :)

Image

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
#17 PostWysłany: 22 Lip 2015 21:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Chefchaouen, Niebieskie Miasto położone w górach Rif...Spędziliśmy tu dwie noce, włócząc się, jedząc, zaglądając we wszystkie możliwe kąty. Odpoczywaliśmy - bo to miejsce jest znakomite do ładowania akumulatorów.

Image

W takiej scenerii nawet klątwy jakby na moment odpuściły :)

Image

Image

Image

Budynki w medynie Chefchaouen pomalowane są na niebiesko. Sama medyna jest zbudowana jak kopiec termitów - pnie się w górę. Wszędzie więc błękit, schody i koty. Olbrzymie ilości :)

Image

Image

Image

Poza medyną Chefchaoen wygląda trochę jak typowe miasteczko turystyczno-uzdrowiskowe.

Image

Image

Olbrzymie wrażenie robi usytuowanie miasteczka - bezpośrednio w otoczeniu gór Rif, z których podobno pochodzi duża część światowej produkcji haszyszu. Coś w tym chyba musi być, bo w żadnym innym miejscu w Maroku nie pytano mnie aż tyle razy, czy chcę "special cigarette" (właściwie to nigdzie indziej mnie o to nie pytano, w dodatku tak otwarcie :)

Image

Image

Hostel wybrany nam przez Ślimaka był całkiem fajny. Śniadanie jedliśmy jednak tylko pierwszego ranka - było, delikatnie mówiąc, bardzo średnie. Natomiast nikt nie robił żadnych problemów, gdy powiedzieliśmy obsłudze, że kolejnego śniadania nie chcemy - cena za osobę spadła wtedy do 7 euro.

Image
Taras naszego hostelu.
Hostelik miał jeszcze jedną wadę - w nocy było w nim masakrycznie, przerażająco wręcz zimno. Na szczęście w pokojach były koce w dużych ilościach. I mieliśmy też czapki...I kurtki zimowe.... :D

Image

Image

Włócząc się, trafiliśmy na targ dla miejscowych.

Image

Image

Image

Na tle niebieskich ścian wszystkie kolory wyglądały dużo bardziej intensywnie.

Image

Image

Ubrania niektórych kobiet były wyjątkowo strojne.

Image

Image

A teraz bardzo ważne zdjęcie. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie spróbowali poszukać miejsca, w którym można kupić piwo:) To wnętrze jednej z dwóch restauracji, oficjalnie sprzedających ten trunek (25 MAD mała butelka).

Image

Poszukiwania nie były łatwe. Wprawdzie wiedzieliśmy, że proponowana wszędzie "Berber whisky" nas zawiedzie (w kontekście naszych oczekiwań. Napaliliśmy się przecież na coś mocniejszego, niż rewelacyjna herbata z miętą). Natomiast przy "American beer" zaczęłam się łamać (porażka - cola :D

Image
Medyna na samym szczycie otoczona była murem. Wyjątkowo nie-niebieskim.

Image
Mur od drugiej strony. Wychodząc przez jedną z otwartych bram, dochodziło się do łąki? placu? Trudno powiedzieć.

Image

Image

Jeszcze kilkanaście minut wspinaczki i, na samym szczycie, wchodzimy do olbrzymiego, europejskiego hotelu. Oceniając po wyglądzie ceny za pokój zdecydowanie nie były na naszą kieszeń. Hotel miał jednak dla nas dwie zalety - jego restauracja jest właśnie drugim z lokali, w których można oficjalnie kupić piwo (też 25 MAD za małą butelkę - z resztą widać było, że jest to miejsce, w które na randki przyjeżdża młodzież z Chefchaouen. Zaleta druga - z hotelowego tarasu rozciągały się przepiękne widoki na miasteczko.

Image

Image

A, i jeszcze wiadomość dla szczególnie zainteresowanych - w Chefchaouen znajduje się też sklep monopolowy. Miejscowi chętnie wskażą drogę. Nas zaprowadził tam w nocy przemiły pracownik baru - niestety, sklep był już zamknięty. Natomiast wszędzie można kupić piwo bezalkoholowe.

Image

Image

Image

Image

Parę cen : tadżin - 30 MAD, zestaw : frytki, bułka z mięsem i warzywami i cola - 18 MAD, miętowa herbata - 10 MAD, duża pizza - 40 MAD.

Image

Image

Image

Dziś więcej zdjęć, bo w końcu ile można pisać o nicnierobieniu? :D Chefchaouen to piękne, magiczne miasteczko. Warto się w nim zagubić, tu czas jakby płynie wolniej. Bardzo potrzebowaliśmy takiego spokojnego (wreszcie :D przystanku, po naszych wcześniejszych przygodach.

Image

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#18 PostWysłany: 22 Lip 2015 22:39 

Rejestracja: 12 Sty 2014
Posty: 96
Niesamowita historia ... Więcej, więcej, więcej !
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#19 PostWysłany: 23 Lip 2015 19:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Podczas dnia "włóczenia się", oprócz lenistwa, zrobiliśmy parę pożytecznych rzeczy - znaleźliśmy dworzec autobusowy i kupiliśmy bilety do Tangeru na kolejny dzień (35 MAD + 10 MAD za bagaż na osobę). Dwie ostatnie noce w Maroku chcieliśmy spędzić w Asilah. A ponieważ w Chefchaouen porządnie wymarzliśmy, część wieczoru poświęciliśmy na wyszukanie na booking.com porządnego noclegu. Z klimatyzacją (odkąd dowiedziałam się, że można nią też grzać, stałam się wielką fanką tego typu unowocześnień :D I udało się - znaleźliśmy sześcioosobowy apartament, który, w przeliczeniu na złotówki kosztował 410 zł za całość (dwie doby). Wprawdzie może nie był w samym centrum Asilah, ale co to dla nas. Bierzemy! :) (trochę jakby straciliśmy czujność w otoczeniu niebieskiego, uspokajającego koloru Chefchaouen...)

Autobus odjeżdżał o 8.30. Idąc na dworzec wstąpiliśmy jeszcze na szybkie śniadanie do baru dla miejscowych (15 MAD za zestaw śniadaniowy, 15 MAD za herbatę + sok pomarańczowy).

Image
Ponieważ często zdarzają się na forum pytania odnośnie tego, jakie ubrania należy zabrać do Maroka. Zamieszczam więc zdjęcie instruktażowe, choć nie jest idealne :) Zabraliśmy jednak za mało zimowych kurtek :D

Image
Droga na dworzec autobusowy. Jeśli będziecie na niego szli, nie zrażajcie się, jeśli mijane miejsca będą wyglądać tak, jakbyście się zgubili :) to bardzo dobra oznaka - dowód, że jesteście na właściwej drodze :D

Autobus do Tangeru jedzie ok. 3,5 godziny.

Image

Gdzieś na drodze do Tangeru.

Image

W Chefchaoen poznaliśmy mówiącą po arabsku Polkę (pozdrawiamy, Gosia:). Powiedziała nam, że na dworcu w Tangerze nie ma się co pchać do żadnych większych autobusów, pod żadnym pozorem nie ulegać też namowom taksówkarzy, którzy będą próbowali nam wmówić, że jedynym sposobem na dostanie się do Asilah, jest jazda taksówką. A dokładnie - ich taksówką :D Podobno trzeba wyjść z dworca i zaraz za ogrodzeniem stoją mniejsze busy, którymi można dojechać do Asilah za 10 MAD (Asilah leży ok. 50 km. od Tangeru). Była to bardzo cenna informacja - dlatego, biorąc pod uwagę moje umiejętności :/ upewniłam się u Gosi jeszcze dwukrotnie i wszystko skrupulatnie zapisałam (sic! :D Wydawało się proste.
W Tangerze wyjęłam notatki i ...nie trafiłam :/ :D
Poznałam za to niesamowicie miłego Marokańczyka, który przedstawił nam inną opcję. Z dworca w Tangerze trzeba wziąć taksówkę (60 MAD za całą) i pojechać na (niestety, mogę tylko zapisać fonetycznie) Czerben di ben Kantara (wiem, szału nie ma, ale jak powiecie to dosyć niewyraźnie, istnieje szansa, że nikt nie skomentuje Waszej ignorancji :D Postanowiliśmy zaryzykować.
Wprawdzie trochę nas zaskoczył fakt, że pan taksówkarz zatrzymał się na dużej, dwupasmowej ulicy, w miejscu, które wyglądało na nowe osiedle. Ale z drugiej strony - nie mieliśmy pojęcia, jak może wyglądać Czerben di ben Kantara :D Ustawiliśmy się więc karnie na przystanku, który łudząco przypominał przystanki autobusowe np. w Krakowie. I czekaliśmy...

Image
Wygląd autobusu nas lekko zaskoczył :D Nawet długo po tym, jak kupiliśmy u kierowcy bilet, bardzo wyraźnie wymawiając Asilah (7 MAD ! Hurra! Wreszcie udało się nam coś budżetowego! :D , byliśmy przekonani, że to miejski autobus, który po prostu obwiezie nas wokół Tangeru. Ewentualnie wysadzi gdzieś na obrzeżach :)

Image
A jednak nie - Asilah. Zupełnie inne zdobnictwo na domach.
Rezerwując nocleg, sprawdziliśmy dokładnie drogę, którą powinniśmy dojść do naszego apartamentu. Miejsce wyglądało na proste do znalezienia i nie przesadnie odległe od centrum. Postanowiliśmy więc najpierw coś zjeść, a potem zająć się znalezieniem naszego pożegnalnego raju (...apartament...klimatyzacja...te słowa brzmią dumnie :D

Image
Knajpka - cudo. Jedzenie świeże i przepyszne, a obsługa rewelacyjna. Spędzilibyśmy tam dużo więcej czasu, niestety, panowie z baru mówili tylko po hiszpańsku. Pierwszy raz spotkałam się z taką sytuacją, żeby nie znać z kimś nawet jednego wspólnego słowa (co mi po "Que es esto?", skoro ani w ząb nie zrozumiem odpowiedzi? :/ Poradziliśmy posługując się językiem międzynarodowym (wiadomo - pokaż palcem :D , a panowie - korzystając z języka przyjaźni - co chwilę częstowali nas smakołykami, których (przynajmniej tak sobie to wyobrażam) koniecznie musieliśmy według nich spróbować. Poważnie - tak życzliwych i miłych ludzi nie spotkałam dawno (nie martwcie się, godnie reprezentowaliśmy Polskę, choć nie jestem przekonana, czy panowie wiedzieli, o jaki kraj chodzi :D Stołowaliśmy się tam parę razy, a na pożegnanie obdarowaliśmy ich koszulkami z naszego miasta. Bardzo się ucieszyli).

Pora jednak wybrać się w drogę. Wyszliśmy z zabudowań i idziemy...
Image

Image
...i idziemy...

Image
Droga prowadziła wzdłuż wybrzeża, ale wyglądała, hmmm, coraz bardziej podejrzanie... :D

Image

Image
Wyglądało na to, że jesteśmy już daleko za Asilah. Ludzi żadnych - więc nawet nie było się kogo spytać. Skały, wybrzeże, gdzieniegdzie jakieś doły :/ Nagle, na samym środku niczego, wyrosło osiedle-widmo.

Image
Takich bloków stało tam z kilkanaście. Co jakiś czas baseny, bardzo czysto. Wyglądało na to, że osiedle świeżo wybudowano. Mieszkania wyglądały na puste - jakby nikt w nich nie przebywał. Tak tu przyjemnie, cicho, żadnych ludzi....Pusto...Pusto???!!!! O cholera, wtedy przypomniało się nam, że wprawdzie nocleg zarezerwowaliśmy, preautoryzowaliśmy też kartę, ale zapomnieliśmy dogadać się, jak wejdziemy do naszego apartamentu...!!! :/ :D :D :D
Po licznych próbach (obeszliśmy CAŁE osiedle i spotkaliśmy tylko pana, który coś sprzątał, ale nie mówił nawet po hiszpańsku :/, obeszliśmy CAŁĄ naszą klatkę, pukając po kolei do wszystkich drzwi, ale nikogo nie było. Z resztą - nie było się co oszukiwać : klatka schodowa pachniała świeżą farbą i widać było, że po prostu nikt tu nie mieszka :/ :D
Załamani totalnie usiedliśmy pod wejściem i dostaliśmy ataku śmiechu. Który trwał jakieś 20 minut :/ :D (nie muszę Wam mówić, czyja to była wina - wiadomo, nie nasza, tylko czegoś na k, co ostatnio uśpiło naszą czujność, a wlecze się za nami od samego początku :D
W końcu znaleźliśmy stróżówkę. Jakimś cudem udało się nam dogadać z siedzącym tam panem i dowiedzieliśmy się, że : właścicielem apartamentu jest osoba, która mieszka w Hiszpanii (znając moje szczęście nie zdziwiłam się nawet zbytnio :/ :D
Ale ale - ma na miejscu (nie do końca na miejscu - w Tangerze. Przypominam : 50 km dalej :D osobę, która przekazuje wynajmującym klucze. To już brzmiało bardziej optymistycznie. Pan ze stróżówki wykonał parę telefonów i okazało się, że owszem, klucze są, ale przechowujący je pan nie może na razie przyjechać, bo pracuje. Postara się pojawić jak najszybciej, a tymczasem mamy czekać :/ :D
Usiedliśmy więc pod naszą (przynajmniej wg. booking.com :D klatką i czekamy...
...czekamy...
(pół godziny później)
...czekamy....
Żebyście nie musieli czekać tyle, co my, w ramach "przerwy na reklamę", parę zdjęć z Asilah :D

Image

Image
Wszystkie będą moje!I pojadą ze mną do domu! Hm...w ruskiej torbie :/ mogłam sobie nie przypominać, że jeszcze ten wstyd mnie czeka :/ :D

...czekamy...

I...Jest! Po jakichś 2 godzinach przyjechał taksówką pan z kluczem! Nie był jakoś szczególnie przejęty (my dużo bardziej - z powodu takiej straty czasu nie możemy już odwiedzić dziś centrum, poza tym, nie mieliśmy nic do jedzenia :/

Image
Nasz apartament. Oczywiście nie wyglądał tak w momencie, gdy pan nas wprowadził. To jest apartament "przemieszkany" przez nas :D

Mieliśmy więc wreszcie dom, nie mieliśmy jednak jedzenia i, co może jeszcze gorsze, nic do picia (szeroko pojętego :D Pan zaproponował, że dwie osoby mogą jechać z nim taksówką do centrum na zakupy, on pojedzie sobie dalej, a my wrócimy do siebie na nogach. Powiedział też, że jutro, ok 20.00 przyjedzie do nas po pieniądze (tego wieczoru nie miał wydać) i powie, co zrobić z kluczami.
Spisaliśmy więc szybko listę zakupów i 2 osoby wyszły razem z panem. Obejrzeliśmy apartament...wykąpaliśmy się...i czekamy...czekamy...:/ :D W momencie gdy już zaczęliśmy rozważać pójście do Asilah z wyprawą ratunkową, nasze towarzyszki zadzwoniły do drzwi. Rzucając torby z zakupami na ziemię, warknęły : "Zróbcie nam drinka. I na razie nic nie mówcie". Gdy trochę uspokoiły nerwy, a niebagatelną rolę odegrały tu napitki (mówiłam - lekarstwo, zaiste :D , opowiedziały nam, co się wydarzyło. Otóż, owszem, pan zabrał je do taksówki, tylko, że z niej wysiadł w Asilah, mówiąc wcześniej kierowcy (najprawdopodobniej), żeby je podwiózł pod sklep. Pan kierowca był bardzo miły i podwiózł je pod same drzwi. Jednak gdy chciały wysiadać, upomniał się o zapłatę (koleżanki przypomniały sobie wtedy, że faktycznie, "pan kluczowy" nic nie płacił, ale myślały, że pewnie jest jakoś z kierowcą umówiony). Kierowca się zdenerwował, one się zdenerwowały (to była ta sama taksówka, którą pan przyjechał najprawdopodobniej z Tangeru. Podczas prezentowania apartamentu, kierowca czekał pod klatką). Koniec końców, zaprosiły kierowcę do nas, jutro na 20.00 - wtedy mógłby się spotkać ze swoim dłużnikiem. Kierowca nie był zbyt szczęśliwy, ale się zgodził. Hm...W takim razie jutro czeka nas przemiły wieczór :D Powinniśmy założyć agencję organizującą przyjęcia - mamy doskonale dobranych gości, a to podstawa udanego spotkania :D Pan, którego nie lubimy (bo nie przyniósł kluczy na czas i się tym nie przejął. Bo oszukał pana kierowcę. Bo jest niemiły. Bo mieszka w Tangerze...hm...cokolwiek...pewnie wiele powodów by się jeszcze znalazło :D Pan kierowca, który nie lubi pana kluczowego (jak wyżej :D i nie lubi nas (bo uważa, że jesteśmy oszustami). Ale z kolei my lubimy pana kierowcę, bo podobno był miły i w dodatku jest taki biedny, oszukany...Kręćka można dostać! :/ :D
Jak kiedykolwiek mogliśmy pomyśleć, że klątwy nam odpuściły...? :/ :D (przy okazji - proszę o pomoc w znalezieniu oferty na przyszłe wakacje. Wymagania : otoczony murem hotel - wysokim murem - z pełną ofertą animacyjną, tak, żeby nie było konieczności go opuszczać. I oczywiście "all inclusive". Miejsce : obojętne :D

Image

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
12 ludzi lubi ten post.
 
      
#20 PostWysłany: 23 Lip 2015 22:35 

Rejestracja: 12 Sty 2014
Posty: 96
O ja nie mogę. .. Niezła z was ekipa :D
Pestycyda zabierz i mnie następnym razem na takie szalone wakacje :D
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 30 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group