Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 1 post ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 15 Gru 2014 18:40 

Rejestracja: 16 Cze 2013
Posty: 254
Za wycieczkę do Brukseli nie zapłaciłem ani grosza, jeśli nie liczyć biletu do Warszawy i z powrotem. Ja pojechałem na zaproszenie Domu Polski Wschodniej w Brukseli dla dziennikarzy (był taki zawód) mediów lokalnych i bardzo lokalnych. Ale możliwości jest znacznie więcej.

Program wyjątkowo nudny, bo wizyta w Komisji Europejskiej, Parlamencie Europejskim i oczywiście Domu Polski Wschodniej.

Ale jeden punkt mnie zaintrygował. Spotkanie z europosłami Leną Kolarską-Bobińską i Elżbietą Łukacijewską. Wiem, obie z PO, jedna „moja”, lubelska, druga znana z tego, że z drugiego miejsca skuteczną kampanią wykosiła wstawionego odgórnie na jedynkę Maryjana. W tym momencie zapaliły mi się w oczach diabelskie ogniki; dzwonię do biura europosła Mirosława Piotrowskiego, faworyta ojca dyrektora i niestrudzonego tropiciela unijnych kretyństw.
- Dlaczego europoseł nie chce się z nami spotkać – pytam asystenta.
- Bo o takim spotkaniu nic nie wie – odpowiada mi asystent po konsultacji z przebywającym w Brukseli pryncypałem.
- To ja niniejszym uprzejmie donoszę, że jest, w środę o godzinie 9 w sali ASP 8F388.
- A może mi pan przesłać cały program?
- Ależ oczywiście!
Z poczuciem dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku zabrałem się za przygotowania. Bo ja nie planuję siedzieć na spotkaniach z nudziarzami. Ja się urywam i włóczę się po mieście. Wiem, następnym razem mnie nie zaproszą. Ale ja nie planuję w obecnej robocie zostać. Ja i z niej planuję się urwać, podobnie jak z tych spotkań.
Mam przewodnik po Belgii, stary, pascalowski, z czasów, kiedy te przewodniki były najlepsze, wyszukuję, co muszę w Brukseli zobaczyć, a co mogę. Wiem, że czasu będzie mało albo bardzo mało, więc wiele miejsc, m.in. Atomium, na pewno nie odwiedzę. Nastawiam się na rynek z okolicami plus katedra. Coś więcej – jak się uda.

Poniedziałek czyli Chinka
W poniedziałek o 9.05 rano wylatujemy z Okęcia liniami Brussels Airlines. O 11.25 lądujemy na lotnisku Zaventem. Kwaterujemy w hotelu Ibis w dzielnicy chińsko-murzyńskiej, ale blisko centrum. Pokoje jednoosobowe, wyposażone jak trzeba. I jedziemy do Domu Polski Wschodniej. Już na wstępie zazgrzytałem zębami. Bo dostaliśmy plakietki z naszymi imionami i nazwiskami, jakie zwykle się przyczepia w klapie. I apetyczna koleżanka poprosiła drugiego, by jej przyczepił. Ale nie tu na środku, tylko nieco bardziej z boku, ale nie za bardzo... Mnie nie poprosiła! Do dziś jej tego nie wybaczyłem...

Potem się posilamy i słuchamy pracowników o możliwościach zdobycia pieniędzy unijnych na cokolwiek. Dowiaduję się m. in. że za ich pośrednictwem można łatwo znaleźć partnerów zagranicznych do różnych projektów. I tak było, gdy tylko potem wysłałem taki wniosek, od razu zgłosili mi się chętni z Grecji, Hiszpanii, Cypru i Niemiec. Turcy to nawet chcieli wszystko przejąć od nas. Ale uwaga: jeśli partner zarobi, to tak, a jeśli się narobi, to nic z tego. Mój projekt nie przewidywał kasy, więc chętni się zmyli.

Czas wolny wieczorem wykorzystujemy na połażenie po Grande Place i okolicach. Idziemy sporą grupą. Pstrykam detale, które z lampą wyjdą, czyli Maneken Pis, ukrytą za kratą Jeaneke Pis i przynoszący szczęście pomnik Everarda `t-Serclaesa takiego brukselskiego Kilińskiego, który w XIV wieku wypędził z Brukseli Flamandów, którzy zajęli miasto w wojnie o sukcesję brabancką. Potarcie pomnika zapewnia szczęście, a przynajmniej powrót do Brukseli. Dzielnie walczymy z naganiaczami, chcącymi wciągnąć nas do knajpy, a knajpa w każdym domu przynajmniej jedna.
Po obejściu centrum i powrocie do hotelu, ruszam w miasto jeszcze raz. Sam chodzę znacznie szybciej niż w grupie, więc więcej obejrzę.

Nagle jakaś wysoka Chinka pyta mnie, jak dojść do jakiegoś hotelu. Jako że mam szczególną słabość do pań skośnookich, to ochoczo poszedłem jej pomóc, choć nie miałem zielonego pojęcia, gdzie toto jest. Ale ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu, znaleźliśmy to miejsce zbyt szybko i za bardzo sobie nie pokonwersowałem. Za to powłóczyłem się dalej, aż po katedrę. Wrócę tu jutro, gdy będzie jasno.

Diabelski wtorek
Ten dzień miał być wyjątkowo nudny, bo co ciekawego może powiedzieć główny księgowy Janusz Lewandowski albo pomniejsze gryzipiórki z różnych mniej lub bardziej idiotycznych dyrekcji generalnych. Urywam się z całego dnia, czego wcale przed grupą nie ukrywam. Po minach widzę, że inni mają ochotę na to samo, ale ostatecznie po obiedzie przyłączy się do mnie tylko dziewczyna z Kielc. Do budynku Komisji Europejskiej wszedłem, bo wypadało, ale przy pierwszej okazji w postaci jakiegoś skrzyżowania korytarzy zostałem z tyłu, w tył zwrot i w nogi. Wróciłem do hotelu, wziąłem aparat i w drogę. Na Grande Place opstrykałem chyba wszystko, to znaczy każdy budynek i każdy kamień. A z ratusza dodatkowo każdego wyjątkowo ohydnego gargulca w kształcie diabła, demona, wampira, kikimory i wszystkiego innego równie piekielnego.

A skąd pomysł na takie detale? Z dwóch powodów. Raz widziałem wystawę zdjęć Leszka Mądzika (tego od Sceny Plastycznej KUL) z różnymi detalami. No piękne. Moja córka też potrafi zrobić arcydzieło z takich drobnych elementów, choćby kapsla po piwie. A ja ni cholery! No to trenuję, może za tysięcznym razem wyjdzie mi coś ładnego. Nie wyszło...

Pałac cesarski, znany dziś jako muzeum jakoś mniej mnie pasjonował detalicznie, choć jego historia to i owszem. Zbudowany na polecenie cesarza Karola V, najpotężniejszego władcy ówczesnej Europy i świata, władającego, poza Hiszpanią, Italią, Niemcami (władza tytularna), Austrią, Czechami, Niderlandami, władał zdobytą przez konkwistadorów Ameryką karaibską, inkaską i aztecką oraz Filipinami. Ala rada miejska Brukseli owszem, zgodziła się na budowę, ale pod warunkiem, że pałac będzie niższy od ratusza. I cesarz, choć mógł wysłać wojsko do spacyfikowania butnego miasta, grzecznie przyjął rozkaz swoich poddanych. Bo musiał. Niderlandy były wciąż najbogatszą częścią jego imperium, a kasy na prowadzenie licznych wojen i podbojów potrzebował masę.

Na rynku znów spotkałem Chinkę, z którą szukałem hotelu. Jest w towarzystwie kilku eleganckich do przesady Chińczyków. Sama też nie odstaje od nich elegancją. Business to czy władza?

Z rynku poszedłem na Monts des Arts Kunstberg. Szczególnie mi się podobały zestawy rzeźb jeźdźców. Nie mają w sobie nic z dostojeństwa pobliskiego konnego posągu króla Alberta. Choć sam Albert nie ma nic z królewskiej postawy i stroju, ot, księgowego wsadzili na konia. Stoją na wysokich betonowych płytach w grupach po trzy. Jeden jakiś pokurczony, drugi coś obserwuje, trzeci wyprostowany, każdy z długą piką i każdy zestaw w innym kolorze; biały, czerwony i czarny. Skojarzyło mi się to z maruderami Wojny Trzydziestoletniej, choć raczej odnosi się do niderlandzkiej wojny o niepodległość, którą Flandria i większość Brabancji (której głównymi ośrodkami są Bruksela i zmasakrowana przez Hiszpanów Antwerpia) przegrały (za pozostaniem w Hiszpanii były tylko Artois, Hainaut i zajęte potem przez Francję skrawki Flandrii).

Stąd niedaleko do gotyckiej katedry św. Michała i św. Guduli. A gotyk to wszak mój ulubiony styl. Ale na razie nie wejdę, bo widz, że na jej schodach coś jest nagrywane. Jakiś gość stoi na schodach z tekturową tabliczką, nad nim wisi mikrofon a z przodu nieduża kamera i takaż ekipa. Zaraz wszakże się zwinęli, a ja w spokoju mogłem obfotografować detale katedry z zewnątrz. Wyciszam telefon przed wejściem do środka. Modlących się nie spodziewam co prawda spotkać, ale nie lubię nikomu przeszkadzać, nawet gdy kontempluje witraże. Mam nadzieję, że poczuje wibracje telefonu od Elizy z Kielc, która chce się do mnie przyłączyć. W środku szczególnie podoba mi się ambona. Niewysoka, z ciemnego drewna, stylowo jakaś niegotycka, a jeśli już, to rzeźbiarz był niezłym oryginałem albo na niezłym haju. Ja rozumiem podtrzymujące ją postaci, ale te targane wiatrem drzewa będące balustradą schodów, to odlot. Jak się okazało, to barok, a przedstawia toto wygnanie Adama i Ewy z raju. Na barok pasuje, ale i tak mi się bardzo podoba, choć za tym stylem nie przepadam.

Już po wyjściu widzę, że mam nieodebrane połączenie. Eliza! Dzwonie do niej. A ta nie odpowiada. Dzwonię drugi, trzeci i dziesiąty raz, a ona milczy. Jak sądzę, nie mogąc się do mnie dodzwonić, wyciszyła telefon i nudzi się teraz na spotkaniu z jakimś bubkiem. Mam kaca moralnego że hej. I mam go do wieczora, czyli także podczas łażenia po pasażu św. Huberta z niemal dwoma tysiącami sklepików. O tymże kacu dała mi na chwilę zapomnieć urocza ekspedientka w jednym z licznych sklepików z czekoladą. Oczywiście czekoladka...

Być w Brukseli i nie przywieźć stamtąd czekolady (nie mylić z czekoladką...) to zbrodnia, zwłaszcza jak się ma rodzinę. No to wstąpiłem do jednego sklepiku, oczywiście poza drogim pasażem i kupiłem. Nie dane mi było spróbować, rodzina pożarła natychmiast i chciała jeszcze. W innym kupiłem flaszkę lambica, czyli belgijskiego piwa. No, to już musiałem wypić sam. Nikt nie chciał mi pomóc. Poprosiłem o czysty, bez żadnych dodatków. Było toto jak tani szampan od Palikota o smaku wymiocin. Jak oni mogą toto pić?!

Wieczorem okazało się, że Elizie zaraz po zadzwonieniu do mnie padł telefon i stąd niemożliwość dodzwonienia się. Ona co prawda nie nudziła się (bo nie zamierzała się urywać z roboty), ale ja kaca moralnego mam z tego powodu do dziś.

Jako że było trochę czasu, to z ciekawości postanowiłem zajrzeć do leżącego o rzut beretem od hotelu albo bliżej, chińskiego marketu. Dochodziły stamtąd dziwne zapachy. Może coś ciekawego kupię. No i nie będę ukrywał, mam nadzieję na pokontemplowanie ładnych Chinek, do których – jak już wiecie – mam słabość. Mają tam sos sojowy w co najmniej pięciolitrowych kanistrach, mają pędy bambusa w folii, mają różne dziwne rzeczy w puszkach i pudłach, ale ładnych skośnych ekspedientek ani klientek nie mają!

Mają za to... diabła! Diabły! Tysiące diabłów! Na wagę! Ów szatan ma postać czarnego orzecha z dwoma potężnymi, zagiętymi do dołu rogami, jakby psią albo krowią, grunt że zwierzęcą paszczą, a pomiędzy rogami czupryną. No normalnie dewotka by w tym momencie popędziła do katedry po egzorcystę, by z tych żółtków wypędził diabła. Tysiące diabłów! Te diabły są tanie, więc kupię je choćby z ciekawości. Ale najpierw dowiem się, co to jest i do czego służy. Skośnooki ekspedient tłumaczy, że jest to edibul, można toto bejked, ale można i fresz. Jak potem sprawdziłem, to Trapa bicornis, kuzynka naszej kotewki orzecha wodnego, dość powszechnie uprawiana w Chinach, właśnie dla tych diabelskich orzechów, które oprócz tego, że smaczne i pożywne, ponoć są także afrodyzjakami. Oprócz nich kupiłem także kasztany wodne w puszce, liczi w puszce, marynowanego bambusa i chyba coś jeszcze. Wszystko oprócz diabłów zostało zjedzone. Bambus był jakiś rozlazły, kasztany wodne jak bezsmakowe surowe kartofle, więc nic rewelacyjnego. Liczi dobre, a diabłów nie spróbowaliśmy. Część rozdałem rodzinie i znajomym, część dzieci zabrały do szkoły i do czegoś tam zostały użyte.

Wieczorem idziemy na kolację do knajpki na starym mieście. Pod drodze widzimy, jak policja dorwała jakiś samochód i spisują kilku gości. Sprawa jakaś grubsza, bo jest ich cała grupa. Koleżanka pstryknęła zdjęcie. Momentalnie pojawia się przy nas kilku mundurowych i uprzejmie, lecz stanowczo prosi o usuniecie zdjęcia. I pilnie obserwują, jak zdjęcie jest usuwane. My przepraszamy, oni dziękują, pouczają, że takich rzeczy nie wolno i możemy iść.

Kolacja oczywiście belgijska, czyli małże, omułki znaczy się, ostendzkie, bo jakże inaczej. Niestety, zdjęć nie mam; nie wziąłem aparatu, a koleżanka, która je robiła, mimo kilkakrotnych próśb nie przesłała mi ich. Wina i piwa przy tym nie było za wiele, więc jeszcze raz przeszliśmy po starówce, tym razem zbywając kelnerów, że właśnie z bibki wyszliśmy.

Środa czyli krzywizna banana
Dziś z rana się wypakowujemy z hotelu, bo po spotkaniach wracamy do kraju. I na spotkanie z posłami. Łukacijewskiej nie ma, ale jest Kolarska-Bobińska, szefowa działu skarg Parlamentu Europejskiego. Jakoż zaraz moi zamojscy i lubelscy koledzy zastrzygli uszami, bo pani poseł mówi, że niedawno miała m.in. skargę mieszkańca okolic Hrubieszowa, który poskarżył się do Brukseli na zbyt skomplikowane wzory wniosków o pieniądze. No to dostał odpowiedź, że to nie Bruksela, ale Lublin, konkretnie urzędnicy marszałka, przygotowali mu tak pokrętne formularze. Kiedy jednak po powrocie do kraju chcieli oni skonkretyzować sprawę bo temat naprawdę pyszny, posłanka przez swą asystentkę powiedziała, że niczego takiego nie było, że coś im się przesłyszało. No i wierz tu politykom...

No dobrze, ale gdzie Piotrowski? Ale kiedy europosłanka wychodzi, widzę za drzwiami siedzącego eurodeputowanego, prof. Mirosława Piotrowskiego! Mina organizatorów – bezcenna!

Europoseł, z Polski wschodniej, więc nie mogli go nie wpuścić. I się zaczęło. No bo o czym miał opowiadać, jak nie o kretyństwach w unijnych przepisach, czyli o dziennikarskich ciekawostkach, co tygrysy lubią najbardziej. Na wstępie wyjaśnił rzeczowo, że te kretyństwa mają z założenia dwa i tylko dwa powody, pieniądze i poprawność polityczną, ale często są zaprawiane lenistwem i głupotą.

Z reguły, gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Identycznie jest w przypadku unijnych absurdów. Większość z nich ma konkretne podłoże finansowe. I że warto ich szukać, bo on co roku ogłasza konkurs na najciekawsze kretyństwo, a ci, co wynajdą najlepsze, w nagrodę jadą do Brukseli i Strasburga, dostają laptopy czy aparaty fotograficzne.

Jeden z pierwszych unijnych absurdów, z którego Europa śmiała się, zanim my wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, było określenie krzywizny banana. Nie mogła być być mniejsza niż 27 mm na każde 14 cm długości owocu. Ten przepis to po prostu zapora celna, za pomocą której Francja chciała uprzywilejować na unijnym rynku banany sprowadzane ze swoich tropikalnych kolonii (teraz się to nazywa departament zamorski), Gwadelupy, Martyniki czy Gujany Francuskiej. Uprawiane tam odmiany są bardziej zakrzywione niż te pochodzące z plantacji należących do światowego potentata, amerykańskiej Chiquity.

Według unijnej nomenklatury marchew jest owocem. Jakiś unijny przepis mówi, że dżemy mogą być produkowane wyłącznie z owoców. Tymczasem w Portugalii bardzo popularne są dżemy z marchwi właśnie. Tamtejsi producenci nie mogli zdobyć unijnych pieniędzy na rozbudowę swoich zakładów, ani eksportować marchwiowych dżemów do Niemiec czy Polski, bo dżem z warzywa dla brukselskich urzędników nie ma prawa istnieć. No to posłowie z Portugalii wymogli na urzędnikach, by albo zezwolili na produkcję dżemu z warzyw, albo by do listy owoców została dopisana marchew. Jakoś nikomu się w pale nie mieścił dżem z kapusty, więc wpisano marchew na listę owoców, zamiast po ludzku dodać zdanie, że dżem robi się z owoców, a w Portugalii dodatkowo z marchwi.

Niedawno także w Polsce śmieliśmy się, że Bruksela uznała ślimaka winniczka za... rybę słodkowodną. A to dlatego, że urzędnicy unijni zapomnieli od wpisaniu ślimaków na listę gatunków, których hodowla jest dotowana. No to Francuzi wymogli na urzędnikach, by w takim razie ślimaka umieścić w grupie zwierząt, na które można dostać kasę. „Dotowani” kuzyni ślimaków, omułki, przegrzebki i ostrygi są gatunkami morskimi, więc dołączenie do nich ślimaka urzędnikom nie pasowało. No to ślimak stał się słodkowodną rybą... Z lenistwa, bo też wystarczyło dopisać jedno zdanie, ale też z głupoty, bo wystarczyło w innym zdaniu wykreślić słowo „morski”.

Z kolei nasz swojski szprot według unijnych przepisów nie był rybą (!). Było to wygodne dla krajów zachodnich, które masowo łowią szprota i przerabiają go na mączkę rybną. Przy połowie ryb obowiązują bowiem limity, kwoty połowowe, dokumenty itp. A jak coś rybą nie jest, to można to łowić na potęgę i nikt nie ma prawa nic powiedzieć. Szprot wszakże rybą już jest, bo tak jak tylko Portugalczycy jedzą dżem z marchwi i tylko Szwedzi kiszonego śledzia, tak tylko my lubimy szprota w oleju. A z braku wyraźnego zapisu, że szprot jest rybą, nasi rybacy i przetwórcy nie mieliby szans na jakiekolwiek unijne pieniądze. Dopięliśmy swego, jak Portugalia z marchewką i Francja z krzywizną banana i przywróciliśmy szprotowi należne mu miejsce obok śledzia i tuńczyka.

Są też liczne przykłady czystej głupoty. Górali z Tatr, Alp, Pirenejów, Gór Betyckich, Grampian i wszelkich innych gór wzburzył przepis nakazujący, by w bacówkach były umywalnie z ciepłą i zimną wodą, WC, ściany pokryte glazurą i siatki przeciw owadom w oknach. Owszem, to troska o zdrowie baców i juhasów i stan górskiego środowiska, ale przede wszystkim głupota. No bo jak na górską halę podciągnąć wodociąg?

Synowie starszych i co młodsi forumowicze nawet nie wiedzą, że posiadają bardzo cenną w Unii Europejskiej umiejętność wspinania się na drzewa. Muszą tylko gdzieś zdobyć stosowne zaświadczenie, że potrafią to robić. O tym, że jest potrzebne, boleśnie przekonał się pewien Anglik, który na zlecenie telewizji miał zamontować na drzewie kamerę filmującą gniazdo orłów. Pech chciał, że w pobliżu byli urzędnicy. Gdy okazało się, że nie ma on zaświadczenia o umiejętności wspinania się na drzewa, nakazali mu natychmiastowe zejście. Żeby było śmieszniej, to... znalazła się osoba posiadająca stosowne zaświadczenie.

Po Brukseli krążyła wówczas broszurka, sugerująca zwracanie się do ludzi w sposób nie wskazujący na płeć czy stan cywilny. Jeśli sugestia stałaby się prawem, wtedy nie wolno byłoby do nikogo zwrócić się per pan czy pani, a już nazwanie dziewczyny panną będzie szczytem bezprawia. To z kolei efekt obaw przed agresywnymi środowiskami homoseksualnymi. W Polsce geje już pobili policję, w Słupsku teraz rządzą, więc lepiej nie wchodzić im w drogę... Na szczęście zrobił się śmiech w całej Europie i z tego kretyństwa UE się wycofała niedługo po naszym powrocie do kraju.

Piotrowski nie bez dumy mówi, że także za jego sprawą część idiotyzmów już została wycofana albo jest w trakcie wycofywania, jak przepisy drobiazgowo regulujące kształt i kolory aż 26 (!) gatunków owoców i warzyw. Ale na przykład nie mniej kretyńskie normy, które powinny spełniać owoce cytrusowe, jabłka, kiwi, nektarynki o jeszcze inne owoce wciąż obowiązują. Bo ich znieść nie pozwalają Grecy, Francuzi, Hiszpanie i Włosi, chroniący własnych rolników. Tymi normami w odniesieniu do jabłek powinny się zająć nasze władze. Może się bowiem okazać, że przepisy te uderzają w naszych sadowników, jak Francuzi krzywizną banana uderzyli w Amerykanów. Ale niestety, w naszych władzach zasiadają kretyni (mówię to otwarcie), więc oczywiście nikt się tym nie zainteresował.

Gdyby nie podniesienie wynagrodzeń europosłów, prof. Piotrowski musiałby szukać dodatkowego źródła dochodu, by zarobić na nagrody dla zwycięzców w konkursach na największe unijne absurdy. Bo nowych absurdów nie brakuje. Kto wie, może niebawem zacznie obowiązywać przepis, według którego samochody powinny być produkowane w wersjach dla... muzułmanów. Jedyną różnicą w porównaniu z wersją „chrześcijańską” jest GPS, który posiada dodatkową funkcję, wskazywanie kierunku... Mekki.

Piotrowski naprawdę zrobił show. Ale i organizatorzy odetchnęli, bo nie powiedział ani słowa, że UE należy rozwalić. No, jak się zarabia tak ciężkie pieniądze jak europoseł, to się nie chce rozwalenia tego systemu. Przecież nawet Korwin, jak dostał pierwszą wypłatę, jakoś przestał głośno mówić, żeby unię zlikwidować teraz, zaraz.

Potem jeszcze przejście po salach PE z plenarną włącznie. A po lunchu wyjazd na lotnisko i powrót do Polski z kilkoma znanymi osobami. Niestety, nie pamiętam, kto to był, więc nie napisałem tego w stosownym poście na luźnych gatkach.

Jak się tam dostać
Wynaleźć jakiś oryginalny absurd i tym samym wygrać nagrodę w postaci wycieczki, albo załapać się na takową wycieczkę. Możliwości jest sporo; unijne instytucje od czasu do czasu robią sobie reklamę i zapraszają do siebie, to samo robią europosłowie, organizując wycieczki do Brukseli.
Oczywiście nie za swoje pieniądze, tylko m. in. nasze, bo dostają na to specjalną kasę. Nasilenie takich wypraw następuje zwykle przed wyborami. Niekoniecznie europejskimi. Dowolnymi. Ja byłem w roku wyborczym. Ten rok jest wyborczy, przyszły też, więc warto się rozglądać. Kryteria kwalifikacji są różne. Jeżdżą szkoły, określone grupy zawodowe, określone miejscowości, albo znajomi.
A jeśli kogoś nie podnieca możliwość zobaczenia Tuska czy Bieńkowskiej, to może w dowolny inny sposób (patrz dział Belgia na forum).

-- 15 Gru 2014 18:50 --

i pierwsza porcja fotek

-- 15 Gru 2014 18:56 --

i druga

-- 15 Gru 2014 19:03 --

i następne

-- 15 Gru 2014 19:08 --

i jeszcze jedne

-- 15 Gru 2014 19:12 --

teraz trochę ludzi

-- 15 Gru 2014 19:15 --

i foty

Załączniki:
Komentarz do pliku: Hala brukselskiego lotniska
DSCF9917.JPG
DSCF9917.JPG [ 131.07 KiB | Obejrzany 8800 razy ]
Komentarz do pliku: Sala plenarna PE
DSCF9901.JPG
DSCF9901.JPG [ 140.15 KiB | Obejrzany 8800 razy ]
Komentarz do pliku: Klatka schodowa w PE
DSCF9896.JPG
DSCF9896.JPG [ 130.36 KiB | Obejrzany 8800 razy ]
Komentarz do pliku: Oryginalna alegoryczna mapa Europy w PE
DSCF9892.JPG
DSCF9892.JPG [ 151.86 KiB | Obejrzany 8800 razy ]
Komentarz do pliku: Czekoladka sprzedaje czekoladki
DSCF9784.JPG
DSCF9784.JPG [ 126.33 KiB | Obejrzany 8802 razy ]
Komentarz do pliku: Chińczycy fotografują
DSCF9828.JPG
DSCF9828.JPG [ 94.98 KiB | Obejrzany 8802 razy ]
Komentarz do pliku: z lewej jest oczywiście Maneken Pis
DSCF9643.JPG
DSCF9643.JPG [ 112.94 KiB | Obejrzany 8802 razy ]
Komentarz do pliku: Policja na rynku. Ci mają napis "Police", ale głowę bym dał, że widziałem też z napisem "Politje", po niderlandzku
DSCF9616.JPG
DSCF9616.JPG [ 152.94 KiB | Obejrzany 8802 razy ]
Komentarz do pliku: Ja jestem psiarz neofita, ale uważam, że są miejsca, gdzie psom powinien być wstęp wzbroniony. Nie tylko na brukselski Grande Place, ale choćby do lubelskiego Ogrodu Saskiego
DSCF9842.JPG
DSCF9842.JPG [ 143.73 KiB | Obejrzany 8806 razy ]
Komentarz do pliku: Oryginalna balustrada wejścia na ambonę w katedrze
DSCF9759.JPG
DSCF9759.JPG [ 129.55 KiB | Obejrzany 8806 razy ]
Komentarz do pliku: Witraż w katedrze
DSCF9739.JPG
DSCF9739.JPG [ 113.98 KiB | Obejrzany 8806 razy ]
Komentarz do pliku: a tu współczesny pomniczek
DSCF9817.JPG
DSCF9817.JPG [ 130.05 KiB | Obejrzany 8807 razy ]
Komentarz do pliku: rzeźby na Monts des Arts Kunstberg. Tu białe, ale są identyczne czerwone i czarne
DSCF9655.JPG
DSCF9655.JPG [ 103.4 KiB | Obejrzany 8807 razy ]
Komentarz do pliku: To jest element ratusza. Tam, gdzie opisuję element, jest jego wieża
DSCF9599.JPG
DSCF9599.JPG [ 119.47 KiB | Obejrzany 8807 razy ]
Komentarz do pliku: Pogłaskanie upiornego psa z pomnika `t-Serclaesa też przynosi szczęście
DSCF9537.JPG
DSCF9537.JPG [ 123.29 KiB | Obejrzany 8807 razy ]
Komentarz do pliku: symbol Brukseli
DSCF9507.JPG
DSCF9507.JPG [ 122.72 KiB | Obejrzany 8807 razy ]
Komentarz do pliku: element ratuszowy; gotyk brabancki, a w tym stylu brukselski ratusz zbudowano, słynie z licznych rzeźb
DSCF9575.JPG
DSCF9575.JPG [ 75.38 KiB | Obejrzany 8817 razy ]
Komentarz do pliku: gargulec ratuszowy
DSCF9601.JPG
DSCF9601.JPG [ 123.81 KiB | Obejrzany 8817 razy ]
Komentarz do pliku: gargulec ratuszowy
DSCF9615.JPG
DSCF9615.JPG [ 134.94 KiB | Obejrzany 8817 razy ]
Komentarz do pliku: gargulec katedralny
DSCF9718.JPG
DSCF9718.JPG [ 98.92 KiB | Obejrzany 8817 razy ]
Komentarz do pliku: Detal z bramy brukselskiej katedry wyraźnie potwierdza, że na fotografowaniu detali to ja się nie wyznaję
DSCF9722.JPG
DSCF9722.JPG [ 146.95 KiB | Obejrzany 8817 razy ]
Komentarz do pliku: Czystość inaczej w dzielnicy chińskiej z elementami murzyńskimi w Brukseli. A do tego wszechobecny smród moczu w metrze - jak nie Niderlandy
DSCF9539.JPG
DSCF9539.JPG [ 110.78 KiB | Obejrzany 8824 razy ]
Komentarz do pliku: Podświetlany chodnik. Świetne rozwiązanie. Tylko dlaczego prowadzi donikąd?
DSCF9518.JPG
DSCF9518.JPG [ 118.24 KiB | Obejrzany 8824 razy ]
Komentarz do pliku: Montgomery Belgię zajął sprawnie, to mu stawiają pomniki. Holandię najpierw próbował nieudolnie zdobyć (vide Market Garden), a potem zostawił ją na pastwę Niemców, to się go tam nie lubi
DSCF9489.JPG
DSCF9489.JPG [ 130.61 KiB | Obejrzany 8824 razy ]
Komentarz do pliku: Jak się jest stolicą Europy, to jest zarobek dla wynajmujących; tu Styria, tam Chorwacja, ówdzie Kujawy
DSCF9488.JPG
DSCF9488.JPG [ 118.79 KiB | Obejrzany 8824 razy ]
Komentarz do pliku: Oryginalne, niewielkie pomniki to specyfika całych Niderlandów. U nas tak nie można?
DSCF9487.JPG
DSCF9487.JPG [ 177.97 KiB | Obejrzany 8824 razy ]
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
Rendez-vous w Paryżu ♥️🍷 Zbiór lotów do francuskiej stolicy od 168 PLN 🇫🇷🥐 Rendez-vous w Paryżu ♥️🍷 Zbiór lotów do francuskiej stolicy od 168 PLN 🇫🇷🥐
Greckie wczasy z parkiem wodnym 🏊‍♂️🌊 Tydzień all inclusive na Zakintos za 2704 PLN Greckie wczasy z parkiem wodnym 🏊‍♂️🌊 Tydzień all inclusive na Zakintos za 2704 PLN
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 1 post ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group