Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 17 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 12 Lis 2014 00:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
Uff wreszcie udało mi się zebrać myśli i zabrać się za spisanie relacji z wyprawy do Australii. Przeloty na trasie DUB – DXB – MEL via SIN oraz powrót już bez międzylądowań w Azjii MEL – DXB – DUB. Koszt biletów około 350 GBP na brazylijskiej expedii. Przeloty Emirates.

Dolot do Dublina niesamowicie prosty. Z wyspy na wyspę można polecieć tanio, a dodatkowo sprawę ułatwia nam Ryanar ze swoim drugim bagażem podręcznym, dzięki czemu możemy zabrać więcej rzeczy, nie wykupując przy tym bagażu rejestrowanego.
W samym Dublinie spędzamy weekend. Krótko tylko streszczę, iż stolica Irlandii nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. Może to efekt mieszkania w UK, gdzie tu i tu wszystko wygląda tak samo... nie wiem, w każdym bądź razie cieszyłem się, że były to odwiedziny „przy okazji”.

Lotnisko w Dublinie za to jest fajnie skomunikowane komunikacją miejską dzięki czemu do centrum można dojechać za około 3 EUR.
Po przybyciu robimy ostatnie przepakunki, zabezpieczam plecak białymi workami, szczególnie paski i szelki, gdyż czeka go dość długa droga i kilka lotnisk do zaliczenia.

Kolejka do check-in ogromna i tu zaczynam pluć sobie w brodę, że z samego rana nie dokonałem odprawy online. Onlajnowicze mają specjalne stanowisko check-in, do którego kolejki praktycznie brak.

Image

Boarding rozpoczyna się o czasie, najpierw wpuszczani są pasażerowie z tylnej części samolotu, czyli także my  Był to mój pierwszy lot liniami Emirates, po opniniach z sieci moje oczekiwania sięgały dość wysoko. Bardzo, ale to bardzo dobry pomysł z ciepłymi ręcznikami rozdawanymi zaraz po starcie i tuż przed lądowaniem. Jedzenie.. moim zdaniem najlepsze jakie do tej pory miałem okazje kosztowac w regularnych liniach, obsługa też niczego sobie, choć np moim zdaniem panie z Air China starały się bardziej, no ale to moje osobiste odczucie tylko.

Image

W Dubaju lądujemy o czasie. Tutaj mamy przesiadkę na kolejny lot. Z racji, iż przerwa między lotami trwa ponad 8h korzystamy z Dubai Connect. 75% pasażerów naszego samolotu podąża za znakami Trasfer, a my do wyjścia i utykamy na dobre 40 minut w kolejce paszportowej... Dubai Connect całkiem fajna usługa, pozwalająca przespać się na koszt linii w hotelu na czas przesiadki. Jak ona działa? Przed odlotem na stronie linii należy zaznaczyć, że jesteśmy zainteresowani noclegiem a po wyjściu ze strefy celnej udać się w lewo do stanowiska Emirates, pomachać numerem rezerwacji i poczekać na trasnferowego busa, który zabiera pasażerów do hotelu. Do hotelu przybywamy około 2 w nocy. Do pobudki o 7 rano pozostaje więc niewiele czasu, ale zawsze to odrobina snu przed kolejnym lotem.

Image

Pobudka dość bolesna, no ale cóż, trzeba lecieć dalej. Przed nami ponad 16 godzin podróży. Po przylocie do Dubaju odebraliśmy nasze bagaże tak więc na lotnisku czeka nas ponowne ich nadanie. Mogliśmy je nadać bezpośrednio do Australii, lecz poprosiliśmy o odbiór w Dubaju, gdyż tak było nam wygodniej.

Na lotnisku oczywiscie niekończąca się kolejka do check-in. Stajemy na końcu, a po około 5 mnutach podchodzi do nas ktoś z obsługi lotniska i prosi abyśmy podążali za nim.. gdyż to skróci nam czas oczekiwania.. Hmmm. Lekka dekonsternacja no ale idziemy jak i sznur kilkunastu osób za pracownikiem lotniska. Przechodzimy przez pomieszczenia pracownicze, ok dużo pomieszczeń i korytarzy pracowniczych i nagle wychodzimy przy stanowiskach Emirates dla odprawy pasażerów klas pierwszych i biznes. Pierwszy raz oddawałem bagaż na czerwonym dywanie ;)

Przed nami dość długi lot z między lądowaniem w Singapurze. Wybieramy sobie miejsca na samym końcu samolotu i jak się później okazało był to strzał w 10. Ostatnie kilka rzędów w 777 ma tylko po 2 siedzenia. A nasze ostatnie jest całkiem fajnie uchylne a do tego oferuje baaardzo dużo miejsca na nogi. Uff lekka ulga, gdyż przed nami ponad 16 godzin podróży w jednym miejscu. Co ciekawe do samolotu nie wchodziliśmy przez rękaw, a jedziemy autobusem. Co jeszcze ciekawsze, do drzwi samolotu jechaliśmy ponad 15-20 miut.
Wsiadamy i lecimy, podziwiając pustynne okolice z góry. Na tym locie otrzymujemy kolejną porcję reczników jaki menu przewidziane już na obydwie trasy. Jedzenie na tym odcinku również rewelacyjne, obsługa całkiem przyjemna, a świetnie rozbudowany system rozrywki umila czas podrózy.

Image

Image

W Singapurze lądujemy lekko spóźnieni. Ciekawiło mnie jak wygląda taki stop techniczny więc poczytałem nieco na forach by na miejscu nie być zaskoczonym. Generalnie wszyscy pasażerowie proszeni są o opuszczenie samolotu i zapraszani ponownie wraz z resztą podczas boardingu. Przechodzimy przez szybkie skanowanie bagaży i samych siebie, machamy paszportami i już jesteśmy w strefie, z której odbywac będzie się boarding na drugi odcinek lotu. Przyznam, że zmęczenie i nie wyspanie poprzedniej nocy daje o sobie znać. Wsiadamy i lecimy dalej. Już nad samą Australią budzi mnie przepiękny wschód słońca.

Image

W Melbourne pojawiamy się trochę po czasie. Stewka przez głośnik wita w Australii i dość jednoznacznie daje do zrozumienia o rygorystycznych przepisach wwożenia żywoności do Aussie. Nie zaskoczyła mnie, gdyż od dłuższego już czasu śledziłem odcinki programu „Australia’s Front Line”, w którym można było się naoglądać sporo ciekawych rzeczy, szczególnie w wykonaniu Azjatów.

Po wiedzy z programu, po sprawdzeniu deklaracji w sieci zanim dostałem ją do ręki w samolocie już wiedziałem co na niej umieszcze, aby nie mieć żadnych problemów na granicy i szybko ulotnić się do wyjścia. Z regóły wszyscy zaznaczają, że nie wwożą nic co wyszczególnione jest w deklaracji. Z racji tego, iż miałem ze sobą brytyjskie paracetamole, zaznaczyłem w pytaniu o leki właśnie brytyjskie paracetamole. Pytanie jest skonstruowane mniej więcej: Czy wwozisz jakiekolwiek leki, tabletki, które są zabronione w Australii. Jeśli nie jesteś pewien czy są one zabronione czy nie zaznacz TAK. Oczywiście wiadomo, że zwykły paracetamol jest w Australii dozwolony, ja jednak celowo zaznaczam właśnie TAK, że wwoże i podkreślam słowo DRUGS :) (leki/tabletki w jęz. ang.)

Na granicy pytani jesteśmy o podstawowe rzeczy. Na sam początek odnośnie deklaracji jakie tabletki zaznaczyłem.. Paracetamol – aha, ok. Potem na jak długo przyjechaliśmy, co będziemy robić, wtrącamy info o wynajmie auta, a na koniec pytani jesteśmy gdzie spędzimy dziś noc. Trwa to może ze 2 minuty, po czym wyluzowana pani życzy nam miłego pobytu w Australii.

Na deklaracji, która wypełnialiśmy w samolocie pojawiły się jakieś cyfry od pani od paszportu.. po zejsciu do odbioru bagażu w momencie gdy szukamy naszego beltu na wyświetlaczu podchodzi kolejna osoba z obsługi lotniska do nas i pyta:
-Skąd przylecieliście?
- Dubaj via SIN
- Moge zobaczyc wasze deklaracje?
- Si prosze pani
- Czy napewno nie wwozicie w swoich bagażach, żadnego jedzenia, roślin itd ?
- Nie, nie..

Pojawia się kolejny autograf na naszych deklaracjach, zabieramy bagaż i kierujemy się do wyjścia... Tutaj znowu kolejka. Dwie osoby z obsługi lotniska zbierają deklaracje – jedni kierowani są już do wyjścia, a drudzy w drugą stronę na przeszukiwanie bagaży – znam to z TV :P . Przychodzi nasza kolej, Pan spogląda... ok dziękuje, miłego dnia i kieruje nas do wyjścia.

Reasumując, warto czasem zaznaczyć jakiekolwiek YES, czy to w przypadku jedzenia (np. Zwykle zapakowane ciastka, delicje itd – one nie stanowią dla nich żadnego problemu) albo chociażby zwykły paracetamol jak w moim przypadku. To wtedy pokazuje im, że mówimy prawdę w swojej deklaracji i nie mamy nic do ukrycia, co zaoszczędza nam czas przy procedurach po przylocie.

Po wyjściu z lotniska doznaję szoku. Na zewnątrz jest niby 8 stopni powyżej zera, a ja odczuwam to jakby to było 8 ale poniżej... Na mega jet lagu udajemy się Europcaru po odbiór auta.. gdzie wyluzowany Pan nie do końca wie gdzie znajduje się Wielka Brytania jak i nie zna skrótu GB, który musi wklepać do swojego systemu. To musiał być ewidentnie jego pierwszy tydzień w pracy :D Kolega ma brytyjskie prawo, więc bez problemów gdyż wszystko po angielsku. W moim przypadku Pan spogląda na polskie prawko, pytam się czy jest ok, hmm... patrzy na obrazki z tyłu.. tak jest ok. Odbieramy auto i jedziemy. Koszt wynajmu to około 200 GBP na cały czas naszej podróży. Mieliśmy taniej, jednak z ograniczeniami co do poruszania się po konkretnych stanach. W Europcarze możemy jechać gdzie chcemy, bez żadnych ograniczeń. Dodatkowo, ufff ruch lewostronny więc duże ułatwienie dla nas i nie trzeba się przestawiać na prawą stronę :)

Zaczynamy naszą podróż wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii. W niecałe 2 tygodnie mamy zamiar dojechać do samego Brisbane jak i wrócić ponownie na lot powrotny do Melbourne.

Kolejna część już wkrótce!
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
Urlop w Wietnamie za 3602 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi ze śniadaniami w 4* hotelu Urlop w Wietnamie za 3602 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi ze śniadaniami w 4* hotelu
Urlop na Krecie za 1077 PLN. Loty SWISS z Warszawy + noclegi Urlop na Krecie za 1077 PLN. Loty SWISS z Warszawy + noclegi
#2 PostWysłany: 12 Lis 2014 23:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
ciekawie się zapowiada, mam nadzieję, że dalej będzie równie szczegółowo;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 16 Lis 2014 16:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
postaram się :) kolejna część dziś lub jutro wieczorem jeśli nie udało by mi się dziś dokończyc :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 16 Lis 2014 16:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Wrz 2012
Posty: 185
Loty: 107
Kilometry: 270 851
niebieski
Australia jest na mojej liście "must see" kiedyś, więc czekam na dalszą relację :-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 22 Lis 2014 23:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
Zapraszam na kolejną część relacji, spóźnioną niczym pendolinowe bilety o tydzień :)

Po przylocie na lotnisko i odebraniu auta, które jak się okazało było o klase wyżej niż te, które rezerwowaliśmy udaliśmy się na szybkie śniadanie, chrzcząc tym samym lokalnego Macka. Tutaj mamy też pierwszą styczność z lokalnym językiem, który moim zdaniem brzmi dużo lepiej i czyściej niż brytyjska wersja.

Następnie udajemy się do hotelu Ibis Budget, który zarezerwowany mieliśmy z wyprzedzeniem przez Internet. Ta przyjemność kosztuje nas około 30 GBP. Swoją drogą był to jedyny nocleg jakiego rezerwacji dokonaliśmy jeszcze z Europy. Na miejscu mieliśmy liczyć na namiot lub samochód, lub jak się później okaze mobilne aplikacje do rezerwacji noclegów, gdyż spanie pod namiotem w temperaturach bliskich zeru to raczej słaby pomysł.

Image

Na marginesie dodam jeszcze tylko, iż na 2 dni przed samym wylotem do Dublina dopadła mnie grypa i to nie byle jaka... Tak szybkiej kuracji czosnkowo – miodowo – mlekowo – cytrynowej nie miałem jeszcze nigdy. Na szczęscie w Dublinie pogoda dopisała a to w porównaniu z wyżej wymienionymi i świeżym powietrzem uratowało mi wyprawę!
Po przyjeździe do hotelu w Melbourne, który znajdował się ledwie 10 min od lotniska pierwsze co chciałem zrobić to zasnąć jak najszybciej, była mniej więcej 12 po południu ;) Kolega jednak usilnie namawia mnie aby wyczekać co najmniej do 17 i wykorzystać jakoś ten pierwszy dzień. Z pomocą apki maps.me pędzimy więc do centrum w poszukiwaniu namiotu i karty sim, aby móc korzystać z internetu mobilnego, który jak się później okaze pomoże nam w niejednej sytuacji.

Uzbrojony w wiedzę z forum szukamy logo YesOptus, poza logo znam nawet nazwę starteru jaki mam ochotę zakupić. Trafiamy jednak nie do salonu sieci, a do swego rodzaju komisu z telefonami prowadzonego przez chińczyka. Miły sprzedawca miał już kilka gotowych starterów z aktywną usługą pakietu, który za 2 dolary dziennie daje nam 500 mb do wykorzystania i codziennie odnawia się automatycznie. Co by nie mówić, w porównaniu z Wielką Brytanią prędkość internetu jak i zasięg tej sieci nawet na największych pustkowiach budził w nas respekt i zdziwienie gdy wokół nie było nic prócz pól i lasu a my mogliśmy się cieszyć prędkością 3G czy HDSPA.

W poruszaniu się po centrum ułatwiają nam mapki z mapsme, czasu nie mamy jednak zbyt wiele, gdyż nasze ostatnie australijskie drobne wydaliśmy na uliczny parking. Co ciekawe, automat nie wydaje tam papierków, które wrzuca się za szybę lub do niej przykleja. Wystarczy wklepać numer stanowiska na którym postawiło się auto i... już.

Tego dnia jesteśmy tak zlagowani, że nawet nie mamy siły na pozowanie do zdjęć ;) Ogólnie to co widziały moje oczy docierało do mojej głowy mniej więcej po 2 sekundach :D Zakup namiotu pozostawiamy także na dzień kolejny i mniej więcej po 16 wyruszamy z powrotem do hotelu... by po odstaniu swojego w ulicznych korkach dotrzeć na miejsce około 18. Szybki prysznic i zasypiamy w mgnieniu oka.

Rano budzimy się w okolicach 11, a co najdziwniejsze w miarę wyspani. Pierwotnie plan zakładał dotarcie dziś do Canberyy, stolicy Australii, jednak już wiemy, że dziś nam to się nie uda. Opuszczamy hotel i pędzimy w poszukiwaniu namiotu na dalszą część wyprawy. Gdy w jednym z centrów handlowych nie znajdujemy tego po co przyszliśmy odpalamy google, które pokazuje nam promocyjny namiot za 30 $ w sieci sklepów Anaconda... znajdujemy na mapie i jedziemy. Problem tylko, że odcinek, który wygląda na mały pokonujemy w niecałą godzinę... i to obwodnicą miasta ;) Wyluzowany pan kasjer usilnie namawia nas do wyrobienia sobie Anacondowej karty członkowskiej. Nie nie, nie chcemy, my nie stąd, nie potrzebujemy... Riposta sprzedawcy.. No cóż, zawsze możecie kupić on-line :D

Ostatecznie docieramy i znajdujemy to po co przyjechaliśmy. Suma summarum robi się 16, a my nadal w Melbourne ! Wyjeżdżamy za miasto i kierujemy się trasą A1 (południowa wzdłuż wybrzeża) do Canberry zdając sobie sprawę, iż dziś do niej nie dojedziemy... Zaraz po opuszczeniu Melbourne naszym oczom ukazały się typowo brytyjskie krajobrazy... pola, pola i jeszcze raz zielone pola! Miałem wrażenie jakbym jechał z jakiegoś większego szkockiego miasta do drugiego.

Z racji, iż w okolicach godziny 18-19 o tej porze roku robiło się już ciemno i z uwagi na wyskakujące nocą kangury założyliśmy, iż autem jeździmy maksymalnie do godziny 20. Tym sposobem udaje się nam dotrzeć do Bairnsdale. Przez campingową australijską aplikację znajdujemy jeden z nich, lecz całujemy klamkę z drugiej strony, dzwonimy na numer wywieszony na drzwiach, lecz miejsc brak i tak. Szukamy dalej i ostatecznie trafiamy do jednego z moteli za 70$. Wybraliśmy go spośród trzech innych jakie „objechaliśmy”. Pod jednym z nich znajdował się także posterunek miejscowej policji. Nieświadomy niczego postawiłem się na miejscu zarezerwowanym właśnie dla niebieskich, w momencie gdy kolega w recepcji orientował się o ceny. Oczywiście jestem dzieckiem szczęścia i po chwili widze w lusterkach auto stawiające się tuż za kuprem naszego auta. No ale nic stoje dalej, auto z tyłu na światłach stoi także. Po chwili osoba z drugiego auta wysiada, podchodzi i miłym i uprzejmym głosem.. Przepraszam prosze pana, ale ustawił się pan na miejscu zarezerwowanym dla policji... – o kurde, sory nie wiedziałem, nie jesteśmy stąd.. Nic nie szkodzi, zgubiliście się, pomóc w czymś? Wyjaśniam, że szukamy noclegu i kolega rozmawia na recepcji.. Aha ok, to prosze podjedź kawałek dalej abyśmy mogli zaparkować.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image



Jutro kolejna część z Canberry.
Góra
 Profil Relacje PM off
przemos74 lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 23 Lis 2014 14:36 

Rejestracja: 09 Mar 2014
Posty: 634
niebieski
w lutym bede w sydney i przydalyby sie jakies porady.Z checia bede czytal twoja relacje:)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 06 Gru 2014 00:41 

Rejestracja: 24 Lut 2014
Posty: 56
Loty: 223
Kilometry: 582 918
Rzeczywiscie trasa przypomina zielone pola w Szkocji. Zupelnie inna roslinnosc i krajobrazy jak w Queensland no ale nie ma sie co dziwic odleglosc robi swoje ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 13 Gru 2014 23:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
sorki za mały off w relacji, ale mam urwanie glowy w pracy i totalnie brak czasu na wszystko inne. Za tydzien wszystko wroci do normy i relacja będzie miala swój ciąg dalszy :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 16 Gru 2014 02:10 

Rejestracja: 09 Mar 2014
Posty: 634
niebieski
Czekamy z niecierpliwoscia na ciag dalszy....:D
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#10 PostWysłany: 06 Lut 2015 18:24 

Rejestracja: 26 Mar 2014
Posty: 506
Loty: 126
Kilometry: 313 278
srebrny
Nie będzie już dalszego ciągu ?? :( :(
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 09 Lut 2015 19:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
po miesiącu obiecań jedziemy dalej ;)

Z samego rana budzimy się promieniami słońca, jednak jakże złudne okazują się nasze oczekiwania :) Na szybie samochodu odnajdujemy lekki szron, a temperatura powietrza wynosi około 1 stopnia :) Plan na dziś - dojechać do Canberry, w której jak wszyscy wiemy nie ma raczej nic. Z racji, że lubimy jeździć po nic - nie możemy odmówić sobie tej przyjemności i nie zahaczyć o stolicę.

Zaraz po wyjeździe z Bairnsdale robimy pierwszy foto stop w Lakes Entrance, mała wioska na wybrzeżu - generalnie nic specjalnego. Kierujemy się trasą A1, która prowadzi wschodnim wybrzeżem do Sydney, jednak w Cann River odbijamy na B23, by móc zahaczyć choć nieco o Park Narodowy Kościuszko. W planach mamy kilka foto stopów, oraz odwiedziny w Yarrangobilly Caves. Do miejscowości Cooma, jechało się w miarę płynnie, jednak tuż po niej zaczynają się wzniesienia i mniej przyjazne zakręty co niesamowicie spowalnia podróż.

Image
Image


Nasze foto stopy i zakręty (na coś trzeba zrzucić winę :) powodują, że do Yarrangobilly Caves docieramy po 17 i jak się okazuje na wejscie jest już za późno. Eh.. przykra sprawa, ponieważ, żeby dostać się do tego miejsca zboczyć trzeba z drogi asfaltowej i przejechać dość spory kawałek nieutwardzoną drogą z dużą ilością dziur i wybojów..

Tutaj już sama końcówka prostej, długiej i szerokiej części tej drogi na samym wyjeździe...
Image

Nie mniej jednak nie żałujemy, gdyż właśnie w okolicach jaskiń widzimy pierwszego kangura :) - tak, tego żywego prawdziwego, gdyż wcześniej mieliśmy okazję podziwiać martwe okazy na poboczach. Poniżej zdjęcie poglądowe tych jaskiń. Moim zdaniem warto do nich zajrzeć - nam się nie udało. W okolicach jaskiń mamy także świetne krajobrazy na okolicę.

Image
Image
Image

Po wyjeździe z drogi szutrowej zaliczamy jeszcze Black Perry Lookout - bardzo ładny widok, polecam!

Image
Image
Image
Image
Image


Zaczyna się ściemniać więc czym prędzej chcemy dojechać do głównej drogi M31.

Tuż przed miejscowością Tumut jedziemy wzdłuż jeziora w rezerwacie Blowering, przy którym robimy foto stop na jeden z najpiękniejszych zachodów słońca jakie w swoim życiu widziałem! Szukamy pobocza, aby zaparkować i spóźniamy się na zrobienie fajnego zdjęcia, ale obraz mocno czerwonego zachodzącego słońca odbijającego się w tafli jeziora nie do opisania. Jadąc do M31 napotykamy na duże ilości stad kangurów. Jedne kicają sobie po polanach, drugie wolą przesiadywać na poboczu przy drodze - mając w głębokim poważaniu przejeżdżające obok auta. Gdy tylko widzimy stojące żywe osobniki na poboczach zwalniamy niemalże do minimum.

Image

W ciemnościach dojeżdżamy do drogi głównej uradowani, że raczej nic już nam nie powinno wyskoczyć. Eh.. jednak po przejechaniu kilku kilometrów zaczynamy omijać coraz to większe ilości martwych zwierzątek - głównie wombaty i kangurki. W okolicach 21 dojeżdżamy do Yass, w którym rezerwujemy przez apke bookingu jeden z hosteli w Canberze. Późnym wieczorem lądujemy w Dickson Backpackers, co jak się po chwili okazuje w najbardziej zasyfionym hostelu w jakim kiedykolwiek miałem okazje przebywać. Generalnie polecam poczytać opinie na jego temat ;)

Jesteśmy zbyt zmęczeni na jakikolwiek dłuższy spacer, więc pędzimy tylko do pobliskiego KFC i tuż po nim uciekamy spać.

Z samego rana budzimy się około 8 rano, nawet nie korzystamy z super czystych pryszniców, gdyż chcemy jak najszybciej opuścić ten b... .

Podjeżdżamy kawałek do Commonwealth Avenue i zostawiamy auto na parkingu przy moście. Przez, który chcemy pieszo udać się na szybki spacer przed budynek parlamentu. W Canberze jest już zdecydowanie cieplej niż w Melbourne, a w parku przed parlamentem zaczynamy czuć się jak w zoo, gdyż nad naszymi głowami przelatują sobie różnego rodzaju kolorowe ptaki.

Kilka fotek ze stolicy:
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image


Mieliśmy w planach odwiedzić także muzeum narodowe Australii, jednak po wpisaniu koordynatów do nawigacji uznaliśmy, że musimy zwijać się czym prędzej :) Nasz kolejny cel to Blue Mountains.

Image

Już po kilkunastu kilometrach od Canberry pogoda zaczyna się pogarszać i zaczyna nie tyle co padać, a zwyczajnie lać! Po dojechaniu celu nic tylko leje :) Zatrzymujemy się więc na pobliskim Shellu i czekamy na poprawienie się pogody. W końcu przestaje, co nie zmienia jednak faktu, że jest mokro, zimno i mokro :) Na te góry trzeba by było poświęcić spokojnie pół dnia, jeśli chce się zobaczyć wszystkie lookouty. My mieliśmy tylko niecałe 2h :)

Image
Image
Image
Image
Image
Image

I nawet niektórym papugom też było zimno ;)

Image

Nocleg na ostatnią chwilę rezerwujemy w Blackheath. Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że to taki raczej pensjonat z lokalną potańcówką dla lokalsów :) Zmęczeni uciekamy spać... jutro z rana wycieczka do Sydney!
Góra
 Profil Relacje PM off
olajaw lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 11 Lut 2015 00:46 

Rejestracja: 24 Lut 2014
Posty: 56
Loty: 223
Kilometry: 582 918
Yeeeah juz sie nie moge doczekac mojego ukochanego Sydney :-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 14 Lut 2015 23:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
Zapraszam na kolejną część relacji - tym razem docieramy do Sydney.

Pozwolę sobie na wstępie na odrobinę prywaty. Będąc małym dzieciakiem - w podstawówce na zadanie główne ze swojego ulubionego przedmiotu, czyli geografii każdy z osobna przygotować musiał coś w rodzaju własnoręcznej książki z informacjami z danego kraju. Praca nad takim zadaniem trwała cały rok szkolny i miała wpływ na końcową ocenę z przedmiotu. Oczywiście każdy mógł wybrać dowolny kraj do opisania. W moim przypadku padło na Australię, gdyż za młodu strasznie fascynowało a zarazem nurtowało mnie to, jak można żyć do góry nogami i to po drugiej stronie globusa. Praca nad moją "książką" trwała kilka miesięcy. Z innych książek dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy, a fauna i flora w nich opisywane budziły we mnie zachwyt. Zdjęcia Sydney natomiast sprawiały wrażenie jakby Australia znajdowała się na jakimś innym zupełnie nieosiągalnym dla mnie na tę chwilę świecie. Obiecałem sobie wtedy spełnić kiedyś marzenie podróży do Australii, by zobaczyć Operę, by zobaczyć most nad zatoką.

A dziś właśnie jest ten dzień...

Budzimy się z samego rana, za oknem szaro, buro i mokro. Opuszczamy tereny Blue Mountains i kierujemy się na wschód do centrum Sydney. Czas przejazdu około 1 godziny 30 min. Na szczęście tuż po zjechaniu na niziny zaczyna robić się słonecznie. A my wjeżdżamy do Sydney...

Image

Image

Image

Postawiliśmy sobie trzy cele podczas naszej jednodniowej wyprawy. Pierwszym z nich jest Bondi Beach. Oczywiście na kąpiel zdecydowanie za wcześniej, choć jak ktoś by się uparł.... ;) Największy problem mamy z postawieniem auta. Ostatecznie stawiamy się gdzies w odleglejszej uliczce i płacimy prawie 7 dolców za jedną godzinę postoju. Chwila spaceru po zatłoczonych ulicach i jesteśmy!

Image

Image

Image

Czas spędzamy głównie na cykaniu fotek i zwiedzaniu pobliskiej okolicy. Gdy kończy nam się czas na parkingu postanawiamy podjechać kawałek dalej na North Bondi Rocks, z których widać zatokę z nieco innej perspektywy, a i same skałki są godne odwiedzin.

Image

Image

Image

Kolejnym naszym punktem jest zatoka Watsona, do której mamy całkiem niedaleko. Tym razem udaje nam się postawić auto bez problemu na ulicy i to za darmo. Ruszamy w stronę parku na klifach...

Image

Image

Dla znudzonych życiem i załamanych na każdym kroku spotkamy takie oto wspomagające hasła:

Image

U nas wręcz przeciwnie, czerpiemy z niego jak najwięcej podziwiając zatokę. Po chwili marszu naszym oczom ukazuje się skyline centrum.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Schodzimy z klifów i kierujemy się w stronę latarni Homby. Generalnie zatoka z dołu robi takie samo fajne wrażenie jak z góry, tak więc warto się przejść.

Image

Po obejściu niemalże całego cypelka wdrapujemy się ponownie w górę w stronę ulicy, na której zostawiliśmy auto.

Image

Odpalamy mapsy i pędziemy do centrum, gdyż koniecznie chcemy zobaczyć Operę i most w świetle dziennym.

Image

W międzyczasie na mapie odnajduję parking, na którym mamy zamiar zostawić auto. Na chybił trafił zaznaczam Domain Car Park, który znajduje się stosunkowo blisko centrum. Na nasze kolejne szczęście z racji, iż jest niedziela i po 16:00 na parkingu obowiązuje już stała cena 10 dolarów do samego rana. Tak więc uff ulga dla kieszeni i nie trzeba pilnować zegarka. Parking opuszczamy podziemnym fast trackiem (takie przyśpieszające czas "płaskie schody"). I wychodzimy na zieloną polanę :)

Image

Kierujemy się w stronę ogrodu botanicznego, przez który chcemy dotrzeć pod operę.

Image

Image

Image

Image

Po szybkim marszu docieramy :D

Image

Uczucie wewnętrznej radości ze spełnionego marzenia jest nie do opisania. Widok na żywo czegoś o czym marzyło się będąc dzieckiem, wywiera we mnie ogromne pokłady wzruszenia i nie do końca mogę uwierzyć w to co widzę :)

Image

Image

Image

Image

Image

Nadchodzi czas zachodu słońca... widok jest obezwładniający :) A uroku dodaje fakt, że znajomi w Polsce i w UK ledwo co otwierają oczy o poranku ;)

Image

Image

Po pstryknięciu niezliczonej ilości zdjęć siadamy na bulwarze i czekamy na zmrok ze zdumieniem obserwując zapalające się w wieżowcach światła. Po kilkunastu minutach łapie nas ulewa :) Chowamy się w pobliskich sklepikach i zakupujemy kilka giftów. Ogólnie drogo, ale co tam :)

Gdy ulewa ustaje postanawiamy wrócić na parking po troche cieplejsze ubrania. Tym razem robimy jednak rundkę przez samo centrum.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Przebieramy się szybko na parkingu i ponownie kierujemy się w stronę opery. Tym razem udajemy się na punkt widokowy Mrs Macquarie's Chair, z którego fajnie widać zarówno operę, most jak i panoramę miasta. Następnie brzegiem zatoki chcemy przejść pod operę.

O tyle o ile udaje na się zrobić kilka fajnych sensownych zdjęć do pewnego momentu....

Image

Image

Image

.. to o tyle na swojej drodze napotykamy zamkniętą bramę ogrodu. Kątem oka widzimy także, iż ktoś już do nas pędzi z ochrony. Okazuje się nim być całkiem w porządku Pakistańczyk, który w Sydney jest na studiach, a w weekendy dorabia sobie w ochronie. Krótka rozmowa, skąd jesteśmy, gdzie idziemy itd. Generalnie ciężko było mu uwierzyć w to, że jeszcze kilka dni temu byliśmy w Melbourne a za kilka zamierzamy być w Gold Coast i to samochodem. Pakistańczyk opowiada nam także o swoich marzeniach o zwiedzeniu Europy - szczególnie o wieży Eiffla.

Suma sumarum po krótkiej pogawędce musimy się wrócić na główną drogę i pod operę przejść całkowicie omijając ogród.

Po dotarciu na miejsce czekały na nas takie oto widoki :)

Image

Image

Generalnie Sydney wywarło na mnie ogromne wrażenie. Nie przepadam za klimatem dużych miast, jednak tutaj było zupełnie inaczej. Miałem wrażenie jakbym mógł na jego zwiedzaniu spędzić tydzień a i jeszcze było by mi mało. Oczywiście czuję niesamowity niedosyt z tego, że tak mało udało nam się zobaczyć. Plan niestety mieliśmy jednak bardzo napięty i nie mogliśmy zostać kolejnego dnia w Sydney.

Na parking wracamy grubo po 12 w nocy. Zamierzamy przejechać góra 2-3 godziny i gdzieś w okolicach Newcastle zatrzymać się na nocleg. Tym razem noc wydaje się być nieco cieplejsza. Zatrzymujemy się na jednym z parkingów i tym razem nockę przesypiamy pierwszy raz w samochodzie.

Kolejna część niebawem :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 10 Mar 2015 09:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
Późnym wieczorem opuszczamy Sydney i kierujemy się na północ. Pierwszy raz przejeżdżamy także płatnym odcinkiem a raczej tunelem pod zatoką. Kasa ściąga się automatycznie za pomocą specjalnej naklejki, w która wyposażony jest nasz samochód ;) Oczywiście kasa automatycznie ściąga się z naszej karty jaką pomachaliśmy w punkcie wynajmu w Melbourne ;).

W okolicach 2 w nocy zatrzymujemy się gdzieś w okolicach Newcastle na nocleg. Dziś śpimy pod gołym niebem na jednym z parkingów serwisowych.

Wcześnie rano pędzimy dalej i już po niespełna 2h robimy foto stop w Port Macquarie zbaczając na chwilę z głównej drogi.

Image

Image

Image

Ten dzień należy do typowo transportowych, gdyż chcemy przedostać się jak najdalej na północ, aby nadrobić nieco czasu.
Udaje nam się dojechać do Coff Harbour, jednak tuż przed tą miejscowością zahaczamy jeszcze o Nambucca Heads. Jest tutaj bardzo ładny widok na lagunę. Jednak docieramy tutaj tuż na zachód słońca, więc ze zdjęć w świetle dziennym nici. Ciekawym elementem tutejszego deptaku są głazy zabezpieczające brzeg. Skałki jak skałki, ale na niemalże każdej z nich widnieją malownicze pamiątki z każdego zakątka świata, które zostawili turyści. Generalnie jest dość barwnie i kolorowo ;)

Image

Image

Image

Po nocy przespanej w aucie pozwalamy sobie na odrobinę luksusu i lądujemy w budżetowym Ibisie w Coffs Harbour. Wieczorem uzupełniamy zapasy i z samego rana kontynuujemy podróż.

Generalnie mam niesamowite zboczenie na punkcie punktów widokowych. I gdy tylko zobacze jakąś gwiazdkę na maps.me (oznaczającą punkty widokowe) natychmiast zaznaczam ją do zakładek i czym prędzej muszę się tam udać :)

Image

Image

Image

Z samego rana pędzimy na Muttonbird Island. Zalet tej mini wysepki jest kilka. Jest ona mini rezerwatem, jest mała, jest tam dużo żyjątek, góra nie jest wysoka, a widoki na zatokę i panoramę Coffs rewelacyjne.

Image

Image

Image

Tam też o mało co nie dostaje zawału gdy przed sobą na drodze spotkam tych dwóch przyjaciół, myśląc w pierwszym momencie, że to jakiś niefajny wąż.

Image

Image

Image

Image

Po zwiedzaniu rezerwatu jemy śniadanie przy promenadzie wśród latających nad naszymi głowami fruwających przyjaciół. Czujemy się trochę jak w zoo ;)

Image

Image

Następnie pędzimy na kolejny punkt widokowy w Coffs - Sealy Lookout. Wdrapujemy się tam drogą, która biegnie wśród plantacji bananowców. Na miejscu oczywiście widoki i jeszcze raz widoki :)

Image

Image

Image

Image

Image

Opuszczamy Coffs i kierujemy się na zachód w stronę drogi potocznie nazywaną "Waterfall Ways", gdyż jak sama nazwa wskazuje po drodze napotkamy na kilka wodospadów.

Nie zapominamy spoglądać także w niebo :) Tak wiem, mam brudny obiektyw :P
Image

Pierwszy z nich napotykamy już na jednym z parkingów. Taki no name po środku niczego :)

Kolejny punkt to wodospad Dangar, znajdujący się nieopodal miejscowości Dorrigo.

Image

Droga pomiędzy wodospadami to iście australijskie klimaty czasem do złudzenia przypominające mi Wielką Brytanię.. no może czasem drzewa bardziej bujniejsze ;)

Image

Image

Kolejnym z nich jest Upper and Lower Falls.

Image

Image

Odlegość pomiędzy nimi jest w sam raz na krótki spacer przez las bez samochodu.

Image

Image

Image

Biała dama ;)

Image

Wollomombi to kolejny, a zarazem ostatni wodospad, na naszej wodospadowej trasie. Najmniej zjawiskowy, jednak w najbardziej efektownym krajobrazie.

Image

Image

Image

Image

Idziemy w stronę drugiego punktu widokowego i zonk...

Image

Czas wracać, gdyż według naszej złotej zasady jeździmy do zachodu słońca. Oczywiście i tym razem jechać i tak będziemy w ciemnościach, gdyż dojechać musimy do Grafton. Do wyboru mamy dwie drogi, skrótem ale po sporych serpentynach i raczej drogą podrzędną lub powrót do drogi głównej i dalej przez Coffs Harbour do Grafton. Decydujemy się na wersję z drogą główną. Co z tego jak w pewnym momencie przegapiamy zjazd i po 30km dalej orientujemy się, że wjechaliśmy w drogę, która co prawda jest krótsza, ale nie koniecznie szybsza no i bardziej kręta. Postanawiamy kontynuować i nie wracać się z powrotem. Co prawda jest już dawno po zmroku ale co tam :) Po kilkunastu minutach mijamy dość pokaźny znak alarmujący o ostrożnej jeździe, gdyż.. na drodze spotkamy dzikie krowy. Ok.. nie musieliśmy czekać zbyt długo by przekonać się o tym, że znak takiej wielkości nie stał bez powodu. Liczyliśmy na jedną dwie no może maksymalnie kilka krów na drodze, gdzieś na poboczach. Naliczyliśmy około setki, a nasza jazda żółwim tempem, przypominała slalom wśród nich. Krówki za nim miały to, że stoją sobie na środku drogi. Minęliśmy około 7-8 stad krów, w różnych etapach. Oczywiście najgorzej bywało na zakrętach, gdyż nie wiadomo było kiedy przed maską pojawią ci się te kopytne stworzenia. Jeśli kiedykolwiek z Waterfall Way wracać będziecie na północny wschód omijajcie tę drogę z daleka :P

Koniec końców przejechaliśmy bez żadnych otarć i docieramy do Grafton uradowani, że wreszcie koniec. Zajeżdżamy na pobliską stację po napój dla Toyoty, a przed nami policemani :) Podbiegają do nas i natychmiast każą nam zostawić wszystko i przejść na drugą stronę ulicy, gdyż jakiś wariat grozi podpaleniem stacji... eh. Ledwo co ochłonęliśmy po serpentynowo-krowich wrażeniach a tu kolejne. Po kilku minutach stania na chodniku policemani stają na wysokości zadania i krępują delikwenta, dzięki czemu bez problemu możemy wrócić do auta i zatankować ;) Cały czas się tylko zastanawialiśmy czym on chciał podpalić tą stację?

Image

My postanawiamy nadrobić trochę czasu i decydujemy się na dalszą jazdę. W środku nocy docieramy do Gold Coast i lądujemy na jednym z serwisowych parkingów na kolejny samochodowy nocleg.

Kolejna ostatnia już część niebawem ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
olajaw lubi ten post.
 
      
#15 PostWysłany: 26 Kwi 2015 22:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Paź 2014
Posty: 1039
srebrny
Piękne zdjęcia, piękne miejsca! Czekam na kolejną część relacji :)
_________________
Moje relacje:
Włochy - Liguria / Indonezja / Malmo+Kopenhaga / Dublin / Sri Lanka+Malediwy / Maroko / Amsterdam / Kaukaz / Wyspy Owcze
i: https://www.instagram.com/ola.javv/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#16 PostWysłany: 20 Cze 2015 17:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Mar 2010
Posty: 296
Loty: 107
Kilometry: 199 226
niebieski
Gdybym miał brać udział w konkursie na najdłużej pisaną relacje to pewnie zająłbym w niej pierwsze miejsce :D Zapraszam na ostatnią cześć relacji z Australii, w której zamkne praktycznie wszystkie wątki ;)

W środku nocy docieramy do Gold Coast, gdzie bezskutecznie próbujemy znaleźć jakiś jeszcze czynny kemping. Nie udaje się, wiec szukamy ustronnego parkingu, gdzie będzie można przespać się w aucie.

Z samego rana pędzimy w stronę wybrzeża, by móc w końcu zobaczyć słynny surfers paradise. Nasz parking znajdował się gdzieś na obrzeżach, tak więc zajmuje nam nieco czasu by dojechac do centrum. Po drodze wśrod ulic czujemy się jak w Miami w USA. Wszędzie palmy, czysto sterylnie, większość ludzi wozi sie kabrioletami, a temperatura powietrza jest lepsza niż doskonała :)

Image

Image

Image

Image

Wreszcie docieramy na bulwar. Generalnie jednym słowem - jeśli ktoś jest wielbicielem szerokich piaszczystych plaż z lazurową wodą - będzie zadowolony.

Image

Image

Image

Image

Po długim spacerze i krótkim plażowaniu idziemy szukać kempingu. W dzień już bez problemu odnajdujemy interesujące nas miejsce, rozbijamy namiot i pędzimy w stronę centrum.

Miasto jest typowo wieżowcowe. Poza drapaczami chmur w Gold Coast spotkać możecie... więcej drapaczy chmur ;)

Image

Image

Uciekamy kawałek na polnoc, na punkt widokowy skąd widać panoramę miasta.

Image

Image

Wieczorem wracamy do centrum, na wspinaczke na Skypoint (ten budynek ze szpicem). Generalnie jeśli komuś nie zależy to nie polecam. Niby widoki są faktycznie fajne, gdyż wybieramy się tam o zachodzie słońca - ale... nie możecie wziąć ze sobą żadnych dodatkowych przedmiotów na szczyt łącznie z aparatami czy telefonami itd. Wszystko ze względów bezpieczeństwa (czyt. chcemy zbić na was jeszcze więcej kasy). Przewodnik oczywiście dysponuje swoim aparatem, wchodzi każdemu w 4 litery no i robi zdjęcia, które oczywiście możecie sobie dokupić. Plusem biletu wspinaczkowego jest to, że po zakończeniu wejścia ponownie zupełnie za darmo można wjechać na ostatnie piętro i zza szyby porobić sobie nieco swoich zdjęć.

Image

Image

Image


Na drugi dzień pędzimy do oddalonego o godzinę jazdy autem Brisbane. Postanawiamy zwiedzić nieco centrum i ogród botaniczny, który był dość obszernie opisywany we wszystkich przewodnikach. Jak się okazało na miejscu autorzy nie mylili się. Ogród przede wszystkim jest ogromny, a mało tego - jest w trakcie rozbudowy.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Z ogrodu mamy także świetną panoramę na Brisbane.

Image

Suma summarum w ogrodzie spędzamy dobre kilka godzin, po czym pędzimy do centrum. O dziwo bez problemu znajdujemy parking niemalże w samym centrum za stałą opłatą 10 dolarów bez ograniczeń czasowych.

W centrum oczywiście mnóstwo wieżowców :) Resztę dnia spędzamy na wyluzowanym spacerze wśród miejskiej dżungli. A wieczorem wracamy na ostatni nocleg w Gold Coast.

Image

Image

Image

Image

Z samego rana wyruszamy w nasz dwudniowy powrót na samolot do Melbourne. Za namową pewnych Australijczyków z kempingu wybieramy nieco inną trasę, niż tą którą dostaliśmy się na północ. Doradzili nam, aby nie wraca trasą biegnącą wzdłuż wybrzeża, a nieco dłuższa, ale pozbawioną ciężarówek, i na których panuje generalnie mały ruch. Zapomnieli dodać tylko, o drogowych cmentarzyskach kangurów, które mieliśmy okazję mijać po drodze.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Późnym wieczorem zatrzymujemy się w jednym z moteli w Dubbo - mniej więcej na wysokości Sydney. Tutaj też drukujemy karty pokładowe na Ryanair'a, a recepcjonistka z zaciekawieniem widząc logo irlandzkiego przewoźnika pyta co to za linie i gdzie lecimy, bo to chyba nie australijska linia... ;) Z Dubbo o 6 rano wyruszamy w dalszą trasę. Do Melbourne docieramy jakies 30 minut przed planowaną godziną przyjazdu. Pozwala nam to na spokojnie przepakowanie bagaży, zamówienie pizzy w Dominos i ogarnięcie auta przed oddaniem w punkcie. Nasza toyota była strasznie osyfiona przez owady po długiej trasie i mieliśmy pewne obawy, że przyczepią się o nadmierny brud :D Oddanie auta wyglądało mniej więcej tak: podchodzi pracownik, odbiera kluczyki, sprawdza licznik, obchodzi auto dookola, i dziękuje nam za wybranie ich wypożyczalni życząc miłego lotu :)

Na lotnisku też wszyscy wyluzowani. Facet z security pyta nas dokąd lecimy - Dublin. Wielkie oczy i pytanie - ten Dublin tam daleko w Irlandii? ;) Facet po-współczuł i życzył miłej podróży :) Losowo zostaje także wybrany do papierkowego sprawdzenia bagażu na obecność wybuchowych materiałów, czy też innych środków niedozwolonych.

Tym razem lecimy bezpośrednio do Dubaju, bez żadnych stopów - i pierwszy raz lecimy A380. Jedzenie na pokładzie jak zwykle rewelacyjne - to zdecydowanie jedna z najmocniejszych zalet tej linii.

Image

Image

Po długiej podróży Emirejtsami w Dublinie przesiadamy się tylko na lot do UK, gdzie siadając w tylnych rzędach w Rajanerze czujemy się jakbyśmy wsiedli do jakiegoś walca z limitowanym miejscem na nogi :)

Image

Australia to naprawdę potężny kraj. Odległości, które na mapie wydają się niewielkie w rzeczywistości okazują się odcinkiem w nieskończoność. Podczas naszego dwudniowego powrotu potrafiliśmy przemierzyć odcinek 100km, na którym prócz mijających z naprzeciwka aut nie spotkacie nikogo, ani niczego prócz, łąk i lasów.

Jeśli chodzi o koszty, to łącznie wliczając to loty, wynajęty samochód i wydatki na miejscu na jedzenie, paliwo i noclegi wydaliśmy około 1000 GBP na osobę, czyli jakieś 5800 PLN za osobę. Czy to dużo czy mało - to już kwestia każdego indywidualnie. Zdecydowanie najdroższym elementem wydatków w Australii są noclegi. Jedzenie cenowo przypomina poziom europejski z lekką przewagą na droższe niż w Europie. Natomiast jeśli chodzi o paliwo tutaj sprawa wygląda zupełnie inaczej. Za litr płaciliśmy średnio 70p , czyli około 4 PLN, czyli o dobre 1/3 taniej niż w przypadku UK.

To co urzeka w Australii to ogrom fauny i flory, której po prostu jest mnóstwo na każdym kroku. Ludzie są życzliwi i przyjaźnie nastawieni do otaczającego ich świata. Australia spodobała mi się na tyle, że w tym roku planuje kolejny trip, tym razem w jej północno-wschodnią część. Bo choć zwiedziłem już jej całkiem spory kawałek - to wciąż mam w sobie niedosyt, że tej prawdziwej, pustynnej Australii jeszcze poznać okazji nie miałem.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#17 PostWysłany: 20 Cze 2015 20:30 

Bardzo fajna relacja z OZ ;) .
Góra
 PM off
Adrian.jg lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 17 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group