Rzym idzie na wojnę z turystami i „psuje” moje ulubione miasto. Ale… chyba ma trochę racji

Przeszklone ogrodzenie, limit liczby turystów i – tak już niedługo może wyglądać wizyta przy fontannie di Trevi. Najnowszy pomysł rzymskich władz idealnie wpisuje się w długą listę zakazów i obostrzeń, które – w ostatnim czasie – aktualizowane są niemal każdego miesiąca. Rzym solidnie wziął się za usankcjonowanie zachowania turystów i najwyraźniej nie zamierza zwalniać tempa.
Nie ma wątpliwości, że fontanna di Trevi jest jednym z najbardziej znanych zabytków w Rzymie. Imponujące dzieło architektury z XVIII w., zasilane w wodę akweduktem sprzed blisko 2 tys. lat, o każdej porze dnia i nocy przyciąga tłumy turystów. I choć trudno konkretnie wskazać, ile osób rocznie pojawia się na Piazza di Trevi, to można szacować, że jest to kilkanaście milionów ludzi. Wszak sam Rzym odwiedza 20 mln turystów, a niemal każdy z nich chce wrzucić pieniążek na szczęście właśnie do tej najsłynniejszej fontanny. Dość powiedzieć, że średnio ląduje w niej aż 3 tysiące monet dziennie. W ubiegłym roku dało to w sumie aż 1,5 mln EUR.
Nie umiecie się zachować? To czas na ograniczenia!
Niestety, wielu odwiedzających, często nieświadomie, przykłada rękę do niszczenia tego niezwykłego miejsca. A właściwie pośladek, bo chodzi przede wszystkim o osoby, które chcą usiąść na brzegu fontanny, choć jest to zabronione. Dodatkowym problemem są ci najmniej rozsądni goście, którzy potrafią wyczyniać spektakularne głupoty – od prób wejścia do fontanny, po bójki o najlepsze miejsce do selfie, aż po zafarbowanie wody na czerwono.
Co ciekawe, w przeszłości zdarzało się już, że dostęp do di Trevi był odcinany. W lipcu słynny plac wypełnił się takim tłumem, że policja zdecydowała o odgrodzeniu fontanny taśmą. Atrakcja była niedostępna przez dwie godziny, a chętni mogli ustawić się w kolejce i czekać aż znów będzie można do niej podejść.
Teraz takie działania mają być podejmowane regularnie, a liczba dozwolonych turystów ma być ściśle określona. Dodatkowo pojawił się pomysł, aby na stałe oddzielić fontannę od zwiedzających przezroczystą barierą, dzięki której siadanie na murku nie będzie możliwe. Pomysł niedługo przedyskutują urzędnicy w ratuszu. Sądząc jednak po tym, jak chętnie wprowadzają inne obostrzenia, powstanie „ogrodzenia” jest kwestią czasu.

Lista zakazów wydłuża się każdego miesiąca
Oficjalnie nowe zasady mają przede wszystkim chronić turystów przed kieszonkowcami, fontannę przed zniszczeniem i ograniczyć nieunormowany handel, który kwitnie na całym Piazza di Trevi.
A nieoficjalnie? No cóż, ktoś złośliwy mógłby wręcz powiedzieć, że wprowadzanie kolejnych zakazów stało się nowym hobby burmistrza i miejskich władz. Tylko w ostatnich miesiącach zakazano spożywania posiłków przy największych zabytkach miasta, wrzucania pieniędzy do fontann (di Trevi stanowi wyjątek), siadania na Schodach Hiszpańskich, przebierania się za rzymskich żołnierzy i oferowania turystom wspólnych zdjęć, picia alkoholu późnym wieczorem poza wyznaczonymi miejscami, oferowania biletów typu „skip the line” przez wszelkiej maści naganiaczy. Ustalono przepisy dotyczące korzystania z poidełek, chodzenia bez koszulek, wieszania „miłosnych kłódek” na mostach, a nawet udało się zablokować powstanie kolejnego McDonald’sa.
I choć nie ma wątpliwości, że tak niezwykłe zabytki jak rzymskie warto chronić, to pytanie czy naprawdę nie ma na to innego sposobu niż ich ogradzanie – choćby i przezroczystą barierą – i bezlitosne przeganianie turystów.
Tym bardziej, że przy fontannie di Trevi ani przy Schodach Hiszpańskich nie znajdziecie żadnych informacji na temat tego, co jest dozwolone, a co zakazane. Zorientujecie się dopiero, gdy zostaniecie poderwani do pionu dźwiękiem policyjnego gwizdka, bo tak się tutaj upomina turystów. A to i tak łagodna forma, bo Rzym od dawna grozi, że jeśli turyści nie nauczą się nowych zasad, zaczną wlepiać im mandaty. Wtedy siedzenie na Schodach Hiszpańskich może nas kosztować nawet 400 EUR.

Rzym zmienia się nie do poznania
W ostatnim czasie odwiedzam włoską stolicę kilka razy w roku. Jest jednym z moich ulubionych miast w Europie i możliwe, że nigdy mi się nie znudzi. Ale gdy widzę kolejne zmiany, kolejne zakazy, kolejne pomysły i obostrzenia, myślę sobie: „spieszmy się odwiedzać Rzym, tak szybko się zmienia”.
Jeszcze w ubiegłym roku wielu turystów biesiadowało w najlepsze na słynnych Schodach Hiszpańskich. Ktoś jadł lody, ktoś inny pił wino, ktoś po prostu patrzył się w oczy ukochanej dziewczyny, a jeszcze ktoś inny z ciekawością obserwował całą tę mieszankę – celów, kultur, zachowań. Schody tętniły życiem, ciężko było znaleźć wolny kawałek, a ilu historii można było tu wysłuchać, ilu ludzi poznać, wie tylko ten, kogo Rzym „wciągnął” niespostrzeżenie i bez ostrzeżenia właśnie w tym miejscu i oddał.
Pod Koloseum ludzie z radością robili sobie zdjęcia, a to z „sobowtórem” Juliusza Cezara, a to z napotkanym centurionem. Kto chciał skorzystał z oferty ominięcia kolejki, która była „tylko tu i teraz, w świetnej cenie, tylko dla ciebie, my friend”. Kto nie chciał, odstał swoje w ogonku do wejścia lub zarezerwował bilety z wyprzedzeniem.
Czy to zmierzało w stronę antyczno-rzymskiego Disneylandu? Trochę tak. Czy tak duża liczba radykalnych zakazów była konieczna? Nie wiem. Czy szkoda mi niektórych sytuacji, których dziś już nie da się powtórzyć? Oj, bardzo!
Kiedyś, długie godziny spędzane w najbardziej obleganych miejscach, przy których można w nieskończoność obserwować ludzi z całego świata, upływały mi przy akompaniamencie ścieżki dźwiękowej z Rzymskich Wakacji (cóż za sztampa, prawda?!), którą „wrzucam” na słuchawki. Teraz w tych samych miejscach słyszę głównie gwizdek, który notorycznie upomina turystów. Z ciekawością śledzę wzrokiem każdą niesubordynację odwiedzających, uważnie przyglądam się za co są „odgwizdani” i z jakim zaskoczeniem reagują na te nietypowe upomnienia.
I do końca nie jestem pewna, czy to my, turyści staliśmy się aż tak nieusłuchani i niesforni, że pilnujący niemal nie mogą oderwać tego nieszczęsnego gwizdka od ust czy jednak ktoś, na jakimś etapie przesadził z liczbą zakazów. A może czas po prostu przyzwyczaić się do tego, że większość miejsc, zabytków i atrakcji będziemy oglądać głównie zza szyby?
Wszak o wiele ważniejsze jest to, żeby te wszystkie miejsca przetrwały niż to, żebyśmy nacieszyli oczy.