easyJet rezygnuje z jednej z kluczowych zasad tanich linii. Pasażerowie będą zachwyceni!
Samolot powinien cały czas zarabiać i jak najwięcej czasu spędzać w powietrzu – głosi niepisana zasada low-costów. Teraz zrywa z nią prezes easyJeta Johan Lundgren – czas od momentu wylądowania do ponownego startu zostanie wydłużony. Skorzystają na tym wszyscy, a przede wszystkim pasażerowie.
Turnaround time, czyli czas od wylądowania na danym lotnisku do ponownego startu to bardzo ważna rzecz w dzisiejszej branży lotniczej. Zwłaszcza dla tanich linii, które starają się maksymalizować zyski i za wszelką cenę redukować koszty. W tym przypadku wiadomo – samolot, który nie lata, nie zarabia, więc przynosi straty.
Jak często latają samoloty i ile wynosi turnaround time? Pisaliśmy o tym kilka miesięcy temu na naszych łamach – jeśli chodzi o czas postoju, absolutnym rekordzistą jest Ryanair, u którego wynosi on rozkładowo tylko 25 minut. W tym czasie samolot trzeba zatankować, posprzątać wnętrze (choć w takim czasie trudno mówić o czymś więcej niż zebraniu walających się papierków) i przeprowadzić całą procedurę wejścia na pokład pasażerów na kolejny lot.
Dziennie samoloty mogą więc wykonywać nawet 10 lotów z pasażerami, choć palmę pierwszeństwa dzierżą małe samoloty LOT na trasach krajowych – “typowy Dash” potrafi w ciągu dnia wykonać nawet 12 rejsów. Wróćmy jednak do turnaround time – kilka dni temu prezes easyJet ogłosił bardzo ważną zmianę, która zrywa z powszechną praktyką krótkich postojów, realizowaną przez inne tanie linie lotnicze.

“Nie mamy innego wyjścia”
Krótki czas pozostawania samolotów na lotnisku jest potencjalnie bardzo ryzykowny – jeśli samolot w grafiku będzie mieć “gęsto”, to nawet najmniejszy problem podczas jednego z lotów powoduje, że cały rozkład trafia szlag, a opóźnienie jednego lotu powoduje efekt domina – opóźnione lub w najgorszym razie odwołane rejsy i wielomilionowe odszkodowania dla pasażerów. Dlaczego więc nie zminimalizować ryzyka?
Z tego założenia wyszła linia easyJet, która w gorącym, wakacyjnym okresie postanowiła wydłużyć czas stacjonowania samolotu na lotnisku pomiędzy lotami. Robi to, pomna wydarzeń z zeszłorocznych wakacji, gdy oprócz tradycyjnie zwiększonej liczby operacji lotniczych, swoje trzy grosze dołożyli też kontrolerzy lotu w Europie Zachodniej, którzy strajkowali. Z ich powodu linie lotnicze musiały odwołać tysiące lotów, a o kwotach wypłacanych odszkodowań dla pasażerów lepiej nawet nie mówić.
Szczegóły nie są do końca znane, ale John Lundgren poinformował o zmianach podczas prezentacji wyników finansowych kilka dni temu.
– Zainwestowaliśmy też w nasze operacje, podwajając w okresie wakacyjnym liczbę samolotów w hangarach, na wypadek wystąpienia usterek i konieczności wysyłania zastępczych maszyn. Zmodyfikowaliśmy też letni rozkład lotów na wypadek, gdyby sytuacja w gorącym okresie wakacyjnym nie uległa poprawie. Zrobiliśmy to dlatego, aby nie ucierpieli na tym nasi pasażerowie – mówi szef easyJeta.
Powód jest prosty: dłuższy czas stacjonowania samolotu na lotnisku pozwoli pracownikom linii lepiej manewrować rozkładem, aby nie wystąpił wspomniany wcześniej “efekt domina”.
Brytyjskiej taniej linii nie wiedzie się ostatnio najlepiej – przewoźnik zanotował 275 mln GBP straty w I półroczu roku fiskalnego. Winą za ten fakt obarczył niepewność związaną z Brexitem oraz spowolnienie gospodarcze w całej Europie.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?