Żenada. Naprawdę musicie to robić? W Tatrach co roku to samo. I tylko koni żal…
Poznajcie autostradę. Przepraszam: ceprostradę. Szlak, a raczej asfaltową drogę, prowadzącą z Palenicy Białczańskiej nad najpopularniejsze tatrzańskie jezioro, Morskie Oko. Miejsce, które było i jest świadkiem wielu scen, nadających się idealnie na scenariusz filmowy. Tylko gatunki się zmieniają – czasami to komedia, innym razem dramat, niekiedy horror.
Fakty są takie, że to jeden z najpopularniejszych szlaków w Polsce, nie tylko w Tatrach. Ten sezon zapowiada się rekordowy. 26 lipca, pomimo nienajlepszej pogody (zachmurzenie, a w godzinach popołudniowych drobny deszcz) padł rekord na Palenicy. Sprzedano 13 264 bilety! Gdzie się kierowali ci wszyscy ludzie? Do Morskiego Oka.

Fot. Fly4free.pl / Fundacja Viva!
Przy okazji wszystkich świąt, długich weekendów lub okresu wakacyjnego, panuje tutaj ruch jak w ulu. Straż Parku, policja i inne służby mają dodatkowe patrole, specjalne jednostki sterują ruchem na trasie z Zakopanego na Palenicę Białczańską. TPN w mediach społecznościowych podaje aktualną sytuację na drodze i na parkingu niedaleko wejścia na szlak. Ale to dopiero początek.
Tuż po przekroczeniu bram parku (lub wracając z Morskiego Oka), naszym oczom ukazuje się… kolejka. Ale nie taka zwykła kolejka. To kolejka, pokazująca – jak w lustrze – nastawienie części turystów. Zamiast iść drogą (bardzo prostym szlakiem) przez 9 kilometrów, czekają w kolejce do fasiągów. Czterokołowych wozów, ciągniętych przez konie, mieszczących kilkunastu pasażerów. Czym jest dla koni spacer pod górę z takim obciążeniem, szczególnie w upale, chyba nie trzeba mówić.

Fot. Fly4free.pl / Fundacja Viva!
Czysty biznes
Policzmy: kilkanaście osób, każda o wadze 60 i więcej kilogramów (uśredniamy, bo na wozy wchodzą zarówno dzieci ważące 15 kg, jak i panowie oraz panie o wadze grubo powyżej 100 kg). Trasa pod górę, 405 metrów różnicy wysokości. Normalny piechur jest w stanie całą trasę przejść w mniej niż dwie godziny, niewiele dłużej niż przejazd fasiągiem… który nie dojeżdża pod same Morskie Oko. Czy naprawdę to zadanie ponad siły?
Beata Czerska, prezes Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami:
– To ogromny problem. Cały czas walczymy o to, by konie pracujące w Tatrach przestały być męczone – mówi Beata Czerska. – Szukamy różnych możliwości i form. Interweniujemy, zawiadamiamy media, obliczamy jak ciężko pracują zwierzęta, robimy pikiety. Ale to niekiedy walka z wiatrakami – wzdycha pani prezes.
Zaglądamy na kolejkę, która ma monstrualną długość. Kto korzysta z usług górali, oferujących te przejazdy? I tu zdziwienie: nie są to osoby w podeszłym wieku, które nie mogą się poruszać, i przejście asfaltową drogą do Morskiego Oka byłoby ponad ich siły. W kolejce potulnie stoją młodzi, rośli faceci, z barkami i nogami wyrzeźbionymi na siłowni. Dziewczyny, które bezproblemowo mogą dotrzeć nad górskie jezioro, idąc pieszo. Panowie w wieku 40 lat, kurzący papierosa za papierosem. Znerwicowane matki, pokrzykujące na swoje nastoletnie dzieci. Pełen folklor.
Tak jak wspominaliśmy, identyczna sytuacja ma miejsce na górze, w pobliżu parkingu na Włosienicy. To punkt, do którego dojeżdżają wozy. Z tego miejsca należy końcowy odcinek drogi do Morskiego Oka pokonać na piechotę, to około 1700 metrów.

Fot. Fly4free.pl / Fundacja Viva!
W ruch idą telefony, wszyscy robią sobie zdjęcia, które za chwilę lądują na Facebooku, gapią się na konie, które umęczone niemiłosiernie palącym słońcem, szukają cienia i chwili wytchnienia. Selfie, „patrzcie, jaki ładny konik będzie nas ciągnąć!”, głupie uśmiechy. Bezrefleksyjność. I to całkiem solidnie drenująca kieszenie.
Stowarzyszenie Przewoźników do Morskiego Oka uprzejmie informuje:
– Każda z osób wykonująca przewozu na trasie z Palenicy Białczańskiej do Włosienicy prowadzi indywidualną działalność gospodarczą. W ramach tej działalności indywidualnie ustala wynagrodzenie za świadczone przez siebie usługi. Cena za przejazd zależy od sezonu, ilości chętnych i pogody. Dlatego też każdorazowo przed skorzystaniem z przewozu należy z fiakrem ustalić cenę za wykonaną usługę – to oficjalny komunikat.
– Pomocniczo wskazujemy jedynie, że w okresie letnim średnia ceny przejazdu wynosi około 50 PLN za przejazd w jedną stronę od osoby – dodają.
Fot. Fly4free.pl / Fundacja Viva!
Stowarzyszenie nie dodaje, że to… bardzo intratny interes, na którym zarabia mała grupa (ok. 60 osób) górali. Prawo do przewozu osób na trasie z Palenicy Białczańskiej na Włosienicę mają mieszkańcy Bukowiny Tatrzańskiej, Białki Tatrzańskiej i innych wsi z gminy Bukowina Tatrzańska. O tym, kto otrzyma licencję, decyduje specjalna komisja Rady Gminy Bukowina Tatrzańska. Czy warto?
Kasa misiu, kasa
W powszechnym obiegu funkcjonuje powiedzenie: górale kochaj turystów… a zwłaszcza ich dutki. Wożenie turystów do Morskiego Oka to „samograj”: nawet przyjmując, że w sezonie woźnica odbędzie jeden kurs dziennie w górę i jeden powrotny w dół, przy obecnych stawkach za przewóz (kilkadziesiąt PLN za osobę, maksymalnie 12 pasażerów podczas kursu w górę i 15 pasażerów podczas kursu w dół – takie są limity osób, ustalone odgórnie – przyp. red.), daje to ok. 1500 PLN. Za dzień pracy. Przy dwóch kursach dziennie, kwota rośnie do 3000 PLN „dniówki”.
Nic dziwnego, że wśród fiakrów panuje swoiste porozumienie: ustalają między sobą, ile dni w miesiącu każdy z nich może pracować. Trzy lata temu było to 10 dni w miesiącu. W pozostałe dni woźnica może robić co chce, zajmując się na przykład inną pracą.
Oczywiście, fiakrzy ponoszą także koszty (miesięczna licencja na rzecz TPN oraz opłata odprowadzana do gminy to kwota ok. 1600 PLN), muszą posiadać pojazd odpowiadający wymogom, utrzymać konie i gospodarstwo. Ale nie słychać, aby przedstawiciele Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka skarżyli się, że muszą dopłacać do interesu.
Rozmawiam z przyjacielem, który mieszka niedaleko Bukowiny Tatrzańskiej.
– Teoretycznie wozy nie mogą być przeładowane. Ale to tylko teoria, czasami aż się uginają – opowiada. – Sprawdź również regulacje TPNu, tam znajdziesz kruczki, które pozwalają zwiększyć zarobek o kilkaset PLN na jednym kursie – śmieje się mój znajomy, chcący zachować anonimowość.
I faktycznie, wczytując się w regulamin świadczenia usług przewozowych, opublikowany przez Tatrzański Park Narodowy 18 sierpnia 2016 – do którego muszą stosować się fiakrzy – czytamy w jednym z punktów:
Dopuszcza się przewóz w górę i w dół 18 uczniów szkół podstawowych plus dwóch opiekunów i woźnicy.
No tak, 18 to nie 12. Nic, tylko wypatrywać grup szkolnych.
Kolejka
Wracamy w okolice kolejki. Ciekawi nas motywacja osób, które chcą wjechać fasiągiem na górę. Może faktycznie nie mają sił, są chorzy, bolą ich nogi? Szybko pozbywam się większości złudzeń.
Aktualnie trwa „załadunek” wozu: na 13 osób, które za chwilę rozpocznie podróż – limit wynosi 12 – naliczyliśmy 3 pary (z czego dwie w wieku ok. 25-30 lat), małżeństwo w wieku ok 50 lat, które ubrane jest jak z żurnala turystycznego. Do tego pani z dwójką dzieci: wyrośniętym nastolatkiem, który gra na telefonie komórkowym oraz kilkuletnią córką. I dwie turystki w wieku mojej babci, które mają problem z wejściem na wóz, mówią po angielsku i trzymają w ręce banknot 100 PLN. Chcemy zrobić zdjęcie, ale woźnica macha do nas, wykonując niezbyt przyjazne gesty. Szkoda czasu i nerwów na awantury.
Jest upalnie, sporo powyżej 30 stopni. Konie dyszą, ludzie się wachlują, atmosfera pikniku. Dlaczego na tej trasie nie mogą kursować pojazdy elektryczne? Od lat postulowane jest takie rozwiązanie – w odpowiedzi fiakrzy powtarzają te same argumenty, z których na czoło wybijają się utyskiwania na potencjalną utratę pracy, zawodność techniki („przecież te elektryczne wózki będą się wciąż psuć!”) oraz likwidację dużej hodowli zwierząt pociągowych, ponieważ trasę do Morskiego Oka obsługuje blisko 300 koni.

Fot. Fly4free.pl / Fundacja Viva!
W jednej z petycji, skierowanych do dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego w sprawie transportu, cytowane są słowa byłego redaktora naczelnego „Gazety Górskiej”, przewodnika beskidzkiego i członka Rady Naukowej Gorczańskiego Parku Narodowego, Zbigniewa Kreska:
– Proceder przewozu turystów na trasie do Morskiego Oka jest anachroniczny, przestarzały, wykorzystywany do zadawania cierpień zwierzętom […] stanowi pokaz arogancji i nieludzkiego traktowania zwierząt pociągowych. Idea ochrony przyrody jest tu codziennie masowo gwałcona na oczach tysięcy ludzi. Proceder ten powinien być zlikwidowany.
Czy coś to daje? Na razie to walka z wiatrakami.
„Te konie ciągną przynajmniej o tonę za dużo”
Regularnie słychać o protestach obrońców praw zwierząt, którym na sercu leży dobro koni pracujących na tej trasie. Rozmawiam z Anną Plaszczyk z Fundacji Viva!, próbującej zmienić coś w temacie transportu konnego do Morskiego Oka:
Paweł Kunz, Fly4free.pl: Jak w filmie „Deja Vu”. Co roku przyjeżdżając w Tatry, widzę to samo…
Anna Plaszczyk, Fundacja Viva!: Od lat apelujemy do turystów: nie wsiadaj, nie krzywdź! Robimy to, bo dzięki przeprowadzonym przez specjalistów ekspertyzom wiemy, że konie na tej trasie są przeciążone. Z prostych obliczeń fizycznych wynika, że ciągną o około tonę za dużo. Ale każdemu człowiekowi, mającemu serce na właściwym miejscu, wcale nie trzeba specjalistycznych ekspertyz by wiedzieć, że te zwierzęta cierpią.
Jest aż tak źle?
Wystarczy na nie popatrzeć. Wciąż nie potrafimy zrozumieć dlaczego jazda wozem, będąca synonimem obciachu, cieszy się taką popularnością. Czy selfie znad Morskiego Oka jest warte cierpienia tych zwierząt? Wreszcie – czy ludzie odpowiedzialni za ochronę przyrody, mogą spać spokojnie wiedząc, że konie są eksploatowane ponad siły? Nie potrafię zrozumieć dlaczego ci pseudoturyści wybierają jeżdżenie po górach. Góry się zdobywa.
Wiesz, Aniu, nie każdy jest młody i silny…
Nie przemawia do mnie argument, że są osoby, które tam o własnych siłach nie wejdą. Ja bym bardzo chciała zdobyć Mt. Everest, ale nie mam siły i kondycji. Mimo to nie wymagam od Szerpów, żeby mnie tam zanieśli na własnych plecach, ryzykując przy tym swoim zdrowiem a nawet życiem. Jesteś często w Tatrach, widzisz ludzi na wózkach na drodze do Morskiego Oka?
Widzę. Tylko że najczęściej sami jadą wózkami pod górę albo zjeżdżają.
Dokładnie! Jeśli chodzi o niepełnosprawnych to częściej ich widuję na drodze do Morskiego Oka, niż na wozach. Dla nich ta trasa jest wyzwaniem i oni chcą ją zdobywać o własnych siłach a nie siłą koni.
A co z ewentualnymi rozwiązaniami technicznymi, które miałyby odciążyć konie lub je całkowicie zastąpić?
To kolejne odsuwanie na bok problemu, którego nie da się rozwiązać inaczej, niż likwidując ten sposób transportu.
Rozwiązanie jest blisko?
Pomoże technika, w rodzaju pojazdów hybrydowych? Pojazd, który łączyłby klasykę i nowoczesność: zaprzęg konny z silnikiem? Być może już niedługo ten typ pojazdu będzie wdrożony na drodze do Morskiego Oka. Miesiąc temu prezes Tatrzańskiego Parku Narodowego, Szymon Ziobrowski, poinformował o podjętych działaniach.
– Ostatnie testy wypadły bardzo pomyślnie. Prototyp wozu ze wspomaganiem elektrycznym zaprzężony w parę koni wyjechał z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka z pełnym obciążeniem, nawet nie wykorzystując w pełni mocy silnika i zużywając zaledwie 20 proc. baterii – mówił Ziobrowski. – Na razie to są testy, dlatego mamy na uwadze, że i koń, i woźnica muszą oswoić się z silnikiem elektrycznym, który będzie włączał się automatycznie, przy ustalonym obciążeniu – wyjaśnił dyrektor TPN, cytowany przez PolsatNews.
Anna Plaszczyk z Fundacji Viva! podchodzi sceptycznie do słów dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego.
– Jeśli chodzi o wozy hybrydowe to jedno jest pewne – TPN odtrąbił sukces i poinformował turystów, że testowany wóz działa. Ale kiedy zadaliśmy im pytania dotyczące sposobu jej działania i odciążania koni – dyrektor nie znał na nie odpowiedzi i przekazał nam, że musi się dowiedzieć od producenta. Zatem na jakiej podstawie pracownicy TPN ocenili, że wspomaganie świetnie się sprawdza, skoro nie wiedzą na jakiej zasadzie działa ta hybryda?
Fot. Pawel Kazmierczak, shutterstock
Apel
Drodzy czytelnicy: jeżeli planujecie wybrać się w Tatry, aby obejrzeć Morskie Oko i podziwiać piękną przyrodę – przejdźcie ów szlak na pieszo. Zostawcie transport fasiągami dla osób, które NAPRAWDĘ tego potrzebują: z problemami zdrowotnymi, w podeszłym wieku, z malutkimi dziećmi.
A jak skomentować podejście tych, którzy teraz korzystają z tego transportu? Cóż, mój znajomy powiedział kiedyś: „Jak wiesz, że gdzieś nie dojdziesz o własnych siłach, to po cholerę się tam pchasz?”. To chyba najlepsza puenta.
I tylko koni żal…
Współpraca: Aleksander Dryja.






