Oglądanie zdjęć przed wyjazdem zabija radość z podróżowania? Czy Instagram powinien być zakazany?
15 cudownych miejsc w Polsce. Każde z nich warte wizyty. Zamek krzyżacki w Malborku, Królewskie Kopalnie Soli w Wieliczce i Bochni, Stare Miasto w Krakowie czy w Warszawie. Różni je wiele, łączy jedno: wszystkie są na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. I… przyciągają setki tysięcy turystów, którzy omijają inne ciekawe miejsca w naszym kraju.
Czy naprawdę nie mamy w Polsce innych atrakcji, wartych pokazania turystom z całego świata? Oczywiście, że mamy! Kraków jest piękny, ale równie uroczy jest na przykład Wrocław. Zamek w Malborku robi wrażenie, lecz nie mniejszy efekt wywołuje podróż Szlakiem Orlich Gniazd. W czym tkwi problem? Odpowiem nieco przewrotnie: w mediach społecznościowych i serwisach typu Instagram.
* * *
W obecnych czasach praktycznie wszyscy korzystamy z internetu. Zalewani jesteśmy istnym potopem zdjęć, informacji, mniej i bardziej przydatnych danych. Nasi przyjaciele (oraz przyjaciele naszych przyjaciół) dzielą się z nami swoimi odkryciami, ciekawymi miejscami, zdjęciami zapadającymi w pamięć.
Niekiedy przybiera to groteskowe formy. Jeżeli nagle coś staje się modne i zaczyna danego dnia „grzać” w internecie, mam pewność, że w ciągu kilku godzin to samo zdjęcie, mema, link, dostanę od dziesiątek znajomych. A każdy z nich będzie przekonany, że wysyła mi coś ciekawego.
Co to wszystko ma wspólnego z podróżowaniem? Więcej, niż Wam się wydaje. Kojarzycie „język trolla”, czyli Trolltunga? Ta skała w Norwegii kiedyś była stosunkowo nieznanym miejscem. Była.
Fot. Snapshopped, shutterstock
Teraz panuje tam prawdziwe szaleństwo. Skała została jedną z większych norweskich atrakcji! Będąc tam ostatnio, nie mogłem poznać tego miejsca: kiedyś wychodząc rankiem, można było mieć Język Trolla tylko dla siebie (lub dzielić go z paroma osobami). Teraz tworzą się kolejki, w których turyści cierpliwie czekają na swój czas, swoje kilkadziesiąt sekund. Za czym kolejka ta stoi, możemy zapytać, cytując klasyka?
Nie kręci ich podziwianie okolicy. Interesuje ich za to wykonanie zdjęcia, które można wrzucić chwilę później na Instagram i Facebook. Wiecie: tylko Wy i przestrzeń dookoła. Jesteście tacy fajni, uśmiechnięci, dookoła na zdjęciu nikogo nie ma. Ale w takim razie co tutaj robią te setki ludzi, czekające na swoją kolej poza kadrem obiektywu, niecierpliwie przebierając nogami?
Oskarżam o to Instagram! Oskarżam o to Facebook! Oskarżam o to wszystkie publikacje i rankingi, w których Trolltunga zajmuje czołowe miejsca. Cholera, jeden z amerykańskich portali uznał Trolltungę za najlepsze na świecie miejsce, w którym można zrobić sobie selfie. Efekt widzimy. National Geographic szacuje, że między 2009 i 2014 liczba turystów w okolicach Trolltunga zwiększyła się o… 8000 proc! Przypadek? Nie sądzę!
* * *
To się rozwija niczym podróżniczy dywan, po którym wszyscy chcą stąpać, nie zbaczając ze ścieżki, którą przed nami podążyły tysiące innych osób. Po co zwiedzać cały kompleks Angkor, skoro wystarczy cyknąć zdjęcie przy największej, najważniejszej i najbardziej znanej świątyni, oznaczając je potem: Angkor Wat, #tubyłem #superKambodza #niesamowite?
Fot. lastdjedai, shutterstock
Po co odkrywać urokliwe włoskie uliczki, na których toczy się fascynujące życie mieszkańców, skoro i tak wśród naszych znajomych będziemy chcieli zabłysnąć jednym zdjęciem, które wykonamy w najbardziej znanym miejscu, prężąc się do owej fotki, prezentując firmowy uśmiech numer 5, dziubek czy inną pozę?
* * *
To nie są bajki i przypuszczenia: to się dzieje naprawdę. Jedna z nowozelandzkich wiosek zaprosiła „influencerów”, czyli osoby, które mają możliwość wpływu na decyzję czy opinię innych. Ugościła ich po królewsku, zachwyceni blogerzy, jutuberzy i posiadacze imponujących kont (i fanów, śledzących ich poczynania) na Instagramie opublikowali na swoich profilach i kanałach zdjęcia i inne materiały pokazujące uroki tego miejsca. Efekt? Owa wioska zanotowała wzrost odwiedzin turystów o… 14 procent! Działa? Działa! Opłacało się? Na pewno.
Lubimy robić to, co inni. Niczym owieczki, idziemy za przewodnikami stada, którzy pokazują nam, gdzie (i co) warto zobaczyć. Widzimy piękne zdjęcie z Londynu, Paryża czy wzmiankowanej Norwegii… i sami chcemy stanąć na wąskiej półce skalnej, w celu zrobienia sobie zdjęcia. A chwilkę później puścimy je do innych.
Fot. Yulia Mayorova, shutterstock
Niekiedy dochodzi do tragedii. W pogoni za pięknym ujęciem robimy rzeczy, które są ryzykowne. Media światowe co rusz donoszą o „ofiarach selfie”: osobach, które zginęły, ponieważ na przykład nie zachowały bezpieczeństwa, zbyt mocno zbliżając się do krawędzi urwiska. Wśród ofiar zdarzają się także osoby z Polski.
* * *
Dlaczego coraz więcej osób dostrzega problem w tym zjawisku? W dużym skrócie: bo dobrowolnie kastrujemy swoją przyjemność z podróżowania, ograniczając się tylko do tych najbardziej znanych miejsc. Jak to: wizyta w Londynie bez fotki z Big Benem w tle? Podróż do Paryża i brak selfie przed pewną wieżą? Moskwa bez odwiedzin (i zdjęcia) na Placu Czerwonym?
Czy naprawdę istotne jest to, że „jak wszyscy, to i my”? Niekiedy to nic złego. Aktualnie jesteśmy w Atenach na Zlocie Fly4free z naszymi czytelnikami i forumowiczami. I owszem, również byliśmy w miejscach, które są ikonami stolicy Grecji, takimi jak Akropol. Ale nie tylko – był również czas na spacer uliczkami Aten, na nocna eksplorację miasta, na zboczenie z utartych szlaków.
Media społecznościowe mają wielką siłę. Mogą kreować, pomagać… ale i zniekształcać obraz wielu rzeczy, zjawisk i miejsc. Warto umieć odsiać ziarno od plew. I podróżować po to, aby realizować swoje marzenia, a nie dlatego, że ktoś zamieścił zdjęcie i polubiło je 100 tys. ludzi.