Zapłacisz 100 euro za wjazd do Barcelony czy Wenecji? To nie żart. Turysto, szykuj się na nowe podatki i podwyżki
Jak będą wyglądały nasze podróże za kilkanaście lat? Futurolodzy, czyli specjaliści od przewidywania przyszłości kreślą dość śmiałe wizje. Ian Person, jeden z najbardziej znanych ekspertów w tej dziedzinie, mający wysoki procent skuteczności swoich przewidywań, uważa np. że najbardziej popularne miasta w Europie i na świecie będą coraz bardziej drastycznie ograniczać liczbę przyjeżdżających ludzi. I to nie tak jak teraz, tylko za pomocą bardzo wysokich opłat wjazdowych.
– Potrzeba turystycznych zakazów w Barcelonie czy Wenecji będzie tylko rosła z każdym rokiem – przekonuje futurolog – Oprócz obostrzeń, niektóre miasta będą wprowadzać cenniki odwiedzin dla turystów z opłatami na poziomie 100 lub 1000 EUR. A kogo nie stać, będzie musiał postawić na odpowiedniki takich miejsc jak Disneyland czy Las Vegas. Uważam bowiem, że jak grzyby po deszczu będą powstawały na świecie miejsca z replikami popularnych atrakcji turystycznych – mówi Person.
Wniosek z tego jest prosty: niektóre regiony staną się tak elitarne, że mało kogo będzie na nie stać.
I choć ta wizja wydaje się być jeszcze odległym tematem, to już widać, że niektóre miasta faktycznie coraz częściej idą na „wojnę” z turystami, ograniczając im możliwości swobodnego zwiedzania, podnosząc opłaty czy podatki.
Opłaty i jeszcze raz opłaty
Wybierasz się do Rzymu? Lepiej już przygotuj dodatkowe pieniądze. Od przyszłego roku jedna z najbardziej znanych atrakcji Wiecznego Miasta będzie biletowana. Panteon, bo o nim mowa, do tej pory można było zwiedzać bezpłatnie. Od początku przyszłego roku zostaną wprowadzone opłaty za wstęp.
Starożytna świątynia rzymska była jedną z nielicznych darmowych atrakcji Rzymu. Rocznie odwiedza ją nawet 7 mln turystów. Teraz w celu pokrycia kosztów utrzymania starego budynku postanowiono sprzedawać bilety. Cena biletu wyniesie prawdopodobnie ok. 3 euro.
Niby to niewiele, ale też jest to kolejna atrakcja Rzymu, gdzie wprowadzono opłaty – od zeszłego roku płatne jest m.in. obejrzenie słynnych „ust prawdy” w kościele Santa Maria in Cosmedin. Wprowadzono też restrykcje w oglądaniu Fontanny di Trevi, a cały czas rozważane są ograniczenia w liczbie ludzi przesiadujących na słynnych Schodach Hiszpańskich.
O ile w Rzymie będzie to – zgodnie z zapowiedzią polityka – jedynie kwestia niezbyt wysokiej opłaty, to nie wszystkie kraje podnoszą czy wprowadzają opłaty w tak spokojny sposób.
Niedawno Chorwacja zdecydowała się „nieco” podnieść opłaty portowe. Nowe przepisy, które uchwalił chorwacki rząd spowodowały, że właściciele łodzi zawijających w chorwackich portach od przyszłego roku będą musieli zapłacić o 400 proc. więcej niż dotychczas.

Fot. xbrchx/Shutterstock
Taka decyzja wywołała niemałe poruszenie. Chorwaci już zaczęli szukać możliwości opłacenia swoich łodzi na rok z góry – jeszcze na starych zasadach. Jednak turyści są skazani na nowe opłaty. Przykładowo za 8 dni postoju w marinie łódź o długości od 9 do 12 metrów będzie kosztować 400HRK (ok. 228 PLN). To praktycznie czterokrotny wzrost w porównaniu do poprzednich opłat.
– Obawiam się, że setki, jeśli nie tysiące właścicieli łodzi zamiast zapłacić podwyższony podatek, po prostu popłynie gdzieś indziej – mówi Peter Naish, członek Stowarzyszenia Przewozowego w Chorwacji.
Co ciekawe, rząd zapowiedział, że pieniądze, które będą pochodzić także od Chorwatów zostaną spożytkowane na „projekty turystyczne”. Trudno jednak oczekiwać, że przy wysokich opłatach portowych ludzie będą chętnie przypływać do tego kraju i korzystać z zapowiedzianych udogodnień turystycznych.
W Polsce turysta też będzie miał drożej
Ale nowe podatki to domena wielu krajów. Polscy samorządowcy również domagają się zmian w przepisach dotyczących powszechnie znanej opłaty „klimatycznej”. Związek Miast Polskich opracował razem z samorządami projekt nowelizacji ustawy o podatkach i opłatach lokalnych.
Zmiany byłyby oczywiście przeprowadzone z korzyścią dla gmin, ale nie dla turystów. Chodzi bowiem o to, żeby decyzję o wprowadzeniu tzw. opłaty klimatycznej podejmowała rada gminy. Gminy miałyby też pełną swobodę w decydowaniu o jej wysokości – w zależności od obiektu i lokalizacji.
Najważniejszą proponowaną zmianą jest jednak odejście od dotychczasowych restrykcji dotyczących walorów klimatycznych czy środowiskowych np. ustalonej czystości powietrza. Upraszczając: oznacza to, że każda gmina mogłaby pobierać opłatę niezależnie od tego, co oferuje turystom w zamian. Pomysłodawcy szacują, że dzięki przeprowadzeniu nowelizacji gminy mogły zarobić dodatkowe 150 mln PLN rocznie.
Amsterdam wprowadza jeszcze większe restrykcje
Dość masowej turystyki ma też Amsterdam, który postanowił podnieść podatek turystyczny. Pomysł ma pomóc ograniczyć przyjazdy tylko na weekendy i nieco uwolnić miasto dla mieszkańców. Podwyżka może wynieść nawet 10 EUR za każdą noc.
Władze holenderskiej stolicy zauważyły, że ponad 25 proc. wszystkich turystów wybiera jak najbardziej budżetową wersję odwiedzin, a co za tym idzie nie zostawia zbyt wielu pieniędzy w miejskiej kasie. Frustrację stale płynącą falą turystów podzielają też sami mieszkańcy, którzy na początku września protestowali w sprawie poprawienia jakości życia i ograniczenia biznesu turystycznego.
Amsterdam ogłosił też, że zamierza ograniczyć liczbę lokali usługowych skierowanych do turystów w ścisłym centrum miasta. Dotyczy to zarówno wypożyczalni rowerów, punktów sprzedaży biletów na wydarzenia kulturalne czy turystyczne jak i lokali gastronomicznych – sprzedających napoje, gofry czy przekąski. Według nowych przepisów otwieranie kolejnych takich miejsc zostanie zablokowane w odległości 40 ulic od centrum miasta. I jest to prawdopodobnie pierwsza taka decyzja na świecie.
Airbnb na cenzurowanym
Jednak kolejne podatki to nie jedyne pomysły, które mają utrudnić, a czasem wręcz zniechęcić turystów do odwiedzenia danego miejsca. Niemal najważniejszym wrogiem większości dużych europejskich miast stało się Airbnb – portal oferujący krótkoterminowy wynajem nieruchomości od prywatnych osób.

Fot. Alesia Kan/Shutterstock
Na przykład władze Paryża stworzyły specjalną witrynę, w której gospodarze z Airbnb muszą zarejestrować swoje mieszkania. Jeśli nie zrobią tego do grudnia tego roku, wynajmowanie lokum będzie traktowane jak przestępstwo. Rejestracja nie powoduje też, że właściciel nieruchomości może ją wynajmować jak i kiedy chce. Francuskie władze określiły bowiem maksymalny limit dni, gdy można wynajmować mieszkanie. Wynosi on 120 dni w roku, a już mówi się o tym, że w następnych latach zostanie on zmniejszony jeszcze o połowę.
W tej chwili w serwisie można znaleźć około 55 tys. paryskich lokali na wynajem. Jak w wielu innych dużych miastach, nadmierna liczba mieszkań przeznaczonych pod krótkoterminowy wynajem skutkuje horrendalnym windowaniem cen nieruchomości dla zwykłych mieszkańców, którzy chcieliby wynająć coś długoterminowo. Jednak popularność Airbnb sprawia, że właścicielom nieruchomości zwyczajnie się to nie opłaca, a centra miast pustoszeją.
Miasta walczą z tym w różny sposób. Barcelona zdecydowała się na przykład wprowadzić kontrolerów, którzy sprawdzają licencje na wynajmowanie mieszkań. W sierpniu ogłoszono, że liczba inspektorów zostanie znacznie zwiększona. W ubiegłym roku takich osób było zaledwie 10, w przyszłym ma być ich już 110.
Podobnie jak w popularnych kurortach San Sebastian i Palma de Mallorca, Barcelona wprowadziła obowiązkową rejestrację mieszkań udostępnianych przez Airbnb.
– Na razie portal z nami współpracuje i usunął ze swojej strony blisko 1000 nielegalnych ofert turystycznych, ale to jasne, że pracy nam nie zabraknie – powiedziała w wywiadzie dla agencji Reuters, Janet Sanz, szefowa urbanistyki. – Hiszpania przyciąga co roku miliony turystów, a w Barcelonie wciąż mamy ok. 5-6 tys. Nielicencjonowanych mieszkań turystycznych – dodaje.
Z kolei Baleary zdecydowały się wprowadzić surowe kary za reklamowanie nielicencjonowanego zakwaterowania. Przyłapany gospodarz może uszczuplić swój budżet nawet o 40 tys. EUR.
Za to w Helsinkach służby sanitarne zapowiedziały wielką akcje sprawdzania mieszkań wynajmowanych na krótkie terminy. Urzędnicy będą znajdować je sami za pomocą serwisu. Według służb gospodarze muszą przestrzegać obowiązków dotyczących zakwaterowania, gastronomii i ochrony zdrowia, powinni także prowadzić księgę gości.
Dotąd podczas rutynowych kontroli nie brano pod uwagę mieszkań z Airbnb, których w Helsinkach jest ok. 2 tysięcy. Urzędnicy przypominają też gospodarzom, że muszą przestrzegać przepisów związanych z meldowaniem gości czy odpowiednim rozliczeniem dochodu. Nie są jednak uprawnieni do sprawdzania tych kwestii.
Nie wszyscy są na nie
Na szczęście jest jeszcze wiele państw i miast, które wciąż poszukują sposobów, by w przeciwieństwie do Amsterdamu, Barcelony czy Wenecji, przyciągnąć do siebie turystów, a nie ich odstraszać.
Przykładem mogą być chociażby Wyspy Zielonego Przylądka, które zdecydowały się znieść wizy dla obywateli Unii Europejskiej. Przepisy, które zaczną obowiązywać od przyszłego roku, już zwróciły uwagę wielu turystów.
Do tej pory wiza kosztowała ok. 160 PLN – można było ją dostać na trzech wyspach (Sal, Santiago oraz Sao Vincente) lub wyrobić w ambasadzie w Berlinie. Teraz dzięki decyzji władz obywatele UE zaoszczędzą zarówno czas jak i pieniądze.

Fot. Samuel Borges Photography/Shutterstock
Zupełnie inną do dominującej drogi, obrała też Irlandia Północna. Eksperci policzyli, że jeśli rząd obniży podatek od zakwaterowania, to kraj prawdopodobnie przyciągnie do siebie ok. 15 proc. więcej turystów, a co za tym idzie, stworzy 2000 nowych miejsc pracy dla swoich obywateli.
Podatek od miejsc noclegowych i atrakcji turystycznych wynosi w tej chwili 20 proc. Specjaliści proponują jednak obniżenie go do poziomu 5 proc. Zakładają oni, że chociaż w pierwszym roku strata wyniosłaby ok. 4,2 mln GBP, to już w ciągu kolejnych 5 lat, kraj może osiągnąć zysk w wysokości 32 mln GBP.
Można się więc spodziewać, że już niedługo turyści zostaną potraktowani w Irlandii Północnej ulgowo.
Pozostaje jednak pytanie, który trend okaże się być lepszą drogą. Ograniczanie liczby turystów i tworzenie pewnego rodzaju „elitarnej” grupy podróżniczej, która będzie w stanie sprostać wymaganiom danych regionów czy otwarcie swoich miast na masową turystykę – nawet, jeśli ma ona oznaczać także duży odsetek mniej zamożnych podróżujących? To pewnie okaże się w ciągu najbliższych lat.