Fly4free.pl

Zamiast nowych samolotów ożywiają 33-letnie gruchoty! Pasażerowie cierpią, ale linie nie mają wyjścia…

Foto: InsectWorld / Shutterstock
Brak wolnych szerokokadłubowych samolotów na rynku, a także duże opóźnienia w dostawach nowych maszyn sprawiają, że linie lotnicze decydują się na przywracanie do latania samolotów, które od kilku lat stały uziemione i nie miały być już więcej wykorzystywane. Najnowszym przykładem jest linia Air Canada, która za kilka miesięcy znów zacznie latać 2 Boeingami 767, które mają… ponad 34 lata. A takich linii jest zdecydowanie więcej.

Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego – tak mogliby powiedzieć niektórzy podróżni często latający z Warszawy na nowojorskie lotnisko JFK. Od końca października na tej trasie nowego Airbusa A330 wyleasingowanego od linii Air Belgium zastąpił 21-letni Boeing 777 portugalskiej linii Euroatlantic Airways. Różnica w komforcie podróży między oboma samolotami jest widoczna na pierwszy rzut oka, jednak LOT nie miał wyjścia – po wygaśnięciu leasingu od belgijskiego przewoźnika nie było zbyt wiele opcji na rynku, a w obliczu sezonowych przeglądów Dreamlinerów jakaś maszyna musi wykonywać loty na tej trasie. Tak naprawdę LOT nie jest jednak wyjątkiem, mało tego – leciwe „trzy siekiery” na tle innych przewoźników wskrzeszających wiekowe maszyny wyglądają niekiedy jak młodzieniaszek. Wszystkie linie borykają się bowiem z tym samym problemem – brakiem samolotów szerokokadłubowych na rynku, co w połączeniu z opóźnieniami dostaw nowych maszyn od producentów sprawia, że często trzeba sięgać po bardziej radykalne środki.

Doskonałym przykładem jest linia Air Canada, która kilka dni temu przedstawiła swoje plany rozwoju floty na najbliższe lata. W sumie do 2029 roku przewoźnik planuje pozyskać 90 nowych maszyn (w tym 30 Airbusów A321XLR, 27 Airbusów A220, 18 Boeingów 787-10), jednak największym zaskoczeniem, które przykuło uwagę mediów jest plan… przywrócenia do floty 2 Boeingów 767-300ER. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że samoloty te mają średnio po 34 lata, a od 2020 roku były uziemione i czekały… właściwie trudno powiedzieć na co. Air Canada nie zdecydowała się bowiem śladami innych linii na ich zezłomowanie i można powiedzieć, że teraz zaczyna im się to opłacać. Przewoźnik ogłosił bowiem, że obie maszyny przejdą gruntowny retrofit i dołączą do jego floty już od 2025 roku. Powód? Duży popyt na podróże, zwłaszcza te dalekie i brak wolnych samolotów na rynku.

Inne linie też „odmrażają” uziemione samoloty. Tak jak linia Etihad, która miesiąc temu ogłosiła, że w przyszłym roku przywróci do służby 2 Airbusy A380, które będą latały m.in. na trasie z Abu Zabi do Singapuru. Jak pamiętamy, wielu przewoźników pożegnało superjumbo w okresie pandemii koronawirusa, mając nadzieję, że to pożegnanie na dobre. A380 to bowiem samoloty mało ekonomiczne i niezwykle paliwożerne. Ale w świetle obecnych problemów z dużymi samolotami są przyjmowane z powrotem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Tym bardziej, że mają jedną ważną zaletę – dużą liczbę foteli dostępnych na swoich pokładach.

Foto: Chantung Lee / Shutterstock

Nie ma samolotu? Nie ma latania

Jeśli zaś linia nie może znaleźć zastępstwa na dalekie trasy, to po prostu je kasuje. Taka sytuacja ma miejsce choćby w przypadku linii British Airways, która w świetle problemów z dostawami silników Rolls-Royce do swoich Dreamlinerów zdecydowała się na mocne cięcia tras. W ciągu ostatnich kilkunastu dni przewoźnik ogłosił zawieszenie lotów z Londynu do Dallas, Bahrajnu i Kuwejtu, zmniejszenie liczby lotów do Miami i przesunięcie wznowienia lotów do Kuala Lumpur z listopada na kwiecień przyszłego roku.

– Jesteśmy rozczarowani, że musimy dokonać kolejnych zmian w naszych rozkładzie lotów, ponieważ w dalszym ciągu borykamy się z opóźnieniami dostaw silników i części od Rolls-Royce’a. Podjęliśmy te działania, bo nie wierzymy, że sprawa ta zostanie szybko rozwiązana – mówi rzecznik prasowy British Airways.

Największe problemy ma chyba Lufthansa…

Osobny temat to opóźnienia ze strony producentów, a zwłaszcza Boeinga, który wciąż boryka się z harmonogramem oddania do użytku Boeinga 777X. Samolot, który miał zrewolucjonizować dalekie podróży miał być pierwotnie oddany do użytku liniom lotniczym w 2020 roku, tymczasem wciąż nie ma formalnej daty, kiedy odbierze go pierwszy przewoźnik. Sam Boeing stwierdził niedawno, że po raz kolejny przesuwa termin premiery 777X na 2026 rok, ale linie lotnicze kompletnie nie wierzą już amerykańskiemu producentowi samolotów. I trudno się dziwić ich frustracji – według aktualnego stanu linie lotnicze zamówiły w sumie aż 503 egzemplarze tego samolotu. Najwięcej, bo aż 208 maszyn tego typu zamówiła Lufthansa, na kolejnych miejscach są Qatar Airways (94 zamówienia), Singapore Airlines (31) i Lufthansa (27 samolotów). Niemiecki przewoźnik ma być szczególnie mocno poszkodowany przez opóźnienia.

– Pojawiły się w najgorszym możliwym momencie, gdy zaczęliśmy modernizować naszą flotę – mówi szef Lufthansy Carsten Spohr.
I zaraz dodaje.
– Wciąż czekamy na 43 samoloty, którymi już od dawna powinniśmy latać. W naszej flocie są też co najmniej 23 maszyny, którymi od dawna nie chcemy już latać – mówi Spohr.

I faktycznie: we flocie Lufthansy jest obecnie aż 6 Boeingów 747-400, które mają średnio 24,5 roku. A także 14 Airbusów A340-300 (średnio 25,1 roku) i 10 A340-600 (średnio 17,2 roku).

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Samorządy i rządy powinny to wykorzystać i znieść ulgi dla linii lotniczych i podnieść opłaty lotniskowe... Skoro popyt jest tak duży że nie ma samolotów do jego obsługi to trzeba być frajerem by nie podnieść cen...
jp1, 7 listopada 2024, 20:39 | odpowiedz
Najwięcej, bo aż 208 maszyn tego typu zamówiła Lufthansa, na kolejnych miejscach są Qatar Airways (94 zamówienia), Singapore Airlines (31) i Lufthansa (27 samolotów)Chyba wkradł się mały błąd ;)
Regimital, 8 listopada 2024, 8:28 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »