Te wydarzenia na zawsze wywróciły nasze podróżowanie do góry nogami. Ile z nich jeszcze pamiętacie?
Problemy z walutami, granicami, nawigacją, znalezieniem noclegu to jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu była turystyczna codzienność. A dziś, gdy podróże są tanie i na wyciągnięcie ręki niemal dla każdego, wiele rzeczy wydaje się nie do pomyślenia.
Na pewno nie raz i nie dwa słuchaliście dyskusji znacznie starszych osób, które z rozmarzeniem doceniają nasze podróże, kwitując je zdaniem „Ech, gdybym ja w twoim wieku mogła zwiedzać świat…”. I trudno się nie zgodzić, że możliwości wyjeżdżania, ich dostępność a nawet koszty, diametralnie zmieniły się na przestrzeni lat.
Doskonale pamiętamy, jak to było gdy wybór noclegów był ograniczony, pocztówki szły dwa tygodnie, selfie stick, a nawet smartfon nie istniał, a na granicy stało się całymi godzinami. I wspominaliśmy to na łamach Fly4free z odrobinką sentymentu jeszcze w zeszłym roku.
Ale całą podróżniczą rewolucję zawdzięczamy w dużej mierze konkretnym wydarzeniom. Dziś przypominamy te z nich, które dosłownie wywróciły wyjazdy do góry nogami kompletnie zmieniając zarówno branżę turystyczną, jak i nasze podejście.
Tanie linie
Jest marzec 2004. Z lotniska w Katowicach startuje pierwsza „landrynka”, czyli charakterystyczny różowy samolot linii Wizz Air. Tym samym węgierska linia rozpoczyna działalność nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Rok później na wrocławskim lotnisku startuje pierwszy w Polsce żółto-niebieski samolot Ryanaira, który poleci do Londynu.
Tak rozpoczyna się historia niskokosztowych przewoźników w Polsce. 13 lat później irlandzki przewoźnik lata z 13 polskich lotnisk, a z początkiem 2018 roku wypuszcza na polski rynek swoją linię czarterową – Ryanair Sun. Wizz Air jest obecny na ośmiu polskich lotniskach i stale zmienia swoją siatkę połączeń. Ryanair ma w naszym kraju aż pięć baz – więcej otworzył tylko w Hiszpanii, Włoszech, Wielkiej Brytanii i Niemczech. A to przecież tylko przykład dwóch największych przewoźników niskokosztowych w Polsce. Latanie za niewielkie pieniądze staje się czymś powszechnym. Tak samo, jak upychanie bagażu w niewielki plecak, ciasno ułożone fotele i brak posiłku na pokładzie. Ale trudno. Coś za coś.
Bo o ile można narzekać na notoryczne zmiany polityki bagażowej, na bezczelne czy kontrowersyjne wypowiedzi takich osób jak Michael O’Leary, to bez tanich linii większość z nas dalej jeździłaby na wakacje maksymalnie dwa razy w roku, często z biurem podróży albo na kemping z własnym namiotem, a o krótkich, zagranicznych wypadach weekendowych moglibyśmy zapomnieć. O zwiedzaniu Europy tropem najsmaczniejszych dań, kiedy to kupujemy bilety tylko po to, by polecieć na pizzę do Rzymu, kiełbaski do Norymbergi albo dorsza do Lizbony – też co najwyżej moglibyśmy pomarzyć.
Można psioczyć na tanie linie, można na nie narzekać, nie lubić, bojkotować i wyśmiewać. Ale byłoby ignorancją nie docenić ich gigantycznej roli w dosłownym rozhulaniu podróżniczych pasji w wielu narodach. Niektóre miasta dosłownie zalała fala pasażerów przywieziona przez Wizz Aira czy Ryanaira. Inne w ogóle dopiero pojawiły się na turystycznych mapach, bo skoro można do nich wyskoczyć za niewielkie pieniądze, to w sumie czemu nie? A budżetowi podróżnicy wreszcie mogli poszaleć z europejskimi kierunkami. Albo w kilkadziesiąt minut znaleźć się nad polskim morzem, nawet jeśli mieszkają w Krakowie. Dziś, gdy bilet potrafi kosztować nawet 4 PLN, a większość Europy, ale także Maroko, Jordania czy Izrael są dosłownie na wyciągnięcie ręki, warto pamiętać, kto nam to załatwił.
Otwarcie granic
Jest 21 grudnia 2007. Polska przystępuje do układu z Schengen, a tradycyjne punkty graniczne pomiędzy naszym krajem a innymi państwami członkowskimi przestają funkcjonować. Jadąc na jednodniową wycieczkę na Słowację nie trzeba już odstać jej części na granicy. Wakacje we Włoszech, Hiszpanii? Proszę bardzo. Ani jednego sprawdzania dokumentów na całej trasie. Lecąc do Paryża, Lizbony, Pragi, Wiednia możemy swobodnie wyjść z lotniska bez stawania w kolejce do kontroli imigracyjnej.
Z paszportów znika wiele pieczątek, z przejść granicznych słynne „budki” z funkcjonariuszami patrzącymi czujnym okiem na nasze samochody, a znaki graniczne zmieniają wygląd. Kontrole w strefach przygranicznych stają się wyrywkowe, jedno dodatkowe wino w bagażniku staje się niemal bezproblemowe. Handel po obu stronach granic kwitnie, podróże stają się łatwiejsze, ludzie jeżdżą tam i z powrotem.
I kto uważa, że to nie był gigantyczny postęp, niech jedzie sobie przypomnieć jak to było, na przejście graniczne w Medyce albo Korczowej. Szybko zmieni zdanie.
Waluty, revoluty, cuda-wianki
Jest styczeń 2002 roku. Do światowego obiegu wprowadzono euro, uniwersalną walutę, w której dziś bez trudu można posługiwać się w minimum 19 krajach UE i 11 państwach i terytoriach nienależących do wspólnoty. W innych jest akceptowana, choć nie jest prawnym środkiem płatniczym. Z czasem tradycyjne kantory są wypierane przez konta walutowe, internetową wymianę walut, aż w końcu produkty finansowe typu Revolut.
Ludzie nie tylko przestają wymieniać pieniądze na każdej możliwej granicy, ale nawet nie muszą już ze sobą wozić gotówki. Płacimy kartą. Niemal wszędzie. I nie tylko od 20, 30 czy 50 PLN – jak było kiedyś. Bilety na komunikację, gumy do żucia, gazeta na lotnisku. Dwa piknięcia, zazwyczaj nawet bez wpisywania PIN-u. I nie bankrutujemy na przewalutowaniu.
Serwisy społecznościowe, agregatory, porównywarki
Jest 1996 rok, Holandia. Światło dziennie właśnie ma ujrzeć Booking, portal agregujący hotelowe oferty z różnych zakątków świata. Dziś ma na swoich stronach prawie 30 mln ofert z 229 krajów świata. A my w kilka minut jesteśmy w stanie znaleźć najtańszą ofertę w Ubud na Bali, w Ciechocinku, w Dubaju albo Nowym Jorku.
Możemy przeczytać opinie ludzi, którzy rzeczywiście w danych obiektach nocowali, możemy filtrować oferty po udogodnieniach, cenie, lokalizacji. I przede wszystkim widzimy dokładnie, ile kosztuje dany pokój, a nie musimy już przekopywać się przez stosy stron internetowych hoteli czy pensjonatów, które na stronie „cennik” zamieszczały nieśmiertelne „prosimy o kontakt” albo „w zależności od sezonu, pory dnia czy nastroju gospodarza”. Dobra, tego ostatniego nigdy nie widziałam, ale tak to sobie mniej więcej wyobrażam.
Cztery lata później, gdy każdy już może przewertować pół hotelowego świata, powstaje Tripadvisor. Portal, który pozwala wystawić opinię na temat noclegi, restauracji, agencji turystycznych, konkretnych ofert. I mimo wielu kontrowersji, wielu afer, które podważały wiarygodność Tripadvisora, wciąż świetnie się trzyma na rynku gromadząc 60 mln użytkowników, którzy napisali 170 mln recenzji. Tych samych, na podstawie których my możemy zweryfikować czy zdjęcia na stronie hotelu mają coś wspólnego z rzeczywistością, czy wybrana kawiarnia w Wenecji policzy nas razy dwa, bo jesteśmy turystami, którzy nie znają włoskiego albo po prostu czy porcje w luksusowej restauracji zaspokoją nasz głód czy jedynie potrzeby estetyczne.
W 2005 roku w Niemczech do ekipy serwisów agregujących i społecznościowych, ale także podstawowych stron większości budżetowych podróżników dochodzi Trivago. Porównywarka cen hotelowych, która zgromadziła 700 tys. hoteli i niejednokrotnie potrafi uratować nasz portfel przed katastrofą albo pozwala znaleźć wymarzony hotel w niższej cenie. Nie tylko nie musimy już szukać na stronach konkretnych hoteli, ale na dobrą sprawę moglibyśmy nie przeszukiwać nawet agregatorów, które je zbierają w jednym miejscu.
Na przełomie 2003 i 2004 roku, a później w 2008 roku w USA powstają dwa kolejne bardzo udane i popularne projekty – Couchsurfing i Aribnb. Nagle przed turystami drzwi otwierają zwykli ludzie. Ci z pierwszego portalu robią to za darmo, a ci z drugiego za odpowiednią opłatą, ale idea wciąż pozostaje taka sama. Mam mieszkanie, w którym sam nocuję. Dlaczego inny też nie mieliby tego robić? Ze mną albo bez – byle nie musieli korzystać z wymuskanego hotelu, a mieli szansę na spotkanie dosłownie i w przenośni z lokalnym folklorem.
Te kilka portali składa się na podstawowy komplet, który większość przegląda na etapie planowania podróży. I dostaje coś, co dawniej wymagało gigantycznego zaangażowania, wielu telefonów, przeczytania kilku przewodników, a najlepiej znajomych, którzy miesiąc wcześniej wrócili z danego miejsca. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki – restauracje, hotele, atrakcje. Z najniższą ceną podaną pod nos.
Wraz z popularnością portali społecznościowych, niemal każdy z podróżników staje się nie tylko odbiorcą, ale i twórcą treści – wyrocznią, podpowiadaczem i recenzentem w jednym. Możemy się dowiedzieć, ale też napisać innym – gdzie zjeść, jak tanio dojechać, gdzie pójść czy kupić bilety z wyprzedzeniem. Na Facebooku, Tripadvisorze, własnym blogu, forum.
Internet mobilny i pożegnanie roamingu
Najważniejsze wydarzenie ubiegłego roku. 15 czerwca 2017 – oficjalnie zostają zniesione opłaty za roaming w krajach UE oraz w Norwegii, Liechtensteinie i na Islandii. Powszechny dostęp do internetu, także za granicą, kompletnie zmienia wszystko.
Już nie trzeba przygotować się wcześniej „od a do zet”, bo przecież setki informacji można sprawdzać na bieżąco. Nawigacja online? Proszę bardzo. Telefon do mamy, że żyjemy? Bez dodatkowych opłat. Cała notatka z Wikipedii i trzech innych źródeł zamiast przewodnika? Dlaczego nie. Regularne relacjonowanie wyprawy na Instagramie? Nie widzę przeszkód. Można zapłacić przelew siedząc w metrze na drugim końcu Europy, sprawdzić otoczenie hotelu na street view i już zorientować się, gdzie jest najbliższy sklep albo przystanek, zanim jeszcze wsiądziemy do samolotu. Możemy sprawdzać rozkłady jazdy, pozostawać w kontakcie, zmieniać drogę, bo właśnie zauważyliśmy, że dwie ulice dalej będzie korek.
Oczywiście w ogóle powszechny dostęp do internetu w komputerach czy telefonach był już niemałą podróżniczą rewolucją, bo bez niego ani Booking ani Tripadvisor ani kupowanie biletów w tanich liniach nie miałoby sensu. Ale przeniesienie tych wszystkich spraw także na grunt międzynarodowy, sporo ułatwia. Zresztą sami wiecie najlepiej, że dostęp do internetu zawsze lepiej mieć niż nie. W razie czego, gdy potrzebujemy spokoju zawsze można go wyłączyć. Ale gdy potrzebujemy pomocy – bywa nieoceniony.





