Tak imprezują i wyjeżdżają Polacy! Na tropie wieczorów kawalerskich i panieńskich
Pełna jazda, chłopaku! Kto teraz robi TAKĄ imprezę u siebie na mieście? Popatrz na bilety, wszędzie jest blisko. Po co oglądać te same gęby i miejsca?! Budapeszt, Praga, Lwów. Tam teraz wszyscy cisną! To nie jest imprezka jak każda inna w sobotę, tylko okazja, którą trzeba odpowiednio przeżyć.
To nie jest odosobniona opinia. Jestem w towarzystwie znajomych – i słyszę dokładnie to samo. Klasyczne miejsca są niemodne. Teraz zabierasz swoich kumpli albo przyjaciółki, i „stag party”, względnie „hen party”, odbywasz poza Polską. Wielka trójka: Ukraina, Czechy, Węgry.
Różni je wiele, łączy jedno: można do nich szybko i niedrogo dotrzeć, a dysponując budżetem porównywalnym (albo mniejszym) od tego, który wyda się na tego typu imprezę w Polsce, można pozwolić sobie na niezapomniany wieczór.
To samo mówią nasi czytelnicy i forumowicze: wymiana porad, dotyczących ciekawych miejsc i lokali w Pradze, Budapeszcie czy Lwowie trwa w najlepsze. Postanowiłem zatem ruszyć śladem naszych czytelników.
Fot. Syda Productions, shutterstock
* * *
Lwów. Mekka taniego imprezowania. Tłumy w centrum, wszędzie dookoła słychać język polski. Alkohol leje się strumieniami, bez trudu można dostrzec grupki mężczyzn, którzy ewidentnie przyjechali tu w jednym celu – i nie jest to kontemplacja zabytków.
– Turyści z Polski zawsze są mile widziani. Nie zachowują się gorzej niż inne nacje, a przynajmniej można z nimi spokojnie się dogadać – uśmiecha się Vera, wyglądająca jak jedna z modelek w kalendarzu „Best of Ukraine”.
Vera jest managerką jednego z popularniejszych lwowskich lokali, gdzie imprezy kawalerskie nie są wyjątkiem, a raczej regułą.
– Pełna obsługa. Przyszły pan młody musi poczuć, że to jest wyjątkowy wieczór.
– Yyy, Vera… to zdanie brzmi strasznie dwuznacznie.
– (śmiech) Chyba wiem o co Ci chodzi. Nie, nie świadczymy usług seksualnych. Naszym nadrzędnym celem jest po prostu zapewnienie świetnych warunków do bezpiecznej imprezy – tłumaczy Vera. – Rozejrzyj się: duża scena, sporo prywatnych lóż, dobre alkohole. Dbamy także o personel, który jest kompetentny, a jednocześnie atrakcyjny – dodaje managerka, wołając trzy kelnerki.
Tak, to zdecydowanie jest jakaś sesja „Best of Ukraine”. Kelnerki wyglądają jak modelki, uśmiechają się jak w reklamie pasty do zębów… i wszystkie doskonale mówią po polsku. Przypadek?
– Kładziemy nacisk na to, aby każda osoba pracująca u nas mogła bez najmniejszego problemu porozumieć się z klientami, nawet tymi, którzy są pod wpływem alkoholu i mówią niewyraźnie po polsku – uśmiecha się Vera.
– A nie macie problemu ze zbyt krewkimi imprezowiczami? Wiesz, nie da się ukryć, że wasz personel jest bardzo atrakcyjny, a mężczyźni na wieczorze kawalerskim niekiedy są… hmmm… nastawieni na mało wyszukaną rozrywkę.
– Nie, nie mamy z tym problemów. U nas nie można wejść z ulicy na imprezę. Wcześniej są rezerwacje, pobieramy kaucję, instruujemy osobę, która z ramienia „przyszłego pana młodego” zajmuje się organizacją, jakie są zasady – i co grozi za ich nieprzestrzeganie.
– Polacy to dobrzy klienci?
– Tak. Mimo faktu, iż nie jest u nas aż tak tanio, jak niektórzy mogliby się spodziewać, myśląc o Ukrainie. Przyciąga ich bliskość, a zarazem odmienność – są z dala od swoich rodzinnych miast.
Fot. Collage / Paweł Kunz, Fly4free.pl, archiwum prywatne
Zostawiam Verę i ruszam w miasto. Jest niedziela, gdzieniegdzie widać niedobitki imprezowiczów, którzy snują się po centrum Lwowa, a ich wygląd świadczy o tym, że to była ciężka noc. Zapach dochodzący z cukierni miesza się ze zgoła innym zapachem, wskazującym na to, że ktoś w pobliżu ma problemy żołądkowe.
Nie widać jednak tego, co tak odrzuca w Krakowie: poprzebieranych grupek facetów. Wiecie, okolicznościowe koszulki (każdy musi wiedzieć, że Mike właśnie ma/miał wieczór kawalerski), różowe spódniczki baletnicy i kuse bluzeczki, w które odziani są brzuchaci i dumni synowie Albionu, prężąc swoje owłosione ramiona i wytatuowane torsy.
Lwów przyciąga nie tylko Polaków: język angielski, język niemiecki, języki skandynawskie – to wszystko miesza się w jeden międzynarodowy tygiel.
Idę do Stargorodu. To legendarna miejscówka we Lwowie. Mnóstwo miejsca, podest, nastawienie na klienta masowego i mocno imprezowego. W tym lokalu odbył się w 2016 r. jeden ze zlotów czytelników i forumowiczów Fly4free.pl. Czy coś się zmieniło?
– Tak, mamy znacznie więcej klientów z Polski – śmieje się Lidka z obsługi.
– Także na wieczory kawalerskie i panieńskie?
– Ach, oczywiście! Mamy specjalną ofertę dla takich grup. Jedzenie, przekąski, rezerwacja miejsc.
– I słynne konkursy na scenie?
– (śmiech) Masz dobrą pamięć. Tak, bywa u nas bardzo wesoło. Jest dużo miejsca do tańczenia, mamy niskie ceny, Polacy mówią, że mogą się tutaj dobrze zabawić za 1/3 tego, co musieliby zapłacić w Polsce.
– Lidka, a nie masz wrażenia, że turyści z naszego kraju przyjeżdżają tutaj tylko dlatego, że jest tanio?
– Nie, nie do końca. Może to kwestia tego, że Polak z Ukraińcem prawie zawsze się dogada? Nadajemy na tych samych falach, bracia Słowianie.
Fot. Collage / Paweł Kunz, Fly4free.pl, archiwum prywatne / Stargorod
Lwów jest nasz!
Polacy najechali na Lwów. Rzucają się na ofertę lwowskich lokali jak podróżnicy na tanie bilety lotnicze: zachłannie. Póki jeszcze można, póki ceny są niskie, póki Lwów nie zamieni się w imprezownię, gdzie dominują pijani Anglicy.
Sprzyja temu komunikacja. To już nie jest koniec świata, gdzie zaplanowanie logistyki dojazdu z Polski na Ukrainę przypomniało równanie z dwiema niewiadomymi. Dojedziemy tam wygodnym pociągiem z Przemyśla, dolecimy tanimi liniami, na przykład Wizz Airem z Gdańska, Katowic (nowe połączenie!) czy Wrocławia. Ryanair właśnie ponownie rozpoczął swoją ekspansję na rynek ukraiński, oferując bezpośrednie loty do Lwowa m.in. z Krakowa i Warszawy-Modlina.
Kultowe miejsca zaczynają być wymieniane jak mantra w rozmowach ludzi, planujących swój wieczór kawalerski poza Polską. Baczewski, Mięso i Sprawiedliwość, Stargorod, Malevich, Masoch. Kontrowersyjna Kryjówka, piwna Pravda (i piwo o nietypowej nazwie Putin Huilo lub Frau Ribbentrop). No i Biały Królik, w którym pobyt może na długo zapaść w pamięć.
Marek z Krakowa przeżył swój wieczór kawalerski właśnie za wschodnią granicą. I nie żałuje.
– Weekend pełen atrakcji. To nie było na zasadzie: spęd miłośników taniego chlania pod auspicjami przyszłego pana młodego. Był czas na szaloną imprezę, ale pochodziliśmy sporo po tym pięknym mieście, pozwiedzaliśmy. Lwów ma dużo do zaoferowania, dla mnie to była niespodzianka, bo trafiłem tu po raz pierwszy.
– A czym przyjechaliście?
– Dojechaliśmy do Przemyśla, a tam wsiedliśmy w pociąg. Szybko, kulturalnie, niedrogo. Żadnych cudów ze staniem na granicy, gdy się ją przekracza pieszo – a takie opowieści słyszeliśmy.
– Zdradzisz, jaki był koszt organizacji Twojego wieczoru kawalerskiego?
– (śmiech) Był akceptowalny. Założyłem sobie budżet rzędu kilkaset PLN od osoby, za wszystko. Przejazd, zakwaterowanie, impreza, atrakcje. Za część atrakcji płaciłem ja, większość pokrywali moi kumple. Byliśmy w 11 osób.
Biznes po ukraińsku. I po polsku!
Koniunkturę na tego typu imprezy bardzo szybko podchwycili… polscy organizatorzy imprez. W internecie można znaleźć mnóstwo ofert „szytych na miarę”. Ich ceny są, cóż, mocno zróżnicowane.
Pierwsza z brzegu: odbiór z lotniska limuzyną + 3 noclegi w luksusowym apartamencie w centrum miasta, wycieczka po pubach i barach z przewodniczką, następnie kolacja z muzyką na żywo. Co dalej? VIP party w „najlepszym klubie z alkoholem i jedzeniem”, potem VIP kolacja z tancerką i inne atrakcje.
Cena? 960 PLN za osobę. Ale są i znacznie droższe oferty.
Fot. lwow.jjkawalerskie.com
Czy warto? Ciężko jest znaleźć osobę, która przeżyła wieczór kawalerski za naszą wschodnią granicą – i nie byłaby zadowolona. Cena czyni cuda? Tutaj chyba nie tylko o cenę chodzi…
* * *
Praga, czyli jesteśmy nie u siebie, a czujemy się, jakbyśmy byli u siebie
Gdzie jeszcze wybierają się nasze przyszłe panny młode – oraz panowie – którzy chcą się wyszaleć ostatni raz przed nałożeniem obrączki na palec? Zanim ten słodki ciężar, którego nie pozbędą się wrzucając go do Góry Przeznaczenia, niczym w „Władcy Pierścieni” („to jak GPS na palcu!” – cytat z mojego znajomego) będzie im towarzyszyć przez całe życie – jeżdżą do Pragi.
Stolica Czech to miejsce, w którym może nas spotkać dosłownie wszystko.
Praga to jedyne miejsce, gdzie potrafię żyć. (…) Tutaj życie się kręci jak w jakieś przedwojennej komedii albo durnowatym włoskim pornosie.
Brzmi nieźle? Postanawiam osobiście sprawdzić, czy słowa, których autorem jest Emil Hakl, są prawdziwe. Ruszam do Pragi śladem polskich turystów-imprezowiczów.
Zadanie jest tym łatwiejsze, że można to zrobić w formie dosłownie kilkunastogodzinnego wypadu – z Krakowa jest bezpośrednie połączenie lotnicze, a bilet na lot Ryanairem do Pragi, nawet kupowany na ostatnią chwilę, to niewielki wydatek, rzędu kilkudziesięciu (i mniej) PLN.
Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl
Zatem błyskawiczna decyzja, pyk, godzinka w powietrzu – i ląduję na praskim lotnisku. Szybki transport Uberem do centrum… i 20 minut później gapię się na łabędzie, próbujące podziobać chińskich turystów, którzy usilnie próbują sobie z nimi zrobić selfie. W tle widzę tłum, który przewala się przez Most Karola.
– Praga to idealne miejsce na wieczór panieński. Wyrwaliśmy się w 8 dziewczyn, hotel 3* zarezerwowaliśmy przez Booking.com, lokal mieliśmy z polecenia mojej koleżanki, która robiła tam odwykowe – przypomina sobie Daria.
– Przepraszam, co? Odwykowe?
– Odwykowe po mężu. Rozwiodła się z takim słodkim draniem – i chciała to uczcić. Zabrała kilka swoich koleżanek do Pragi na wieczór odwykowy od facetów, bawiły się bosko!
– To ty byłaś przyszłą panną młodą?
– Nie, ale to ja zaproponowałam Pragę. Znam w miarę to miasto, uwielbiam jego klimat, nie musiałam długo namawiać pozostałych osób.
– Dużo Polaków i Polek robi tam wieczory kawalerskie i panieńskie?
– Cała masa! To prawdziwy przemysł. Ale przodują w tym nie Polacy, ale Anglicy.
Słowa Darii w pełni potwierdza Miron z Irish Baru „The Dubliner” w samym centrum Pragi. Modne miejsce, mocno klimatyczne.
– Głośni. Wulgarni. Męczący. Ale dobrze płacą – cedzi Miron, nalewając piwo klientowi.
– Wolisz Polaków?
– (śmiech) Nie, bo Polacy nie zostawiają napiwków.
– A co z tymi Anglikami? Często macie takie imprezy w swoim lokalu?
– Nie ma tygodnia, abyśmy nie mieli grupy lub grup. Chociaż szef niezbyt chętnie na to patrzy, bo oni potrafią narozrabiać.
– Narozrabiać?
– Kilka tygodni temu w ruch poszły kufle i krzesła. Straty na prawie 20 tys. koron (ok. 1650 PLN – przyp. aut.).
Rozglądam się po lokalu i widzę 4 facetów, którzy ewidentnie są tutaj w celach imprezowych. Okazało się, że to… wieczór kawalerski, który nieco się przedłużył.
Fot. Collage / Paweł Kunz, Fly4free.pl, archiwum prywatne
Przyjechali do Pragi w piątek, planują zostać do wtorku (jest poniedziałek, 26 marca). Ale swoje już wypili, wyszaleli się, teraz spokojnie siedzą przy soczku i drinkach.
– Jesteśmy z Manchesteru, lubimy piłkę nożną, rugby, piwo i fajne imprezy – bez ogródek wyłuszcza Stephen, dla którego to miała być ostatnia balanga przed ślubem.
– I fajne kobiety! – dodaje jego towarzysz, zionąc zapachem rasowego imprezowicza (trzy dni „balowania” robią swoje).
– Dlaczego właśnie Praga?
– Tanio! To jakieś jaja, piwo w knajpie kosztuje 1 funta, niekiedy 1,5 funta. Najchętniej bym się tutaj przeprowadził – tubalny śmiech niesie się po pubie.
– A nie jest to dla Was takie oklepane miejsce?
– Nie, skądże. Mam sporo znajomych, którzy tutaj już byli – ale jak powiedziałem sąsiadom, że kawalerski robię w Czechach, to byli zdziwieni.
Wędrując po centrum Pragi, utwierdzam się w przekonaniu, że narzekający na tłok i ścisk, który robią turyści w Krakowie czy Warszawie, zdecydowanie nie wiedzą co mówią. Byłem tu wielokrotnie – i chyba tylko w okresie późnojesiennym jest w miarę pusto.
Polski język? Słychać go wszędzie.
– Lubię turystów z Polski. Są bezproblemowi, nawet jak nieco się wstawią – opowiada Matej z „The Irish Times”, położonego na głównym szlaku turystycznym w centrum Pragi.
– A co z wieczorami kawalerskimi i panieńskimi?
– Panieńskich nie kojarzę. Kawalerskie mamy cały czas. Ale głównie Anglików.
– Tutaj?
– Tak. Wiesz, dla mnie to dziwne – uśmiecha się Matej. – Jakbym chciał zrobić swój wieczór kawalerski, szukałbym knajpy innej niż klasyczna, tradycyjna, do której jestem przyzwyczajony. A Ci wariaci przylatują z Wielkiej Brytanii lub Irlandii i co robią? Imprezują w Irish Pubie, który wygląda jakby był żywcem przeniesiony z ich krajów – kręci głową barman.
– Może to ich sposób na rozrywkę?
– Cholera wie. Generalnie scenariusz jest zawsze ten sam: morze alkoholu u nas… a potem wypytują gdzie są fajne bary ze striptizem. I jadą na dalszą część imprezy.
Fot. Collage / Paweł Kunz, Fly4free.pl, archiwum prywatne
Praga tętni życiem. Setki barów i klubów, świetne piwo, dobre ceny, przyjaźnie nastawieni mieszkańcy. Wszystko można ogarnąć na własną rękę – dla osób, które chcą po prostu przyjechać „na gotowe”, dostępne są spersonalizowane oferty.
Dzwonię do Ludki, która pracuje w agencji eventowej. Ludka sypie informacjami jak z karabinu maszynowego. Paintball, rejs statkiem, przejażdżka Hummerem. A potem clubbing („dopilnujemy abyście trafili do najlepszych klubów i uniknęli kłopotów”) i jako wisienka na torcie wstęp i loża w sprawdzonym lokalu z opcją go go.
Czy to droga zabawa? Praga jest droższa niż Lwów, ale w dalszym ciągu są to atrakcyjne kwoty, zwłaszcza jeżeli porównujemy to do krajów Europy Zachodniej. A od możliwości może zakręcić się w głowie – siedzę w Rum House Barze nieopodal Placu Wacława (zwanego czule przez Polaków Wacławiakiem) i próbuję przegryźć się przez kartę, liczącą, bagatela, 1160 różnych gatunków rumu.
Fot. Collage / Paweł Kunz, Fly4free.pl, archiwum prywatne / Rum House
– Klienci są różni. Po niektórych widać, że przyjechali wybitnie w celu imprezowym. Wpadają do nas na jednego-dwa drinki, i pędzą dalej, szukają uciech – mówi kelnerka, wchodząc na drabinę i ściągając dla mnie butelkę Saint James Millesime 2001 Edition Limitee.
Przed chwilą poleciła mi ten trunek – to pyszny rum z Martyniki, którego kieliszek kosztuje mniej niż dwa piwa kraftowe w Polsce.
– I ci turyści z Polski lub z Wielkiej Brytanii poważnie doceniają walory smakowe tych wszystkich specjałów, które tu serwujecie?
– (cisza) To… skomplikowane. Niektórzy tak. Inni po prostu proszą o coś drogiego. Są i tacy, którzy proszą mnie o poradę, wybieram im ciekawy i dobry rum, a gdy go przyniosę, chcą jeszcze coca-colę, aby wlać ją do szklanki – z pewnym ociąganiem opowiada kelnerka.
Popełniłbym zbrodnię, gdybym poprosił o coca-colę do tego Saint James Millesime.
Potrzeba matką… zarabiania.
Zapach imprezy. Znasz go, drogi czytelniku? Ten odgłos otwieranej pokątnie puszki piwa w samolocie. Butelka lub bidon z zawartością typu „poniżej 40 koni nie piję”. Szum rozmów podchmielonych facetów, który stopniowo rośnie, wraz ze wzrostem poziomu alkoholu we krwi. Podniecenie, bo to przecież „ten ostatni wieczór”, to wyjątkowa okazja, więc musi być po prostu czadowo. A potem akcja-miasto.
I tylko szkoda, że niekiedy musimy się wstydzić, iż niektóre osoby są z Polski. Wszystko ma swoje granice, zabawa też. Niestety, część z takich turystów-imprezowiczów wychodzi z założenia, które można streścić modnym w internecie określeniem „party hard”.
Promocja jednego z organizatorów wieczorów kawalerskich:
Zorganizujemy Wam imprezę w Pradze. Ostra jazda lepsza niż w Kac Vegas i to za niedużą kasę. Przygotujcie się na wielkie grzmoty. Tej nocy Praga będzie Wasza. Pokażcie, że macie jaja! Zapraszamy także do Lwowa, Budapesztu i Krakowa.
Fot. smereka, shutterstock
* * *
Budapeszt
Tutaj miał być opis wyjazdu do Budapesztu. Ale go nie będzie. W Budapeszcie miałem okazję być na wieczorze kawalerskim kilka lat temu. Podsumowaniem tego wyjazdu może być cytat z pewnego filmu: „What happens in Vegas stays in Vegas”.
Budapeszt to miasto, które łączy w sobie to, co najlepsze w Pradze i Lwowie.
Czy coś się od tego czasu zmieniło? Tak, znacznie łatwiej jest się teraz tam dostać z Polski. Samolotem (chociażby Wizz Air z Warszawy), pociągiem, PolskimBusem… wróć, nie ma już PolskiegoBusa, zamiast czerwonym autokarem, pojedziecie zielonym, z logiem Flix Bus.
Uroków własnego wieczoru kawalerskiego w Budapeszcie miał okazję na własnej skórze doświadczyć w 2016 roku jeden z moich redakcyjnych kolegów. Z jego opowieści wyłania się jeden morał: to dalej jest mekka dla miłośników zabawy, zwiedzania, łączenia przyjemnego (wieczoru kawalerskiego) z pożytecznym (łaźnie, zabytki, przeżycia kulinarne).
I tutaj można postawić kropkę.