Wi-Fi w samolocie wchodzi do Europy. Jak działa (i czemu tak wolno) i ile kosztuje (i czemu tak drogo)?
Pierwsze linie lotnicze w USA wprowadziły internet w swoich samolotach w 2008 r. i od tego czasu stał się on usługą prawie powszechną – obecnie 2/3 lotów w USA posiada włączoną usługę Wi-Fi. Ale poza Stanami internet w samolotach był póki co abstrakcją.
Do tej pory w Europie internetową awangardą był Norwegian, który oferował darmowe Wi-Fi na większości swoich krótkich lotów i Lufthansa (od 2010 r. dostęp do internetu na wszystkich trasach międzykontynentalnych).
Czemu Europa obudziła się tak późno?
Oprócz wysokich kosztów technologii decydujące były restrykcyjne przepisy UE – dopiero w grudniu 2013 r. Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) zezwoliła na korzystanie ze smartfonów czy tabletów przez cały czas podróży (w czasie startów i lądowań w trybie samolotowym). Wcześniej według EASA włączone urządzenia mogły zagrażać bezpieczeństwu przelotu.
Zmiana przepisów sprawiła, że od kilku miesięcy lista przewoźników oferujących internet w samolocie cały czas rośnie: internet wprowadził właśnie fiński Finnair na długich trasach, w przyszłym roku Lufthansa wprowadzi Wi-Fi na wszystkich krótkich i średnich lotach, a internet na pokładzie wszystkich swoich samolotów zapowiada nawet Air Serbia. I Ryanair, który przebąkuje, że w przyszłym roku być może zacznie testować internet dla klientów biznesowych. Jednak samolotowy internet ma masę ograniczeń.
To przede wszystkim wysokie ceny
Samolotowy internet jest bardzo drogi – w USA największe linie kasują po 16 dolarów za cały lot do nawet 50 dol. za miesięczny abonament. W Europie wcale nie jest lepiej: z zeszłorocznego badania brytyjskiego serwisu Cheapflights wynika, że najdroższe Wi-Fi mają irlandzki Aer Lingus, Air France i KLM ze stawkami sięgającymi 8,65 funta za godzinę.
Jak wyglądają cenniki u innych przewoźników?
SAS: 12 euro za loty po Europie
Finnair: 1 godzina – 5 euro, cały rejs – 15 euro
Lufthansa: 1 godzina – 9 euro, 4 godziny – 14 euro, cały lot – 17 euro (można też płacić w milach)
Gorzej, gdy przewoźnik liczy za transfer danych od każdego megabajta. Tak jak hiszpańska Iberia, gdzie są 3 pakiety: za 4 megabajty danych musimy zapłacić 4,95 dol., za 22 MB – 19,95 dol., a za 50 – 39,95 dol. A dodatkowo za każdy megabajt musimy zapłacić 1,75 dol. Jeśli więc zapomnimy się w surfowaniu, możemy później zapłacić bardzo wysoki rachunek. Tak jak pasażer Singapore Airlines, który w czasie przeglądania internetu usnął, a potem okazało się, że za transfer danych musi zapłacić ponad 1200 dol.
Nic dziwnego, że z płatnego internetu korzysta niewielu pasażerów. Ilu? Linie w Europie strzegą tych danych, ale w USA za Wi-Fi płaci ledwie 6,7 proc. pasażerów, którzy mają taką możliwość. Z kolei tania linia JetBlue deklaruje, że z darmowego Wi-Fi na jej pokładach korzysta średnio do 40 proc. pasażerów.
Czemu jest tak drogo?
Odpowiedź jest zaskakująca. – To ma odstraszyć większość pasażerów od korzystania z naszej usługi – przyznaje Michael Small, prezes Gogo – firmy, która dostarcza internet do większości linii lotniczych w USA. Czy prezes zgłupiał? Nie, po prostu zdaje sobie sprawę z ograniczeń systemu – obecnie maksymalna przepustowość łącza internetowego w samolocie to ok. 30 Mb/s (a średnio o połowę słabiej), a to oznacza, że szybszy internet ma większość z nas z przydomowej kablówki. Dodatkowo takie łącze jest dzielone, co oznacza, że nawet jeśli internetu w samolocie będziemy używać tylko do przeglądania maili lub czytania wiadomości, dla sprawnego korzystania w 300 osobowym samolocie może z niego korzystać maksymalnie 40-50 osób,by uniknąć zapchania sieci.
Jak się surfuje (i czemu tak wolno?)
Z kolei z powodu dużej liczby lotów zapychają się też naziemne transmitery, przez które prowadzony jest sygnał. W USA powietrzny internet najbardziej zapycha się w poniedziałki rano i czwartki wieczorem, gdy linie notują najwięcej podróży biznesowych.
Czym to się kończy, miałem okazję zobaczyć w czasie debiutanckiego lotu Airbusa A350 XWB linii Finnair do Helsinek, gdy w ramach promocji każdy z 250 osób na pokładzie miało dostęp do internetu. A ponieważ większość pasażerów to dziennikarze, którzy gorączkowo pisali teksty, a łącze to…tak, właśnie 30 Mb/s, można sobie wyobrazić co się działo na pokładzie. Kilkunastu szczęśliwców z jako tako śmigającą siecią, następne kilka osób, którym co chwila rozłączało połączenie i cała reszta odbijająca się od sieci jak od ściany – jak za starych dobrych czasów numeru dostępowego 0202122.
A jak w ogóle działa ten internet?
Obecnie najczęściej stosowana jest technologia naziemna Air-To-Ground podobna do domowego Wi-Fi – poprzez zamontowane (najczęściej w podwoziu) przekaźniki-routery samolot łączy się i łapie internetowy sygnał ze stacji naziemnych. To najbardziej klasyczna metoda, jednak szybkość nie powala. Technologia działa na częstotliwości 3GHz, dzięki czemu szybkość łącza wynosi ledwie 3,1 Mb/s. Trochę szybsza jest technologia ATG-4, w której samoloty posiadają kierunkową antenę, lepiej łapiącą sygnał – tutaj prędkość sięga 10 Mb/s.
Najszybszy sygnał daje transmisja satelitarna – tutaj internetowy nadajnik (przypominający wypukły okrąg) jest zamontowany na samej górze samolotu. Taka transmisja zapewnia prędkość 10-30 Mb/s, choć prędkość łącza dzielą między siebie wszystkie samoloty z Wi-Fi przelatujące w pobliżu danej satelity. Może się więc zdarzyć, że internet i tak będzie „ciął”.
Już wkrótce będzie szybciej. I taniej?
Europa chce szybko nadrabiać zaległości: już w 2017 r. powstanie European Aviation Network, czyli wspólny projekt brytyjskiego dostawcy internetu Inmarsat i Deutsche Telekom, w ramach której sygnał z satelity ma być połączony z naziemną siecią LTE. Sieć ma docelowo objąć zasięgiem prawie całą Unię Europejską i oferować pasażerom dostęp do internetu z maksymalną prędkością 75 megabitów na sekundę. Pierwszą linią, która będzie testowała nową sieć ma być Lufthansa. Czy oznacza to, że internet będzie tańszy? Można tak traktować zapowiedź, że łącza będą dostosowane do wymogów przewoźnika – linie będą mogły sobie wybrać, jaka maksymalna przepustowość łącza jest im potrzebna.
Firma Gogo – największy dostawca internetu dla amerykańskich linii lotniczych.
Amerykanie są pół kroku przed Europą, bo właśnie kończą testy swojego szerokopasmowego internetu. Firma Gogo (która dostarcza internet do większości linii lotniczych w USA) chwali się technologią 2Ku, która oferuje satelitarny transfer rzędu 70 Mb/s. Gdzie tu rewolucja? Z prowadzonych testów wynika, że w 2Ku nie ma problemu dzielenia łącza – nawet do 40 testujących użytkowników miało transfer rzędu 12 Mb/s, co pozwalało na swobodny streaming filmów w HD i wykonywanie kilku czynności jednocześnie. Ale to wciąż testy: na razie 2Ku testują linie Virgin Atlantic i Aeromexico (w Boeingu 737). W przyszłym roku dołączą do nich m.in. Air Canada, Delta i United Airlines.
Co z tą Polską?
Na razie oferta Wi-Fi w liniach lotniczych latających po Polsce jest dość uboga. Oprócz Norwegiana internet na swoim pokładzie od listopada oferują linie Emirates na trasie z Warszawy do Dubaju. To efekt podstawienia większego Boeinga 777-300ER, który posiada system Wi-Fi. Pierwsze 10 MB danych jest bezpłatne dla wszystkich pasażerów.
Co z resztą? Wizzair i LOT nie mają planów instalacji internetu w swoich samolotach, a pomysły Ryanair są na tyle mgliste, że na razie nie ma sensu szerzej o nich pisać.
Od lata przyszłego roku Lufthansa planuje wprowadzić szerokopasmowy internet na trasach krótkiego i średniego zasięgu, przewoźnik nie informuje jednak czy dotyczy to także lotów z Polski.