Jeśli świat jest kapeluszem dobrego Boga, to Węgry są bukiecikiem w tym kapeluszu – pisał węgierski poeta okresu romantyzmu Sándor Petőfi. Węgrzy uwierzyli słowom swojego wieszcza i do dziś są głęboko przekonani, że ich kraj jest najpiękniejszy na świecie, mający setki, jeśli nie tysiące niesamowitych miejsc godnych podziwu. Polacy przybywający na Węgry wciąż tego nie doceniają i większość z nich pozostaje w stolicy (aż 45,8 proc. naszych rodaków, którzy w ubiegłym roku przybyli na Węgry, zwiedzało jedynie stolicę). A przecież poza zachwycającym Budapesztem są jeszcze Góry Mátra, półwysep Tihany, Sárospatak, Tokaj, Hortobágy… Nie znaliście? To sami zobaczcie 10 nieoczywistych miejsc na Węgrzech, które warto zwiedzić.
Ważna uwaga: węgierskie „sz” wymawiamy jak „s”, i odwrotnie – „s” jak polską głoskę „sz”; to istotne w przypadku nazw, takich jak Szentendre, aby być zrozumiałym, a np. w przypadku miasta Szeged, aby np. nie dostać w twarz (jeśli wymówimy tę nazwę przez „sz”, to wymowa zbliżona jest do słów, które po węgiersku oznaczają „twoja dupa”).
Puszta Horotbágy – płaski, suchy i słoneczny step rozciągający się między Tisza-tó a Debreczynem – to ucieleśnienie węgierskiego mitu bezkresnej wolności i życia pełnego fantazji. Konni pasterze (csikós), niczym XIX-wieczni amerykańscy kowboje, do dziś pędzą po puszcie stada owiec i bydła, niekiedy jednak już tylko na potrzeby przemysłu turystycznego. Strzelanie z długiego bata, rzucanie lassem i umiejętność ujeżdżania koni przynosiła im dawniej szacunek wśród innych pasterzy, dziś robią to głównie ku uciesze urlopowiczów. Wciąż jednak można doświadczyć prawdziwego zjawiska fatamorgany, które na tym suchym, rozgrzanym słońcem terenie w upalne, letnie dni występuje dość często. W monotonnym, płaskim krajobrazie gdzieniegdzie pojawiają się pojedyncze zagrody, studnie z żurawiami i bardzo rzadko już czardy, które dawniej były powszechnym elementem krajobrazu.
Północną część puszty stanowi Park Narodowy Horotbágy, który chroni pozostałości bagien i moczarów, a także duże rozlewiska z szukającym tutaj spokoju ptactwem wodnym.
Warto wiedzieć: bazą wypadową na pusztę mogą być Debreczyn, Tiszafüred lub Hajdúszoboszló – leżące ok. 30 km od tego regionu.
Tokaj z 600-letnimi piwnicami tokaju
Tam, gdzie Bodrog wpada do Cisy, u stóp Łysej Góry (Kopaszhegy), leży jedno z najsympatyczniejszych miasteczek Węgier – Tokaj. Słynie z wina, które – jak głosi etykieta widniejąca na jego butelce – jest „winem królów i królem win”. I trudno się z tym hasłem nie zgodzić. To tutaj, w Tokaju, w XII wieku osiedlili się włoscy winiarze, którzy na stokach Kopaszhegy zakładali swoje winnice. Ale rozkwit winiarstwa nastąpił kilka wieków później, kiedy w Tokaju pojawili się greccy kupcy, po których handel winem przejęli Żydzi. Na przestrzeni wieków miasteczko przechodziło z rąk do rąk: należało do Jana Zapolyi, Stefana Batorego, Gabora Bethlena, rodziny Rakoczych. I to z tymi ostatnimi jest najbardziej kojarzone – dziś w słynnych 600-letnich piwnicach Rakoczych, porośniętych pleśnią, wciąż dojrzewają wina, a od kwietnia do maja można degustować różne gatunki tokajskiego wina. Najsłynniejszym z nich, tokaj aszú, powstaje z winogron, które dojrzewają na słonecznych stokach aż do października. Wtedy wyparowuje z nich prawie całkowicie woda, a podczas mglistych poranków (widły rzek Bodrog i Cisy!) winorośl atakuje botrytis cinerea – grzyb, nazywany przez winiarzy „szlachetną pleśnią”. To właśnie sprawia, że tokaj ma niesamowity, jedyny w swoim rodzaju smak i aromat.
Warto wiedzieć: zwiedzanie piwnic Rakoczych (Rakóczi Pince) połączone jest z degustacją, cena: 3100-4200 HUF (ok. 41-56 PLN), w zależności od „programu” (liczby i rodzaju degustowanych win). Adres: Kossuth tér 15, otwarte w godzinach 11-19, poza sezonem (od października do kwietnia) – zamknięte.
Fot. Wikimedia Commons