Sprawdzamy Turkisha i LOT na tej samej trasie. To jak zamiast wyśnionego psa dostać tamagochi
Wyobraźcie sobie, że przez cały rok jesteście bardzo, bardzo grzeczni, by w grudniu w oficjalnym liście do tego świętego ds. prezentów i świątecznej magii, poprosić o psa. Ciepłego, kudłatego zwierzaka, do którego będzie się tulić, z którym czeka was masa przygód i dobrej zabawy. Tymczasem, gdy nadchodzi czas rozpakowywania prezentów okazuje się, że zamiast futrzastego przyjaciela, dostaliście wysłużone tamagotchi po starszej kuzynce. Rozczarowanie i pęknięte serduszko? Niewątpliwie.
Skąd to niezwykle obrazowe porównanie? Bo trochę tak jest z Turkishem i LOT-em. Niby ta sama trasa, niby tu i tu karmią, niby tu i tu jest jakaś rozrywka, a jednak różnica jest DIAMETRALNA. Coś czuję, że łatwo zgadniecie, na czyją korzyść. I nie piszę tego złośliwe – raczej ze smutkiem.
Wielkie zamieszanie i zmiana biletów, które przyniosły okazję do porównania
„Z powodów operacyjnych nastąpiły zmiany w Twoim locie” – przeczytałam któregoś dnia informację w sprawie moich wyszarpanych systemowi biletów (bo w naprawdę niezłej cenie). Ostatni raz walczyłam o coś z takim zapałem w liceum, gdy ukochałam sobie chłopaka z 3A. Tymczasem te kilka słów sprawiło, że moja wychuchana, pieczołowicie skomponowana rezerwacja Turkish Airlines z Katowic do Stambułu, właśnie przestała istnieć w swej pierwotnej formie – ze względu na te wszystkie roszady związane z przeniesieniem połączenia do Krakowa, a także uruchomieniem takiego samego połączenia LOT-u ze stolicy Małopolski.
Ostatecznie jednak moja podróż nie została anulowana, ale skończyłam z zupełnie nową kombinacją. Z wymarzonym chłopakiem było zresztą podobnie.
W efekcie w jedną stronę przyszło mi zgodnie z planem polecieć Turkishem, ale żeby zachować sensowne daty i godziny – już w drogę powrotną miałam wyruszyć na pokładzie naszych narodowych linii. Nie ma tego złego, pomyślałam – przynajmniej zrobimy na Fly4free.pl porównanie Turkish Airlines kontra LOT. Co może pójść nie tak, prawda?

B737 kontra E190 i drożdżówka kontra pełnoprawny posiłek
Zacznijmy od samolotów. Na trasie z i do Krakowa, Turkish Airlines operuje na Boeingach 737-800. LOT-em wróciłam na pokładzie Embraera 190. W pierwszym siedzenia w konfiguracji 3+3 w drugim 2+2. I jedno i drugie rozwiązanie ma rzeszę przeciwników i zwolenników, więc – tutaj kwestia gustu. Oczywiście – będąc uczciwą w swoich obserwacjach – nie mogę nie zauważyć, że tak jak E190 nie robi efektu „wow”, tak i B737 w barwach Turkisha też nie należy do najmłodszych ani najnowocześniejszych maszyn. Tyle że to dalej trochę, jakby porównywać starszego wujkowego Mercedesa z dużym przebiegiem do Seicento ciotki, które od zawsze miało tylko jeden cel – przewozić z punktu A do B.
Pod względem wliczonego bagażu sytuacja jest dość podobna. W najniższej taryfie mamy do dyspozycji jeden duży bagaż podręczny max. 8 kg i „mały przedmiot osobisty”, czyli w nomenklaturze tanich linii – mały bagaż podręczny. Wchodząc w szczegóły – 23x40x55 (max 8 kg) + 40x30x15 (max 4 kg) w Turkish Airlines i 23x40x55 (max. 8 kg) + 40x35x12 (max. 2 kg) w LOT. W Turkishu jednak za dosłownie 80 złotych mogłam podnieść sobie taryfę lotu i już mieć do dyspozycji 23 kg bagażu rejestrowanego w dwie strony. W LOT musiałabym dopłacić za to 250 zł (po 125 zł w każdą ze stron).

Im dalej w las, tym różnice większe. W Turkishu dostajesz przecież pełnoprawny posiłek w trakcie lotu (wraz z opcją na posiłki specjalne, jeśli wcześniej zaznaczysz to w systemie), a w LOT drożdżówkę i Grześka. Turkish Airlines ma wliczone w cenie zarówno napoje bezalkoholowe, jak i część alkoholowych (np. wino), LOT oferuje wodę, kawę i herbatę. W samolocie Turkish Airlines jest pełnoprawna rozrywka pokładowa – ze stosem filmów, seriali, podglądem lotu i informacjami. W LOT możesz jedynie pobrać na swój telefon cyfrową prasę (o ile zrobisz to przed lotem) lub czytać Kalejdoskop – magazyn pokładowy. No mówiąc krótko – co tu w ogóle porównywać?
W przypadku lotu turecką linią jesteś też w Stambule na wygranej pozycji – takie zalety korzystania z lotniska hubowego. Bo jeśli chcesz się odprawić na lotnisku lub masz bagaż rejestrowany – to przykro mi, lecąc LOT-em przejdziesz „na drugą stronę” najwcześniej na równe 2 h przed, gdy otworzy się stanowisko odprawy (pod warunkiem, że wygrasz kwalifikacje i w tym wyścigu będziesz startować z pole position). Lecąc Turkishem możesz przejść o dowolnej porze, nawet na długo przed lotem, bo Stambuł to ich dom, baza i bezpieczna przystań, więc stanowiska działają 24/7 i jest ich mnóstwo.
Wiem, odwrotnie byłoby w Warszawie, gdzie mogłabym bez problemu odprawić się na lot LOT-em z dużym wyprzedzeniem, a za to na Turkisha już niekoniecznie. Tylko czy i po co ktoś na polskie lotniska przyjeżdża wcześniej niż 2 h przed lotem? Tymczasem, kto widział korki w Stambule, ten nie zdziwi się, że co drugi pasażer przyjeżdża tu ze sporym zapasem czasu – tak na wszelki wypadek. Wtedy fajnie byłoby czmychnąć już „na drugą stronę” i wygodnie spać w strefie drzemki, iść do saloniku, odwiedzić lotniskowe muzeum albo buszować po ogromnej strefie bezcłowej, zamiast siedzieć na ledwo upolowanym krzesełku w ogólnodostępnej hali. Drobnostka i pierdoła, ale jednak robi różnicę.

„Lecisz taniej i oczekujesz cudów na kiju!” Nie tym razem!
Żeby jednak było jasne – ja doskonale rozumiem, że to dwie różne linie, oferujące różny standard i wiem, czym jest stosunek jakości do ceny. Na tanich liniach i ciuchach upchanych w plecak, jakby je tam prasa do złomu układała, zjadłam zęby. Leciałam 16 godzin w Boeingu 737 (z międzylądowaniem bez wysiadania – to tak zanim ktoś mi napisze, że przecież one nie mają takiego zasięgu), więc naprawdę wiem, jak to jest być na nizinach lotniczej układanki. Nie mam w sobie żadnej podróżniczej roszczeniowości – wręcz przeciwnie, jeśli Ryanair kiedyś wprowadzi bilety stojące (ale w niskich cenach), będę pierwszą, która ustawi się w kolejce.
Problem polega na tym, że i Turkish, i LOT sprzedaje bilety w zbliżonych cenach, a przy dobrej promocji da się złapać połączenie od Turków taniej niż u naszego narodowego przewoźnika (tak było chociażby w przypadku moich pierwotnych biletów).
I jasne, to stosunkowo krótki lot, więc można przetrwać wszystko i nie czepiać się niczego. Tylko, że właściwie to jest… dużo większy problem niż ten jeden lot do Stambułu. Podobnie sprawa przecież wygląda na innych trasach, gdzie LOT usilnie próbuje konkurować z lepszymi przewoźnikami – jak chociażby do Dubaju, gdy w blokach startowych oprócz narodowego przewoźnika mamy jeszcze FlyDubai i Emirates.
Czy przegrywa na standard? Niestety z kretesem. Czy przegrywa na stosunek jakości do ceny? Jeszcze bardziej. Czy bardzo szkoda, że tak jest? Oczywiście…