„Śmierdzi moczem na kilometr!” kontra „Wyciągam z jednego WC 1000 PLN dziennie”. Wstydliwy problem w turystycznych miejscach
Skorzystanie z publicznej toalety w wielu popularnych wśród turystów miastach grozi nietypowymi konsekwencjami – zamiast wspominać cudowne zabytki i atmosferę panującą w danym miejscu, w naszej pamięci zapadnie widok, który chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Ale są i tacy, którzy zarabiają na tym biznesie duże pieniądze.
Nie tylko samym zwiedzaniem i odpoczynkiem w trakcie wyjazdu turysta żyje. Co w przypadku, gdy naturalne potrzeby staną się dość pilne i nie będzie możliwości wrócić na czas do bezpiecznej i znanej sobie łazienki w pokoju hotelowym? Cóż, zaczynają się schody…
Duży problem?
Miejmy to z głowy: jest (generalnie) źle. Oczywiście, na przestrzeni ostatnich lat zmieniło się w tej materii – na lepsze – wiele rzeczy. Ale w dalszym ciągu wejście do toalety w publicznym miejscu to raczej przeżycie z gatunku sportów ekstremalnych.
– Nie korzystam z toalet poza restauracjami, hotelami i własnym domem. Po prostu mnie odrzuca. Zapach, higiena, no po prostu wszystko – krzywi się Beata. – Szczytem wszystkiego są budki typu toi-toi. Chyba wolałabym posikać się, niż tam wejść – radykalnie stwierdza turystka.
Beata nie jest jedyną osobą, która ma problem z publicznymi toaletami podczas wyjazdów wakacyjnych. Nie muszę pytać znajomych i sprawdzać opinii na naszym forum Fly4free. Wystarczy, że sięgnę pamięcią do większości swoich wyjazdów. Nieznośny fetor, siedlisko drobnoustrojów, ogólny wygląd – to zaledwie czubek góry lodowej.
I nie mam tu na myśli tylko miejsc w krajach kojarzących się ze specyficznie pojmowaną higieną. Odpychające toalety publiczne znajdziemy w modnych i zatłoczonych turystycznych hitach: w Paryżu, Amsterdamie, Barcelonie… ale i w polskich miastach, takich jak Warszawa czy Kraków.

Pieniądze nie śmierdzą
A może problem tkwi w naszej głowie? Przecież toalety publiczne sukcesywnie są remontowane, ich właściciele (i operatorzy) dbają o higienę i zapewniają, że czasy siermiężnych wychodków mamy już za sobą. Nie dość tego, to podobno bardzo dobry interes.
W rozmowie z Wirtualną Polską, jeden z przedsiębiorców inwestujących w dzierżawy toalet publicznych nie narzeka, a wręcz publicznie się chwali.
– Mówią, że to gówniany interes, ale z toalety przy wejściu na plażę wyciągam od 800 do 1000 złotych dziennie – stwierdza Tomasz z Warszawy.
Pytanie jednak, o jakiej skali rozmawiamy. Jedna jaskółka (w tym przypadku elegancka toaleta) wiosny przecież nie czyni.
– Guzik prawda. Jedź nad polskie morze albo na Mazury. I zobacz, jak to wygląda. To trzeci świat. Jak można wpuszczać turystów do wnętrza, które jest wysmarowane kałem? Gdzie jest to sprzątanie i higiena?! – oburza się Jacek, który nie wyobraża sobie wakacji bez żeglowania na Mazurach i opalania nad Bałtykiem.
Prawda zapewne, jak to zwykle bywa, leży pośrodku.
Fobia czy wygoda?
Słyszeliście kiedyś o parurozie? To rodzaj fobii, która charakteryzuje się trudnością bądź niemożnością oddania moczu w obecności innych – zarówno we własnym domu, jak i w miejscach publicznych. Powód? Stres wywołany presją czasu, gdy jesteśmy obserwowani, lub kiedy ktoś jest w pobliżu i może nas słyszeć.
Nie mam parurozy, ale rozumiem tych, dla których jest to istotny problem. Część z turystów radzi sobie z tym „kłopotem”, puszczając jednocześnie wodę (aby zagłuszyć wszelkie odgłosy). To, co dla nas jest naturalne, dla innych już niekoniecznie.
– Tracę przez takich delikatnisiów pieniądze. W końcowym rozrachunku to ja muszę zapłacić za ową ponadnormatywnie zużytą wodę. Podobnie przez osoby, które spłukują po sobie z 10 razy pod rząd. To wszystko kosztuje – opowiada mi Marcin, pracujący w tej branży ponad 10 lat.

Ale zostawmy z boku osoby z fobią, zastanawiając się, jak można sprawić, aby wejście do toalety publicznej nie przyprawiało o szok. Może to wydawać się dziwne, ale osoby z tej branży twierdzą, że największym problemem są… klienci.
– Mam styczność z ludźmi, rozmawiam z pracownikami, którzy obsługują toalety publiczne w turystycznych miejscowościach. Włos jeży się na głowie – ciągnie Marcin. – Do kabiny wejdzie elegancka pani turystka. A potem… może daruję Ci opis tego, co po niej niekiedy zostaje. To wcale nie menele robią największy syf – gorzko uśmiecha się człowiek, dla którego „pieniądze nie śmierdzą”.
Gdzie kończy się moda a zaczyna toaletowa ekstrawagancja
Toalety publiczne mogą przybrać rozmaite formy. Panująca moda na ekologię sprawia, że… nawet w tym przypadku występują rozbieżności w opinii na temat takich przybytków w miejscach turystycznych. Mieszkańcy Paryża są oburzeni, że w stolicy Francji przybywa specjalnych „Uritrottoir”, czyli pisuarów w przebraniu kwietników lub skrzynek pocztowych.
To, co dla turystów może być wybawieniem (w chwili nagłej potrzeby), dla lokalnych sklepikarzy i mieszkańców jest czymś po prostu obrzydliwym. Tym bardziej, że tego typu udogodnienia zaczynają pojawiać się nawet w eleganckich dzielnicach. Cóż, Paryż od wielu lat słynie jako światowa stolica mody i miejsce, gdzie kreuje się trendy.
Zamiast tysiąca słów, jedno zdjęcie:

Kultura i ostrożność toaletowa?
Warto przy tej okazji zmierzyć się z mitem, który mówi, iż to siadanie na sedesie i kontakt z deską jest najgorszym, co może nas spotkać, zwłaszcza w turystycznych miejscach, gdzie przewijają się tysiące ludzi. To częsty obrazek w toaletach publicznych, gdzie nie ma podziału na płeć: wchodzisz po kobiecie lub dziewczynie… i widzisz deskę starannie zasłaną oderwanymi kawałkami papieru toaletowego.
Albo, dla odmiany, ze śladami butów – w ramach walki z bakteriami, turyści wolą w taki sposób korzystać z toalety, likwidując do minimum kontakt z deską.
A tymczasem największym problemem jest coś zupełnie innego. Co z tego, że nie dotkniecie w takim Władysławowie czy innej Barcelonie deski toaletowej, z którą kontakt miał inny turysta – skoro później nie umyjecie rąk? Szokujące statystyki, przytaczane m.in. przez La Vanguardia pokazują, że praktyki mycia rąk po korzystaniu z toalety przestrzega zaledwie 67 proc. ludzi.
Mycie rąk wodą i mydłem (według Światowej Organizacji Zdrowia) mogłoby znacząco zapobiec rozpowszechnianiu się wielu chorób – mowa m.in. o biegunce.
* * *
Co z dostępnością toalet publicznych?
– Słabo – mówią nad morzem. – Słabo – mówią w górach. – Słabo – narzekamy w Krakowie. Sytuację ratowałoby proste porozumienie: do każdej toalety w restauracji może wejść ktoś „z ulicy” i za opłatą dokonać odpowiedniej czynności, która go popędza. Ale to utopia.
– Nie ma takiej możliwości. Toaletę mamy tylko dla naszych gości. Próbowaliśmy eksperymentować, umieszczając kartkę, że toaleta płatna 2 PLN dla wszystkich. I wycofaliśmy się z tego po kilku tygodniach – mówi mi Aneta, menadżerka jednej z restauracji na ul. Floriańskiej.
– Dlaczego?
– Nie wyobrażasz sobie, co ludzie tam robili. Prezerwatywy, resztki białego proszku, napisy niezmywalnymi mazakami po ścianach, vlepki kibicowskie. Nie dało się tego upilnować, te 2 PLN od osoby nie było warte nawet ułamka pracy i kłopotów, które przez taką decyzję mieliśmy.
Część z turystycznych miast próbuje przepracować ten temat na nieco inny sposób – oferując upusty w czynszu tym lokalom gastronomicznym, które udostępnią swoje toalety przechodniom i turystom. Warunek? Informacja o tym musi pojawić się w witrynie lokalu. Ale te eksperymenty (w Polsce zdecydowała się na to m.in. Łódź) są obarczone sporym ryzykiem.

A może prywatny biznes?
Czy zatem jest sposób na rozwiązanie „problemu toaletowego” w turystycznych miejscach? Lukę próbują zagospodarować przedsiębiorcy prywatni: za własne pieniądze stawiają nowoczesne toalety, które lśnią czystością i nie powodują odruchu wymiotnego. Szach-mat? Również nie: barierą staje się… cena.
– Zwariowali. W Dubrowniku spotkałam toalety, z których skorzystanie równało się uiszczeniu opłaty w wysokości 20 kun chorwackich (ok. 11,5 PLN – przyp.red.). Wszystko rozumiem, ale jeżeli cena wejścia do toalety dla dwóch osób to 23 PLN, szukam alternatywy – denerwuje się Emilia, która dopiero co wróciła z urlopu w Chorwacji i Czarnogórze.
Jak to wygląda w Polsce? Są miejsca, gdzie skorzystamy za opłatą 1 lub 2 PLN… ale cena 3-4 PLN nie należy do rzadkości. Dla turysty zagranicznego nie jest to problemem (4 PLN to równowartość mniej więcej 1 EUR lub 1 USD), dla podróżnika z Polski – to dyskusyjna sprawa.
A może liczyć na władze samorządowe, które pójdą do rozum do głowy i zaczną stawiać toalety w miejscach, gdzie pojawiają się turyści – nie żądając przy tym wysokiej ceny? Kilka dni temu o tego typu inicjatywie poinformowały władze Sopotu: w ramach budżetu obywatelskiego wybudują cztery nowe toalety, z których każda kosztować ma kilkadziesiąt tysięcy złotych. Samoobsługowe cacka będą dostępne dla każdego, kto wrzuci monetę 1 PLN.
* * *
Jaka jest Wasza opinia na temat jakości toalet publicznych w popularnych turystycznych miejscowościach? Jest OK? Czy w dalszym ciągu sporo w tym temacie jest do nadrobienia?