Leciałem klasą biznes na dalekich trasach w Air France i KLM. Jak na ich tle wypada LOT?
Jeśli obserwujecie zmiany, jakie dokonują się we wnętrzach samolotów, to z pewnością zauważycie, że najwięcej innowacji dotyczy klas typu premium: klasy pierwszej, biznesu czy premium economy. Powód jest prosty: choć procentowo klasa biznes to zazwyczaj nie więcej niż 10 procent miejsc, to jednak odpowiada ona za 50, 60 czy nawet więcej (w zależności od źródła i danego przewoźnika) procent przychodów przewoźnika na danej trasie. Nic dziwnego, że linie lotnicze coraz mocniej udoskonalają swój produkt oraz chuchają i dmuchają na pasażerów, którzy są gotowi wydać za przelot w komfortowych warunkach kilka razy więcej niż zwykły śmiertelnik w klasie ekonomicznej. Ja osobiście nie jestem regularnym bywalcem klasy biznes, ale w ubiegłym tygodniu miałem okazję poszerzyć swoje doświadczenia: w ciągu kilku dni leciałem 2 razy klasą biznes na dalekich trasach. Najpierw liniami KLM z Amsterdamu do brazylijskiego Sao Paulo, a potem Air France z Sao Paulo na paryskie lotnisko CDG. Jak prezentują się obie klasy biznes, jakie są ich plusy i minusy i w końcu – jak wypada francusko-holenderski duet na tle LOT? Zapraszam do porównania.
KLM, czyli średnie miłego początki
Porównanie jest tym łatwiejsze, że podczas obu lotów leciałem Boeingami 777-300 ER. Zacznijmy więc od holenderskiego przewoźnika i jego produktu biznesowego, który akurat w tym modelu wydaje się dość przestarzały. Układ miejsc w klasie biznes to 2-2-2, co sprawia, że akurat ten biznesowy produkt ma dokładnie takie same wady, jak ten oferowany przez LOT. A nawet jest nieco gorszy, bo widać, że jest to rozwiązanie dość wiekowe, mające dobre kilkanaście lat.

Największe wady? Oczywiście konieczność „przeskakiwania” przez drugą osobę, gdy siedzimy przy oknie. A także wspomniany wcześniej design. W tym kontekście nie dziwi, że KLM rozpoczął masową operację retrofitu klasy biznes w swoich „trzech siekierach”, gdzie wysłużone fotele zostaną zastąpione na nowe, bardziej przestronne siedziska, w układzie 1-2-1. Dodatkowo, każde miejsce ma mieć specjalne „drzwiczki”, by zapewnić pasażerowi jak największą prywatność.
Jednak nawet teraz trzeba przyznać, że miejsca w „starej” klasie biznes są bardzo wygodne. Fotel ma właściwie identyczne funkcje jak te w LOT-owskich Boeingach 787: mamy więc możliwość regulacji zagłówkach jak i części na nogi. Możliwe jest też oczywiście rozłożenie fotela do pozycji pełnego łóżka, a trzeba tu dodać, że KLM oferuje wygodne poduszki i kołdrę, które mocno ułatwiają odpoczynek. Niestety, efekt „retro” nie jest już tak powalający w przypadku systemu rozrywki pokładowej, a zwłaszcza pilota, któremu zdarzało się, że w czasie lotu bywał umiarkowanie responsywny (a mówię to także na podstawie współpasażerów).

W tym miejscu warto jednak zwrócić uwagę na to, jak duże znaczenie dla dobrego lotu może mieć czynnik ludzki, czyli załoga pokładowa. Tak było w przypadku KLM: uśmiechnięte panie już od momentu zaserwowania welcome drinka, czyli szampana lub soku, były niezwykle uprzejme i pomocne (a to nie zawsze jest standard), przy tym skore do rozmów (taki minus lotu z dziennikarzami zajmującymi się lotnictwem), więc akurat na ten aspekt podróży nie mogę powiedzieć złego słowa.

Podobnie jak na serwowane jedzenie. Podczas pierwszego seriwsu (który rozpoczął się po ok. godzinie lotu) do wyboru mamy dwie przystawki, trzy dania główne i dwa desery. Nie licząc typowych dla takiego lotu „czekadełek” jak prażone orzeszki czy deska holenderskich serów. Przez cały czas trwania lotu możemy też oczywiście korzystać z szerokiego wyboru napojów i przekąsek, wśród których są m.in. słynne holenderskie stroopwafle.

Przejdźmy jednak do bardziej technicznych aspektów lotu. Sporą niedogodnością były niestety niedziałające gniazdka elektryczne w całym samolocie z powodu awarii. Dużym plusem jest natomiast obecność samolotowego Wi-Fi i to w kilku wariantach, w zależności od naszych potrzeb. Za możliwość posurfowania po sieci zapłacimy 8 euro (za godzinny dostęp), 18 euro (za przeglądanie stron www przez cały lot) lub 30 euro (za szybki internet umożliwiający streamowanie filmów czy muzyki). Dostępna jest też wersja bezpłatna, w ramach której możemy korzystać z komunikatorów typu WhatsApp czy Messenger. I trzeba przyznać, że w tej wersji sieć spisuje się doskonale.

Warto jeszcze wspomnieć o dwóch aspektach. System rozrywki pokładowej to raczej standardowa półka wśród przewoźników – znajdziemy tu zarówno hollywoodzkie nowości jak i dzieła holenderskich twórców. Nie można jednak o nim powiedzieć złego słowa. Bardzo pozytywnie należy za to ocenić takie… małe detale, które wpływają pozytywnie na to, jak oceniamy cały lot.
W przypadku KLM są to takie rzeczy jak solniczka w kształcie kultowych holenderskich chodaków czy… słynne niebieskie domki z Delft. Ten chyba najsłynniejszy lotniczy gadżet świata otrzymują wszyscy pasażerowie klasy biznes, a na całym świecie nie brakuje kolekcjonerów, którzy wypatrują kolejnych egzemplarzy (jak na razie powstały 103 typy takich domków!) I są gotowi zapłacić za nie naprawdę duże pieniądze.

Warto też dodać, że KLM zwraca uwagę na detale nie tylko na długich trasach. Powyżej możecie zobaczyć na przykład, jak wygląda opakowanie posiłków na krótkich trasach w klasie biznes. Przyznacie chyba państwo, że tak pięknego opakowania aż żal otwierać? Ale otworzyłem i nie żałuję – śniadanie w wersji „na słodko” było absolutnie wyśmienite.

Reasumując więc mimo pewnych niedostatków loty holenderską linię będą wspominał bardzo dobrze. Jak na tle Holendrów wypada Air France?
Profesjonalnie, wygodnie, ale czegoś zabrakło
W przypadku Francuzów widać, że pod względem samego fotela mamy do czynienia ze znacznie nowocześniejszym produktem. Mamy tu do czynienia z układem 1-2-1 i fotelami ułożonymi w charakterystyczną „jodełkę”, czyli pod lekkim kątem. Każdy pasażer ma tu więc indywidualny dostęp do alejki.

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy w porównaniu z linią KLM, jest bardzo dużo miejsca, jakie dostajemy jako pasażerowie. Chodzi tu zarówno o przestrzeń na nogi, jak i przestrzeń na rzeczy osobiste. Jak widzimy, „półeczka” na rzeczy jest naprawdę sporych rozmiarów, a komu brakuje przestrzeni, może dodatkowo skorzystać ze specjalnej szafki, w której znajdują się podłączone już słuchawki. To bardzo wygodne rozwiązanie.

Jeśli chodzi o menu, to tu także mamy spory wybór, jeśli chodzi o przystawki i kolację.




Śniadanie też niczego sobie…

Kilka słów należy też dodać na temat fotela. Pierwsze wrażenie jest taki, że jest on zaskakująco… twardy, a na pewno bardziej niż w KLM czy LOT. Czy to przeszkadza? Po kilku minutach można się przyzwyczaić, a nade wszystko okazuje się, że na takim nieco „twardszym” łóżku po rozłożeniu fotela, śpi się zdecydowanie lepiej. Wszystko jest jednak z pewnością kwestią indywidualnych preferencji. Jak najbardziej standardowo, tu także fotel rozkłada się do pozycji pionowego łóżka (choć warto zaznaczyć, że do dyspozycji mamy koc, a nie kołderkę, jak w KLM), ale równie ciekawą funkcją jest przesuwanie fotela do przodu i do tyłu.

Lepiej niż w KLM (ale to także w związku z tym, że jest to nowszy produkt) wypadł też system rozrywki pokładowej ze znacznie mniej wysłużonym padem do sterowania. A co z samą ofertą? Cóż, nie będę tu być może bardzo obiektywny, ale jako fan francuskiego kina (a zwłaszcza komedii z tego kraju) byłem bardzo ukontentowany.
Czy w takim razie sam lot miał jakieś wady? Z produktowego punktu widzenia warto wspomnieć, że niedostępne było Wi-Fi (choć nie jest to na tyle standardowa usługa, by kruszyć o nią kopię). Czysto subiektywnie kilka słów należy też napisać o członkach załogi. Teoretycznie nie można się do niczego przyczepić: byli bardzo profesjonalni i pomocni, ale trochę zabrakło mi takiego „czynnika ludzkiego”, o którym pisałem w kontekście KLM. Fakt, to był nocny lot, więc i wymagana aktywność załogi może być mniejsza, ale wydawało mi się, że pod tym względem mogłoby być lepiej.

Jak na tle Air France i KLM wypada LOT?
Jak wspomniałem wcześniej i nie jestem w tej opinii odosobniony – największą siłą narodowego przewoźnika na dalekich trasach jest jego personel pokładowy. To jest zaleta, którą podkreśla wiele osób w branży lotniczej i coś, czym można wiele wygrać i zatuszować część niedostatków. A nie da się ukryć, że jeśli chodzi o twardy produkt w klasie biznes, to LOT zaczyna już trochę odstawać od europejskiej średniej, a coś, co jeszcze kilka lat temu mogło uchodzić za fenomenalną innowację, dziś jest na poziomie europejskiej średniej lub nawet poniżej. Chodzi tu nie tylko o dość archaiczny układ foteli w formule 2-2-2 i zablokowany dostęp do alejki dla części pasażerów. Nie ulega zresztą wątpliwości, że sam LOT widzi taką konieczność. Już w zeszłym roku padały zapowiedzi, że narodowy przewoźnik przygotowuje się do retrofitu, czyli całkowitego odświeżenia. Przede wszystkim klasy biznes, ale nie tylko. Zmianom w pierwszej kolejności miałyby być poddane starsze i mniejsze Boeingi 787-8
Wśród zapowiadanych zmian znalazł się też m.in. nowy system rozrywki pokładowej i instalacja modułów Wi-Fi. Prace nad retrofitem miały się zacząć w tym roku, jednak na dzień dzisiejszy nie mamy żadnej informacji na ten temat. Nie ulega jednak wątpliwości, że taki „lifting” mocno by się przydał LOT-owskim Dreamlinerom.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?