Tureckie linie poinformowały we wtorek, że ich strata netto w I kwartale wyniosła 422 mln USD, czyli aż 1,6 mld złotych! Dla porównania – rok wcześniej w tym samym okresie przewoźnik zarobił „na czysto” prawie pół miliarda zł.
To najgorszy wynik Turkisha od 1999 roku, który jest efektem ostatnich wydarzeń w Turcji: walki z Kurdami, niedawnych zamachów terrorystycznych w Stambule i Ankarze oraz działań wojennych w sąsiadujących z Turcją Iraku i Syrii. Znacząco spadła też liczba pasażerów z Rosji po wzajemnych napięciach i sankcjach będących efektem zestrzelenia przez Turcję rosyjskiego myśliwca.
To wszystko przekłada się też na bardzo duży spadek liczby turystów – w I kwartale Turcję odwiedziło ok. 4 mln obcokrajowców, czyli o 10,3 proc. mniej niż rok wcześniej. To największy spadek od 10 lat, ale najgorsze i tak dopiero przed Turcją – biura podróży już alarmują, że liczba rezerwacji na lato jest w tym sezonie niższa o ponad połowę niż rok temu. A Turcy już obliczyli, że ich przychody z turystyki będą w tym roku mniejsze aż o 8 mld USD.
Strata Turkisha jest o tyle zaskakująca, że firma rozwija się bardzo dynamicznie – w tym roku chce przewieźć 72,4 mln pasażerów (o 18 proc. więcej niż w 2015 r.), a władze Turcji budują dla swojego przewoźnika nowe lotnisko w Stambule, które docelowo ma być największym portem lotniczym na świecie (jego imponujący projekt możecie obejrzeć TUTAJ).
Plany rozwoju linii też są imponujące – w tym roku przewoźnik zwiększy swoją flotę aż o 35 samolotów (w tym 10 szerokokadłubowych), a do 2020 roku w barwach Turkisha będzie latało 450 samolotów (obecnie Turkish ma ich 311).
Tym bardziej, że w ubiegłym roku Turkish zanotował rekordowe wyniki – firma zarobiła na czysto 1,1 mld USD, głównie dzięki taniemu paliwu, na którym udało się jej zaoszczędzić prawie 800 mln USD.
Tracą nawet tanie linie
Europejscy przewoźnicy nie notują tak dużych strat jak Turkish (w Turcji nałożyło się zbyt wiele negatywnych czynników jednocześnie), ale też cierpią z powodu zamachów terrorystycznych, które zniechęcają ludzi do podróżowania. Największym ciosem dla branży lotniczej były niedawne zamachy w Brukseli – niemal zniwelowały efekt taniego paliwa, dzięki któremu linie notowały do tej pory świetne rezultaty.

Bo co zaskakuje, straty zaliczył nawet drugi największy low-cost w Europie, czyli brytyjski easyJet – w pierwszym półroczu roku finansowego (czyli do końca marca) brytyjska linia zaliczyła stratę w wysokości aż 24 mln GBP (rok temu w tym samym okresie była 7 mln GBP na plusie).
Co ciekawe, mimo straty linia zwiększyła przychody (do poziomu 1,77 mld funtów) i liczbę pasażerów (z 28,9 do 31 mln pasażerów). Skąd więc strata? To przede wszystkim efekt zamachów, ale nie tylko w stolicy Belgii, także na samolot Metrojet na półwyspie Synaj jesienią, przez co easyJet zawiesił loty do Egiptu. Efektem pośrednim była zaś konieczność mocnego obniżenia cen biletów, by przyciągać do siebie klientów. Ale za tak dużą stratę odpowiada też mocne osłabienie kursu funta.
Na atakach terrorystycznych straciła większość europejskich przewoźników – największe straty zanotował oczywiście Brussels Airlines, który z powodu zamachów na lotnisku w Brukseli stracił na kilka tygodni swój główny hub i musiał odwołać wiele rejsów. Przewoźnik szacuje swoje straty z tytułu zamachu na 70-100 mln euro.
Ale tracą też inni – 8 mln euro straty zanotowała w I kwartale Lufthansa, z kolei aż 155 mln euro wyniosła w tym okresie strata Air France-KLM. Obie linie narzekają zarówno na mniejsze zainteresowanie ze strony pasażerów jak i presję cenową, przez co spadają średnie przychody z biletu na pasażera.
Arabowie rosną aż miło
Problemy z terroryzmem negatywnie wpływają tylko na wyniki europejskich linii, za to linie z Zatoki Perskiej rosną jak na drożdżach. We wtorek linie Emirates ogłosiły, że w minionym roku fiskalnym (od marca do marca) zarobiły na czysto 2,2 mld dol., co oznacza, że ich zysk wzrósł w skali roku o 50 proc. Emirates chwali się, że to głównie wynik niskich cen ropy oraz rozwoju siatki połączeń.





