„Zarabiam 2000 PLN w ciągu 4 godzin”. Tak się kradnie na polskich lotniskach!
Nie wierzyłem, że skala kradzieży na polskich lotniskach jest aż tak duża – dopóki nie zobaczyłem tego z bliska, na własne oczy. Teraz wierzę.
Kontakt
Podczas jednego ze spotkań naszych czytelników, ktoś rzucił w trakcie rozmowy: „w moim bloku mieszka facet, który mógłby otworzyć sklep z walizkami. Kradnie je na lotniskach. I zaopatruje pół osiedla w perfumy ze sklepów lotniskowych. Informacja nieoficjalna, ale pewna”. Temat bulwersujący, postanowiłem pójść tym tropem. Dotarcie do tej osoby i przekonanie jej, aby przybliżyła kulisy tego, co robi, zajęło sporo czasu i zachodu. Udało się.
Poniższy tekst jest wynikiem małego dziennikarskiego śledztwa Fly4free.pl
– – –
– Nie muszę się specjalnie szykować. Po prostu mam wyglądać jak typowy podróżny. Najważniejsze to nie rzucać się w oczy.
Dzień jak co dzień. Darek (imię zmienione na potrzeby tego artykułu) ma specyficzny zawód. Nie pracuje codziennie, „do roboty” jedzie jeden, góra dwa dni w tygodniu. Ubiera się w czyste i schludne ubranie, w zestawie obowiązkowo jest wyprasowana koszula i marynarka. Sprawdza swój mały plecak, pakuje do niego przezroczystą torebkę z małymi kosmetykami podróżnymi, portfel z kartą kredytową i dowodem osobistym.
Dorzuca kilka drobiazgów podróżnych, zawartość jego bagażu podręcznego nie różni się niczym od tego, co w swoich plecaczkach i aktówkach mają tysiące podróżnych, którzy codziennie latają samolotami na trasach krajowych. Darek jest ogolony, ładnie pachnie, mógłbyś od niego kupić ubezpieczenie, gdyby zajmował się taką działalnością.
Jedynym odstępstwem od normalnego bagażu są… reklamówki z poszczególnych sieci sklepów wolnocłowych i woreczki. Starannie złożone, zawinięte w ochronny futerał, wyglądają na nieużywane.
Różnica między Darkiem a typowym pracownikiem korporacji jest taka, że Darek nie jedzie na lotnisko dla przyjemności. Jedzie do pracy. Kraść.
Bilety
– Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak łatwo i prosto jest zarobić niezłe pieniądze na lotnisku. Wkład mały, zysk duży, ryzyko akceptowalne.
Darek swoje dni pracy ma zaplanowane na kilka tygodni, a niekiedy nawet na kilka miesięcy wcześniej. Jego „pracę” reguluje kalendarz… promocji Ryanair na loty krajowe z Warszawy do Gdańska i Wrocławia. Ale można go spotkać także na trasach z krakowskiego lotniska (do Oslo-Torp), nie gardzi też połączeniami Wizz Air do Brukseli-Charleroi, Dortmundu czy Londynu. Warunek? Kupuje najtańsze bilety, najczęściej na jednodniowe wyjazdy. Często koszt biletów w dwie strony to mniej niż 80 PLN.
– To moja inwestycja, szukam okazji na takie szybkie wypady. Niekiedy bilety są jeszcze tańsze. Dla mnie to tylko korzyść – opowiada podczas rozmowy telefonicznej, starannie dobierając słowa.
– OK, jedziesz na lotnisko… i co dalej?
– Przechodzę kulturalnie z biletem i bagażem podręcznym przez kontrolę bezpieczeństwa. Jestem uprzejmy, uśmiecham się, nie wyróżniam w jakikolwiek sposób z tłumu.
– A po kontroli?
– Idę do pracy. Do sklepów lotniskowych.
– Niezbyt rozumiem.
– Tu nie ma co rozumieć. Znam lotniska i wnętrza sklepów. I wiem, co mogę z nich ukraść.
Statystyki
Dane na temat problemu kradzieży na lotniskach są dość nieprecyzyjne. Statystyki najczęściej dotyczą całego sektora: lotnictwa komunikacyjnego i ogólnego. Policja definiuje kryterium miejsca dokonania przestępstw jako lotniska, hale przylotów i odlotów, lądowiska, samoloty oraz porty lotnicze. Pewne jest to, że zjawisko się nasila.
Portal dlapilota.pl kilka lat temu uzyskał informacje z Komendy Głównej Policji, że w całym 2011 roku w wyżej wymienionych miejscach dokonano 314 przestępstw, w tym 184 kradzieże cudzej rzeczy i 46 przywłaszczeń. Rok później, w 2012 liczba przestępstw definiowanych jako kradzież cudzej rzeczy wzrosła do 249, przy zbliżonej liczbie przywłaszczeń. Jak jest teraz? Trudno oszacować skalę zjawiska, bo… sklepy niekiedy niechętnie zgłaszają drobne kradzieże.
Dodatkowo, część „braków” w towarze jest odkrywana dopiero podczas ewentualnego remanentu – ciężko wtedy zgłosić taką szkodę.
– Śmieję się z tych danych. Bo prawdziwą skalę znają tylko zarządcy sklepów. A oni nigdy w życiu się nie przyznają, że tracą aż tyle towaru. Od moich działań nie zbiednieją – pewnym tonem stwierdza mój rozmówca.
Pracownik jednego z obiektów na dużym polskim lotnisku:
– Zdziwiłbyś się, jak wygląda złapany na gorącym uczynku złodziej. To nie obdartus. Takich na lotniskach nie ma. Często to naprawdę eleganccy ludzie. I niestety, ostatnio łapiemy na kradzieżach coraz więcej kobiet.
Inne polskie lotnisko, inna firma, inny rozmówca. Ale te same problemy:
– Perfumy. Kosmetyki. Alkohole. Słodycze. Zabawki. Ginie wszystko, nie ma reguły.
Fot. Philip Pilosian, shutterstock
Akcja
Darek ma prosty system. Jak sam opowiada, ma wdrukowany w głowę rozkład większości sklepów na lotniskach, na których przebywa. Wie, gdzie są kamery, potrafi wyłapać z tłumu osobę, która może być nieumundurowanym ochroniarzem w cywilu. Jego marynarka ma kilka głębokich kieszeni wewnętrznych, które doskonale mieszczą małe pudełeczka. Jakie? Z kosmetykami.
– Tylko perfumy. I drogie kremy dla kobiet. Na to mam zbyt od ręki. Są ludzie, którym od dłuższego czasu przywożę wciąż ten sam kosmetyk, bo się do niego przyzwyczaili. Więc jestem ich stałym dostawcą.
Markowe perfumy potrafią sporo kosztować. Buteleczka 100 ml nierzadko ma naklejoną cenę 300 PLN i więcej. Darek podczas swojej wizyty w drogerii lotniskowej potrafi w swojej marynarce zmieścić 6-7 pudełeczek i kartoników.
– Wiem jak się ustawić, jak się obrócić, zasłonić. To wszystko dzieje się błyskawicznie. Jeden ruch ręki. Często specjalnie wcześniej podchodzę do pań z obsługi, dopytuję się o konkretny zapach, sprawdzam testery, rozmawiam z nimi. Wzbudzam zaufanie.
– I nikt się nie zorientuje?!
– Nie jestem głupi, czasami z jednego sklepu biorę tylko jeden flakonik. Na samym lotnisku Chopina mam tyle sklepów, że nie mam z tym problemu.
Darek inwestuje nie tylko w bilety lotnicze. Gdy ma już w swojej marynarce to, po co przyszedł, idzie na dział ze słodyczami. Kupuje jakieś drobiazgi, czekoladę, lizaki, puszkę drażetek M&M. I podchodzi z tym towarem do kasy, aby mieć owe rzeczy legalnie kupione i prawidłowo zapakowane. Pokazuje swój boarding pass, zawsze płaci gotówką – ale jeszcze nie wychodzi ze sklepu.
– Darek, ale przecież są zabezpieczenia, piszczące bramki, kamery. Jak masz te rzeczy w marynarce, to jak jesteś w stanie wyjść ze sklepu bez wzbudzania elektronicznego alarmu?
– Rozejrzyj się – śmieje się mój rozmówca. – I popatrz sam, które sklepy na polskich lotniskach nie mają takich zabezpieczeń, lub które mają je tak skonstruowane, że można je ominąć.
Kontaktuję się z moim francuskim znajomym, znającym realia pracy sklepów usytuowanych na lotniskach, m.in. w największym porcie lotniczym Francji, czyli Paryż-Roissy-Charles de Gaulle
– Na „samotnych wilków” nie ma metody. Lotnisko jest duże, w ciągu dnia przewijają się tutaj ogromne tłumy. To jest nie do upilnowania – opowiada Guillaume. – Dosyć skutecznym sposobem są bramki elektroniczne. Ale część sklepów jest otwarta, nie posiada takich zabezpieczeń. Wchodzisz i wychodzisz kiedy chcesz. Nie uwierzysz, co ludzie potrafią kraść – gorzko dodaje mój francuski znajomy.
Następny krok
Co dalej? Następuje… wizyta w toalecie, szybkie przepakowanie ukradzionych rzeczy do odpowiednich torebek, usunięcie widocznych zabezpieczeń – i oczekiwanie na lot do Gdańska, Brukseli czy Londynu. Ale wcześniej, znacznie wcześniej, jeszcze przed przejściem przez kontrolę bezpieczeństwa i wizycie na „zakupach” w sklepach… Darek idzie do miejsca, gdzie podróżni nadają swój bagaż rejestrowany na jego lot. Staje z boku i przygląda się walizkom, plecakom, obserwuje ludzi. Notuje w głowie, szacując co może być wartościowe. Ta wiedza przyda mu się po wylądowaniu.
Fot. fizkes, shutterstock
Mój rozmówca wciąż powtarza słowo „maksymalizacja”. On pracuje tylko kilka dni w miesiącu, każdy wyjazd musi mieć „zmaksymalizowany”. Czy perfumy i drogie kremy to koniec jego inwencji w tym temacie? Nie. Bo to dopiero połowa jego pracy. Ta, która dotyka sklepy wolnocłowe. Druga połowa to coś, co dotyka bezpośrednio pasażerów.
– Perfumy i kremy to jedno. Pewny zysk, bez wtopy. Ale jest jeszcze coś, po co warto się schylić. I tylko lot samolotem daje taką możliwość – ciągnie temat lotniskowy złodziej. – Lecę tylko z bagażem podręcznym. Po wylądowaniu idę z wszystkimi po odbiór bagażu, na karuzele. I… czekam. Tutaj już nie ma reguły. Czasami, szczególnie w przypadku dużych lotnisk, po prostu spokojnie gdzieś z boku obserwuję, czy ktoś nie odebrał bagażu. Nie rzucam się w oczy, przecież wszyscy czekają.
I jak widzę, że wciąż jakaś walizka „kręci się” na taśmie, po prostu podchodzę do niej pewnym krokiem, ściągam ją i kieruję się do wyjścia. Albo jako jeden z pierwszych staję przy taśmie, tuż przy podajniku, i czekam na upatrzoną wcześniej walizkę. Szybko na wózek i do wyjścia. Jest jeszcze lepszy sposób, ale wymaga małych przygotowań.
Nie napiszę w tym artykule o owym „lepszym sposobie”, to nie ma być poradnik lotniskowego złodzieja. Jestem oszołomiony, nie wierzę w to, co słyszę. Proszę o dowód na te opowieści. W odpowiedzi słyszę: „przyleć do Warszawy, sam się przekonasz”. Lecę zatem.
Weryfikacja i ryzyko prowadzenia biznesu?
Ale zanim polecę do Warszawy, wysyłam oficjalną prośbę o wywiad z prezesem spółki, która prowadzi sklepy bezcłowe na większości polskich lotnisk. Chciałbym go zapytać o niektóre zagadnienia, związane z prowadzonym biznesem – w tym także skalę strat, których bezpośrednią przyczyną są kradzieże w sklepach wolnocłowych. Przez miesiąc nikt nie odpowiada na taką prośbę.
Wszyscy z branży nabierają wody w usta. Nikt nie chce wypowiadać się pod swoim nazwiskiem. Od jednego z pracowników największej sieci sklepów wolnocłowych na polskich lotniskach słyszę:
– To jest wkalkulowane w ten biznes. Mamy duże straty, które nie biorą się znikąd. Towar znika, wiemy że wskutek kradzieży. Ale co – i komu – mamy zgłosić? Są zabezpieczenia, kamery, inne środki zapobiegawcze. Tylko że to walka z wiatrakami. Zawsze znajdą się złodzieje, którzy zuchwale będą nas „szyć”.
Inne systemy kradzieży
Chodzę za tematem. Okazuje się, że problemy kradzieży na lotniskach nie są czymś bardzo rzadkim. I niekiedy takim procederem zajmują się… pracownicy zatrudnieni w porcie lotniczym. W 2013 roku pięciu pracowników zajmujących się transportem bagaży z terminalu na lotnisku do samolotów zatrzymała policja. Wpadli na gorącym uczynku – zasadzkę przygotowali funkcjonariusze z komisariatu na Okęciu.
Fot. Komenda Stołeczna Policji
Jak podawała Wirtualna Polska:
Walizki są otwierane przez służby celne, ale także przez samych bagażowych. Kłódki czy paski zabezpieczające nie stanowią istotnej przeszkody, a bałagan w naszych rzeczach często uniemożliwia stwierdzenie czy rzeczywiście coś zginęło. Giną kosmetyki, ubrania, jedzenie czy nierozważnie pozostawiony sprzęt elektroniczny. Na europejskich lotniskach często łupem nieuczciwych bagażowych padają rzeczy należące do profesjonalnych sportowców
Jakie jest stanowisko portów lotniczych? Najczęściej to doprecyzowywanie odpowiedzialności: tłumaczenie, że bagażowi nie są pracownikami lotniska, a firmy zewnętrznej – to ona może ich pociągnąć do odpowiedzialności. Co robić w przypadku kradzieży bagażu? Zgłosić to przewoźnikowi, aby otrzymać odszkodowanie.
Dowód
Warszawa, lotnisko Chopina. Ruch jak w ulu, przyleciałem tutaj z Krakowa, mając w głowie opowieści Darka. Jak w filmie sensacyjnym: moim znakiem rozpoznawczym jest najnowsze wydanie tygodnika „Angora”, mam czekać w okolicach stanowisk odprawy dla pasażerów, posiadających bilet w klasie biznes.
Zastanawiam się, co kieruje tym człowiekiem – i dlaczego chce zdradzić kulisy swojego nietypowego zajęcia. Z rozmyślań wybija mnie stuknięcie w ramię. Mój rozmówca wygląda na klasycznego 40-latka w podróży biznesowej: koszula, krawat, marynarka, elegancki mały plecak Samsonite.
Rozglądam się dookoła, Darek pasuje do tego miejsca jak ulał. Wierzę, że za chwile może wyciągnąć bilet na biznes klasę i się odprawić. W życiu bym nie przypuszczał, że jego profesją jest kradzież. Mój rozmówca wcześniej proponował mi, że mogę z nim polecieć do Gdańska i wrócić po kilku godzinach. On sam właśnie przyleciał z Londynu. Nie skorzystałem z tej propozycji.
Fot. Novikov Aleksey, shutterstock
Siadamy w jednym z lokali w ogólnodostępnej strefie portu lotniczego. Darek pokazuje mi wnętrze swojego plecaczka, wypełnione małymi reklamówkami ze sklepów wolnocłowych. W środku kosmetyki, rozpoznaję marki. Lancome, Dior, Paco Rabanne, Baldessarini. Całość powinna kosztować około 2000 PLN. Nie widzę paragonów, oprócz tego, na którym figuruje czekolada Toblerone. Złodziej kwituje to krótkim: „perfumy pójdą za 40-50 proc. wartości sklepowej”. Nie chcę pytać, jak to się znalazło w jego posiadaniu.
– Mam wynajęte skrytki bagażowe w kilku miastach. I jak już wychodzę z cudzą walizką, jadę w spokojne miejsce, aby przejrzeć jej zawartość. Jeżeli było w niej coś fajnego i cennego, przepakowuję to do swoich rzeczy. Zazwyczaj to tylko ciuchy i niepotrzebne mi rzeczy, które od razu pakuję do czarnego worka i wyrzucam na śmietnik. Ale nie uwierzysz, jak często ludzie w dużym bagażu rejestrowanym upychają laptopy, aparaty fotograficzne, zapasowe telefony.
– A co z tymi walizkami?
– Na „krajówkach” to proste. Raz na pewien czas jadę swoim samochodem do Gdańska, Wrocławia czy Krakowa, i zabieram je hurtowo do siebie. Mam je gdzie sprzedać. Ale raczej nie kradnę walizek na lotach krajowych, za duże ryzyko. Wolę większe lotniska, gdzie jest spory rozgardiasz – opowiada, poprawiając oprawki swoich okularów.
Wina?
Muszę mieć nietęgą minę. Pytam się lotniskowego złodzieja, czy nie boi się, że wpadnie, ktoś go zauważy, przecież są kamery i cała reszta zabezpieczeń. Odpowiedź mrozi mnie skuteczniej niż lemoniada z kruszonym lodem, którą właśnie piję:
– Jest ryzyko, jest zabawa. Mam z tego adrenalinę i sporo pieniędzy. Każdy ma inne hobby, jedni jeżdżą na rowerze, inni grają w piłkę, ja pracuję po swojemu na lotniskach.
– A co z sumieniem? Jeżeli komuś ukradniesz walizkę, w której miał leki albo inne cenne rzeczy, dla ciebie nieprzydatne.
– (cisza) To już nie moja sprawa.
– Złapano ciebie kiedyś za rękę?
– Raz. W Krakowie.
– I … ?
– I nic, wkładałem tylko jedno opakowanie perfum do marynarki. Przeprosiłem, powiedziałem że jestem roztargniony i że chciałem włożyć telefon do kieszeni… a odruchowo włożyłem to, co miałem w ręce. Kobieta chyba uwierzyła, bo wyszedłem stamtąd na czysto.
– Po co właściwie mi to wszystko mówisz?
– Dla zabawy. Wszyscy kradną. ZUS kradnie. Państwo kradnie. Dlaczego ja mam tego nie robić?
– Wiesz, że mogę powiadomić odpowiednie organy o tym, co robisz?
– Powiadom. Nie znajdą mnie, a ty nie masz żadnych dowodów – hardo odpowiada Darek
Kara?
Kiepski ze mnie aktor. Chciałem wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji, a potem zgłosić sprawę do organów ścigania. Najwidoczniej mój rozmówca się zorientował, bo w pewnym momencie poszedł do toalety… i nie wrócił. Spędziłem kolejne 30 minut na lotnisku, czekając na niego. Pół godziny (i dwie kawy) później zadzwoniłem na numer, na który się wcześniej kontaktowałem. Nikt nie odpowiadał, telefon był wyłączony.
Nauczka?
W głowie wciąż mam słowa Darka, wypowiedziane podczas rozmowy telefonicznej:
– To kwestia progu bezczelności. Możesz zabezpieczyć swoją walizkę zamkiem szyfrowym. I pilnować jej jak oka w głowie na lotnisku. Ale jak będę chciał, to i tak ci ją ukradnę.
Współpraca: Guillaume Clavier
Imię głównego bohatera zostało zmienione.