Kilka tygodni w Tatrach za darmo i stos górskich przygód gratis. Jak to załatwiłam i gdzie jest haczyk?
Wszystko zaczęło się od jednego kliknięcia w komputerze 6 lat temu. Przez zupełny przypadek dowiedziałam się o tym, że istnieje akcja „Wolontariat dla Tatr”, a że nie miałam żadnych planów na wakacje, postanowiłam się zgłosić. Wypełniłam formularz rekrutacyjny na stronie Tatrzańskiego Parku Narodowego, odczekałam kilka dni i dostałam informację, że zostałam przyjęta. Nie miałam zielonego pojęcia, z czym to się je. Nie znałam nikogo, kto był wcześniej wolontariuszem. Nie powstrzymało mnie to jednak przed spróbowaniem czegoś, co jawiło mi się jako „przygoda życia”. Nie myliłam się – to jest przygoda życia i nieustannie trwa, od wielu sezonów.
Sharm El Sheikh od 1445 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Poznań)
Costa Brava od 2852 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Katowice)
Djerba od 2041 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Katowice)
Na czym polega wolontariat?
Wolontariat w TPN to idealny sposób, żeby spędzić czas w górach i jednocześnie zrobić coś dobrego dla natury. Nie chodzi tylko o zbieranie śmieci – choć to często główne zadanie – ale też o pomaganie przy naprawie szlaków, monitorowanie turystów, zwierzyny, a czasem nawet wsparcie w edukacji odwiedzających. Moim zdaniem to idealna opcja, żeby poznać Tatry od kuchni i zobaczyć, jak wygląda codzienna praca w parku. No a przy tym masz zapewniony nocleg i wstęp na teren parku do końca roku kalendarzowego, więc o to nie musisz się martwić.
Jeśli ktoś jednak spodziewa się luksusów niczym z pięciogwiazdkowego hotelu, to może się rozczarować. Do niedawna wolontariusze spali w drewnianych domkach w Kirach, które zdecydowanie pamiętały czasy PRL-u. Warunki były proste, ale na stałe wpisane w charakter pobytu. Fakt, że niejednokrotnie wolontariusze wracali na wolontariat co roku, na wiele tygodni, może być dowodem na to, że było to na swój sposób uzależniające. W domkach mieliśmy do dyspozycji aneks kuchenny i toaletę, ale już łazienka była jedna, wspólna i znajdowała się na zewnątrz.

Nie było więc za bardzo miejsca na prywatność, ale mam wrażenie, że dzięki temu łatwiej było nam się integrować – wieczory przy herbacie, rozmowy o górach i planowanie kolejnych dni – człowiek znów czuł się jak na koloniach w podstawówce. Szum potoku z Doliny Kościeliskiej obok dodawał tylko klimatu. Wspólne życie w tych domkach zbliżało ludzi, bo nie było możliwości, żeby po pracy zamknąć się w pokoju i unikać kontaktu z innymi.
Podczas tegorocznych wakacji siedziba wolontariuszy została przeniesiona do nieco nowszego obiektu, zaraz przy wejściu do Doliny Kościeliskiej. Niestety nie miałam jeszcze okazji sprawdzić jej na własnej skórze, ale jestem pewna, że w głębi serca będę tęsknić za biwakowym klimatem małych, skrzypiących domków.
Codzienne życie na wolontariacie to oczywiście praca – satysfakcjonująca jak diabli, ale jednak praca. Wolontariusze sprzątają szlaki w Tatrach Zachodnich, a pracy jest tam niestety mnóstwo. Niektóre odcinki takie jak Dolina Kościeliska potrafią być prawdziwą kopalnią śmieci, które znosi się w workach do punktów segregacji. Czy jest ciężko? To zależy. Pracujemy zazwyczaj w zespołach 2-3 osobowych, a grafik ustalamy w poniedziałek na cały tydzień. Czasem dzień pracy obejmuje wyższe szlaki – Giewont czy Czerwone Wierchy – i one potrafią dać w kość.
Mimo to satysfakcja, którą odczuwa się po zakończeniu dnia, wynagradza jakiekolwiek zmęczenie (co nie znaczy, że nie warto wziąć ze sobą maść na zakwasy!). Widok czystych szlaków, świadomość, że zrobiło się coś dobrego dla przyrody, jest nie do ocenienia. Oczywiście jest też kiedy odpocząć, bo na pięć dni pracy mamy dwa dni wolne, które można wykorzystać na własne wędrówki lub po prostu na nicnierobienie. Wedle potrzeb.

Zdarzało się, że w grafiku miałam wpisaną Ścieżkę pod Reglami, chyba najłatwiejszy szlak w tej części Tatr, i po 3-4 godzinach byłam już wolna, a bywały takie dni, kiedy wychodziliśmy z kwatery wczesnym rankiem i wracaliśmy wieczorem, bo do posprzątania był i Giewont, i Kopa Kondracka, a po drodze kilka innych odcinków w parku. Takie dni to trochę jak test samego siebie. Bo za każdym razem, kiedy na szlaku pot płynie mi z czoła, mięśnie drżą od kolejnych metrów przewyższeń, worek ze śmieciami ciąży uwiązany do paska od plecaka, a chwytak obija się o nogi, to zastanawiam się, na co mi to było. Potem jednak podnoszę głowę, widzę przed sobą absolutnie spektakularną panoramę gór i już wiem, że albo mam masochistyczne zapędy, albo po prostu o to chodzi w życiu – żeby mieć pasję i oddawać się jej, mimo wszystko.

Co „turyści” zostawiają po sobie na szlaku?
Choć z roku na rok śmieci jest coraz mniej, to niestety wciąż są, a ja na tatrzańskich szlakach widziałam już chyba wszystko – od bielizny, przez urwane koła od wózków dziecięcych, przez opony, szpadle i porzucone w krzakach buty. Niestety absolutnym „standardem” są chusteczki higieniczne, puszki po piwie, zużyte pieluszki z niespodzianką i pety rzucane, gdzie popadnie, co jest podwójnie karygodne, bo palenie jest przecież zabronione na terenie parku (z wyjątkiem oznaczonych do tego miejsc, zazwyczaj w rejonie schronisk górskich). Marzę o czasach, kiedy nie będzie potrzeby, by ktoś musiał sprzątać po turystach, ale najwyraźniej to jeszcze nie teraz.
Są też miłe interakcje z innymi na szlakach. A jakże! Do dziś pamiętam panią, pewnie koło osiemdziesiątki, która zaczepiła nas w drodze na Sarnią Skałę. Wypytywała, co robimy, czy jesteśmy pracownikami TPN (logo parku na koszulkach i czapce może niektórych zmylić) i nie mogła się zdziękować za to, że „dbamy o jej ukochane góry”. Na koniec dała każdemu po cukierku i pożegnała się szybko, mówiąc, że ona już musi lecieć dalej w górę. Chciałabym mieć taką krzepę w jej wieku, przysięgam. To nie Schwarzenegger jest moim fit-idolem. To pani Józia ze szlaku na Sarnią Skałę.
Innym razem jakiś mały brzdąc pokazał na nas palcem i zapytał się rodziców, co robimy. To jedno krótkie pytanie zamieniło się w kilkunastominutową rozmowę o tym, jak ważne jest przekazywanie dobrych wzorców tym najmniejszym górskim turystom, bo to w nich nadzieja, że w przyszłości taka praca wolontariacka nie będzie potrzebna.

Wolontariat w TPN sprawił, że pokochałam Tatry jeszcze bardziej. Poznałam ludzi, z którymi dzielę miłość do gór i przeszłam szlaki, których wcześniej nie miałam okazji przejść. Co najważniejsze, wolontariat dał mi też szansę na spełnienie mojego małego marzenia – w końcu zjadłam tę słynną szarlotkę w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów i spędziłam tam jedną z najbardziej magicznych nocy w moim życiu. Siedzenie na tarasie schroniska z kubkiem herbaty w ręku i ze szczytami niemalże na wyciągnięcie ręki. Jestem pewna, że to doświadczenie zostanie ze mną na zawsze.
Jeśli na tym etapie złapała cię myśl, że chcesz spróbować swoich sił w wolontariacie – jest to do zrobienia! Trzeba mieć podstawową wiedzę o parku i doświadczenie w wędrówkach po Tatrach. Przygotuj się na sporo chodzenia, w różnych warunkach pogodowych. Ale nie martw się, bo TPN zapewnia sprzęt do sprzątania i częściowo techniczną odzież roboczą. W zamian za swoją pracę dostaniesz darmowy nocleg i legitymację TPN, która do końca roku uprawnia do darmowego wstępu na teren parku. Myślę, że to idealna opcja na urlop, jeśli kochasz góry i chcesz zrobić coś dobrego dla przyrody, jednocześnie spędzając czas w pięknym miejscu. Ja mam nadzieję, że wrócę w Tatry z logo TPN na piersi jeszcze nie raz. Do zobaczenia na szlaku!
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?