Ślub, zaliczka na budowę domu albo… kilkuletnia podróż dookoła świata. Co byś wybrał?
Słysząc o ludziach, którzy mówią: „eeech, chciałbym rzucić wszystko i jechać w podróż dookoła świata” – zawsze się zastanawiam, na ile jest to faktyczna chęć odbycia takiej podróży… a może to tylko takie niezobowiązujące słowa, rzucone do znajomych lub umieszczone w mediach społecznościowych?
Długa podróż, szczególnie bez określonego terminu powrotu, to wyzwanie. Oczywistym jest to, że nie każdy może sobie na to pozwolić. W grę wchodzi wiele czynników: praca, rodzina, zobowiązania, finanse, zdrowie… Listę można rozwijać. Niemniej, patrząc na tych, którzy się zdecydowali na taką wyprawę, widać różne podejście i odmienne sposoby przygotowań.
Z małej wyspy w świat
Kirsten Brincat i Leon Parnis stali przed dylematem. Mając odłożone pieniądze, zastanawiali się jak je spożytkować. W grę wchodziło zorganizowanie uroczystości ślubnej, wpłacenie zaliczki na budowę własnego domu albo… no właśnie. Alternatywą była podróż. Bez określenia daty powrotu, z biletem tylko w jedną stronę, z postanowieniem „przeżywania”, a nie „zaliczania”. Para, mieszkająca na Malcie, zdecydowała rzucić się na głęboką wodę.
Minęło 1000 dni od startu ich podróży. Kirsten i Leon spędzili miesiąc w Malezji, przez kilka miesięcy uprawiali „island hopping” w Indonezji, 11 miesięcy zajęło im poznawanie Nowej Zelandii. Sporo czasu spędzili w Australii. Dla podreperowania budżetu wyjazdowego pracowali na farmach, parali się innych zajęć. Nigdzie im się nie spieszy.
– To jest nasz czas, nasza podróż. Niektórzy mówią, że mamy szczęście, bo możemy robić to, co chcemy – opowiadają. – Większość ludzi może pomyśleć, że to było głupie i szalone, pozostawić dobrą pracę na Malcie i stabilne życie, na rzecz kroku w nieznane – dodają.
No właśnie, czy to było głupie i szalone?
Fot. Facebook / dreamtripofalifetime
Głos rozsądku
Zatem nie pozostaje nic innego, jak spakować plecak, przygotować zapas gotówki i ruszyć w drogę? Rozmawiam z Malwiną, która skończyła swoją podróż dookoła świata po blisko 2 latach. Malwina podchodzi zdroworozsądkowo do tego, co zrobiła.
– Mam mieszane uczucia. Zbierałam na ten wyjazd prawie 2 lata. Odmawiałam sobie przyjemności, mając na uwadze to wszystko, co będę chciała widzieć, zwiedzić, poznać. Patrząc realnie, tyle samo czasu co podróż, zajęło mi oszczędzanie.
– I było warto?
– To, co zobaczyłam, tego nikt mi nie zabierze. Ale te dwa lata naprawdę dały mi w kość. Podróżowanie to niekiedy mordęga. Piękne zdjęcie na fejsie, a potem 24 godziny w trzęsącym się lokalnym autobusie bez klimatyzacji. Dwa razy okradziono mnie, parę razy próbowano chamsko oszukać, przeżyłam w Tajlandii coś, co w sumie można określić jako ostry podryw albo próbę gwałtu.
– Aż tak?
– Tak. Specyfika podróżowania samemu. I mimo tego, że zawsze staram się być ostrożna i nie pakować się w kłopoty, niekiedy kłopoty same mnie znajdowały.
– Ale wróciłaś do Wrocławia, masz ze sobą bagaż wspomnień, cudowne zdjęcia.
– Wróciłam do domu, od 3 miesięcy jestem bez pracy, połowa moich koleżanek nie ma dla mnie czasu.
– ???
– Nowe związki, nowe miłości, dwa śluby, dzieci. Ludzie idą do przodu, układają sobie życie. Ja z takiego właśnie „poukładanego życia” dobrowolnie się usunęłam na 2 lata.
– Wyczuwam w Twoim głosie nutkę goryczy…
– Widzisz, nie wszystko złoto, co się świeci. Nie wiem, może spodziewałam się, że płynnie przejdę z etapu podróży do etapu powrotu do normalności. Na razie czuję się zawieszona, już nie biegnę, a nie mam za bardzo się gdzie zatrzymać.
– Zrobiłabyś to ponownie, wiedząc o wszystkich blaskach i cieniach długiej podróży?
– Nie.
– A gdybyś wiedziała to wszystko, co wiesz teraz, przed swoją podróżą?
– (cisza) Długo bym się zastanawiała.
Fot. Facebook / dreamtripofalifetime
Podróżowanie i kontakt
Jak wiele jesteście w stanie poświęcić w imię długiej podróży? Przecież nie musicie tracić kontaktu ze swoimi znajomymi, prawda? W dobie internetu, dostępnego prawie wszędzie? Tych wszystkich cudów spod znaku WhatsApp, Skype lub wszędobylskiego Facebooka? Myk, chwila dostępu do sieci – i już rozmawiacie, dzielicie się wrażeniami, tymi dobrymi i tymi złymi. Kontakt wirtualny, ale szczery.
Nie do końca tak jest. Kilka lat temu miałem okazję przebywać dłuższy czas w Arktyce, gdzie miałem limitowany dostęp do internetu. I czułem, jak błyskawicznie tracę kontakt z bliskimi mi osobami. Znajomości, które pielęgnujemy poprzez częste rozmowy (a także spotkania czy wspólne przeżywanie chwil), niekiedy obumierają, gdy nie poświęcamy im wystarczająco dużo czasu.
Chcesz się podzielić radością, bo właśnie zorza polarna hula nad twoją głową? Super, w tym samym czasie twojego przyjaciela zdradziła żona. Normalnie za chwilę byłbyś u niego, postarałbyś się go pocieszyć, wytłumaczyć, wspólnie się „pogniewać” na zaistniałą sytuację. Ale jesteś kilka tysięcy kilometrów od domu. I nie zanosi się, abyś rychle wrócił do Polski…
Łapię moją redakcyjną koleżankę. Aneta Zając zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt.
– Podróż dookoła świata? Nie dla mnie. Ja jestem dziecko-włóczęga, kolekcja ciuchów Menel & Travel itd. Ale jednak tułaczka jest męcząca, nie wyobrażam sobie, żebym miała to robić przez 2 lata. Wiecznie z tym plecakiem, nigdy nie możesz przestać być czujny, zabalować za bardzo też nie możesz.
Fot. Aneta Zając, archiwum prywatne
Rodzina?
Świat można odkrywać na wiele sposobów. Ale nie każdy jest taki sam.
– Podróżowanie to styl życia młodych. Spróbuj wybyć na parę lat w świat, mając rodzinę i małe dzieci. Życzę powodzenia – gorzko uśmiecha się Maciek, nasz forumowicz. – Oczywiście, są takie rodziny, sam je znam, nawet na naszym forum. Ale to tak jak z kierowcami i wyścigami: prawie każdy umie prowadzić samochód, ale nie każdy jest kierowcą Formuły 1. Do bycia kierowcą Formuły 1 trzeba mieć po prostu predyspozycje. Ja ich nie mam.
– Maciek, ale nie chcesz podróżować ze swoimi dziećmi?
– Jasne, że chcę! Ale nie mógłbym teraz rzucić wszystkiego i powiedzieć żonie: słuchaj Ola, pakujemy się, bierzemy maluchy i ruszamy w świat. Kochamy podróże, ale mamy pracę na etacie i kredyt hipoteczny na głowie. Marzeniami o podróżach nie nakarmimy dzieci.
Czy Maciek ma rację? Tak… i nie. Znam ten „ból” z autopsji. Używając terminologii sportowej: podróżowanie solo a podróżowanie z rodziną to zupełnie inne dziedziny sportu. Przygotowania logistyczne do kilkutygodniowej wyprawy z dziećmi to niekiedy Mount Everest planowania. Czy się da? Tak. Czy jest łatwo? Nie zawsze.
Ktoś może powiedzieć: za pieniądze, które przeznacza się na takie długie podróże z dziećmi, można im zapewnić wiele rzeczy, które przydadzą się w życiu. Dodatkowy kurs języka angielskiego, lekcje gry na instrumencie, zajęcia sportowe czy lokatę na koncie na poczet przyszłej edukacji. Cóż, może to prawda.
Fot. Paweł Kunz, archiwum prywatne
Jednakże – piszę to ze swojej perspektywy – podczas naszych rodzinnych wojaży moje córki mają najlepszą naukę angielskiego (bo „na żywo”, praktyczną, musząc się porozumiewać z innymi), najlepsze zajęcia sportowe (mnóstwo czasu na nogach podczas zwiedzania i przemieszczania się), najlepsze zajęcia z przyrody (jest różnica w czytaniu o gejzerach, a ich oglądaniu na własne oczy). A w bonusie dzieci dostają zajęcia z tolerancji wobec innych, którzy mają odmienny kolor skóry, mówią w obcym języku, są inaczej ubrani. Poznają mnóstwo osób, miejsc, które zapadają potem w pamięć. To są rzeczy niepoliczalne.
W przypadku długich, rodzinnych podróży, nie wszystko może iść na żywioł. To nie tylko kwestia planowania, ale odpowiedniego zapasu gotówki – który gwarantuje, że w przypadku jakichkolwiek problemów, mamy bezpieczną poduszkę finansową, na której możemy się oprzeć.
Fot. Paweł Kunz, archiwum prywatne
Zarabianie na podróżach?
No właśnie, pieniądze. Kirsten i Leon, wspomnieni na początku tego artykułu, zdecydowali się wydawać zaoszczędzone wcześniej pieniądze – które pierwotnie miały zostać spożytkowane na ceremonię ślubną lub zaliczkę na budowę domu. A mimo to, podczas swojej podróży imają się rozmaitych prac, aby utrzymywać budżet podróżny w ryzach.
Przeglądając sieć, możemy trafić na dziesiątki blogów i serwisów internetowych, które są prowadzone przez ludzi, będących w podróży. Dookoła Europy, dookoła Azji, dookoła świata. Różni je wiele, łączy (często) jedno: propozycje współpracy. Poszukiwanie sponsorów, którzy umożliwią dalszą podróż, gotowość do reklamowania rozmaitych przedmiotów i usług w zamian za „brzęczącą monetę”. Oferty sprzedaży zrobionych zdjęć. Chęć opowiadania o swoich podróżach, po ich zakończeniu. Za pieniądze.
Gdzie w tym wszystkim jest radość z podróży i spontaniczność? Kolejny forumowicz, z którym miałem okazję być na kilku szybkich wyjazdach („nieee, nie pisz mojej ksywy”):
– Spontaniczność umarła we mnie chyba w Australii, kiedy zorientowałem się, że moje finanse na podróż się kończą. Planowałem 8 miesięcy podróży, po 3 byłem prawie spłukany. Zamiast dalszej podróży, była praca na farmie, znaleziona „po znajomości”. Blisko 3 miesiące w upale i kurzu. Wróciłem potem na szlak, dokończyłem podróż. Ale od tej pory wiem, że spontan spontanem, ale ważne jest planowanie i pieniądze.
– Taaak?
– Założyłem bloga o podróżowaniu. Ponieważ dobrze znam angielski, prowadzę go w tym właśnie języku, rozsyłam oferty współpracy do różnych firm.
– Po co? Aby dali Ci pieniądze na podróż?
– Niekoniecznie. Na kolejny trip dookoła świata potrzebuję wziąć trochę lepszy sprzęt, niż miałem poprzednio. Jeżeli znalazłbym sponsora na aparat fotograficzny, na opłacenie części biletów lotniczych, zupełnie inaczej mógłbym rozplanować pozostałe wydatki.
– Nie chcesz pracować dorywczo podczas podróży?
– Nie. Wolę odkładać rok dłużej, ale móc się cieszyć tym, gdzie właśnie jestem.
Kwestia wyboru
Jak ważne dla Ciebie jest podróżowanie, drogi czytelniku? Mając na koncie kilkadziesiąt tysięcy PLN, planowałbyś założenie lokaty w banku, zakup samochodu… czy zakup biletów dookoła świata?