Fly4free.pl

Ślub, zaliczka na budowę domu albo… kilkuletnia podróż dookoła świata. Co byś wybrał?

malta-podroznicy
Foto: Facebook / dreamtripofalifetime
Trzy różne możliwości. Jeden wybór. Czy aby na pewno oczywisty?

Słysząc o ludziach, którzy mówią: „eeech, chciałbym rzucić wszystko i jechać w podróż dookoła świata” – zawsze się zastanawiam, na ile jest to faktyczna chęć odbycia takiej podróży… a może to tylko takie niezobowiązujące słowa, rzucone do znajomych lub umieszczone w mediach społecznościowych?

Długa podróż, szczególnie bez określonego terminu powrotu, to wyzwanie. Oczywistym jest to, że nie każdy może sobie na to pozwolić. W grę wchodzi wiele czynników: praca, rodzina, zobowiązania, finanse, zdrowie… Listę można rozwijać. Niemniej, patrząc na tych, którzy się zdecydowali na taką wyprawę, widać różne podejście i odmienne sposoby przygotowań.

Z małej wyspy w świat

Kirsten Brincat i Leon Parnis stali przed dylematem. Mając odłożone pieniądze, zastanawiali się jak je spożytkować. W grę wchodziło zorganizowanie uroczystości ślubnej, wpłacenie zaliczki na budowę własnego domu albo… no właśnie. Alternatywą była podróż. Bez określenia daty powrotu, z biletem tylko w jedną stronę, z postanowieniem „przeżywania”, a nie „zaliczania”. Para, mieszkająca na Malcie, zdecydowała rzucić się na głęboką wodę.

Minęło 1000 dni od startu ich podróży. Kirsten i Leon spędzili miesiąc w Malezji, przez kilka miesięcy uprawiali „island hopping” w Indonezji, 11 miesięcy zajęło im poznawanie Nowej Zelandii. Sporo czasu spędzili w Australii. Dla podreperowania budżetu wyjazdowego pracowali na farmach, parali się innych zajęć. Nigdzie im się nie spieszy.

– To jest nasz czas, nasza podróż. Niektórzy mówią, że mamy szczęście, bo możemy robić to, co chcemy – opowiadają. – Większość ludzi może pomyśleć, że to było głupie i szalone, pozostawić dobrą pracę na Malcie i stabilne życie, na rzecz kroku w nieznane – dodają.

No właśnie, czy to było głupie i szalone?

malta-podroznicy

Fot. Facebook / dreamtripofalifetime

Głos rozsądku

Zatem nie pozostaje nic innego, jak spakować plecak, przygotować zapas gotówki i ruszyć w drogę? Rozmawiam z Malwiną, która skończyła swoją podróż dookoła świata po blisko 2 latach. Malwina podchodzi zdroworozsądkowo do tego, co zrobiła.

– Mam mieszane uczucia. Zbierałam na ten wyjazd prawie 2 lata. Odmawiałam sobie przyjemności, mając na uwadze to wszystko, co będę chciała widzieć, zwiedzić, poznać. Patrząc realnie, tyle samo czasu co podróż, zajęło mi oszczędzanie.

– I było warto?

– To, co zobaczyłam, tego nikt mi nie zabierze. Ale te dwa lata naprawdę dały mi w kość. Podróżowanie to niekiedy mordęga. Piękne zdjęcie na fejsie, a potem 24 godziny w trzęsącym się lokalnym autobusie bez klimatyzacji. Dwa razy okradziono mnie, parę razy próbowano chamsko oszukać, przeżyłam w Tajlandii coś, co w sumie można określić jako ostry podryw albo próbę gwałtu.

– Aż tak?

– Tak. Specyfika podróżowania samemu. I mimo tego, że zawsze staram się być ostrożna i nie pakować się w kłopoty, niekiedy kłopoty same mnie znajdowały.

– Ale wróciłaś do Wrocławia, masz ze sobą bagaż wspomnień, cudowne zdjęcia.

– Wróciłam do domu, od 3 miesięcy jestem bez pracy, połowa moich koleżanek nie ma dla mnie czasu.

– ???

– Nowe związki, nowe miłości, dwa śluby, dzieci. Ludzie idą do przodu, układają sobie życie. Ja z takiego właśnie „poukładanego życia” dobrowolnie się usunęłam na 2 lata.

– Wyczuwam w Twoim głosie nutkę goryczy…

– Widzisz, nie wszystko złoto, co się świeci. Nie wiem, może spodziewałam się, że płynnie przejdę z etapu podróży do etapu powrotu do normalności. Na razie czuję się zawieszona, już nie biegnę, a nie mam za bardzo się gdzie zatrzymać.

– Zrobiłabyś to ponownie, wiedząc o wszystkich blaskach i cieniach długiej podróży?

– Nie.

– A gdybyś wiedziała to wszystko, co wiesz teraz, przed swoją podróżą?

– (cisza) Długo bym się zastanawiała.

malta-podroz-dookola-swiata

Fot. Facebook / dreamtripofalifetime

Podróżowanie i kontakt

Jak wiele jesteście w stanie poświęcić w imię długiej podróży? Przecież nie musicie tracić kontaktu ze swoimi znajomymi, prawda? W dobie internetu, dostępnego prawie wszędzie? Tych wszystkich cudów spod znaku WhatsApp, Skype lub wszędobylskiego Facebooka? Myk, chwila dostępu do sieci – i już rozmawiacie, dzielicie się wrażeniami, tymi dobrymi i tymi złymi. Kontakt wirtualny, ale szczery.

Nie do końca tak jest. Kilka lat temu miałem okazję przebywać dłuższy czas w Arktyce, gdzie miałem limitowany dostęp do internetu. I czułem, jak błyskawicznie tracę kontakt z bliskimi mi osobami. Znajomości, które pielęgnujemy poprzez częste rozmowy (a także spotkania czy wspólne przeżywanie chwil), niekiedy obumierają, gdy nie poświęcamy im wystarczająco dużo czasu.

Chcesz się podzielić radością, bo właśnie zorza polarna hula nad twoją głową? Super, w tym samym czasie twojego przyjaciela zdradziła żona. Normalnie za chwilę byłbyś u niego, postarałbyś się go pocieszyć, wytłumaczyć, wspólnie się „pogniewać” na zaistniałą sytuację. Ale jesteś kilka tysięcy kilometrów od domu. I nie zanosi się, abyś rychle wrócił do Polski…

Łapię moją redakcyjną koleżankę. Aneta Zając zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt.

– Podróż dookoła świata? Nie dla mnie. Ja jestem dziecko-włóczęga, kolekcja ciuchów Menel & Travel itd. Ale jednak tułaczka jest męcząca, nie wyobrażam sobie, żebym miała to robić przez 2 lata. Wiecznie z tym plecakiem, nigdy nie możesz przestać być czujny, zabalować za bardzo też nie możesz.

aneta-zajac-w-podrozy

Fot. Aneta Zając, archiwum prywatne

Rodzina?

Świat można odkrywać na wiele sposobów. Ale nie każdy jest taki sam. 

– Podróżowanie to styl życia młodych. Spróbuj wybyć na parę lat w świat, mając rodzinę i małe dzieci. Życzę powodzenia – gorzko uśmiecha się Maciek, nasz forumowicz. – Oczywiście, są takie rodziny, sam je znam, nawet na naszym forum. Ale to tak jak z kierowcami i wyścigami: prawie każdy umie prowadzić samochód, ale nie każdy jest kierowcą Formuły 1. Do bycia kierowcą Formuły 1 trzeba mieć po prostu predyspozycje. Ja ich nie mam.

– Maciek, ale nie chcesz podróżować ze swoimi dziećmi?

– Jasne, że chcę! Ale nie mógłbym teraz rzucić wszystkiego i powiedzieć żonie: słuchaj Ola, pakujemy się, bierzemy maluchy i ruszamy w świat. Kochamy podróże, ale mamy pracę na etacie i kredyt hipoteczny na głowie. Marzeniami o podróżach nie nakarmimy dzieci.

Czy Maciek ma rację? Tak… i nie. Znam ten „ból” z autopsji. Używając terminologii sportowej: podróżowanie solo a podróżowanie z rodziną to zupełnie inne dziedziny sportu. Przygotowania logistyczne do kilkutygodniowej wyprawy z dziećmi to niekiedy Mount Everest planowania. Czy się da? Tak. Czy jest łatwo? Nie zawsze.

Ktoś może powiedzieć: za pieniądze, które przeznacza się na takie długie podróże z dziećmi, można im zapewnić wiele rzeczy, które przydadzą się w życiu. Dodatkowy kurs języka angielskiego, lekcje gry na instrumencie, zajęcia sportowe czy lokatę na koncie na poczet przyszłej edukacji. Cóż, może to prawda.

podrozowanie-z-dziecmi

Fot. Paweł Kunz, archiwum prywatne

Jednakże – piszę to ze swojej perspektywy – podczas naszych rodzinnych wojaży moje córki mają najlepszą naukę angielskiego (bo „na żywo”, praktyczną, musząc się porozumiewać z innymi), najlepsze zajęcia sportowe (mnóstwo czasu na nogach podczas zwiedzania i przemieszczania się), najlepsze zajęcia z przyrody (jest różnica w czytaniu o gejzerach, a ich oglądaniu na własne oczy). A w bonusie dzieci dostają zajęcia z tolerancji wobec innych, którzy mają odmienny kolor skóry, mówią w obcym języku, są inaczej ubrani. Poznają mnóstwo osób, miejsc, które zapadają potem w pamięć. To są rzeczy niepoliczalne.

W przypadku długich, rodzinnych podróży, nie wszystko może iść na żywioł. To nie tylko kwestia planowania, ale odpowiedniego zapasu gotówki – który gwarantuje, że w przypadku jakichkolwiek problemów, mamy bezpieczną poduszkę finansową, na której możemy się oprzeć.

podrozowanie-z-dziecmi

Fot. Paweł Kunz, archiwum prywatne

Zarabianie na podróżach?

No właśnie, pieniądze. Kirsten i Leon, wspomnieni na początku tego artykułu, zdecydowali się wydawać zaoszczędzone wcześniej pieniądze – które pierwotnie miały zostać spożytkowane na ceremonię ślubną lub zaliczkę na budowę domu. A mimo to, podczas swojej podróży imają się rozmaitych prac, aby utrzymywać budżet podróżny w ryzach.

Przeglądając sieć, możemy trafić na dziesiątki blogów i serwisów internetowych, które są prowadzone przez ludzi, będących w podróży. Dookoła Europy, dookoła Azji, dookoła świata. Różni je wiele, łączy (często) jedno: propozycje współpracy. Poszukiwanie sponsorów, którzy umożliwią dalszą podróż, gotowość do reklamowania rozmaitych przedmiotów i usług w zamian za „brzęczącą monetę”. Oferty sprzedaży zrobionych zdjęć. Chęć opowiadania o swoich podróżach, po ich zakończeniu. Za pieniądze.

Gdzie w tym wszystkim jest radość z podróży i spontaniczność? Kolejny forumowicz, z którym miałem okazję być na kilku szybkich wyjazdach („nieee, nie pisz mojej ksywy”):

– Spontaniczność umarła we mnie chyba w Australii, kiedy zorientowałem się, że moje finanse na podróż się kończą. Planowałem 8 miesięcy podróży, po 3 byłem prawie spłukany. Zamiast dalszej podróży, była praca na farmie, znaleziona „po znajomości”. Blisko 3 miesiące w upale i kurzu. Wróciłem potem na szlak, dokończyłem podróż. Ale od tej pory wiem, że spontan spontanem, ale ważne jest planowanie i pieniądze.

– Taaak?

– Założyłem bloga o podróżowaniu. Ponieważ dobrze znam angielski, prowadzę go w tym właśnie języku, rozsyłam oferty współpracy do różnych firm.

– Po co? Aby dali Ci pieniądze na podróż?

– Niekoniecznie. Na kolejny trip dookoła świata potrzebuję wziąć trochę lepszy sprzęt, niż miałem poprzednio. Jeżeli znalazłbym sponsora na aparat fotograficzny, na opłacenie części biletów lotniczych, zupełnie inaczej mógłbym rozplanować pozostałe wydatki.

– Nie chcesz pracować dorywczo podczas podróży?

– Nie. Wolę odkładać rok dłużej, ale móc się cieszyć tym, gdzie właśnie jestem.

Kwestia wyboru

Jak ważne dla Ciebie jest podróżowanie, drogi czytelniku? Mając na koncie kilkadziesiąt tysięcy PLN, planowałbyś założenie lokaty w banku, zakup samochodu… czy zakup biletów dookoła świata?

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Avatar użytkownika
Panie Pawle, ależ to jest domena Pani Anety. Pan konkrety, a Pani Aneta bzdety... No rymło się, nie do końca... Czytam Pana felietony i Anety. Szacun... :)
arkus, 14 listopada 2017, 21:42 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Wielomiesięczna lub kilkuletnia podróż dookoła świata jest dobra dla młodych, pięknych i bogatych, którzy cieszą się świetnym zdrowiem i nie mają problemów z finansami. Dla mnie podróżowanie tylko po to, aby pochwalić się fotkami na Facebooku nie ma sensu. Jeśli ktoś chce zarabiać na podróżach, lepiej zainwestować w kupno fanów, obserwatorów oraz lajków przy postach - dla partnerów właśnie liczy się tylko to, ile lajków jesteśmy w stanie wygenerować oraz nasza obecność w mediach. Dzięki temu dużo tańszym kosztem zarobimy na porządną podróż, w czasie której hotele będą nas zapraszać w zamian za fotkę na Instagramie i Facebooku, podobnie jak organizacje turystyczne zafundują nam przeloty, noclegi w luksusowym hotelu oraz wypłatę za każdy dzień pobytu za kilka zdjęć i pochwalny artykuł na blogu. Obecnie 15-30 tysięcy fanów na Facebooku to minimum. Dzięki tym zabiegom można zwiedzić sporo krajów i dobrze na tym zarobić. Pamiętajmy jednak, że rynek blogów i portali turystycznych jest nasycony. Hasła typu "Marzenia są po to, aby je spełniać", czy artykuły namawiające do wydawania wszystkich pieniędzy na podróże brzmią świetnie, dopóki nie dopadnie nas jakaś ciężka choroba (konieczność prywatnego wykonania niektórych badań) lub inne nieszczęście. Jeśli ktoś dobrze zarabia i nie musi się martwić o takie rzeczy, to co innego.
sieczu, 14 listopada 2017, 22:09 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Żeby mieć najlepszą naukę angielskiego i przyrody, to należałoby faktycznie podróżować przez kilka lat, bo taki wyjazd od czasu do czasu to tylko uzupełnienie podstawowej nauki. O zajęciach sportowych nawet nie wspominam, bo tu autora wyraźnie poniosło "pod tezę" ;)
Qba85, 14 listopada 2017, 22:51 | odpowiedz
Qba85 Żeby mieć najlepszą naukę angielskiego i przyrody, to należałoby faktycznie podróżować przez kilka lat, bo taki wyjazd od czasu do czasu to tylko uzupełnienie podstawowej nauki. O zajęciach sportowych nawet nie wspominam, bo tu autora wyraźnie poniosło „pod tezę” ?
Pierwsze tygodnie w szkole (moja starsza córka poszła do szkoły jako 6-latka). Pani wychowawczyni sprawdzała na lekcjach poziom wiedzy dzieci, pokazywała im obrazki z różnych miejsc. Dzwoni telefon, otrzymuję wezwanie na rozmowę z wychowawczynią. W głowie mętlik: „kilkanaście dni w szkole i już coś nawywijała?” :-/. Jadę na spotkanie, słyszę od p. wychowawczyni, że musi ze mną porozmawiać, bo moja córka... konfabuluje. Opada mi szczęka, pytam się, „o co chodzi?”. Słyszę, że pani pokazywała dzieciom zdjęcia zwierząt, przy jednym z nich moja córka wystawiła rękę do góry i powiedziała, że widziała je na żywo. Pani stwierdziła, że tak, to możliwe, bo w krakowskim Zoo (mieszkamy w Krakowie) są konie Przewalskiego. Moja córka odpowiedziała, że nie, widziała je na żywo, całkiem niedawno, w Kirgistanie, w Przewalsku (Karakoł). Więc, Panie Pawle, „niech Pan porozmawia z córką i przekaże, że nieładnie jest ubarwiać rzeczywistość”. Wyciągnąłem komórkę, pokazałem zdjęcie i powiedziałem: „Właśnie wróciliśmy z 5-tygodniowego wypadu do Kazachstanu, Chin Zachodnich i Kirgistanu. Byliśmy tam rodzinnie”. Od tej pory nie mamy problemów z wyjazdami, także tymi w trakcie roku szkolnego. A p. wychowawczyni (pozdrowienia!) wspiera wszystkie nasze rodzinne inicjatywy podróżnicze. Co do częstotliwości wyjazdów – starsza córka ma coś ponad 40 państw za sobą. Dzieci wielu rzeczy nie pamiętają, ale dużo się w pamięci odkłada. To coś pięknego: empiryczne poznawanie świata. No, taka sytuacja :) pozdrawiam!
Paweł Kunz, 14 listopada 2017, 22:59 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Piękna historyjka, potwierdzileś dokładnie to, co napisałem,. Wyjazd przydał się jako uzupełnienie
Qba85, 15 listopada 2017, 10:36 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Prawda jest taka, że za każdym "rzuceniem wszystkiego" coś stoi. Znam kilkanaście osób, które zjechały pół świata - po paru drinkach u każdej z tych osób "wydało się", że jednak zostawiają mniejszy bądź większy backup, no dobra 2 osoby wprost przyznały, że jadą świat, bo nie wiedzą co ze sobą zrobić, nikogo nie mają, itd. Reszta ? Często informatycy - a więc co to za sztuka wyjechać na 2 lata w świat, skoro potem i tak ma się dobrą pracę za rogiem ? A w trakcie wyjazdu można też zdalnie popracować. Inna osoba - jeden z podróżniczych celebrytów, chwalący się jak to niewiele trzeba by wyjechać - rodzice to odpowiednio ordynator w szpitalu i prawniczka. Sztuka (i nie spotkałem takich osób) to faktycznie rzucić wszystko i wyjechać w świat, zdając sobie sprawę, że po powrocie trzeba będzie zacząć od kasy w markecie. Może trochę zgryźliwie, ale zwyczajnie irytują mnie slogany typu "wystarczy chcieć" i inne blablabla. Drogi autorze - pracujesz w firmie, w której ciężko byłoby o nie zwiedzanie świata. Wyobraź sobie, że większość ludzi nie może sobie jednak wziąć urlopu kiedy chce, nie może się spakować na wieść, że za 2 dni odlatuje czarter do Bangkoku one-way za 500 zł, albo RT za 1200 na Dominikanę, bo zawsze jest jakiś powód, by nie dać więcej jak tych 8-10 dni urlopu. Wielkimi szczęściarzami są ci, którzy mogą sobie pozwolić na zaplanowanie urlopu powyżej 2 tygodni z dużym wyprzedzeniem - ale to nie znaczy, że ta reszta, która nie podróżuje, nie chce podróżować. Tylko osoba mało wiedząca o życiu, de facto dzieciak, może tak kogoś podsumować. Jeżeli ma się zobowiązania, rodzinę, kredyty, a praca to nie fach typu lekarz czy IT (gdzie zawsze można do tego wrócić i żyć wygodnie), to nikt normalny na umyśle nie będzie ryzykował utraty stabilnego źródła dochodu. A prędzej czy później każdy człowiek się statkuje, jeden szybciej, drugi na stare lata - a warto tych lat nie spędzić pod mostem. Po prostu - po podróżach nadal istnieje jeszcze jakieś życie - dlatego zdecydowana większość często jeżdżących znajomych po prostu woli pojechać 2 x w roku gdzieś na tydzień, 1 x na 2 tygodnie gdzieś dalej, ale oprócz tego żyć po staremu, aniżeli rzucać wszystko, wyjechać na 2 lata, a potem zaczynać od zera (będąc już starszym i mając dziurę w CV) - to po prostu zdrowy rozsądek. A jak napisałem na początku - najczęściej za tymi wielkimi podróżnikami stoi albo fach typu IT, albo bogaci rodzice, albo bezplan życiowy i nieprzejmowanie się, czy będzie się miało co robić po powrocie.
robespierre, 15 listopada 2017, 12:34 | odpowiedz
robespierre Drogi autorze – pracujesz w firmie, w której ciężko byłoby o nie zwiedzanie świata. Wyobraź sobie, że większość ludzi nie może sobie jednak wziąć urlopu kiedy chce, nie może się spakować na wieść, że za 2 dni odlatuje czarter do Bangkoku one-way za 500 zł, albo RT za 1200 na Dominikanę, bo zawsze jest jakiś powód, by nie dać więcej jak tych 8-10 dni urlopu [...] najczęściej za tymi wielkimi podróżnikami stoi albo fach typu IT, albo bogaci rodzice, albo bezplan życiowy i nieprzejmowanie się, czy będzie się miało co robić po powrocie.
Fajny, rzeczowy komentarz, dzięki za niego! Masz rację... i zarazem nie masz racji. Owszem, przy wykonywaniu „wolnego zawodu”, możliwości wyjazdowe są większe. Tylko wrzucę Ci mały kamyczek do ogródka: z reguły ludzie, którzy gdzieś wyjeżdżają, mają wtedy „odpoczynek”, „urlop”. W przypadku wolnych zawodów to często ułuda, bo bywa, że jesteś na końcu świata, ale zarazem jesteś... w pracy. Pod telefonem, pod mailem, przy komputerze. Praca na plaży, z laptopem na kolanach, mimo iż jest przyjemna – to też praca i obowiązek. Warto o tym pamiętać. Co do backupów i łatwości rzucenia wszystkiego, jak ma się zasoby finansowe, „podróżolubną” pracę albo bogatych rodziców – wśród moich znajomych są ludzie, którzy pracują fizycznie, a mimo tego są w stanie odbywać dalekie podróże, bez wsparcia finansowego rodziny. Tu nie można uogólniać. Informatyk będzie mieć łatwiej o pracę po powrocie, to fakt. Ale z drugiej strony, osoba znająca świetnie angielski, poradzi sobie w kwestii pracy w większości krajów świata, nieprawdaż? Niemniej, jak już trzymamy się mojego przykładu: moja żona pracuje w miejscu, w którym obowiązuje ją (i jej pracowników) praca zmianowa oraz sztywna liczba dni urlopowych. Dlatego długie wyjazdy rodzinne – tym bardziej z dziećmi – to zawsze logistyczna kwadratura koła, o której pisałem już wcześniej. To praca w soboty, aby móc „odebrać” potem owe dni w formie zwiększonego urlopu. To nadgodziny, to skrupulatne wyliczanie kiedy (i jak) wziąć urlop, łącząc to ze świętami państwowymi. To... i tu listę można rozwijać. Odnośnie hurraoptymizmu, związanego z podróżowaniem – daleki jestem od takiego podejścia. Przeczytaj raz jeszcze słowa, które powiedziała mi Malwina, a które zacytowałem w artykule. Malwina nie jest ani pierwszą ani jedyną osobą, która po powrocie z długiej podróży zdała sobie sprawę, że cena, którą musiała za nią zapłacić (i nie mówię tu o finansach) była bardzo duża. Czasami za duża.
Paweł Kunz, 15 listopada 2017, 13:09 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Cóż Paweł, odkąd pamietam to lubiłeś podróżować stąd rozumiem, że artykuł ma raczej pokazywać, że ok jest ciężko ale jednak długie wyprawy są ok. Długie wyprawy czy dalekie czy egzotyczne oczywiście są ok ale pod wieloma warunkami, które muszą być spełnione aby faktycznie było ok. Do tego podróżowanie z dziećmi to nie tylko kwadratura koła jak pisałeś czy umiejętne planowanie ale też niestety risk management. Umówmy się jest gro miejsc gdzie z dziećmi, szczególnie małymi jest niebezpiecznie jechać, w inne to mordęga (w ogóle non stop w drodze to mordęga jeśli się nie jest urodzonym wagabundą). Też miałem zacięcie podróżowania i bez dzieci i z dziećmi ale już się powoli z tego wyleczyłem, niech podrosną to może spowrotem wrócimy na szlak. Na chwilęobecną najlepszy wypoczynek z małymi dziećmi to mam jak to ruskie mówią na daczy pod myślenicami. Last but not least znam takich, którzy za bardzo swoje podróże wydłużyli i mają po przeszło 50 lat i nic poza tym.
albo_albo, 15 listopada 2017, 20:14 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »