Trudno uwierzyć w to, że ktokolwiek nie wie jeszcze czym jest selfie. Tego rodzaju zdjęcia biją rekordy popularności, ale są miejsca, gdzie selfie mogą słono kosztować. Na całym świecie rośnie bowiem liczba atrakcji turystycznych, gdzie za robienie zdjęć z ręki sypią się mandaty.
A jeśli samo selfie nie jest problemem, to wprowadzane są zakazy fotografowania telefonem umocowanym na specjalnym wysięgniku, nazywanym z angielskiego stick’iem. Te urządzenia są hitem od kilkunastu miesięcy. Umożliwiają bowiem nową perspektywę zdjęcia. Dzięki stick’owi można z łatwością zrobić selfie na zdecydowanie szerszym tle. To nie podoba się przede wszystkim muzeom i galeriom. Ich władze twierdzą, że stick’ami łatwo uszkodzić eksponaty. Tak właśnie ruszyła lawina miejsc, gdzie fotokij jest niemile widziany.
Kiedy na początku lat 90. w trasę po Ameryce wyruszyła pierwsza objazdowa wersja tej imprezy, krytycy patrzyli na Lollapaloozę sceptycznie. Łączyła kogo tylko się dało - rockman’ów z Nine Inch Nails, hiphopowców z grona Ice T, przedstawicieli muzyki alternatywnej. Dlatego Lollapalooza zaczęła być postrzegana jako symbol sceny niezależnej, festiwal nieskrępowanej wolności. Kiedy Ozzy Osbourne koniecznie chciał znaleźć się wśród gwiazd imprezy, dowiedział się, że jest zbyt stary i nieco nazbyt muzycznie konserwatywny, by dołączyć na szalone spotkanie. Myliłby się jednak ktoś, kto uzna, że Lollapolooza to pełna wolność. Festiwal muzyczny w Chicago, który tego lata zaplanowano między 31. lipca a 2. sierpnia, jest pierwszą dużą tego typu imprezą, na której robienie selfie z popularnych kijów zostało zakazane. Urządzenia zostały już wpisane na listę rzeczy, których pod żadnym pozorem wnosić na imprezę nie można. Towarzystwo intrygujące - stick’i są wymienione wśród deskorolek, puszek z aerozolami i narkotyków. Kary za przemycenie kija nie podano.
Fot. - EMR -, Flickr.com