Wspólny wyjazd nie wypalił, a koszty miały być dzielone po równo? Jak (nie) stracić przyjaciół
Życie potrafi pisać różne scenariusze. Każdy z nas marzy o udanym wyjeździe. Nie lubicie zwiedzać i wypoczywać sami (a przy okazji chcecie nieco zaoszczędzić), więc namawiacie na wspólny wypad waszych znajomych. Świetny kierunek, tanie bilety lotnicze, nie pozostaje nic innego, jak zabrać się za planowanie i zakupy.
Apartament rezerwujecie wcześniej, korzystając ze zniżki. Po co brać dwa osobne pokoje, skoro możecie wynająć jeden duży dom? Samochód także wypożyczacie „na spółkę” – sami zapewne byście się na ten krok nie zdecydowali, no ale skoro to będzie kosztować połowę normalnej stawki, bo drugą połowę pokrywają znajomi… to dlaczego nie?
Odliczacie dni do wyjazdu. Jesteście spakowani, gotowi. Na 48 godzin przed datą wylotu dzwoni wasz telefon. Znajomi informują, że stało się coś pilnego w ich pracy, co powoduje, że nie mogą jechać. Przepraszają, cóż, siła wyższa.
Zostajecie z wynajętym samochodem, na który normalnie byście sobie nie pozwolili. Z apartamentem, w którym możecie teraz bawić się w chowanego. I z kosztami wyjazdu, które w ciągu jednej chwili wzrosły dramatycznie.
Fikcja? Niestety nie, to częste przypadki.
* * *
Forum Fly4free.pl , wpis Gixery:
– Przygody ze strajkami we Francji i zaplanowanym lotem na Martynikę skłoniły mnie do pewnych przemyśleń. 2 osoby (nazwijmy je AA) dogadują się z dwoma kolejnymi (BB) w sprawie wspólnej podróży. Na długo przed wylotem wynajmują razem mieszkanie, wpłacając 10 proc. zaliczki, reszta płatna na miejscu, podobnie auto itd. AA dolatują na miejsce, ale już BB nie, bo strajk czy tez inne przypadki losowe z ostatniej chwili. Czy należy oczekiwać, że BB pokryją swój udział w kosztach, mimo że nie skorzystają?
W moim przypadku na szczęście wszystko pomyślnie się skończyło, ale o mały włos nie stałabym przed takim dylematem. Ja byłam w grupie AA i gdyby BB nie dolecieli, na miejscu musiałabym dopłacić całość za mieszkanie i auto, które pewnie zżarłoby połowę budżetu. Wydaje mi się, ze gdyby to mi nie udało się dolecieć, to jednak pokryłabym swoją część, traktując to jako pech, ale nie stawiając w podbramkowej sytuacji współtowarzyszy. Z drugiej strony jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nie zapłaci za coś, z czego nie skorzystał, w końcu strajk to nie jego wina.
Temat rozgrzał i podzielił naszych czytelników, wątek liczy 82 wypowiedzi. Zderzają się różne poglądy, wypowiedzi, niektóre skrajne. Ale problem jest realny i warto przyjrzeć mu się bliżej.
Fot. Antonio Guillem, shutterstock
Wina? Nie nasza!
Spróbujmy pochylić się nad przykładem, w którym to siła wyższa uniemożliwiła dotarcie na miejsce naszym znajomym. Na przykład spodziewana erupcja wulkanu. Taki przypadek nie jest do końca jednoznaczny. „– Jeżeli to nie byłaby moja wina, to nie wiem czy poczuwałbym się do pokrycia swojej części zobowiązań. W końcu to siła wyższa i ja, mimo, że zrobiłbym wszystko, by znaleźć się w ustalonym miejscu, nie byłbym w stanie tego dokonać.”
To słowa jednego z naszych czytelników. Czy to dobre podejście? A może rację mają ci, którzy piszą, że osobiście źle by się czuli z myślą, iż znajomi muszą wydać pieniądze, które mieli przeznaczone na wydatki na miejscu (mieszkanie, samochód, inne wspólne koszty). I mimo, że strajki, mgły i inne przypadki nie są przez nich zawinione, chyba należy takie zdarzenia wkalkulować w ryzyko wyjazdu i pokryć swoją część kosztów?
Dzwonię do mojego znajomego, który wrócił niedawno z Kuby – pojechali w zestawie „dwie pary”, wszystkie koszty miały być sprawiedliwie dzielone. Pytam się, co zrobiłby, gdyby jego współtowarzysze (z którymi mieli się spotkać dopiero na miejscu) jednak nie dolecieli z powodu strajku kontrolerów ruchu lotniczego.
Odpowiedź jest błyskawiczna: „– To byłaby makabra. Wszystkie planowane wydatki mieliśmy z grubsza wyliczone, nie jechaliśmy tam z pełnym portfelem, ale z małym zapasem. W życiu byśmy nie dali radę udźwignąć finansowo sami tego wyjazdu. Chyba, żeby odkręcać wynajem samochodu na mniejszy, dogadać się z właścicielami miejsc noclegowych i tak dalej. Ale to, bracie, sytuacja bardzo podbramkowa”.
Jego partnerka nie przebiera w słowach: „Paweł, bylibyśmy w czarnej d***ie!”. Z kolei nasi forumowicze są podzieleni:
Awerik:
– Odpowiedź jest oczywista – jak ktoś ma jaja i choć odrobinę klasy to zapłaci!
Magaa:
– Majac odrobinę klasy (nawet bez jaj), w życiu nie oczekiwałabym od kogoś zapłaty, jeśli nie dotarłby na miejsce z przyczyn od niego niezależnych. Nie dość, że biedak zamiast pod palmą spędza swój urlop na lotnisku, to jeszcze ma płacić za pobyt?
Fot. Ranta images, shutterstock
Racjonalizacja?
Być może sposobem rozwiązania tego problemu byłoby chociaż częściowe podzielenie kosztów? Trzymając się przykładu AA i BB, który podała nasza forumowiczka Gixera, ustalić, że BB ponoszą koszty wyjazdu, ale nie 50 proc., tylko odpowiednio mniej: do wysokości, jaką AA mieli zaoszczędzić na wspólnym wyjeździe.
Padają konkretne wyliczenia:
– Przykładowo, jeżeli 4-osobowy apartament kosztował 70 EUR / noc, a 2-osobowy 50 EUR / noc – niech BB pokryją 20 EUR a nie 35 EUR / noc
Z drugiej strony, to kwestia podejścia. Umówmy się, nie można traktować wspólnego wyjazdu jako bezpłatnego ubezpieczenia na wypadek wszelkich niespodziewanych zdarzeń, w których ubezpieczającym jest towarzysz podróży – to już głos czytelnika Mikerus.
Ale może to po prostu kwestia wcześniejszych ustaleń?
– Jeżeli wcześniej umawialiście się na wyjazd i głównym punktem rozmów było to, że obniżacie sobie dzięki temu koszty, to wypada, aby para BB wyszła z inicjatywą i chociaż częściowo zrekompensowała koszty – mówi AlbertT
Ubezpieczenie
Czy od takich przypadków można się ubezpieczyć? W większości przypadków odpowiedź brzmi: tak. W branży działa mnóstwo firm, które posiadają w swojej ofercie różne typy ubezpieczeń, w tym pokrywające koszty odwołania lub opóźnienia lotu, niezależnie od przyczyny.
Czy warto zainwestować w taki produkt? To już kwestia do indywidualnego rozpatrzenia.
* * *
„Wiesz, pozmieniały mi się plany”
A co zrobić w przypadku, gdy nasi (niedoszli) współtowarzysze podróży uzasadniają rezygnację z wyjazdu innymi niż siła wyższa argumentami? Ktoś pokłócił się ze swoją partnerką i już nie chce jechać. Inna osoba z kolei dostała telefon z pracy, że jednak wskazane byłoby, aby zamiast na urlopie, posiedziała nad projektem. Jeszcze inni nagle się zorientowali, że nie wiedzą gdzie jest ich paszport i „wiesz, nie dam rady go znaleźć do wyjazdu”.
Tutaj opinie są już bardziej jednorodne. Sprawa jest prosta: zawaliłeś? Płacisz! I powód zmiany planów raczej nie jest istotny. Jeden z naszych moderatorów na forum Fly4free.pl przypomina sobie historię:
– Wyjazd samochodem do Hiszpanii, na miejscu wynajęty domek. Na kilka dni przed wyjazdem jeden z kolegów rezygnuje – z powodu własnej ignorancji, zawalonej sesji i egzaminu poprawkowego. Szacunkowy koszt paliwa i winiet to 2,5 tys. PLN. Czyli każdy z pozostałych trzech pasażerów musiałby dopłacić dwie stówki. Do tego koszt domku również do podziału. Na szczęście kolega znalazł zastępcę na swoje miejsce, ale był gotów pokryć koszty paliwa i wynajmu domku. I on i my traktowaliśmy to jako „oczywistą oczywistość” i nikomu do głowy by nie przyszło, że może być inaczej – pisze @krasnal
Czyny, nie słowa
Dr Szymon Czapliński, psycholog i psychoterapeuta biznesu, prowadzący szkolenia indywidualne dla managerów, patrzy na to z nieco innego punktu widzenia. Według niego decyzja o tym, czy rozliczać koszty wyjazdu, kiedy finalnie na niego nie pojechaliśmy i nie skorzystaliśmy z opłaconych wcześniej atrakcji, nie jest aż tak prosta i jednoznaczna. W rozmowie z Fly4free.pl stwierdza:
– Pamiętajmy o tym, że należy brać pod uwagę różne czynniki. Status materialny, wzajemne relacje między wszystkimi uczestnikami danego wyjazdu, a nawet środowisko, w którym się wychowaliśmy i w którym aktualnie przebywamy. Nieco inne podejście do takich spraw będą mieć obywatele Niemiec, krajów nordyckich i na przykład krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Dr Czapliński przestrzega przed jednoznacznym wydawaniem sądów i ewentualnych wyroków, dotyczących tego, jak należy postąpić.
– Wszystkie takie dywagacje i pójście za czynami, które byłyby akceptowane społecznie („oczywiście że rozliczę i oddam swoją część”) niekiedy wyglądają zupełnie inaczej, gdy musimy przejść do konkretnych działań, wyciągając swój portfel lub dokonując przelewu – zwraca uwagę dr Czapliński.
Fot. Szymon Czapliński / coachingpro.com.pl
A jakie jest wasze podejście? Oczekiwalibyście rozliczenia połowy kosztów wspólnego wyjazdu w przypadku, gdybyście potencjalnie zostali „na lodzie”, ponieważ wasi znajomi nie dojechali w umówione miejsce?
I – patrząc z drugiej strony – co zrobilibyście, gdybyście to wy byli owymi osobami, które „zawaliły” wspólne plany urlopowo-wyjazdowe?