Czy takie podróżowanie ma sens? Wyjazdy bez pieniędzy, czyli powrót żebro-turystów?
Na pozór informacja, jakich wiele. Para niemieckich podróżników, Anna Karg i Enoch Orious, jest w trakcie podróży po Nowej Zelandii. W planie mają kontynuować swoją wyprawę dookoła świata. Co w tym nietypowego? Cóż, założenia ich podróżowania nie uwzględniają jednego czynnika. Pieniędzy.
Bez kasy?
Zamiast wydawać pieniądze, chcą je po prostu wyeliminować z listy niezbędnych w ich wyprawie przedmiotów. Jak się żywią? Szukają jedzenia w okolicach śmietników, gdzie pracownicy sklepów wyrzucają towar, którego data przydatności do spożycia zbliża się ku końcowi.
Uczęszczają również do garkuchni – miejsc, w których rozdawane są posiłki (najczęściej zupa) dla ubogich i bezdomnych. Anna i Enoch odmawiają darowizn pieniężnych, ale akceptują niechcianą żywność.
– Po prostu nie chcemy już być częścią wyścigu szczurów. Wiemy, że możemy żyć bez pieniędzy. Teraz chcemy sprawdzić, czy możemy podróżować bez pieniędzy – mówi Anna.
Co z noclegami? Liczą na uprzejmość ludzi, których napotkają na swojej drodze. Zdarzyło im się spać na ulicy, spędzili również noc w kafejce internetowej. Jak sami mówią, chcą pokazać innym, ile jest miłości na świecie.

Fot. Facebook / A Karg, E Orious
Begpackers
Za każdym razem, gdy czytam tego typu informacje, przypominam sobie Holendrów, których napotkałem w Chinach. Moim zdaniem to kolejna mutacja beg-packersów, a nie backpackersów. Opisywałem ich na naszych łamach – wywiązała się wtedy bardzo mocna dyskusja, dotycząca etyki związanej z takim sposobem podróżowania.
W pamięć zapadły mi szczególnie dwa komentarze naszych czytelników. Pierwszy, autorstwa czytelnika o pseudonimie „Opinia”:
– Nie mam kasy, to nie podróżuję […]. Zbieram pieniądze i jadę jak mnie stać na ludzki wyjazd.
Autorem drugiego był czytelnik o pseudonimie „Pika”:
– Autor ma z tym duży problem widzę – z żebro turystami. Ja proponuję zostawić ludziom prawo do decydowania o sobie w ramach prawa.
I tutaj wracamy do sedna sprawy. Czy możemy oceniać to, jaki styl podróżowania mają inni ludzie? Teoretycznie – nie. Przecież każdy sam jest kowalem własnego losu, ma swój światopogląd, pomysł na swoje życie i na decydowanie o tym, co (i jak) będzie robić. Ktoś chce podróżować dookoła świata, nie wydając pieniędzy, zbierając niechciane jedzenie i licząc na dobre serce innych ludzi? Jego sprawa…
Ale gdy słyszę o tym, iż owa para podróżników korzysta z miejsc, w których rozdawane jest jedzenie dla ubogich i bezdomnych – nie mogę oprzeć się konkluzji, że (moim zdaniem) to jednak krok za daleko. Tego typu instytucje i miejsca są przeznaczone dla ludzi, którzy naprawdę potrzebują pomocy i jedzenia. Nie tylko w Nowej Zelandii, gdzie aktualnie przebywają Anna i Enoch. Ale w każdym zakątku świata.
Jest dla mnie czymś niesmacznym, że wśród takich osób pojawia się para turystów, ze swoimi plecakami, smartfonami (prowadzą konto na Instagramie, gdzie wrzucają zdjęcia ze swojej podróży), którzy z uśmiechem na twarzy spożywają bezpłatną zupę.

Fot. Facebook / A Karg, E Orious
Kwestia podejścia
Gdzie są granice taniego podróżowania? Powtórzę słowa sprzed kilku miesięcy: czy warto być określonym jako „beg-packers” lub swojsko, jako żebro-turysta? Ktoś powie: „OK, ale przecież oni nie żebrzą”. Nie siedzą na ulicy, mając przed sobą kartkę z prośbą o pieniądze na bilet, jedzenie, dalszą podróż. Szukają możliwości pracy w zamian za zakwaterowanie albo za transport łodzią z Nowej Zelandii do Australii.
I w tym zachowaniu nic mi nie zgrzyta. Ale skoro już ktoś chce być konsekwentny, to niech będzie konsekwentny do końca. Korzystanie z jadłodajni dla ubogich i bezdomnych nie wpisuje się w standard taniego podróżowania. Nie wpisuje się w jakikolwiek standard podróżowania.
Ale może się mylę? Jakie jest Wasze zdanie?





