Rajskie plaże będą luksusem dla nielicznych? Ograniczenia, opłaty i zakazy staną się standardem
Lazurowa woda, biały piasek, wyginające się palmy – obrazek, który jest chyba najbardziej pocztówkowym wyobrażeniem wakacji może wkrótce stać się ultraluksusowym towarem. I dostępnym jedynie dla tych, którzy za korzystanie z niego są gotowi słono zapłacić.
Kiedy wyobrażamy sobie taki spektakularny, rajski krajobraz zazwyczaj poza nami nie ma tam zbyt wielu osób. Niestety, jak to w życiu i podróżach czasem bywa oczekiwania znacznie odbiegają od rzeczywistości, a słynne plaże są dosłownie zadeptane przez tłumy turystów chętnych do odtworzenia zdjęć, które widzieli w katalogach, na widokówkach czy Instagramie.
Jednak wszystko wskazuje na to, że plaże – podobnie jak niektóre miasta czy atrakcje turystyczne – coraz częściej padają ofiarą swojej popularności. Nadmierna turystyka nie tylko je niszczy, ale czyni kompletnie nieatrakcyjnymi dla każdego, kto nie lubi przytulać się z obcymi ludźmi w upale.
Można to zignorować, co wciąż czynią niektóre kraje, a można podjąć jakieś kroki, które w skuteczny sposób ochronią plażę przed całkowitą degradacją. Pomysłów na to jest kilka, choć niestety nie wszystkie mogą wam się spodobać. Zwłaszcza, jeśli stawiacie na budżetową wersję podróżowania.

Zamykanie plaż nie ma sensu?
Temat, który powraca jak bumerang w ostatnich miesiącach. Popularne plaże są zamykane, żeby dać im czas i możliwość regeneracji. Tylko w Tajlandii szacuje się, że aż 80 proc. raf koralowych zostało zniszczonych przez turystów. Z tego samego powodu w 2004 roku zamknięto wszystkie hotele na malezyjskiej wyspie Sipadan. Eksperci apelują, że podobne akcje powinny zostać przeprowadzone na Bali i wielu innych miejscach, zwłaszcza w Azji.
Niestety drastyczne, ale krótkotrwałe odcięcie od napływu turystów nie rozwiązało problemu.
– Turyści nie zdają sobie sprawy z tego, jak mocno przyczyniają się do obumierania rafy koralowej. Smarują się obficie kremami przeciwsłonecznymi, po czym wchodzą do wody i nurkują. A krem ma destrukcyjny wpływ na rafę – mówił kilka miesięcy temu Jean-Luc Solandt, zajmujący się ochroną przyrody morskiej. – Nie wspominam tu o osobach, które dotykają korali lub nawet próbują je odrywać na pamiątkę – dodał specjalista.
Jedna z pierwszych, o której zrobiło się głośno to super popularna Maya Bay w Tajlandii. Widzieliście ją na filmach, jest na milionach pocztówek, a jeśli byliście w kraju tysiąca uśmiechów to prawdopodobnie też sami ją odwiedziliście.
W pierwszej połowie tego roku podjęto decyzję, że plaża nie może przyjmować tak dużej liczby turystów. Według szacunków w niektóre dni przypływało tu nawet 5 tys. osób dziennie. Pierwotnie zakładano, że zatoce wystarczą cztery miesiące bez wycieczek i tłumów, a ponowne otwarcie miało nastąpić w październiku.
Szybko okazało się, że jeśli Maya Bay ma cieszyć oko także w przyszłości, to nie ma mowy o jej ponownym otwarciu w takim tempie.
– Ekosystem i fizyczna struktura plaży jeszcze nie wróciły do odpowiedniego stanu – tłumaczy Thania Nethitkammakul, przedstawiciel rządu.– Potrzebujemy co najmniej roku, dwóch lat, a może nawet więcej, aby środowisko mogło się odbudowować – dodał.
Problem polega na tym, że gdy Maya Bay się regeneruje, agencje turystyczne nie mają ochoty rezygnować z zysków, jakie im przynosiła. Co więc robią? Zabierają turystów w inne, sąsiednie miejsca, które nie zostały objęte zakazem. Pieniądze się zgadzają, ale czy ekosystem faktycznie odpoczywa? Bo myślę, że w dużej mierze jest eksploatowany równie mocno albo nawet bardziej intensywnie. Tylko kilka kilometrów dalej.

To może ograniczenia?
Podobną decyzję podjęto w sprawie wyspy Boracay na Filipinach. Przepiękne miejsce zamknięto dla turystów w kwietniu, ale w przeciwieństwie do tajskiej Maya Bay – zgodnie z zapowiedzią, wróciła na turystyczną mapę świata po pół roku odpoczynku.
A ekosystem miał od czego brać oddech, bo tutejsze plaże niejednokrotnie zaliczane były do tych najpiękniejszych na świecie. Według nieoficjalnych szacunków przyjeżdżało tu 2 mln turystów rocznie. Hotele nielegalnie wypompowywały ścieki prosto do wody, a sama wyspa zaczynała przypominać wysypisko, a nie rajski zakątek. Mimo strat szacowanych na 250 mln USD, władze nie odpuściły.
– Tu nie chodzi o zysk, chodzi o wolę polityczną, by poradzić sobie z wieloletnim zaniedbaniem środowiska. Musimy działać szybko, aby uratować wyspę – tłumaczył na konferencji prasowej Frederick Alegre, podsekretarz ds. turystyki.
Po 6 miesiącach, czyli 26 października Boracay znów będzie otwarta, ale zasady jej użytkowania zmieniły się diametralnie. Planowana jest przebudowa istniejącej infrastruktury – powstanie tramwaj, zielone aleje, nowa sieć kanalizacji. Zamknięto i zburzono kilkadziesiąt hoteli, które nadmiernie obciążały środowisko, a te które zostały będą musiały dostosować się do nowych zasad.
Wprowadzono zakaz organizowania głośnych imprez na plażach, zakaz palenia i spożywania alkoholu poza wyznaczonymi strefami, a konieczność zdobycia licencji przez hotele ograniczy także liczbę miejsc noclegowych. Filipiński departament turystyki (DOT) zapowiedział też, że to nie koniec zmian i jeśli będzie trzeba, nikt nie zawaha się przed wprowadzeniem kolejnych ograniczeń.
Ograniczenia pojawiły się też na przepięknych, tajskich Similanach. Od 9 października tego roku, turyści nie mogą już nocować na wyspach. Wyjątkiem będą klienci licencjonowanych firm nurkowych, a ich liczba ma być kontrolowana i ograniczona.
Dodatkowo mocno obcięto liczbę turystów, którzy będą tu przypływać w ciągu dnia. Od przyszłego roku agencje turystyczne mogą przywieźć maksymalnie 3325 osób dziennie, czyli blisko 2 tysiące mniej niż dotychczas.
– Zamknięcie Boracay i Maya Beach może stać się idealnym testem, który będzie mocno obserwowany przez inne kraje regionu z popularnymi nadmorskimi kurortami – przekonuje Bejamin Cassim, wykładowca z Temasek Polytechnic School of Business w Singapurze.
Kolejnym ograniczeniem spotykanym na świecie jest zakaz używania niektórych kremów z filtrem.
W opublikowanym w 2015 roku dokumencie Archives of Environmental Contamination and Toxicology stwierdzono, że każdego roku na całym świecie 14000 ton kremu ochronnego działa na rafy koralowe. Jako pierwsze takie prawo wprowadziły Hawaje. W ślad za nimi mają pójść Meksyk, Belize i niektóre karaibskie kraje.

Albo luksus dla wybranych...
Najmniej sensownym, choć pewnie najbardziej dochodowym sposobem na pozbycie się tłumów jest sprzedawanie lub wydzierżawianie plaż. Zwłaszcza w rejonach, gdzie trudno o duże wpływy do publicznego budżetu, a wybrzeże jest sporych rozmiarów, władze chętnie oddają część plaż luksusowym hotelom.
Odgrodzone lub przynajmniej formalnie wytyczone granice mają strzec gości przed kontaktem z miejscowymi lub innymi turystami, którzy nie mieli budżetu albo ochoty, by gnieść się leżak w leżak z ludźmi, których widują także na hotelowych korytarzach i posiłkach.
Zdarza się też, że to nie hotel, a prywatna firma kupuje lub wynajmuje kawałek plaży dla siebie. Szybko pojawiają się tam leżaki i parasole, za które trzeba zapłacić, a każda próba skorzystania z odrobiny terenu z własnym ręcznikiem czy materacem kończy się karcącymi spojrzeniami, a coraz częściej także dosłownie… przegonieniem.
Pojawiają się plaże biletowane, a te które dają największą swobodę i wysokiej jakości obsługę potrafią kosztować nawet 30-40 EUR za dzień. I wcale nie trzeba szukać daleko. W najbardziej prestiżowej lokalizacji nad Bałtykiem, czyli pod Grand Hotelem w Sopocie, za leżak zapłacicie 150 PLN od osoby, a dwa razy tyle, jeśli chcielibyście wynająć zwiewny namiot gwarantujący cień.
Prywatne zakątki wyłącznie dla turystów mają się pojawić także w Egipcie. Kilka publicznych plaż w Aleksandrii ma być niedługo przekształconych w turystyczne enklawy.
– Plaże będą odpowiadać potrzebom obcokrajowców i gwarantować im prywatność – powiedział Ali al-Manesterly, przewodniczący Izby Biur Podróży Aleksandrii.
Oczywiście od razu pojawiły się pytania o to, jak definiować turystę? Czy chodzi wyłącznie o zagranicznych gości? Czy trzeba będzie to jakoś udowodnić? Eksperci zwrócili też uwagę, że już teraz plaż w Aleksandrii jest coraz mniej, a za wstęp na inne trzeba płacić. I to wystarczająco dużo, by przeciętny Egipcjanin nie mógł sobie na to pozwolić.
Widać więc wyraźnie, że plaże stają się powoli towarem luksusowym. Wydzielonym jedynie dla wybranych i majętnych. A im są piękniejsze, tym większych ograniczeń i niestety większych cen możemy się spodziewać.
Na szczęście póki co wciąż wiele plaż jest nieodkrytych przez masową turystykę. Nawet w obleganym Meksyku, w Tajlandii wypełnionej turystami po brzegi czy oblężonej przez gigantyczne hotele Kenii, można trafić na niezbyt eksploatowane plaże. I lepiej korzystajmy z nich póki czas. Czyli zanim nie zauważą ich właściciele wielkich hotelowych marek.