Weekend w Palestynie. Warto pozbyć się uprzedzeń? Turystyka z trudną historią i polityką w tle
To nie będzie kolejny folder reklamowy, zachęcający do odwiedzin Tel Awiwu. Nie opiszę Wam plaży rodem z Karaibów, nie zachłysnę się czarem starego miasta Jaffy, nie opowiem o życiu w 17 najdroższym mieście świata. Zamiast tego pokażę Wam coś nietypowego.
Znajomy z osiedla:
– Gdzie jedziesz? Do Palestyny?!
Kuzyn:
– Przecież tam wojna jest, ze 3 tygodnie temu Izraelczycy zastrzelili 15 Palestyńczyków w Gazie czy gdzieś tam, pogięło ciebie?
Kolega-Mocno-Zaangażowany:
– To ciemiężony lud! Żyją jak w więzieniu! Izraelczycy zapomnieli, jak sami byli traktowani kilkadziesiąt lat temu!
Babcia:
– Proszę, przywieź pamiątkę z miejsca narodzenia Chrystusa.
Oficjalny serwis polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, komunikat z 18 grudnia 2017:
– W związku z napiętą sytuacją polityczną, Ministerstwo Spraw Zagranicznych ostrzega przed podróżami do Jerozolimy i miast na Zachodnim Brzegu Jordanu. Obywatelom polskim przebywającym w Izraelu, Jerozolimie, Strefie Gazy lub na terytoriach podległych Palestyńskiej Władzy Narodowej zaleca się bezwzględne stosowanie się do poleceń sił porządkowych, unikanie zgromadzeń publicznych i śledzenie na bieżąco sytuacji.
…i komu wierzyć?
* * *
Ląduję w Izraelu w piątek, 13 kwietnia 2018 r. Śmieszna data, prawda? 13, w piątek. Jesteście przesądni? Ja niezbyt, a mimo to za każdym razem, gdy mam być w powietrzu przy takiej koincydencji dat, czuję się nieswojo. To nie jest moja pierwsza podróż w te okolice, w samym Izraelu byłem już kilka razy. W Palestynie również.
Ale tym razem cel jest prosty. Chcę sprawdzić, czy Palestyna w pigułce (precyzując: coś, co można zrobić szybko, niejako przy okazji, „wyrywając się” z Izraela na dosłownie kilkanaście godzin, no dobrze, dwa dni) – ma wiele do zaoferowania amatorom sztuki, miłośnikom jedzenia, fanatykom historii… i socjologom. Działam zatem.

Jak tam dojechać?
W teorii? Prościzna. Lądując na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie nie musimy nawet wychodzić z terenu portu lotniczego – wjeżdżamy schodami na poziom +2 i łapiemy autobus do Jerozolimy. Kursują często, kosztują 16 ILS (16 PLN) i w niecałą godzinkę jesteśmy w centrum Jerozolimy.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda podczas szabasu (w judaizmie ostatni dzień tygodnia, sobota). To dzień odpoczynku, trwający od piątkowego do sobotniego zachodu słońca. Przybywając do Izraela w sobotę, musimy liczyć się z tym, że już od piątkowych godzin popołudniowych wiele miejsc jest zamkniętych, nie kursuje komunikacja publiczna, generalnie jest sporo problemów z poruszaniem się.
Sytuację ratuje nieco „arabski biznes” – dla nich to taki sam czas, jak każdy inny, więc oferują transport (na przykład wieloosobową taksówką, szerutem), mają otwarte sklepy. Należy pamiętać też o tym, że w różnych częściach Izraela wygląda to nieco odmiennie. Jak to najkrócej ująć? Może pewnym powiedzeniem:
– Hajfa pracuje, Jerozolima modli się, a Tel Awiw imprezuje.
* * *
Słońce grzeje niemiłosiernie. Jestem na dworcu w Jerozolimie, szybkim spacerem przemierzam miasto, aby dostać się w pobliże Starego Miasta. Dokładniej, w okolice Bramy Damasceńskiej. To stamtąd można dostać się na teren Palestyny. Przepraszam: Autonomii Palestyńskiej.
Jeżeli ktoś nie lubi spacerów, może pokonać ów odcinek nowoczesnym, klimatyzowanym tramwajem. Pamiętając, że w środku nie można kupić biletów, a automaty na przystankach czasami niezbyt lubią polskie karty płatnicze. Ja wybieram spacer.
Arabskie autobusy stoją w rzędzie, czekając na chętnych. 21, 24, kilka innych – każdy napotkany człowiek pokieruje prawidłowo. Bez tekstów: „nie, nie jedź tam, jest niebezpiecznie”.
Wsiadam do autobusu. Przede mną podróż, trwająca niecałą godzinę i kosztująca kilka PLN. Do Betlejem, miasta magicznego. Ale jednocześnie jest to podróż w czasie. I pozwólcie, że chronologia w tym momencie nieco się zaburzy.

Biedronka
– Powiedz wszystkim Polakom, że są tutaj mile widziani. Polska! Palestyna! Bracia!
Roni Tabash wydziera się na całe gardło. Buzia mu się nie zamyka – jednocześnie rozmawia z pięcioma osobami, i (o dziwo!) nie traci wątku. Roni to człowiek-legenda. Prowadzi sklep z pamiątkami w Betlejem, który trudno przeoczyć…
…bo powiedz mi, Drogi Czytelniku, przeoczyłbyś charakterystyczne logo, napis: „U nas taniej niż w Biedronce”, ozdobiony polskimi barwami i wizerunkiem świętego Jana Pawła II (Rony czasami zmienia układ i zawartość)? A to wszystko w odległości 100 metrów od Bazyliki Narodzenia Pańskiego.
Roni doskonale zna język polski, chwali swoje pamiątki („najtaniej w Betlejem”), nie wdaje się w politykę („pieprzyć politykę, ja kocham wszystkich ludzi, i chcę aby wszyscy kochali mnie”), puszcza oko do kobiet, wypełnia swoją osobą i osobowością całe pomieszczenie.
– Tacy jesteśmy, serce na dłoni. Chcesz poznać szczerego człowieka? Porozmawiaj z Palestyńczykiem – uśmiecha się Roni.
Coś w tym jest. Każdy z napotkanych miejscowych uśmiecha się szeroko. Agresja? Zero. Bardziej ciekawość. I zaskakująca świadomość historyczna.
– Wy, Polacy, powinniście nas zrozumieć. Też swoje przeszliście za czasów komuny – opowiada Said, wciskając mi w rękę falafela w jednej z bocznych uliczek Betlejem.
Bezpieczeństwo
Nie czułem zagrożenia. Uprzedzając ewentualne pytania: poprzednim razem również jego nie czułem. Patrząc na to z punktu widzenia zwykłego turysty, robiłem to, co robię zazwyczaj: łaziłem po prostu wszędzie, wtykając swój nos i swój aparat gdzie się da.
Zbaczałem z utartych ścieżek w Betlejem, nie obawiając się, że za chwilę zostanę pobity, okradziony, zgwałcony. Nawet w miejscach, w których sterty śmieci przypominały najgorsze dzielnice włoskiego Neapolu.
Jasne, zapewne zupełnie inaczej to wygląda, gdy następuje wzmożenie patriotyczne (czytaj: znów jest napięcie między Izraelem a Autonomią Palestyńską). Ale tego akurat nie można przewidzieć.

Checkpointy
Chcesz poczuć atmosferę strachu, niepewności… ale i fascynujące uczucie dotykania historii? Wróć z Betlejem do Jerozolimy, przechodząc punkt kontrolny na piechotę oraz łapiąc autobus dopiero po izraelskiej stronie.
Kilometry siatki i betonu. Kołowrotki, które skrzypią, będąc niemym świadkiem tego, co tutaj się niekiedy dzieje. Bywa strasznie, bywa krwawo.
Przypominam sobie rozmowę z Maeshem, podczas mojej ostatniej wizyty w tym miejscu, kilka miesięcy temu.
– Pracuję dorywczo. To znaczy mam stałą pracę w Jerozolimie, ale pracodawca wie, że może się zdarzyć, że nie przyjadę do pracy.
– Dlaczego?
– Bo mnie nie przepuszczą.
– Bo…?
– Bo tak. Bo kaprys. Bo zamknięte przejście. Bo zamieszki. Bo się uśmiecham. Bo się nie uśmiecham.
Proces przejścia przez checkpoint jest szybki, ale może być upokarzający. Zwłaszcza dla Arabów – Europejczycy (i generalnie, turyści) mają luz: dwukrotne, bardzo pobieżne skanowanie bagażu, szybka wizyta przy okienku… i już welcome to Israel.
Arabowie? Cóż, to zupełnie inna historia. Żołnierze izraelscy bywają bardzo obcesowi. Niestety, daje się odczuć, że występują z pozycji siły. Ich zadaniem jest uniemożliwienie przedostania się na terytorium państwa żydowskiego ekstremistów i terrorystów.
– Moja ciotka zginęła w autobusie. Wyleciała w powietrze. A wiesz, dlaczego? Bo brodaty skur(&^@* wszedł do niego, krzyknął coś o swoim Bogu i wysadził się w powietrze. Bóg wybacza. Ja nie. – w głosie Eliego pobrzmiewają metaliczne tony.
– Eli, nie każdy Arab to terrorysta.
– Pewnie tak. Ale ja i tak mam oczy dookoła głowy, jak jestem na służbie.
– Nie przebaczysz?
– Nie. Albo oni, albo my. Nie ma innej drogi.
Eli służy w CaHal. To Siły Obronne Izraela. Poważna sprawa, zwłaszcza dla każdego młodego obywatela Izraela. Mężczyźni służą trzy lata, kobiety rok krócej. I (poza wyjątkami) nie ma możliwości się z niej wykpić.

Bazylika
Nieważne, jesteś wierzący, czy nie – w tym miejscu czujesz, że DZIAŁA SIĘ HISTORIA. Bazylika jest zbudowana nad miejscem, gdzie miał urodzić się Jezus Chrystus. Co ciekawe, całością zawiadują mnisi greccy i ormiańscy.
Stoisz w kolejce do groty, zamienionej w kaplicę, szykujesz się do zobaczenia Żłóbka, unosisz skarb nabożnych myśli (albo zastanawiasz się, na ile to miejsce ma umocowanie w potwierdzonych dokumentach i faktach historycznych). Nie będziesz sam, dookoła ciebie kłębić się będzie tłum pątników, turystów z całego świata. Słyszysz modlitwy, widzisz odremontowaną część Bazyliki, wchodzisz do środka Groty Narodzenia.
Widzisz łacińską srebrną gwiazdę, oświetloną światłem lamp. Wszyscy po kolei podchodzą, klęczą, robią zdjęcia. Atmosfera? Cóż, nie podejmuję się jej określić. Tutaj punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Inaczej do tego podejdzie osoba wierząca, inaczej ateista.
Obracając głowę w prawo, dojrzysz miejsce, w którym miał stać żłóbek. Wiele osób wyciąga chusteczki i wyciera nimi kraty. Chce wziąć ze sobą odrobinę tego miejsca.
Wychodzisz z ciasnego pomieszczenia, trafiasz na plac, rozgrzany popołudniowym słońcem. Sprzedawcy nawołują do zakupów. Najlepszy sok z granatów, mój przyjacielu! Tylko 7 szekli. Samochody jeżdżą, trąbią, toczy się normalne życie. A ty właśnie wyszedłeś z miejsca, którego nie zapomnisz.

Bałagan
Coś, co jest dla mnie po prostu niepojęte. Prosto z mostu: syf. Betlejem jest w palestyńskich rękach od 1995 roku. 23 lata. I przez 23 lata jego mieszkańcy nie nauczyli się, że śmieci powinny lądować w kontenerze, a nie na trawniku. Że gruz można posprzątać. Że przyjemniej się żyje, jak nie rozwalasz sobie nogi o wystający drut, który Twój sąsiad wyrzucił przez okno na dziurawy chodnik.
Dla estetów to może być szok poznawczy.

Jedzenie
Ach, ten akapit powinien pachnieć kolendrą! Powinno się go ugryźć, jak kawałek świeżego arabskiego chlebka. Popić gorącą herbatą miętową w małej szklance.
Krótko: niebo w gębie. Świeży falafel smakuje jak milion dolarów. Sok z wyciskanych owoców gasi pragnienie, a kosztuje 2-3 razy mniej niż kilkanaście kilometrów dalej, w Jerozolimie. Wszystko smaczne, świeże, parujące.
Więc zażeram się jak głupi, sos ścieka mi po brodzie, a ja oglądam w knajpie nieopodal arabskiego suku końcówkę meczu hiszpańskiej Primera Division (Barcaaaa!), podskakując co chwilę z krzesła, jak połowa sali. Piłka nożna to uniwersalny język. Piłka nożna nie zna polityki.
I wrócę tu kolejny raz. Na shawarmę, na słodkości, które rozpływają się w ustach. I na genialną kawę.

Sztuka
OK, nie będę udawać. Przyjechałem tu po to, aby obejrzeć na żywo nowe dzieło Banksy’ego. Słynny brytyjski artysta 4 miesiące temu pojawił się w Palestynie. Człowiek-duch (nikt nie wie, jak wygląda Banksy, media od lat próbują rozwikłać zagadkę tożsamości jednego z najbardziej znanych współczesnych artystów) namalował dwie prace – jedna z nich jest niesamowitej urody.
Zmierzam pod mur, oddzielający Autonomię Palestyńską od Izraela (jeszcze do niego wrócę). Między płytami betonowego muru, w jej górnej części pojawiły się… anioły. Ale nie są to zwykłe anioły.
Postacie próbują zaciekle sforsować przeszkodę, przedostać się na drugą stronę. Jeden jest w bandance, z łomem. Drugi aniołek „szarpie” za krawędź. Stoję i patrzę się na dzieło Banksy’ego jak urzeczony. Znam jego inne prace, charakterystyczny styl. Wierzę głęboko, że ta praca również wejdzie do kanonu jego dokonań.
Tak niewiele trzeba, aby próbować przekazać tak wiele.

Komercja
– Do hotelu Shepherd Plaza poproszę.
– Jasne, mój przyjacielu, już jedziemy. Zapraszam, uwielbiam turystów z Polski, kocham Polaków. 30 szekli.
– Ile? Ostatnio płaciłem za taką samą trasę 15 szekli.
– Noo, jak byłeś tutaj 5 lat temu, to może i tak.
– Nie, byłem kilka miesięcy temu.
– No tak, ale, no wiesz, przyjacielu, może jesteś zainteresowany wycieczką do Hebronu?
– Nie, zawieź mnie do hotelu.
– Tanio będzie, przyjadę pod hotel, 250 szekli (ok. 250 PLN – przyp.aut.) za 4 godziny. Objedziemy całe Betlejem, pokażę Ci takie miejsca, jakich nikt inny.
– Znam Betlejem, nie interesuje mnie wycieczka po okolicy, możesz mnie zabrać do hotelu?
– Ale naprawdę taniej nie będzie u nikogo. Niech stracę, 220 szekli. Jak za darmo.
– Słuchaj, albo jedziemy od razu do hotelu, albo wysiadam z Twojej taksówki.
Minutę później wysiadłem. Nie chciał mnie zawieźć do hotelu za 20 szekli. Wolał stracić pewny zarobek, czekając na inną osobę-turystę, która być może da się skusić na wycieczkę za 250 szekli. Wziąłem inną taksówkę. Za 15 szekli.
Witaj w kraju arabskim.
Chociaż moment, nie. Praca jako taksówkarz lub w „przewozie osób” to stan umysłu. Kraj nie gra roli.
Tajemnica
– Wiem, jak wygląda Banksy!
– Chyba sobie żartujesz?!
– Właśnie, że nie!
Dialog z właścicielem sklepu z pamiątkami, tuż obok słynnego Walled Off Hotel. Zaprowadził mnie tam jego syn, którego obcesowo zbyłem przy murze, jak podszedł coś się zapytać, a ja odruchowo powiedziałem: „Nie! Nie chcę taksówki!”.
Ale kilka minut później okazał się genialnym rozmówcą, zaprosił mnie na kawę do sklepu swojego ojca i generalnie był kopalnią informacji o okolicy.
Tajemnica Banksy’ego jest prosta: przyjechał tutaj ozdabiać nietypowy hotel, który firmuje swoim pseudonimem. Razem z nim przyleciało 7 innych Brytyjczyków. Wszyscy spędzili tam długie tygodnie. Ojciec mojego arabskiego, nowopoznanego przyjaciela, widywał ich codziennie.
– 8 osób. Jeden z nich to Banksy.
– Który?!
W myślach obliczam profity, jakie uzyskam, triumfalnie pisząc po powrocie: TO JEST BANKSY! Rozczarowanie: gość dysponuje zdjęciami całej ósemki… ale nie ma pojęcia, KTÓRY jest artystą. Chciałbym zrobić zdjęcie tym zdjęciom – nie ma szans.
I nici z bycia sławnym.

Wandal?
A może jednak ta sława przyjdzie sama? Właściciel sklepu wciska mi w rękę puszkę czerwonego sprayu.
– Idź, pomaluj sobie.
– Coo?
– No idź, namaluj na murze co chcesz.
– Żartujesz, prawda?
– Nie, skądże. Tutaj masz kawałek czystej ściany, to jest Twój czas!
Podchodzę do ściany ze sprayem w ręce. TEJ ŚCIANY, muru oddzielającego Arabów i Żydów. W głowie totalna pustka. Obok słynny napis: „Make hummus not war”. Co namalować? Co napisać? Widzę wizerunek aparatu fotograficznego z pacyfką, poniżej imię Ewela. Może gdzieś obok coś swojego zostawię?
Ej, moi drodzy, co zrobilibyście na moim miejscu?
…bo ja chyba nigdy nie czułem, że totalnie nie wiem, co mam zrobić. Odruchowo zacząłem pisać. I po chwili przestałem. Więc jak będziecie obok muru od strony Betlejem… i zobaczycie przy tym słynnym napisie o hummusie namalowane koślawo czerwonym sprayem imię -> Paweł <- to właśnie moja robota. Pomnik bezradności.

Właściciel sklepu zrobił mi zdjęcie. Aparatem w komórce o rozdzielczości 2 mpix.
Wysłał mi potem fragment fotki. Rozmazane strasznie.
* * *
Banksy ze mnie nie będzie. Głupio, no nie?

Kwestia podejścia
Obserwowanie zachowania Palestyńczyków i obywateli Izraela, to fascynujące zajęcie dla socjologa i każdej osoby, która zwraca uwagę na relacje międzyludzkie. Drogi czytelniku, chcesz na własne oczy przekonać się, jak koegzystują ze sobą ludzie, których historia skazała na życie po dwóch stronach barykady? Mieszanka szacunku i pogardy. Ciekawości i nienawiści.
Turysta w Betlejem ma łatwe życie. Wszystko jest „pod niego”. Sklepy, pamiątki, uśmiechy. Czy jest to sztuczne? Nie. Czy lekko siermiężne? Może trochę.
– Zayed, a gdybym tu spacerował z kimś z Izraela, też byś tak serdecznie ze mną rozmawiał?
– Oczywiście, mój przyjacielu!
Wypada mi wierzyć. Ale nie do końca. Bo jednego tylko tam nie uświadczysz. Obojętności. Bo nie można być obojętnym. Tutaj wszyscy starają się być czarni. Albo biali. Odcienie szarości nie występują. Lub są dość głęboko schowane.
Trudno czasami zrozumieć rację jednych i drugich, nie znając podłoża i kontekstu historycznego. Swoje robi też zniekształcony przekaz – przecież tu strzelają! Zabijają! Wysadzają się w powietrze!
– Spójrzcie na swoje miasta. Na Paryż. Na Londyn. Na Berlin. Gdzie jest bezpieczniej? U nas czy u Was?
To jeden z głosów z interetowych forów, gdzie Palestyńczycy starają się tłumaczyć, że nic nie jest proste i oczywiste. Argumenty mocne. Czy słuszne?

Bilet do Tel Awiwu (z Polski lata m.in. PLL LOT, Wizz Air, Ryanair) możesz upolować za kilkadziesiąt PLN. Kolejne 30 PLN – na autobus do Betlejem via Jerozolima – i jesteś w innym świecie. Miejscu, które wymyka się wszelkim klasyfikacjom.
Wrócę do początku. Nie jest istotne, czy jesteś miłośnikiem sztuki, jedzenia, historii. W Betlejem znajdziesz to, czego szukasz. I albo zakochasz się w tym miejscu, albo będziesz chciał stamtąd szybko uciekać.
Przekonaj się sam.