“Za przelot niemowlaka zapłaciłem tyle, co za 3 bilety normalne dla dorosłych”. Jak przypomniałem sobie o najbardziej absurdalnej opłacie w liniach lotniczych
Cenniki linii lotniczych są pełne mniej lub bardziej absurdalnych opłat dodatkowych. Czasem ich efektem są sytuacje rodem z komedii Barei. Tak jak w przypadku opłaty za niemowlaka u Ryanaira.
Opłata za niemowlaka to jedna z rzeczy, które odróżniają przewoźnika tradycyjnego od niskokosztowego – w tym drugim za małe dziecko trzeba płacić praktycznie zawsze. I nie mam zamiaru kruszyć o to kopii – w końcu w świecie tanich linii lotniczych jest wystarczająco dużo dodatkowych opłat, które budzą moją irytację.
Zaczynając od brzydkiego algorytmu linii lotniczych, które specjalnie rozsadzają znajomych i rodziny po całym samolocie tak, abyście musieli godzić się na płatny wybór miejsca w samolocie, poprzez stałe skracanie czasu na bezpłatną odprawę przed lotem. Nie zapominając oczywiście o ostatnich hitach sezonu, czyli kolejnych zmianach w polityce bagażowej. Przewoźnicy oczywiście opakowują je w absurdalne tłumaczenia. Weźmy Ryanaira, który mówi o zlikwidowaniu darmowego dużego bagażu podręcznego jako o przysłudze dla milionów pasażerów. Dlaczego? Bo z całą pewnością wielu ludzi, którzy do tej pory kupowali duży bagaż nadawany, teraz będą nadawać małą, 10-kilogramową walizkę, a dla przewoźnika oznacza to straty! Widzisz więc, drogi czytelniku, jak mocno poświęca się dla Ciebie Twój ulubiony niskokosztowy przewoźnik.

Ale pośród wszystkich opłat najbardziej rozczulającą (i absurdalną) jest opłata w linii Ryanair za niemowlę, czyli pasażera poniżej drugiego roku życia. Opłata jest stała – wynosi 120 PLN za każdy odcinek lotu. Oczywiście, Ryanair nie jest jedyną linią lotniczą, która tak robi – za przewóz niemowlaka easyJet pobiera 110 PLN za każdy odcinek.
Dużo to czy mało? Sprawa jest oczywiście względna, bo inaczej będziemy patrzeć na tę opłatę kupując bilety na Kanary za 300 PLN od osoby, a inaczej przy lotach krajowych za 19 PLN. Z drugiej strony – pamiętajmy, że niemowlak nie potrzebuje swojego miejsca, a przez cały lot musi być przypasany do jednego z rodziców. W tej sytuacji trudno jest usprawiedliwić tak duże stawki. No, chyba że linie lotnicze próbują zniechęcić rodziców do podróży z maluchami, ku radości części bezdzietnych pasażerów.
Tanie linie oczywiście próbują się tłumaczyć. easyJet wyjaśnia tak wysokie opłaty dość pokrętnie na swojej stronie internetowej. Czytamy tam, że “lotniska pobierają opłaty za podróż niemowląt (< 2lat). Ta opłata pokrywa ten koszt (…)”. Przewoźnik milczy jednak na temat czy opłata za niemowlaka jest wyższa niż za przeciętnego pasażera.
Zmierzam do tego, że często taka zryczałtowana opłata prowadzi do absurdalnych sytuacji. Jedną z nich przeżyłem kilka dni temu, gdy kupowałem bilety na weekendowy wypad Ryanairem do Lwowa w listopadzie z rodziną. Tanie bilety (39 PLN w jedną stronę) udało się zarezerwować, przedrzeć się przez gąszcz wyskakujących okienek atakujących pytaniami jak Hubert Urbański w “Milionerach” (Mariuszu, czy jesteś pewien, że nie chcesz siedzieć razem z żoną? Ale jak to tak?) i przychodzi do płacenia. A tam… niespodzianka – okazuje się, że za równowartość opłaty za naszą półroczną córkę w podróż polecą 3 dorosłe osoby. I jeszcze zostanie na batonika, bo 3 razy 39 PLN to 117 PLN, a przelot najmłodszej pociechy to 120 PLN.
I znów – nie chcę tu specjalnie narzekać, po prostu jest to dość zabawne.
Czy można to zrobić lepiej?
A owszem – wystarczy spojrzeć na przykład Wizz Aira, który dla niemowlaków podróżujących na kolanach osoby towarzyszącej wprowadził stawkę w wysokości 36-120 PLN.
Ostatecznie taryfa jest skonstruowana tak, że nigdy za malucha nie zapłacimy więcej niż pasażer kupujący normalny bilet. Jeśli więc cena za przelot wynosi poniżej 120 PLN w jedną osobę, to za dziecko zapłacimy tyle samo. Jeśli więcej – za berbecia wciąż zapłacimy 120 PLN. Mała różnica, ale przynajmniej pod kątem wizerunkowym stężenie absurdu jest znacznie niższe.
Ta opłata w Ryanairze należy do najbardziej absurdalnych w branży, choć z pewnością można znaleźć równie dziwaczne przykłady. Niektóre z nich znajdziecie w naszym tekście.
Jednym z kandydatów do tytułu króla dziwacznych opłat jest linia Thai Airways, która kazała dopłacić jednemu z pasażerów ponad 330 PLN do biletu. Była to opłata za zmianę nazwiska, a powód tej sytuacji był dość kuriozalny – nazwisko pasażera było za długie.
Jak to możliwe? System rezerwacyjny tajskiej linii pozwala użyć w rubryce na nazwisko maksymalnie 25 znaków. Gdy więc okazało się, że pasażer ze zbyt długim nazwiskiem, stanął przed taką sytuacją, postanowił skrócić nazwiska. Niestety, zauważyła to obsługa lotu i nakazała pasażerowi uiszczenia dodatkowej opłaty. Na szczęście po medialnej burzy przedstawiciele Thai Airways zdecydowali, że linia zwróci rodzinie pieniądze.