Niemcy to mają pecha. Nowa trasa, supernowoczesne pociągi i… wielki falstart
Ten projekt był wyczekiwany od dawna – nowa linia kolejowa Intercity-Express, którą otwarto dla pasażerów 9 grudnia, drastycznie skraca czas podróży z Berlina do Monachium. Na świeżo otwartej trasie podróż między dwoma miastami (które dzieli 600 km) zajmuje niecałe 4 godziny. To o 2 godziny krócej niż do tej pory. Nowoczesne pociągi rozwijają na niej maksymalną prędkość do 300 km/h.
Inwestycja była swego czasu mocno krytykowana w Niemczech, głównie z powodu gigantycznych kosztów, wynoszących ponad 10 mld EUR. Budowa zresztą bardzo się ślimaczyła, trwała z przerwami prawie 25 lat. Ale trudno się dziwić – w ramach tej inwestycji zbudowano ponad 300 wiaduktów kolejowych i kolejne 170 drogowych, spora część trasy przebiega też pod ziemią. Jednak niemiecki Deutsche Bahn od początku mocno dążył do realizacji tej inwestycji, bo coraz mocniej traci rynek przewozów na rzecz samolotów. Na trasie z Berlina do Monachium tylko 20 procent pasażerów korzysta obecnie z pociągów, a niemiecki odpowiednik PKP chciałby zwiększyć swoje udziały w rynku do 50 procent.
Czy mu się uda? Może być ciężko, bo już same ceny biletów nieco odstraszają – normalny bilet na tej trasie kosztuje 132 EUR.
Największym problemem Deutsche Bahn jest jednak… falstart nowej trasy, bo od samego początku pociągi ulegają na niej licznym awariom.
Już w piątek, podczas jednego z inauguracyjnych rejsów, pociąg ICE z Berlina miał problemy z systemem kontroli i z tego powodu doszło do kilku nieplanowanych postojów. W efekcie zamiast o godz. 23.15, przyjechał do Monachium o 1.25 w nocy. Jakby tego było mało, na pokładzie specjalnego pociągu przebywali zaproszeni oficjele, dziennikarze i blogerzy, którzy odpowiednio złośliwie skomentowali wpadkę przewoźnika w mediach.
Ale podczas pierwszych dni awarii było znacznie więcej. Jak donosi „Spiegel”, w niedzielę jeden ze Sprinterów miał nieplanowany, 20-minutowy postój techniczny w Norymberdze z powodu kolejnej usterki. Gdy już się z nią uporano, pociąg został puszczony… starą trasą. I w efekcie przyjechał do Berlina z dwugodzinnym opóźnieniem. Z kolei w poniedziałek rano jeden z superszybkich pociągów z Berlina… w ogóle nie wyjechał na tory i został odwołany.
Problemy z lotniskiem
Niemcy nie mają ostatnio dobrej passy z inwestycjami w infrastrukturę, a największym symbolem tych problemów jest lotnisko Berlin Brandenburg. Nowoczesny port lotniczy miał być pierwotnie otwarty już w 2011 roku. Od tego czasu data otwarcia była już wielokrotnie przekładana, a dokładnych przyczyn opóźnienia (cały czas mówi się o kłopotach z systemem przeciwpożarowym) nie znają chyba nawet sami wykonawcy. Całkiem niedawno w mediach pojawiły się informacje o kolejnym opóźnieniu – obecnie termin otwarcia lotniska w Berlinie to 2021 rok. I już teraz wiemy, że nawet, gdy uda się je otworzyć, to będzie zdecydowanie za małe, bo liczba pasażerów odlatujących z dwóch berlińskich portów (Tegel i Schonefeld) już dawno przekroczyła planowaną przepustowość nowego portu.
Z tego powodu Niemcy coraz głośniej mówią o tym, by… wyburzyć lotnisko i zbudować je od nowa.