więcej okazji z Fly4free.pl

Namiot w bagażu podręcznym (W PODRÓŻY DO ALICANTE)

Kilka razy spotkałam na forach dyskusje o tym czy możliwe jest podróżowanie samolotem z namiotem w bagażu podręcznym. Postanowiliśmy razem z mężem sprawdzić to na własnej skórze. Kupiliśmy bilety do Alicante, wyszukane przez Azuon, z przesiadkami w obie strony w Bolonii. Lotnisko w Bolonii zamykane jest na noc (nie jest - przyp. red.), jasne więc było, że namiot przyda się już po drodze. Nie zarezerwowaliśmy noclegów, nie szukaliśmy campingów. Miał być to wyjazd po przygodę, spanie na plaży, podróż z plecakiem, wszystko na żywioł, bez planów, za to z uśmiechem. I tak było!

Po przeczytaniu kilku wątków na forach, stwierdziliśmy, że nasz cudowny namiot typu iglo, mimo swojej niskiej wagi i niewielkich rozmiarów, raczej nie nadaje się do przewożenia w bagażu podręcznym. Skąd wziąć namiot, w którym da się przenocować, nawet wtedy, gdy jakiś nadgorliwiec zabierze nam na odprawie rurki?

Przypomnieliśmy sobie nasz pierwszy namiocik, śmieszną „chinkę” sprzed dwudziestu lat. Przeszukanie piwnicy zaowocowało sukcesem. Chinka została uprana, rurki z włókna węglowego dorobione z jakiegoś innego starego namiotu, śledzie zastąpione pałeczkami do ryżu – kupionymi w Kauflandzie i zaostrzonymi temperówką młodszego syna.

Na odprawie w Katowicach okazało się, że rurki wepchnięte w miejsce po stelażu plecaka zostały zauważone, przekonaliśmy jednak pana, że nie są niebezpieczne, namiot owszem mamy ale bez rurek, a stelaż jak stelaż :). Najkrótsza rurka, z wepchniętym do środka wkrętem mającym pełnić w miejscu docelowym rolę korkociągu, jechała w pederastce na pasku.

– Co to jest? – spytał zaintrygowany pan.
– Rurka do namiotu – powiedziałam z przekonującym uśmiechem.

Piotr spojrzał panu głęboko w oczy:

– To jest coś co jest mi bardzo potrzebne – powiedział.

Myślę, że pan bał się wariatów i postanowił nie wdawać się z nami w dalsze dyskusje. Bagaż został przepuszczony bez dalszych oględzin. Przed samym odlotem ważenie plecaków; 9,85kg i 9,98kg wywołało uśmiech obsługi i zasiedliśmy w fotelach samolotu linii Ryanair.

Lot przebiegł bez zakłóceń, wylądowaliśmy w Bolonii o czasie. Nadszedł czas pierwszej próby. Dziarskim krokiem opuściliśmy lotnisko i udaliśmy się na poszukiwania miejsca na nocleg, bo lot do Alicante przewidziany był na rano.

W wakacyjnym nastroju, pod wpływem emocji z tej przygody, gotowa byłam rozbić namiot na parkingu przy lotnisku, ale Piotr życzył sobie bardziej ustronnego miejsca. Przeszliśmy jakieś 600 metrów i tuż obok dużego ronda, znaleźliśmy skarpę, a pod nią małą polankę z kilkoma drzewami. Idealne miejsce na nocleg. Pozwalam sobie wkleić fotki naszego apartamentu.

Przed zaśnięciem posłuchaliśmy charkotu helikoptera patrolującego lotnisko, pooddychaliśmy zapachem traw i pomyśleliśmy co przyniesie jutro.

Noc minęła szybko, poranna toaleta przy pomocy mokrych chusteczek i resztek wody mineralnej okazała się całkiem wystarczająca, żeby można było zacząć nowy dzień. W Bolonii nasze rurki nikogo nie zainteresowały. Sporo przed czasem przeszliśmy na halę odlotów, kupiliśmy włoską kawę i zasiedliśmy w fotelach.

A przed nami rozgrywało się przedstawienie. Obok naszej bramki, kłębił się tłumek pasażerów na jakiś wcześniejszy lot Ryainaira. Dwie panienki w mundurkach biegały z pudełkami i stelażem do mierzenia wielkości bagażu. Panowie upychali walizki między rurkami, panie przepakowywały swoje torebki.

Wreszcie przyleciał nasz samolot. Nie kazano nam mierzyć walizek, nie było też wagi, wszyscy sprawnie wsiedli i polecieliśmy. Lecieliśmy sobie spokojnie, jak zwykle zabawiani po drodze propozycjami zakupów; jedzenia, picia, losów na loterię, perfum, papierosów i innych niezwykle niepotrzebnych nam rzeczy.

Pogodna nad lotniskiem w Alicante nie bardzo nam się spodobała. Burza i potworna ulewa szalały sobie w najlepsze. Przez okienka nie było widać prawie nic, widok na skrzydło kończył się dużo przed wygięciem z napisem Ryainair.

Jakieś trzydzieści metrów nad płytą pilot doszedł najwyraźniej do wniosku, że nie musi udowadniać nikomu jakim jest „debeściakiem” i poderwał samolot z powrotem nad pułap chmur. Polataliśmy sobie jeszcze jakieś pół godzinki, burza poszła sobie gdzie indziej i w końcu wylądowaliśmy w tumanach kropli wody podrywanych przez pęd z pasa startowego.

Westchnienie ulgi było słyszalne mimo oklasków :). I tak znaleźliśmy się w Hiszpanii, z plecakami i namiotem wielkości średniej budy dla psa, bez planów, bez mapy, za to z uśmiechami i wiarą, że czeka na nas wyjątkowy tydzień. No i z kartą kredytową, którą przyrzekliśmy sobie traktować jako ostateczną ostateczność.

Przystanków autobusowych na lotnisku jest kilka, poszliśmy więc za innymi i już po piętnastu minutach kupowaliśmy bilety u kierowcy; 2,60 euro jeden. Przez pół godziny jechaliśmy sobie, wyglądając przez okna i zastanawiając się gdzie właściwie powinniśmy wysiąść. Tak dojechaliśmy do końca trasy. Skoro wysiedli wszyscy, wysiedliśmy i my.

Po burzy zostało już ledwie wspomnienie, słońce przypomniało nam, że jesteśmy na południu i wypadałoby zrzucić z siebie kilka ciuchów. Przepakowaliśmy plecaki i znaleźliśmy sklep. Na ławce, przy głównym deptaku napiliśmy się hiszpańskiego wina, po czym, w doskonałych nastrojach ruszyliśmy na poszukiwanie dzikiej plaży, na której da się zamieszkać.

Szliśmy tak sobie wzdłuż wybrzeża przez jakieś trzy godziny, zachwycając się po drodze widokami, czystością wody w morzu, pogodą, klimatem i …nieznanym. W końcu dotarliśmy do zatoczki, w której obok zwyczajnych plażowiczów dostrzegliśmy kilku naturystów. Od razu poczuliśmy, że właśnie tu jest to miejsce, którego szukamy.

Fotka przedstawia ten zakątek tak jak go zobaczyliśmy, stojąc na skarpie. Niemal zbiegliśmy po skalnej dróżce, z ulgą zrzuciliśmy plecaki, ciuchy i w pełni szczęścia położyliśmy się na piasku.

Wieczorem, gdy plaża opustoszała, rozstawiliśmy nasz domek, wykąpaliśmy się w morzu, zachłysnęliśmy się widokiem wliczonym w cenę apartamentu (foto) i zasnęliśmy bez zamykania drzwi.

Namiot zwijaliśmy na dzień, bo plaża była nieduża i nie wypadało zajmować połowy swoimi rzeczami. Opowieści o wszechobecnych w Alicante rozbójnikach, przestępcach czyhających na turystów, imigrantach – złodziejach i innych niebezpieczeństwach okazały się, naszym zdaniem, mocno przesadzone.

Nikt się nami nie interesował, oprócz wędkarzy spoglądających życzliwie w naszą stronę i pana, który rankiem sprzątał plażę i witał nas wesołym; „Hola!”. Po trzech dniach słodkiego lenistwa, okazało się, że ciepła, bieżąca woda jest mi niezbędnie potrzebna do życia, muszę umyć włosy, chcę mieć łóżko, potrzebuję odrobiny cywilizacji, kawy, czegoś ciepłego do jedzenia, chcę założyć na nogi szpilki…

Średnio zadowolony z moich roszczeń Piotr, najwyraźniej stworzony do życia kloszarda, niechętnie zgodził się wyruszyć na poszukiwania jakiegoś mniej dzikiego zakątka. Jeszcze jedna noc na plaży, bardziej zagospodarowanej, takiej z kranem ze słodką wodą. Zwijaliśmy się stamtąd w pośpiechu około drugiej w nocy, bo przyjechał traktor, i grabił sobie w najlepsze.

Rano, zachmurzone niebo stało się moim sprzymierzeńcem, Piotr skapitulował i pojechaliśmy autobusem (1,30 euro – za bilet) do centrum w poszukiwaniu najtańszego hostelu. Hoteli, hotelików, hosteli w Alicante jest zatrzęsienie. Z premedytacją szukaliśmy tylko wśród tych najtańszych, bo przecież miały to być wakacje niskobudżetowe.

Już przy drugim podejściu znaleźliśmy pokój w hostelu tuż przy Ratuszu. Zapłaciliśmy za dwie noce (60 euro). Nędzny pokoik z małą łazienką wydawał się niemal szczytem luksusu po czterech dniach życia z dala od cywilizacji.

I tak przez dwa dni wdychaliśmy sobie klimat Alicante, snując się przepięknymi alejkami, zwiedzając zamek, na który wjechaliśmy windą zbudowaną w środku skały, robiąc zakupy w centrum handlowym, jedząc świetne tureckie kebaby, pijąc poranną kawę w przeuroczych kafejkach, opalając się na długiej i szerokiej plaży, robiąc zdjęcia i gromadząc wspomnienia. Zakochaliśmy się w tym kraju, w tym mieście, w uśmiechniętych ludziach i śpiewnej hiszpańskiej mowie.

Nadszedł dzień powrotu. Na lotnisku, chcąc zatrzymać jeszcze na chwilę kończące się wakacje, rozłożyliśmy na trawniku przy parkingu prześcieradło plażowe i popijając drinki czekaliśmy na samolot. Nikt nas nie wyganiał, przechodząca obsługa lotniska uśmiechała się do nas przyjaźnie, ale po tygodniu spędzonym wśród Hiszpanów wiedzieliśmy już, że tak właśnie będzie.

Odprawa przebiegłaby pewnie zwyczajnie, gdyby nie mały nożyk, którego zapomnieliśmy wyjąć z pudełka z jedzeniem. Kupiony w hiszpańskim sklepiku, niezwykle ostry i śliczny. Pani, która odkryła go na wyświetlaczu kręciła głową z niedowierzaniem, a jakiś nawiedzony Anglik bardzo tłumaczył nam, że nie wolno przewozić takich niebezpiecznych przedmiotów. Nożyk trafił do kosza, nic poza nim w naszym bagażu nie przypominało widocznie wyposażenia terrorysty i poszliśmy do hali odlotów.

Samolot spóźnił się o trzy godziny. Nie martwiliśmy się specjalnie, bo lot do Katowic miał się odbyć dopiero o 15-ej następnego dnia. Siedzieliśmy sobie popijając Martini, zakupione w sklepie bezcłowym i oglądając zdjęcia czekaliśmy.

Co nas podkusiło, żeby po wylądowaniu w Bolonii nie skorzystać z miejsca, które tak przyjaźnie gościło nas tydzień temu, nie mam pojęcia. Głodni byliśmy – fakt, ale trzeba było zjeść herbatniki z plecaka i spokojnie się wyspać, a rankiem ruszyć na podbój Bolonii zamiast głupio wsiadać do ostatniego autobusu jadącego do centrum.

Była już prawie 23., wysiedliśmy przy dworcu i z plecakami na plecach poszliśmy szukać włoskiej pizzy. Dość szybko okazało się, że o ile z pizzą problemów nie będzie, o tyle o miejscu na namiot możemy zapomnieć. Każdy kawałeczek zieleni w bolońskim centrum jest ogrodzony i oświetlony, kloszardzi poniewierają się wszędzie a wszechobecny beton nie zachęca nawet do siedzenia.

Zdesperowani obejrzeliśmy dworzec kolejowy, ale krzyczące co chwilę głośniki rozwiały nadzieje o zmrużeniu oka w tym miejscu. Dworzec autobusowy zastaliśmy zamknięty na głucho. Po trzech godzinach poszukiwań zwyczajnie usiadłam na murku przy fontannie i odmówiłam kontynuowania marszu. I tak spędziliśmy tę ostatnią noc naszych wakacji, opatuleni w śpiwory, na karimatach rozłożonych na kamiennej ławce, przy temperaturze 14 stopni C., budząc się co kilka chwil i sprawdzając czy nie skrada się jakiś złoczyńca.

Lekcja dość przykra, ale do końca życia zapamiętam sobie; Jeśli masz sprawdzoną miejscówkę, a jest już późno – idź spać! O szóstej zaczęły się otwierać kawiarenki. Bolońskie cappuccino działało jak balsam. Pyszne, piękne, doskonałe! Nie było jednak eliksirem życia. Trudy nocy dawały się nam mocno we znaki.

Poszliśmy na dworzec poszukać przechowalni bagażu. Owszem jest – koszt 4 euro. Toalety płatne. Prysznice drogie. Oj, nie polubimy tych Włoch. Połaziliśmy sobie jeszcze po centrum, ale zmęczenie podpowiadało, żeby jechać na lotnisko i znaleźć sobie jakiś kącik, w którym da się odpocząć.

Autobus prywatny – koszt 5 euro za bilet. Jeżdżą dwa miejskie, tańsze (numer 81 i 91) ale z mapy wynika, że nie jadą do samego lotniska i trzeba od nich dojść z kilometr. Trudno, poświęcamy 10 euro i jedziemy. Nie podoba nam się to miasto. Niegościnne było dla nas. Postanawiamy, że więcej nie będziemy kupować biletów z przesiadką w Bolonii. W końcu jest tyle innych, sympatyczniejszych lotnisk.

Na miejscu, na szczęście znaleźliśmy trawniczek nad parkingiem lotniskowym, trawka z rolki przyjemnie ułożyła się pod prześcieradłem. Słoneczko świeciło, ptaszki ćwierkały, zrobiło się miło. Wsiadając do samolotu, starałam się wepchnąć słońce do plecaka, bo w końcu był już 23 września więc w Polsce na upały raczej nie ma co liczyć.

Udało się, przez cały weekend po powrocie świeciło nam jakby było lato. Kończąc moją opowieść przyznam się, że bywaliśmy już na różnych wakacjach, w luksusowych hotelach, w apartamentach, na campingach, takich z biur podróży i takich na własna rękę. Ale nasze wakacje w Alicante umieściliśmy w pierwszej trójce najbardziej udanych urlopów. Smak przygody i powiew wolności tego wyjazdu czujemy do dziś. Polecam każdemu choć raz spróbować tych smaków!

Jest tylko jedno niebezpieczeństwo. Można się uzależnić. Wyszukiwarka tanich biletów lotniczych pracuje u nas codziennie. Następny lot, do Faro, już na nas czeka. Tyle że tym razem zabieramy ze sobą czwórkę przyjaciół. Jak będzie? Inaczej, to pewne. A czy Faro można pokochać opowiem po powrocie.

P.S.
Gdyby ktoś miał pytania jaki namiot wziąć do bagażu podręcznego, jak zrobić rurki, które przejdą przez bramkę kontroli, jak poradzić sobie z szukaniem miejsca na nocleg w obcym kraju, bądź jakiekolwiek dotyczące tego tematu, zapraszam na maila;
niespodzi-anka@wp.pl

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Hej - super artykuł. Ja osobiście polecam do bagażu podręcznego namiot typu "tesco" - małe iglo, lekkie, nie potrzeba nawet śledzi i na długość rurki spokojnie się mieszczą w wymiarach bagażu podręcznego. Koszt takiego namiotu ok 40zł.
Sebastian, 10 października 2010, 18:19 | odpowiedz
Z powyższego tekstu, upchaliście w bagażu podręcznym: namiot śpiwór karimatę + własne drobiazgi Chciałbym zobaczyć ten bagaż, bo nie dowierzam.
Maroko, 10 października 2010, 18:21 | odpowiedz
Aż wspomniały mi się moje autostopowe podróże... bardzo fajny artykuł.
Baltazar, 10 października 2010, 18:31 | odpowiedz
Jaki kilometr? Jechałem miesiac temu linia 91A (ta sama trasa co 91 czy 81) i blisko bylo:) kilka minut z bagazem podrecznym i do nadania bezproblemową, mimo iż na same lotnisko to już drogą :)
Łukasz, 10 października 2010, 18:37 | odpowiedz
"stwierdziliśmy, że nasz cudowny namiot typu iglo, mimo swojej niskiej wagi i niewielkich rozmiarów, raczej nie nadaje się do przewożenia w bagażu podręcznym." Dlaczego iglo się nie nadaje, a chinka tak?
czytelnik, 10 października 2010, 18:54 | odpowiedz
bardzo fajna relacja. dzięki wielkie.
one, 10 października 2010, 19:09 | odpowiedz
spałem w tym samym miejscu podczas przesiadki w BLQ :) tyle, że byliśmy bez namiotu i o 2h obudziliśmy się mokrzy od rosy. z autobusów 81, 91 warto korzystać - przystanek jest łatwo znaleźć - wystarczy wyjść z lotniska i przejść pod wiaduktem. z tego co pewien sympatyczny Włoch nam powiedział to "tickets are not important in Italy" :D a co do zamykania lotniska, to chyba nie masz racji - spaliśmy tam w drodze powrotnej i nie było zamykane na noc. A w pierwszą noc przyszliśmy tam po 2h w nocy. i swoją drogą, gdybyście spali w drodze powrotnej na tej samej miejscówce to byśmy się spotkali tam :)
tweek, 10 października 2010, 19:14 | odpowiedz
Fajna relacja :) Gratuluje odwagi, moze niedlugo dojrzeje do takiej formy ;)
gixera, 10 października 2010, 19:15 | odpowiedz
Baaardzo fajny artykuł ;) tym bardziej że w piątek tam lecę na 4 dni z Poznania ;)
Siara, 10 października 2010, 20:32 | odpowiedz
Pełen podziw dla takich ludzi.. gratuluje podróży
m4g1k, 10 października 2010, 21:46 | odpowiedz
Agnieszka nie wiem czy dobrze rozumiem - tylko byli stypendysci to ludzie reszta to holota, right? a artykul swoja droga przesadzony, po 3h wedrowki wzdluz plazy, z bagazami, w penie wysokiej temperaturze, trudno "rozkoszowac sie widokami", no chyba ze jest sie pomylencem.
Michal M, 10 października 2010, 21:52 | odpowiedz
Skasowałem 4 wpisy wyprodukowane przez osobę o pseudonimie/imieniu Agnieszka. Każdy ma prawo do własnego zdania, ale nie będę tolerował na łamach tego serwisu obrażania przez internautów innych osób, w tym autorki tekstu.
Kamil Lodziński, 10 października 2010, 21:54 | odpowiedz
Agnieszko! Twój komentarz przeczytałem jednym tchem (pewnie dlatego że był tak prostacki że aż uwierzyć nie mogłem że są jeszcze tacy porypani ludzie :) Skąd w Tobie tyle kwasu kobieto? rozumiem że miałaś ciężki dzieciństwo, zdaję sobie sprawę z tego ze są w tym kraju ludzie którzy nie rzadko calusieńką zimę muszą spędzać w jakiś przytułkach bądź kanalizacji z braku funduszy... potem po kilku latach dorobili się "majątku" w sieciach marketów "Stonka" i chcą zabłysnąć na salonach swoimi idiotycznymi komentarzami ;-) Ale jeśli po raz kolejny masz pisać takie rzeczy to pocałuj się głęboko w cztery litery i poproś rodziców aby odcięli Ci kabel od internetu bo jak to mawiają niektóre rzeczy są nie dla idiotów! na koniec pragnę zaznaczyć że nie mam nic wspólnego z osobą która napisała ten artykuł, po prostu poczułem potrzebę odpisania wszystko wiedzącej Agnieszce. Pozdrowienia dla normalnych ;-)
Siara, 10 października 2010, 22:02 | odpowiedz
@Agnieszko, Starasz się być światowa a aż kipisz od nietolerancji i zamykasz się w zaściankowym, bardzo prowincjonalnym myśleniu. Każdy ma prawo pisać scenariusz swojego życia, nie pisz go za i dla innych; nie masz monopolu na szczęście! Dla mnie przyjemnością są wieczory spędzane w Operze Wiedeńskiej z zagranicznymi "służbowymi" przyjaciółmi, a dla Ciebie byłyby to nudne przyjaźnie spoza Erasmusa. Nie mam porównania z przyjaźniami z Erasmusa (bo w moich czasach nie było Erasmusa), a Ty zapewne nie masz pojęcia o bolońskich przedstawieniach w Teatro Comunale w czasach dyrekcji Meyera. Nie oceniajmy swoich światów! Anna - autorka tekstu była szczęśliwa i podzieliła się swoim szczęściem. Uważam, że jej rady mogą przydać się innym. Ja inaczej spędzam czas, ale nigdy nie skrytykowałbym jej podróży, tylko dlatego że podróżuję inaczej - z innymi priorytetami. Anna chciała wepchnąć słońce do plecaka a Ty, ze swoim brakiem wrażliwości, tego nie zrozumiesz. Moim zdaniem, "spirito d’avventura", czyli duch przygody, był. Na portalu są liczne, cenne rady jak nie przepłacać, a w szczególności nie przepłacać za bilety lotnicze. Jestem wdzięczny tym którzy radzą jak zaoszczędzić kilkaset euro, ale również mam ogromne wyrazy uznania dla tych którzy radzą jak zaoszczędzić kilka.
Kiwaczek, 10 października 2010, 22:54 | odpowiedz
Bardzo fajna relacja :) CO do namiotu w podręcznym, mam już za sobą te doświadczenia i mogę potwierdzić że bez problemu przechodzi iglo z rurkami. Moje mialy nawet 55cm i nie bylo nigdy zadnego problemu, tak więc można śmiało nie przejmować się tym, bo już kilka lotów tak zaliczyłem, nawet na lotniskach nie pytali się co to tylko puszczali :) Udanych wojaży :)
kronopio, 10 października 2010, 23:27 | odpowiedz
Ciekawa relacja, aczkolwiek do artykułu wkradła się pewna nieścisłość:) Lotnisko w Bolonii nie jest wcale zamykane na noc, spędziłem tam ładnych parę nocy podczas mojego przymusowo przedłużonego pobytu w tym mieście (pamiętacie wybuchający wulkan? właśnie tam wtedy utknąłem). Warunki do spania na samym lotnisku są ok, w nocy kręci się bardzo mało ludzi i jest względnie cicho:)
dkny, 11 października 2010, 7:23 | odpowiedz
fajny wypad. Zamiast namiotu mogę doradzić ponczo (np: wojskowe amerykańskie). Można z niego zrobić 'namiot' oczywiście nie zamykany oraz okryć siebie i plecak, gdy pada deszcz:) Sprawdzone i mniejsze niż namiot. Bezpieczeństwo? Hmmm, jak masz wszystko co ważne w kieszeni i śpisz w śpiworze to powinno być ok. Reszta jak 'ucieknie' to niewielka strata. pozdrawiam i życzę kolejne przygody
franek, 11 października 2010, 9:55 | odpowiedz
do czytenik:) nasze iglo ma rurki duraluminiowe,dzwonilem na lotnisko przed wylotem ,dowiedzialem sie ze moze byc problem...gdyby zabrano rurki od iglo namiot bylby bezuzyteczny,chinke mozna rozstawic na 2 kijach znalezionych gdziekolwiek. do Michał M. pomylency ....masz racje 40 na karku a w glowie wiosna:) informacje o zamykaniu lotniska wycztalem na jakims forum,skoro twierdzicie ,ze zamykane nie jest ,napewno macie racje :). Piotr:)
piotr, 11 października 2010, 11:00 | odpowiedz
Z zasady nie spędzamy niedziel i świąt przed komputerem i jeśli świeci słońce, nie bywamy w domu, dlatego dziś dopiero przeczytaliśmy Wasze komentarze. Dziękujemy za wszystkie miłe słowa! Ponieważ padło kilka pytań, postaram sie odpowiedzieć po kolei, choć widzę, że i Piotr siedzi już przy swoim kompie;) Maroko; Nic trudnego, plecaki; 45l i 55l z łatwościa mieszczą te rzeczy, pod warunkiem, że kupisz małe. Jak dasz maila to wyślę Ci fotkę naszego bagażu, żeby łatwiej było uwierzyć:) Łukasz; uwierz, po nocnym trzygodzinnym marszu i spaniu w pozycji siedzącej na kamieniu - wydawało nam się, że to bardzo, bardzo daleko... tweek; tym bardziej żałuję, że nas poniosło do centrum. Pewnie gdybyśmy sie spotkali ze spania tez niewiele by wyszło ale o ile byłoby przyjemniej:) Siara, Kiwaczek; Nie czytałam tekstów Agnieszki, bo zostały usunięte zanim włączyłam komputer po weekendzie, ale dziękuję za obronę i prawidłowe rozumienie tekstu pisanego:) Agnieszko; nie udało nam się przeczytać Twoich komentarzy zanim zostały usunięte, ale domyślamy się treści. Zapewniamy, że podróże z plecakiem są tylko dla wybranych, księżniczki nie sypiają w namiocie i w życiu nie polecą na tanie wakacje. Czy zyskują coś na tym? Pewnie tak! Możliwość krytykowania. Skoro to jest Twój sposób na szczęśliwe i emocjonujące życie to życzymy powodzenia:) Podpowiadamy tylko dobór takiego słownictwa, żeby nie było konieczności usuwania wpisów.
Anna Nosarzewska, 11 października 2010, 11:27 | odpowiedz
Bardzo fajna sprawa też się tak wybrałem tyle że z Gdańska ale do moich rurek w namiocie aluminiowych przyczepili się a w szczególnosci do ebonitowych zakończeń dlatego jest to ryzyko bo widze że co lotnisko to inne zwyczaje. Niektórzy lubują się w krytykowaniu. Każdy czas spedza jak lubi i jak chce. Kiwaczek interesuję się operą i co z tego to nie znaczy że musi mieć 60 lat i bujać się w fotelu. To że mnie to nie interesuje nie znaczy że mam kogoś krytykować. Ja z kumplami lubie też tak jak w artykule pojeźzić, z żoną już nie bo wtedy bardziej cenie wygodę niż przygodę. Ale każdy ma swój pomysł na czas wolny i cieszy mnie że nie tylko ja tak jeżdzę bo myślałem że w moim wieku to już nie wypada tak się bujać jak autorka artykułu. Do Maroka też tak jechałem tyle że tam noclegi są dużo tańsze i czasami nie opłaca się go tachać chyba że noclegi na dziko gdzieś w plenerze.
Adam, 11 października 2010, 12:44 | odpowiedz
Ja namot iglo maly 2-osobowy a praktycznie jedno osobowy, przewozilem w bagazy podrecznym, tyle ze bez kijkow, przeszlo to bez problemu zupelnie jak szmaty, do tego mialem dmuchany cienki mterac. Spalem w tym namiocie w Szwecji w lesie i parku nad morzem. Namiot rozlozylem (jednoczesciowy z dnem iglo, do srodka napapowany materac, zamiast kijkow stal plecak w srodku i tak sie spalo. Wole jednak spanko na lotniskach od namiotu. Nie rozumiem.... co napisali... lecieli z Katowic do Boloni Ryanairem na lotnisko wiec BLQ Marconi i ono jak wiele razy latalem tam w tym i zeszlym roku zawsze bylo otwarte w nocy wiec tam spalem wielokrotnie nawet niedawno we wrzesniu. Jest dach, klimatyzacja, posprzataja co nieco, wc bezplatne wiec po co namiot? Wiec jakies bzdury pisza ci autorzy w artykule ze jak wiadomo lotnisko w Boloni jest zamykane na noc. Moze lotmisko Forli ale tam Ryanair z Katowic nie lata. Z lotniska w Boloni Marconi mozna podejsc rzeczywiscie ok 10 min do miejskiego autobusu 81 czy 91 i jechac z przystanku Birgi z pobliskiego osiedla do centrum Boloni za 1 euro, a nie za 5 euro tym autobusem BLQ z lotniska.
hol2, 11 października 2010, 12:57 | odpowiedz
A jeszcze jedno, zdecydowanie nie polecam robijania namiotu kolo lotniska w Bolonii (Marconi Airport) kolo drogi do osiedla przy tym ronadzie jak pisza autorzy. Jest tam rzeczywiscie troche trawy, szkarpa, drzewa ale jak tam przechodzilem wielokrotnie to widzialem za dnia wiele szczurow, do tego stopnia ze wychodza nawet na chodnik przy drodze. Lepiej spac na lotnisku zawsze bylo otwate noca jak tam bylem, zreszta nawet na stronie o lotniskach inni podroznicy pisza ze to lotnisko nadaje sie do spania. Z lotnisk europejskich ktore calkowicie zamykaja, wyganiaja wszystkich i nie daja nawet kawalka powierzchni pod dachem w pomieszczeniu jest mi znana jedynie Piza. Nawet ci co nocowali w hotelach tez musza czekac rano jak przyjada na otwarcie lotniska na styk przed odprawa.
hol2, 11 października 2010, 13:09 | odpowiedz
Bardzo fajna, ciekawa relacja, czytając ja z każdym kolejnym wersem coraz bardziej przypominała mi sie nasza podobna wyprawa z namiotem do Norwegii a następnie do Szwecji. Lecieliśmy na Oslo Torp ze Szkocji w jedna stronę bez żadnych problemów pogranicznicy przepuścili nas z namiotem z pełnym oprzyrządowaniem - stelaż, śledzie przeszły, wracając norweska służba nie okazała się tak gościnna i musieliśmy zostawić wszystko prócz tropiku i sypialni. Lecąc do Szwecji mieliśmy inne rozwiązanie, zostawiliśmy wszystkie metalowe części namiotu a zabralismy spory kawałek linki, namiot rozstawiliśmy w rezerwacie na pieknym klifie pod drzewem na mieciutkim mchu, odciągając go na linkach do drzew i skał, śledzie z twardych kijów, spało się kapitalnie, wspaniałe trzy dni w dziczy. Polecam do namiotu w bagażu podręcznym zabrac kilkanaście metrów mocnej linki, może być sznurek murarski 50m około 5zł w zupełności wystarczy, rozłożyć pod drzewami, ścisnąć szczyt sypialni z tropikiem,mocno związać i odciągać pionowo w górę, bryła powinna sie już uformować;), można wziąć zapasową folie w razie poważnego deszczu gdyż namiot tak rozłożony nie zawsze będzie sprawował się tak jak normalnie, brak naprężeń może spowodować przemakanie na szwach lub w miejscach gdzie zatrzyma się woda, chociaż kropelka na czoło nad ranem w ciekawym miejscu też ma swój urok;) pozdrawiam Zamoy zapraszam do wymiany spostrzeżeń, relacji, pomysłów na maila: zamorano.luke@interia.pl
Zamoy, 11 października 2010, 13:18 | odpowiedz
Anno To mój meil poślij zdjęcie tego bagażu. Może nauczę się czegoś nowego:) wojtanoo@gmail.com
Maroko, 11 października 2010, 14:54 | odpowiedz
Przepraszam Was za to zamieszanie z zamkniętym lotniskiem! Czytaliśmy przed wyjazdem różne fora podróżnicze i gdzieś przewinęła się taka informacja o lotnisku w Bolonii. Nie sprawdziliśmy, przyjęliśmy, że lotnisko jest zamykane i próbowaliśmy zorganizować wyjazd tak, żeby nie przeszkadzało to w naszej podróży. Dziękuję, że zwróciliście uwagę, że jest to informacja nieprawdziwa, bo bardzo bym sobie nie życzyła utrudniać nikomu życia.
Anka Nosarzewska, 11 października 2010, 15:56 | odpowiedz
Super! też byliśmy w Alicante ale jakieś dwa tyg. wcześniej. Bez pośrednictwa biura podróży, ale jednak w hotelu. Napisz koniecznie, jaką całkowitą kwotą zamknęła się Wasza impreza ?
gostek, 12 października 2010, 11:15 | odpowiedz
podobnie jak kiwaczek i gostek, moje wyjazdy mają trochę inny charakter (nocka na lotnisku spoko, ale namiot raczej tylko gdy jestem na totalnym odludziu), ale wyjazd widać organizowany w najlepszym czasie dla Morza Śródziemnego w ciągu całego roku, więc nie było innej opcji - musiał być udany :) Zastawia mnie ten lot ( gdzie z Polski ruszaliście? ) do ALC (i po co z przesiadką!) - jak są loty bezpośrednie do ALC. Może, to z zamiłowania do latania lub by zobaczyć Bolonię (która jednak nie przypadła do gustu hehee), bo tak to strata czasu zarezerwowanego na urlop w Hiszpanii i niepotrzebne ryzyko nie dojścia (całości lub jego części) wyjazdu do skutku, gdy przesiadka w którąś stronę się posypie ;/ Przypomina mi to trochę historię kumpeli, która za kilkanaście (w czasach gdy bilety w Ryan'ie po kilka zł były codziennością) poskładała sobie przelot w obie strony z przesiadką w UK, z Łodzi do Paryża. Dojazd z WAW do Łodzi, nocka w UK, lot do BVA, potem bus z BVA do Paryża i w drugą stronę to samo xD Sen wariata hehee - podobnie jak w starej polskiej komedii codzinna droga do pracy jednego takiego przodownika pracy. Akurat miała dużo wolnego czasu, ale pomimo to po powrocie uznała, że następnym razem dopłaci te 100-200zl i woli lot direct by Wizzair czy promoLOTem. Dla Paryża koszt całkowity każdej z trzech opcji (Ryan x2, Wizz x1, LOT x1, ale na CDG) z ruszając z WAW wychodzi porównywalny, a czas przelotu 2.5h w każdą stronę, a nie łącznie około doby. Pozdr
Tomek, 12 października 2010, 22:53 | odpowiedz
na lotnisku w Bolonii kursuje mały autobusik (chyba 54), który krąży po okolicach lotniska, ale dubluje się z linią 81 i 91 w trzech miejscach która jedzie do Centrum. Można np. wysiąść na przystanku "Birra". Bilet kupuje się w automacie i kosztuje 1 euro (ważny przez 60 minut, także w centrum można się jeszcze raz przesiąść jeśli ktoś jedzie dalej).
Obwarsz, 14 października 2010, 11:17 | odpowiedz
Dziś wróciliśmy z Faro, nie komputer był nam tam w głowie, stąd odpowiedzi z opóźnieniem, prosimy o wyrozumiałość:) gostek; Wszystko to kwoty łączne dla dwóch osób; bilety w obie strony - 450zł., parking i paliwo na dojazd do lotniska - 140zł., noclegi w Alicante (dwie noce dla dwóch osób)- 240zł., jedzenie i wino na miejscu - sprawa indywidualna:) nam wyszło około 800zł. ale dużo pijemy hihi, bilety do Bolonii można kupić taniej lub darować sobie ten wyjazd u nas; 80zł. w dwie strony. Podsumowując wyjazd na tydzień dla dwóch osób kosztował nas 1710zł. Jak nabierzemy doświadczenia pewnie uda nam się ten kierunek za 1000zł. Tomek; Tak teraz już wiemy, że można kupić bilety bez przesiadki i zamierzamy tę wiedzę wykorzystać. Alicante było naszą drugą podróżą zainspirowaną stroną fly4free i w zestawieniu z naszymi wyjazdami dotychczasowymi wydawała nam sie nieprawdopodobnie tania i okazyjna - trochę pośpieszyliśmy sie z kupnem biletów. Poza tym chcieliśmy nabrać doświadczenia i poznać lotnisko przesiadkowe. Kierujemy się w życiu zasadą, jeśli coś wydaje nam się warte kupienia i stać nas na to; kupujemy i nie żałujemy, że potem ktoś kupił to samo taniej lub wygodniej. A za naukę zawsze warto zapłacić:)
Anna Nosarzewska, 21 października 2010, 11:27 | odpowiedz
gostek; przeliczając wszystko na złotówki i biorąc pod uwagę wszystko, łącznie z parkingiem w Polsce i dojazdem do lotniska w Katowicach zamknęliśmy się w 1700 zł.- za fantastyczny urlop dla dwojga:) Myślę, że kwota ta da się okroić do 1300 zł. Był to nasz drugi wyjazd zainspirowany stroną fly4free, każdy kolejny dodaje nam doświadczenia:)
Anna Nosarzewska, 22 października 2010, 12:45 | odpowiedz
Tomek; teraz już wiemy, że są bezpośrednie, ale w chwili gdy kupowaliśmy były loty tylko z przesiadką a cena wydawała nam się tak bardzo niska... Nie znaliśmy jeszcze tanich linii i bilet za 200 zł. do Hiszpanii wydawał się okazją, której przegapić nie można:)
Anna Nosarzewska, 22 października 2010, 12:52 | odpowiedz
Uwielbiam czytać takie relacje ;) My też w Bolonii mieliśmy taką noc.. :) Na dworcu, bo dworzec zdaje się zamykają z którejś tam strony, poszliśmy od tyłu na dworzec PKP i tam znaleźliśmy kąt - w miarę bezpieczny - w budynku na podłodze ;D ale nie mieliśmy żadnych kocy, ani nic w sumie i zimno było strasznie :) a potem z ranka auto stopem na lotnisko, choć ciężko było złapać, ale się udało wreszcie :D Wyszło słońce i jeszcze się ładny czas przed lotniskiem opalaiśmy, a wszystkie drobne z koleżanką wydałyśmy na pyszne croissanty ;D
Asia, 12 grudnia 2010, 14:48 | odpowiedz
Odgrzeje stary temat. Chcę polecieć na kilka dni do Stavanger z Warszawy i spać na dziko w namiocie. Mam namiot typu iglo i czy ktoś ma doświadczenia z lotniskami WAW Chopina i Stavanger odnośnie przewożenia w bagażu podręcznym stelaża?
Michał, 17 maja 2012, 0:16 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »