Naddniestrze – odwiedzamy kraj, który… nie istnieje. Czy warto tam jechać i co zobaczyć?
Nieistniejąca granica
– Oni tu bardzo nie lubią dziennikarzy. Jak ktoś cię zapyta, po co tam jedziesz, powiedz, że turystycznie. I zmień obiektyw. Musisz wyglądać na trochę mniej ciekawską niż jesteś w rzeczywistości – Andrei wydaje mi szereg szczegółowych poleceń.
Zbliżamy się do nieistniejącej granicy nieistniejącego państwa. A jednak są bramki, szlabany, pełno mężczyzn w mundurach. Jadący ze mną Mołdawianin jest bardziej zdenerwowany niż ja.
– Oni nas niekoniecznie lubią. Zresztą z wzajemnością. Pamiętaj, żeby się nie wydurniać, to straszni służbiści – przestrzega mnie.
W niezbyt przestronnej budce strażnik przegląda paszport strona po stronie. Przygląda się zdjęciu. Jeszcze raz wertuje strony. Na kilku zatrzymuje się na dłużej, spogląda z zaciekawieniem. Drukuje jakąś kartkę.
– Możesz tu zostać 24 godziny, inaczej będzie potrzebny meldunek. Nie zgub wydruku, będziemy sprawdzać przy wyjeździe – mówi pogranicznik i wręcza mi paszport razem ze świstkiem wielkości paragonu. – Witamy w Nadddniestrzu – dodaje.
Jak to było?
Wszystko zaczęło się w 1990 roku, kiedy niewielki skrawek ziemi razem z zamieszkałymi tam ludźmi mentalnie odciął się od Mołdawii. Najpierw zadeklarowali pozostanie w Związku Radzieckim, kiedy Mołdawia przestała być jego częścią. Kilka miesięcy później ogłosili niepodległość. To miało być zupełnie nowe państwo – Naddniestrzańska Republika Mołdawska.
Choć dziś Mołdawia wydaje się być względnie pogodzona z sytuacją, nie zawsze tak było. W 1992 roku w regionie wybuchła wojna, bo Mołdawia upomniała się o swój kawałek ziemi, a Naddniestrzanie chcieli bronić zadeklarowanej już niepodległości. Po obu stronach konfliktu walczyło ok. 18 tysięcy żołnierzy. Ostatecznie, pod nadzorem Rosji, Mołdawia i Naddniestrze wypracowały rozejm ogłoszony kilka miesięcy później.
W istocie Naddniestrze ma dziś wszystkie atrybuty państwa. Kraj wybrał swojego prezydenta, premiera i parlament. Ma swoją flagę i walutę – naddniestrzańskiego rubla i kształci młodych ludzi na tutejszym uniwersytecie. Są tu też wszystkie służby publiczne – milicja, wojsko, straż graniczna.
Oficjalnie jednak kraj ten cały czas pozostaje na terytorium Mołdawii, a jedyne kraje, które uznały jego niepodległość, to dwie inne separatystyczne republiki – Abchazja i Osetia Południowa. Nawet Rosja, która finansowo i logistycznie wspiera ten region, nigdy nie uznała istnienia Naddniestrza.
Do dziś stacjonuje tu rosyjskie wojsko, a w 2006 roku Siergiej Iwanow – ówczesny rosyjski minister obrony zapowiedział, że sytuacja nie zmieni się dopóki „nie zapanuje spokój w regionie”. Rok później rosyjska flaga została uznana za równie ważną, co symbole Naddniestrza i od tego czasu jest eksponowana w trakcie wszystkich uroczystości, a także zawieszono ją we wszystkich urzędach i budynkach państwowych.
Nie jest też tajemnicą, że u władzy w separatystycznej republice stoją ludzie wywodzący się z szeregów KGB i innych siłowych resortów z czasów byłego ZSRR.
Sowiecki skansen
Turyści uwielbiają używać określenia „sowiecki skansen” wobec stolicy Naddniestrza – Tyraspolu. Krążą legendy na temat braku wielu znanych nam z „naszego” świata udogodnień – jak internet, płatność kartą czy telefony komórkowe.
Na pierwszy rzut oka trudno się nie zgodzić z tym określeniem. Co krok spotykam naddniestrzańskie symbole wprost odnoszące się do tych znanych z czasów ZSRR. Czerwono-zielono-czerwona flaga przyozdobiona jest dodatkowo sierpem i młotem. Godło również zawiera sierp i młot, czerwoną gwiazdę i flagi, a do tego wieńce z kłosów i owoców.
Wiele ulic nosi nazwy komunistycznych bohaterów, a przed siedzibą rządu na mieszkańców Tyraspolu, prosto z cokołu dumnie spogląda Lenin. Dzieci wspinają się na czołg T-34, który jest częścią Pomnika Chwały Wojennej ulokowanego w samym centrum, a po ulicach jeździ sporo samochodów z poprzedniej epoki.
Większość budynków jest szara, klockowata i nie odbiega architektonicznie od czasów sowieckich, ale chyba nie ma kraju w Europie wschodniej, który nie miałby w swoim dorobku takiego budowlanego stylu.
Turyści muszą mieć pozwolenie na pobyt, które po upływie 24 godzin przedłużane jest tylko na podstawie zaproszenia lub rachunków z hotelu. Nie można fotografować budynków rządowych, funkcjonariuszy publicznych, a łamanie jakichkolwiek przepisów jest surowo karane.
– Jak masz się pakować w kłopoty, to niech cię złapią Naddniestrzanie. Wtedy może ci pomogę – ostrzegał mnie Andrei. – Jak wpadniesz w ręce Rosjan, to będę Cię miło wspominał – żartował, choć nie było w tym zbyt wiele przesady.
Jednak wbrew pozorom i powszechnemu mniemaniu Tyraspol jest całkiem rozwiniętym miastem. Wybudowano tu szerokie, dwu- i trzypasmowe drogi. Na ulicach jest czysto, a w całym mieście z powodzeniem funkcjonują restauracje, kino i sklepy.
Są tu bankomaty i kantory, ale z komórkami faktycznie różnie bywa, bo lokalna sieć nie funkcjonuje w systemie GSM, a CDMA, co oznacza, że nie wszystkie telefony ją obsługują. Bazary nie pękają w szwach od sprzedawanej broni, a ciemne interesy nie mają miejsca na każdym kroku.
Szeryf zgarnia wszystko
Problem polega na tym, że wszystko należy do jednej rodziny. Konsorcjum Sheriff to najbardziej znana marka i właściwie jedyna w tym regionie. Zgarnęli w Naddniestrzu wszystko. Jak często mówią mieszkańcy, ludzie Sheriffa „są właścicielami tego kraju”.
Na czele firmy stanęli Viktor Gushan i Ilya Kazmaly. Oficjalnie znaleźli się z pokaźnym kapitałem w dobrym miejscu i czasie. Nieoficjalnie wiadomo, że oni wspierali ówczesnego prezydenta Igora Smirnova, a w zamian mogli liczyć na liczne przywileje – jak chociażby obniżanie podatków.
Logiem Sheriffa sygnowane są dziś sklepy spożywcze, piekarnie, gazety, stacja telewizyjna, salony samochodowe, firma deweloperska, stacje benzynowe, fabryka alkoholu, agencja reklamowa, a nawet sieć komórkowa. I oczywiście – dobrze znany kibicom Legii Warszawa – klub sportowy Sheriff Tyraspol, z którym warszawska drużyna niedawno zremisowała na własnym stadionie.
Co ciekawe klub sportowy jest jedną z nielicznych rzeczy, która łączy separatystyczną republikę z Mołdawią. Sheriff Tyraspol występuje bowiem w mołdawskiej lidze piłkarskiej, a od 2000 roku jest niemal nieprzerwanym mistrzem rozgrywek.
Jak się żyje w nieistniejącym kraju?
Dla pół miliona ludzi, którzy mieszkają w Naddniestrzu życie tu nie jest niczym niezwykłym. Jednak funkcjonowanie w kraju, który nie istnieje wiąże się z wieloma problemami. Żyją tu obok siebie Rosjanie, Ukraińcy i Mołdawianie – mniej więcej po 30 proc. Reszta to Bułgarzy, Żydzi, Gaguazi, a nawet nieliczni Polacy.
Nazywają swoją ojczyznę Transnistrią i czują się odrębnym narodem.
Większość musi posługiwać się kilkoma paszportami na raz, bo te wydawane w Naddniestrzu nie są wiele warte. Używają więc wymiennie dokumentów z innych krajów – rumuńskich, gdy chcą korzystać z unijnych gwiazdek otwierających granicę tej części Europy, rosyjskich, gdy jadą na wschód, mołdawskich, gdy przemieszczają się tylko tuż za granicę separatystycznej republiki.
Interesujące jest to, że na terytorium Rosji i Białorusi, podobno mogą oni wjechać nawet na starych, radzieckich dokumentach.
Z każdym dogadasz się tu po rosyjsku, ale młodzi uczą się też angielskiego. Ścieżki kariery są trzy – posada administracyjna, praca w Sheriffie albo emigracja. Choć można uczyć się na tutejszym uniwersytecie, to dyplom trzeba później przepisać w Mołdawii lub Rosji, żeby miał jakąkolwiek wartość poza granicami Naddniestrza.
Część osób zarabia jeżdżąc na taksówce albo sprzedaje swoje wyroby – jedzenie lub rzemiosło na lokalnym targu. Na co dzień żyją jak wszędzie indziej – plażują nad Dniestrem, popijają kwas chlebowy od ulicznych sprzedawców, jeżdżą na rowerach, spotykają się z rodziną.
Turyści też nie istnieją
Nie ma tu rozwiniętej turystyki, a jeśli ktoś przyjeżdża to raczej z ciekawości, na chwilę. Trudno znaleźć jakiekolwiek pamiątki, noclegów jest jak na lekarstwo, a wszechobecne „nie rób” odstrasza nielicznych śmiałków.
– Największą atrakcją dla obcokrajowców są tutejsze pieniądze. Plastikowe, wyobrażasz to sobie? – opowiada mi Andrei – Wiesz, że produkują je w Polsce?
I faktycznie. Naddniestrzańskie monety przypominają raczej żetony z kasyna albo dodatek do planszówki. Są plastikowe, kolorowe i mają różne kształty. Jednak, mimo że Andrei był przekonany o ich polskim pochodzeniu, to w rzeczywistości Mennica Polska produkowała nie te plastikowe, a poprzednie – metalowe. Zresztą skończyło się to dyplomatycznym skandalem.
Wybijanie monet dla „rosyjskojęzycznych separatystów”, jak głosiły wtedy nagłówki gazet, nie było zbyt mile widziane przez międzynarodową opinię publiczną. Przedstawiciel mennicy tłumaczył wtedy, że przedsiębiorstwo nie produkowało waluty, a jedynie żetony okolicznościowe. Mennica broniła się, że nie ma wpływu na to, w jaki sposób zostały wykorzystane.
Ale pieniądze – poza tym, że wzbudzają ogromną ciekawość turystów, są też bardzo pożądane przez tutejsze służby. Niemal legendarne stały się łapówki, których wymaga się na każdym kroku – od granicy aż po posterunki policyjne.
Choć mi udało się uniknąć „podatku od bycia turystą”, jak lubię nazywać te nieprzewidziane opłaty wymyślane na bieżąco przez funkcjonariuszy, to wiele osób potwierdza taki stan rzeczy.
– To jest republika korupcyjna – mówi Andrei – Jak tylko jest okazja, żeby za coś policzyć dodatkowo, to na pewno to zrobią – przekonuje.
Nie innego zdania jest polskie MSZ.
– Polacy, którzy na terenie tej separatystycznej republiki wejdą w kolizję z tamtejszym wymiarem sprawiedliwości praktycznie nie mogą liczyć na pomoc i opiekę konsularną – przestrzega ambasada RP w Kiszyniowie. – Naddniestrzańskie służby graniczne i celne pod byle pretekstem wymuszają od cudzoziemców opłaty za rzekome naruszenia tamtejszych przepisów. Wobec takiej samowoli władze Mołdowy nie mają możliwości reagowania.
Co dalej?
Nie zanosi się, żeby Naddniestrze miało zostać uznane przez inne kraje państwa. Zwłaszcza, że według Unii Europejskiej i władz Mołdawii kraj ten wspiera handel bronią. Choć samo Naddniestrze odpiera te oskarżenia, to faktem jest, że na jego terytorium znajdowało się 40 000 ton byłej radzieckiej broni. Eksperci nazywają to miejsce największym wolnocłowym rynkiem świata, rajem dla przemytników.
– Tu wystarczy przyjechać samorządem do urzędu i dostaniesz naddniestrzańskie blachy. Ukradli Ci kiedyś samochód? Bo jeśli tak, to jest duża szansa, że teraz jeździ nim ktoś w Transnistrii – opowiada Andrei. – Choć większość tutejszych mieszkańców chciałaby niepodległości, to musisz wiedzieć, że jest też dużo osób, które marzą o przyłączeniu do Rosji. Ten kraj stoi pośrodku niczego – dodaje.
Faktem jest, że po rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 roku, Naddniestrze starało się o przyłączenie separatystycznej republiki do Rosji, ale nie spotkało się to z zainteresowaniem władz federacji.
Z drugiej strony – Mołdawia, jeśli w najbliższych latach zintegruje się z Unią Europejską, prawdopodobnie skorzysta z doświadczenia Cypru, który część swojego kraju określił mianem „terytorium o nieuregulowanym statusie międzynarodowym”.
Czy warto tam jeździć?
Trzeba uważać, być gotowym na niespodzianki i przynajmniej starać się stosować się do obowiązującego prawa. Tylko tu zobaczycie w jednym budynku ambasadę Osetii Południowej i Abchazji. Nigdzie indziej nie zapłacicie plastikowymi monetami. Wysłuchacie tu niezwykłych historii – zwłaszcza od starszych mieszkańców Naddniestrza.
Możecie wybrać się do zamku w Benderach, a w samym Tyraspolu zobaczyć Pomnik Chwały Wojennej, który w rzeczywistości składa się z czołgu, cerkwi i kilku monumentów. Tuż obok w małym skate parku spotkacie młodzież trenującą jazdę na deskorolkach i rowerach. Nieopodal jest też most na Dniestrze, na którym zakochani zawieszają kłódki. Wszystko jest tutaj w zasięgu niezbyt długiego spaceru.
Ale ten długi na 200 kilometrów skrawek ziemi nie jest pełny zabytków i atrakcji, choć ma sporo do zaoferowania przede wszystkim dla miłośników historii i militariów. I dla tych, którzy chcą nieco przenieść się w czasie nie tracąc przy tym możliwości korzystania z komórki czy bankomatu.
Nie liczcie na adrenalinę i dreszczyk emocji, szykujcie się na drobne kombinowanie, dziwne przepisy, mentalność z dawnych lat. To miejsce podobne do wielu postsowieckich regionów. Z tą różnicą, że nie istnieje. Przynajmniej formalnie.
Zobaczcie poniżej więcej zdjęć z tego niesamowitego, surrealistycznego kraju.