Mój pierwszy w życiu lot samolotem? To kompilacja wpadek, wstydu i niewiedzy
Pierwsza podróż samolotem jest dla wielu osób dużym wydarzeniem – nowy sposób przemieszczania się, przebywanie tysiące metrów nad ziemią i ogólny klimat towarzyszący lataniu to ciekawa sprawa dla nowicjuszy. Choć nie dla wszystkich: niektórzy panicznie się tego boją i wystrzegają tak długo, jak tylko mogą. Strach przed brakiem kontroli czy reakcją organizmu na – co by nie mówić – nietypowe warunki skutecznie potrafi zniechęcać do dalszych podróży. Obie te grupy łączy jedna cecha – możliwość popełnienia baboli, o których później opowiadają w formie anegdoty. Ja też zaliczam się do tego grona.
Wielkie marzenie
Na początku wyjaśnię – nigdy nie miałem lęku wysokości ani strachu przed lataniem. Wręcz przeciwnie, nie mogłem się doczekać swojej pierwszej podróży na dalszą odległość w inny sposób niż samochodem. Bardzo chciałem się przekonać, czy faktycznie będzie mnie to tak kręcić. Przez lwią część życia nie miałem jednak sposobności, aby się o tym przekonać na własnej skórze – mieszkałem w miejscu, które było oddalone od pierwszego większego lotniska o ponad 100 kilometrów, a na wakacje czy krótsze wypady jeździłem drogą lądową.
Tak było aż do 2016 roku. Jako młodzian pracowałem wtedy w pewnej agencji, która nawiązała współpracę z telewizją sportową. W jej ramach dostaliśmy możliwość wylotu do Sztokholmu na mecz wielkiej FC Barcelony z Leicester City. Dla wtajemniczonych w piłkarski świat – w ataku Barcy grał wówczas zabójczy tercet Neymar-Messi-Suarez, a Leicester 2,5 miesiąca wcześniej sensacyjnie sięgnęło po pierwsze w historii mistrzostwo Anglii. Sam wyjazd, jak i wizyta na stadionie zapowiadały się więc ekscytująco.
Pierwszy w życiu lot (i to za darmo! Choć nie do końca, o czym później), znakomity mecz, wielkie piłkarskie gwiazdy na murawie – co zatem mogło pójść nie tak? W jaki sposób jedno z moich marzeń mogło zostać zaburzone? Co musiałbym zrobić, żeby nie do końca cieszyć się z takich chwil? Zrobiłem ku temu bardzo dużo.
Larnaka od 2141 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Katowice)
Wyspa Malta od 2394 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Poznań)
Alanya od 2214 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Warszawa – Chopin)
Kompilacja wpadek nowicjusza
Wczesna pobudka, dotarcie do Warszawy i dojazd na lotnisko Chopina – do tego momentu wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Samolot do Sztokholmu miał startować o 7:30 i tak też się stało. Ale bez części mojego bagażu. Jak już wspomniałem, był to mój pierwszy w życiu lot, więc nie znałem do końca wszystkich procedur (tak, wiem, powinienem był wszystko sprawdzić wcześniej). Emocje mi jednak na to nie pozwoliły i jak gdyby nigdy nic, załadowałem do bagażu wszystko to, na co miałem ochotę.
Wtopa numer jeden. Totalnie się nie spodziewałem, że przy kontroli stracę część kosmetyków – perfumy, dezodorant i żel pod prysznic. No bo jak miałem się tego spodziewać, skoro nie doczytałem tak oczywistej rzeczy? Limit płynów okazał się dla mnie wtedy zbyt dużym wyzwaniem. No nic, kilka rzeczy straciłem, trafiły do kosza. Trudno. Z nieco zmniejszonym dobytkiem udałem się więc na pokład…
Ale tylko na chwilę. Po kilkunastu minutach ponownie byłem w budynku lotniska. Po co? I tutaj wtopa numer dwa – aby zabrać zostawiony plecak. TAK, nie wziąłem plecaka, z którego nieco wcześniej musiałem wyrzucić część kosmetyków. Do dziś dziękuję załodze, że pozwoliła mi wziąć zgubę (nie jedyną podczas tego wyjazdu, o czym później) i innym pasażerom, że nie rozszarpali mnie na strzępy. Jeśli ktokolwiek z Was przypadkiem to czyta i kojarzy sytuację – przepraszam i jednocześnie dziękuję za wyrozumiałość!
Był więc mały falstart, ale trudno. Dotarliśmy do Sztokholmu, zameldowaliśmy się w hotelu i zostawiliśmy bagaże. Mecz dopiero następnego dnia, więc pierwsze godziny pobytu wraz z trzema kompanami podróży mamy na zwiedzanie. Tu nie będę przynudzał – pochodziliśmy, popatrzyliśmy, nic wielkiego. O dziwo, nie wydarzyło się też nic, co byłoby kontynuacją mojego pechowego początku z lataniem na Lotnisku Chopina.
Dzień meczowy także obył się bez niespodzianek, choć z jednego faktu byłem dumny – nie dałem się przekupić typowym naganiaczom pod stadionem (dla niewtajemniczonych – to cwaniaki, które próbują wcisnąć kibicom „last minute” bilety czy przedmioty kibicowskie po zawyżonych cenach). Pewien jegomość chciał mi opchnąć dedykowany szalik z herbami obu klubów za 350 koron szwedzkich. Odmówiłem, a za rogiem kupiłem identyczny w sklepie. Cena – 250 koron. Hura, byłem 100 koron do przodu! Ale tylko na kilkanaście godzin.
Następnego dnia z samego rana mieliśmy lot powrotny, również wczesnym rankiem. O 5:30 zeszliśmy więc do hotelowej restauracji na śniadanie, a po 20 minutach siedzieliśmy w taksówce wiozącej nas na lotnisko (było oddalone od hotelu o jakąś godzinę jazdy). Dotarliśmy na 40 minut przed odlotem, stoimy przy bramkach i wtedy… wtopa numer trzy. Spanikowany zacząłem szukać portfela z dokumentami, który zawsze wkładałem do kieszeni plecaka (tak, mało to odpowiedzialne). NIE MA. Nie było go w spodniach, w plecaku. Nigdzie. Dzwonię więc do hotelu. Co się okazało? Podczas śniadania nie zabrałem go ze stolika.
Tłumaczyłem sobie, że byłem zaspany, że było wcześnie i nie ogarnąłem sytuacji – ale co z tego? Na szczęście przemiła Pani z restauracji zauważyła moją zgubę i schowała go w bezpieczne miejsce (za co również jej dziękuję!). No, ale co dalej w takiej sytuacji? Przecież nie zdążę dojechać z powrotem do hotelu i wrócić, bo nasz samolot startuje za 40 minut. Próbuję więc zorganizować szybką akcję – dzwonię na taxi, proszę kierowcę o dostarczenie „przesyłki”. Zgadza się. Koszt? 450 koron szwedzkich (obecnie jakieś 190 zł). No trudno, za głupotę się płaci. Wierzę więc, że jakimś cudem taksówkarz ze Sztokholmu lekko nagnie przepisy i zdąży mi dowieźć portfel.
Zasada zaufania do kompletnie obcych mi ludzi z obcego kraju nie została zachwiana – portfel dotarł w całości, z pełną zawartością. Problem jednak polegał na tym, że w momencie, gdy wręczał mi go taksówkarz, kątem oka zauważyłem odlatujący samolot do Warszawy. Tak, to ten, na pokładzie którego miałem się znaleźć. Moich trzech kompanów mogło mi tylko pomachać przez coraz bardziej oddalające się małe okienko.
Pomyślałem sobie – no dobra, Sztokholm nie jest przecież daleko od Polski, nie jest źle. A lotów do Warszawy było jeszcze sporo. Najbliższy za pięć godzin. Idę więc do przebukować bilet – oczywiście, to niemożliwe, bo pierwotny lot już się odbył. Kupuję więc nowy bilet, na samolot o 12:10. Co się okazuje? Wtopa numer cztery. Wydałem niemal wszystkie pieniądze, które miałem na karcie. Do biletu za 723 korony (obecnie ok. 300 zł) zabrakło mi 80 zł. Awaryjnie dzwonię więc do brata z prośbą o ekspresowy przelew, uprzednio wyjaśniając mu, że nie, nikt mnie nie okradł i nic się nie wydarzyło, to tylko moja głupota. Brat pomógł (dziękuję mu do dziś!), bilet kupiłem, lot odbyłem i wróciłem do domu z poczuciem zażenowania, robiąc retrospekcję całego wyjazdu.
Mam nadzieję, że nie jestem sam
W praktyce miał to więc być darmowy lot (poza prywatnymi wydatkami), a niespodziewanie kosztował mnie dodatkowo prawie 1200 koron. Jakby tego było mało, najadłem się trochę wstydu, bo przecież na lotnisku w Warszawie i w Sztokholmie wokół byli z pewnością znacznie bardziej doświadczeni podróżni, którzy mogli na mnie patrzeć ze zdziwieniem (litości nawet nie oczekiwałem). Po latach wspominam mój pierwszy w życiu lot z uśmiechem i traktuję to jako anegdotę, ale wtedy, latem 2016 roku, nie było mi do śmiechu.
A jak jest u Was? Macie jakieś niecodzienne, niespodziewane, a może nawet wstydliwe wspomnienia z pierwszego w życiu lotu i chcecie się nimi podzielić? Zapraszam serdecznie. Chcę wierzyć, że nie jestem sam.





