Lotniska mają nowe sposoby, by skłonić cię do wydawania pieniędzy w duty free. Najdalej posunęli się w Londynie
Na stronie internetowej lotniska czytamy, że zadaniem pracowników portu, ubranych w charakterystyczne fioletowe wdzianka, jest „pomaganie pasażerom w uzyskaniu informacji na temat lotu, pokierowanie do bramki lub jakakolwiek inna pomoc w czasie podróży”. Jednak reporter „Daily Mail”, który pod przykrywką zatrudnił się jako lotniskowy ambasador już na samym początku swojej pracy otrzymał następującą informację:
„Głównym celem twojej pracy jest interakcja z pasażerami i przekonywanie ich do robienia zakupów, jeśli wcześniej nie planowali ich robić. Należy ich do tego zachęcać, opowiadając o specjalnych promocjach i upustach”.
Każdy z ambasadorów ma postawione cele, dotyczące poziomu wydatków „ich” pasażerów, sięgające często kwoty do 4000 GBP dziennie. Ale według „Daily Mail” rekordziści potrafią wypracować dla sklepów nawet 10 tys. GBP przychodu. Gra jest warta świeczki, bo ich wynagrodzenie zależy od tego, ile kupią pasażerowie. Wyniki są zliczane na bieżąco.
– Pasażerowie to zwyczajni konsumenci, którzy są mniej uważni i opuszczają gardę, gdy rozmawiają z ludźmi, którzy w ich mniemaniu mają im pomóc, a nie próbować wcisnąć kolejne produkty – mówi w rozmowie z „Daily Mail” psycholog Gorkan Ahmetoglu.
Rzecznik lotniska Heathrow nie uważa, że ambasadorzy robią coś złego. Przeciwnie – pomagają pasażerom, opowiadając przy tym o fantastycznej ofercie handlowej lotniska.
To tylko jeden ze sposobów, w jaki lotniska próbują wyciągnąć od ciebie pieniądze. Zobacz ich inne sztuczki (stosowane także w Polsce).
Dość powszechną praktyką na nieco mniejszych lotniskach jest to, że na tablicach nie wyświetla się numerów bramek, z których odlatują samoloty. Pojawia się tam tylko informacja, za ile rozpocznie się boarding. Wszystko po to, by pasażerowie nie szli od razu do bramki, by czekać na samolot, tylko pochodzili trochę po sklepach, poszli coś zjeść albo się napić.
Fot.Ekaterina Potrovsky / Shutterstock