W sklepy inwestują wszyscy – lotnisko w Wiedniu chce poszerzyć strefę bezcłową i restauracyjną w Terminalu 2 o ponad 50 procent. W planach jest m.in. budowa wielkiego sklepu wolnocłowego tuż za bramkami bezpieczeństwa, przez który będą musieli przejść wszyscy pasażerowie.
Swoją inwestycję wartą 80 mln funtów kończy właśnie londyńskie lotnisko Stansted – w jej efekcie strefa odlotów zwiększy się o 60 procent, a większość powierzchni zajmą nowe sklepy i restauracje.
Porty inwestują w nowe sklepy, by zachęcić więcej pasażerów do robienia zakupów, a co za tym idzie – zwiększyć poziom przychodów pozalotniczych, które mają decydujący wpływ dla wyników finansowych lotnisk.
Te zaś z roku na rok maleją. Powód jest jasny: sklepy wolnocłowe już od dawna są koszmarnie drogie i przestały oferować produkty w dobrych, promocyjnych cenach. Zakupy nie opłacają się zwłaszcza w przypadku lotów wewnątrz Unii Europejskiej.
– Pasażerowie linii lotniczych stali się w ostatnich latach bardzo wrażliwi na ceny, a zakupy impulsowe, pod wpływem chwili należą do rzadkości – komentuje Robert O’Meara, rzecznik organizacji ACI Europe, zrzeszającej większość lotnisk w Europie.
Ile zarabiają na naszych zakupów lotniska? Według danych ACI, 40 proc. ich przychodów pochodzi z działalności pozalotniczej – oprócz zakupów (odpowiadają za połowę tej kwoty) są to także dochody z parkingów czy reklam na terenie lotniska.
Spadek przychodów widać nawet po kwotach, jakie pasażerowie zostawiają w sklepach. Najlepiej pod tym względem radzi sobie londyńskie Heathrow, które niedawno podało, że przeciętny pasażer wydaje w lotniskowych sklepach średnio 7,58 funta. Heathrow także zainwestowało w nowe przestrzenie handlowe – po zakończonej w ubiegłym roku inwestycji wartej 40 mln funtów, na lotnisku pojawiły się tak luksusowe marki jak: Louis Vuitton czy Bottega Veneta.
Azjatycki ból głowy
Największym problemem dla lotnisk jest jednak spadająca liczba pasażerów z Azji, związana m.in. z atakami terrorystycznymi w Europie i obawami turystów o własne bezpieczeństwo. A Azjaci to najlepsi klienci bezcłówek.
Według danych portu we Frankfurcie podróżni z Chiny, Rosji, Korei Południowej, Japonii i Wietnamu stanowili w 2015 r. tylko 7 proc. ogółu pasażerów przewijających się przez lotnisko. Za to w lotniskowych sklepach odpowiadają aż za 31 proc. obrotów.
W innych portach jest jeszcze lepiej.
– Chińczycy stanowią niewielki procent w ogólnej liczbie naszych pasażerów, ale w luksusowych sklepach odpowiadają za ponad połowę obrotów. Średnio wydają na zakupy trzy razy więcej niż inni podróżni – komentuje Carsten Norland, wiceprezes lotniska w Kopenhadze.
W Danii zauważyli już ten potencjał i zatrudnili 17 asystentów płynnie mówiących po chińsku, którzy pomagają pasażerom na lotnisku, w tym także podczas zakupów.
Ale pasażerów można zachęcić nie tylko nowymi sklepami.
– Jeśli dasz ludziom dobrą usługę, dzięki której spędzą u ciebie więcej czasu, z pewnością będą wydawali więcej – mówi John Holland-Kaye, prezes lotniska Heathrow, które w zeszłym roku zwiększyło przychody z handlu o 9 proc.
Pomysłów na dodatkowe usługi jest wiele – najbardziej powszechną jest „Kup i odbierz po powrocie”, którą oferują m.in.: Kopenhaga, Gatwick czy Stansted. Idea jest prosta – podróżni przed odlotem robią zakupy i odbierają je, gdy wracają ze swojej wyprawy. Ten prosty pomysł okazał się hitem – na Stansted pasażerowie deponują na lotnisku ponad 3000 toreb z zakupami tygodniowo.
Ale pomysły bywają też znacznie bardziej zaawansowane – pasażerowie z saloniku Lufthansy we Frankfurcie mogą zamawiać zakupy z bezcłówki za pośrednictwem tabletu i już po chwili są one do nich donoszone.
Jak jest w Polsce? Najlepiej pod względem handlowym radzi sobie lotnisko Chopina, gdzie przychody pozalotnicze stanowią ponad 30 proc. całości. Jak tłumaczy Przemysław Przybylski, rzecznik lotniska, wskaźnik ten cały czas rośnie.