Lotniska, które noszą nazwę danego miasta… a są od niego oddalone o dziesiątki kilometrów. Takie pułapki stawiają przed nami tanie linie
Kreatywność linii lotniczych nie zna granic. Nie można przybliżyć portu lotniczego do centrum miasta? Zastosujmy zatem małą sztuczkę. Dorzućmy do nazwy lotniska to miasto – niech pasażerowie myślą, że są w metropolii. A tymczasem droga do niej bywa długa, kosztowna i wyboista.
Lecicie do Paryża na weekendowy wypad. Wysiadacie z samolotu, rozglądacie się dookoła i widzicie… no właśnie. Gdzie ten Paryż i słynna wieża Eiffla?! Cóż, jesteście od niej oddaleni o, drobnostka, blisko 100 kilometrów.
Co się stało? Wylądowaliście w Beauvais-Tillé, które szumnie nazwane jest przez niektórych niskokosztowych przewoźników portem lotniczym PARYŻ-BEAUVAIS. Zatem zapłaćcie kilkanaście EUR za autobus w jedną stronę, poświęćcie blisko dwie godziny (tyle trwa przejazd) – i dopiero wtedy cieszcie się urokami Paryża. Takich pułapek, które przygotowały dla nas tanie linie lotnicze jest niestety więcej.
Lotniska oddalone od centrum
Są takie miejsca, które na mapie taniego latania i podróżowania zajmują specjalną pozycję. Niekiedy się z nich śmiejemy, niekiedy je przeklinamy – ale w dalszym ciągu uwzględniamy je w swoich podróżach. Dlaczego? Bo nie mamy innego wyjścia.
O kreatywności tanich linii lotniczych, które chcą przyciągnąć pasażerów na pokłady swoich samolotów, krążą legendy. Korzystając z usług Ryanaira czy Wizz Aira, godzimy się na pewne kompromisy. Brak posiłków, płatny bagaż rejestrowany, majstrowanie przy cennikach bagażu podręcznego, opóźnienia, nachalne sprzedawanie zdrapek („I ty możesz wygrać!”) i innych towarów na pokładzie. Ale te elementy są zmienne: przy dobrej woli – i przymknięciu oka na koszty – większość z ww spraw można polepszyć.
Jest jednak coś, czego linie lotnicze nie są w stanie zrobić. Nie przesuną lotnisk, na które operują, bliżej centrów miast.
* * *
Model biznesowy tanich przewoźników przewiduje najczęściej starty i lądowania w portach lotniczych, które są oddalone od ścisłego centrum danego miasta. Pisząc wprost: nie są to główne lotniska, których przykładem może być Londyn-Heathrow, Paryż-Roissy-Charles de Gaulle czy Oslo-Gardemoen (chociaż są i wyjątki, na przykład Ryanair latający do Frankfurtu na jego najważniejsze lotnisko, które jest jednocześnie największym portem lotniczym u naszych zachodnich sąsiadów).
W zamian tego lądujecie w Beauvais-Tillé czy Sandefjord-Torp. A ponieważ łaska pasażera na pstrym koniu jeździ, widząc dziwną nazwę portu lotniczego („lecę do Paryża, szukam lotniska Paryż!”), potencjalny podróżny może zdecydować się jednak na tradycyjnego przewoźnika. Takiego, który lata do „prawdziwego” Londynu czy „prawdziwego” Oslo.
Rozwiązanie tego problemu było banalnie proste. Linie lotnicze dość swobodnie naginają geografię, wmawiając wam, że wylądowaliśmy w danym mieście. Bo przecież wszędzie, nawet podczas zakupu biletu lotniczego, jesteście informowani, że lecicie do Oslo. Rzut oka na mapę pokazuje jednak, że to tylko kreatywna sztuczka.

Na bakier z geografią? Nic z tych rzeczy!
Nie mówimy tutaj o odległości rzędu 20 kilometrów od centrum miasta. Nie chodzi również o solidne 40-50 kilometrów. Port lotniczy w Norwegii, gdzie lądują samoloty m.in. Wizz Air i Ryanair (operujące z wielu lotnisk w Polsce) dzieli od centrum Oslo… 120 kilometrów!
To mniej więcej (w przybliżeniu) taka sama odległość, jaka jest między takimi parami miast jak Kielce – Kraków, Poznań – Bydgoszcz lub Warszawa – Łódź.
Czy ktoś nazwałby lotnisko w Kielcach mianem „Kraków Airport”? Albo lotnisko w Łodzi „Warsaw Airport”? W świecie niektórych linii lotniczych takie akcje nie są czymś odosobnionym. Popatrzcie na wspomniany Sandefjord-Torp. Przepraszam: Oslo-Sandefjord-Torp.

Gdzie my jesteśmy?
Pal licho, że linie lotnicze robią was w konia z geografią. Tu sprawa jest poważniejsza, bo dotyka waszego czasu i pieniędzy. Co z tego, że jesteście mamieni przez tanich przewoźników obietnicą tanich biletów „do Oslo” za super-hiper-promocyjną cenę 39 PLN w jedną stronę? Zimny prysznic, drodzy czytelnicy: wylądujecie w dziurze na południu Norwegii – a wydostać się stamtąd będziecie mogli, korzystając z usług m.in. naszych przedsiębiorczych rodaków.
Jak to możliwe? Po wyjściu z budynku terminalu dostrzeżecie busiki ze swojsko i nostalgicznie brzmiącymi nazwami, typu PolBus czy wręcz PKS Oslo 😉 – wsiadacie, płacicie od 190 NOK do 240 NOK (85-107 PLN) i… spędzacie od 1,5 do 2 godzin w busie, jadąc do centrum Oslo.
Dla porównania: transport bezpośrednim pociągiem NSB z głównego lotniska w stolicy Norwegii (Oslo-Gardemoen) do centrum miasta zajmuje 23 minuty.

Paris, Paris
Czy tylko w Norwegii możecie się natknąć na taką sztuczkę? Ależ skąd. Wspominałem wcześniej o Beauvais-Tillé. W rozkładzie połączeń Ryanaira nie ma takiego lotniska. Jest Paryż-Beauvais. Jak to klasyk mówił, Paryż wart jest mszy, nieprawdaż? Ale zanim się do niego dostaniemy, czeka nas wycieczka autobusowa… ponieważ do Luwru, Wersalu czy pod katedrę Notre-Dame jest blisko 100 kilometrów.
Dla pewności zaglądamy na mapę i do systemu rezerwacyjnego przewoźnika. I wszystko jest jasne. Pozostaje uzbroić się w cierpliwość.

* * *
Wyliczankę możemy kontynuować. Niekiedy jest śmiesznie – konstrukcja nazwy portu lotniczego w Memmingen, położonego ok. 120 km od centrum Monachium, według Wizz Air to, uwaga -> Memmingen/Monachium-Zachód. Niekiedy jest daleko – z lotniska Frankfurt-Hahn jest bliżej do stolicy Luksemburga (115 km), niż do „właściwego” Frankfurtu. Lądowanie w Sztokholmie-Skavsta oznacza ponadstukilometrową wycieczkę do centrum stolicy Szwecji.
A w kolejce rozpychają się takie miejsca jak Düsseldorf-Weeze, Barcelona-Girona czy Barcelona-Reus. W każdym z tych przypadków należy pamiętać, że wybierając taki port docelowy, możemy zapomnieć o natychmiastowym zwiedzaniu danej metropolii. Wcześniej będziemy musieli do niej po prostu dojechać. Paradoksem jest to, że ów dojazd niekiedy (przykładem chociażby wspomniane Oslo) może kosztować więcej niż bilet lotniczy.
Dla porządku dodajmy, że to nie tylko inicjatywa niskokosztowych przewoźników powoduje takie nazwy portów lotniczych. Winne są także… same lotniska, które w ten sposób dodają sobie prestiżu. Bo przecież Port Lotniczy Girona brzmi tak sobie, prawda? A Port Lotniczy Barcelona-Girona to już powiew metropolii. Ujmując rzecz wprost: to grzanie się w cieple sławnego (i większego) miasta.
Polskie przypadki
A jak to wygląda w Polsce? Cóż, raczej nie mamy powodów do narzekania (z pewnymi wyjątkami). Port Lotniczy Wrocław jest blisko miasta, podobnie Kraków Airport, Lotnisko Chopina w Warszawie czy Gdańsk-Rębiechowo. Schody zaczynają się w przypadku Katowic – ktoś, kto myśli, że to przysłowiowy rzut beretem od stolicy Górnego Śląska… jest w błędzie.
Nie jest to wprawdzie tak ogromna odległość jak w przypadku Sandefjord-Torp czy Beauvais-Tillé, niemniej, samochodem do Katowic będziecie jechać ponad 30 minut (i ponad 30 kilometrów).
Sprawy nie ułatwia fakt, że komunikacja publiczna między lotniskiem i centrum Katowic jest… może spuśćmy nad nią zasłonę milczenia. Dość powiedzieć, że na lotnisko w Krakowie możemy się dostać się z centrum stolicy Małopolski autobusem podmiejskim, wydając na bilet 4 PLN. Ile zapłacimy za bilet na Linię Lotnisko PKM Katowice? 27 PLN.
* * *
A wisienką na torcie (lub truskawką, jeżeli wolimy wersję znanego polskiego piłkarza) jest lotnisko w Modlinie. Gdzie leży Modlin, wszyscy wiemy. Z Warszawą ma niewiele wspólnego – ale przecież dla obcokrajowca, który będzie chciał przylecieć do Warszawy, ta nazwa nic nie powie.
Zatem w rozkładach linii Ryanair radośnie tkwi port lotniczy Warszawa-Modlin, z którego można polecieć do Belgii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Norwegii czy do Wielkiej Brytanii. Wszak to już prawie Warszawa. Ale w tym przypadku, to „prawie” robi jednak różnicę.
Ujmując rzecz nieco żartobliwie, możemy dodać, że przy planowanych zmianach i zamieszaniu związanym z drugim portem lotniczym – komplementarnym dla Lotniska Chopina – być może w niedalekiej przyszłości będziemy mieć Port Lotniczy Warszawa-Radom 😉

Tanie latanie
Powyższe sztuczki z dołożeniem nazwy dużej metropolii do małego lotniska nie są niczym szkodliwym, jeżeli zdajemy sobie sprawę z tego faktu (oraz z ewentualnych konsekwencji). Mowa oczywiście o zaplanowaniu dojazdu do centrum miasta z owego peryferyjnego portu lotniczego, o uwzględnieniu czasu niezbędnego na transfer itd.
Niestety, wbrew pozorom, nie jest to wiedza powszechna. I bardzo często spotykam osoby, które pod wpływem emocji („patrz, tanio do Norwegii!”) kupią taki bilet lotniczy… a potem zaczynają sprawdzać, oglądać mapę, liczyć wszystkie koszty.
I – w rezultacie – niekiedy zamiast lecieć, zostają w domu.