LOT narzeka, że jest blokowany. „Chcielibyśmy latać więcej na dalekich trasach, ale nie możemy”
Narodowy przewoźnik coraz szybciej przywraca swoją siatkę połączeń do stanu sprzed pandemii koronawirusa. Przewoźnik wrócił też na ścieżkę rentowności, notując w ubiegłym roku zysk netto. Władze LOT przyznają jednak, że nie są w stanie rozwijać się tak szybko, jakby chciały na wszystkich kierunkach. Dzieje się tak za sprawą umów bilateralnych, regulujących ruch lotniczy między Polską i drugim krajem. W niektórych przypadkach na umowach tych bardziej „korzysta” LOT: tak jest choćby w przypadku porozumienia z Turcją, które przez lata blokowało zapędy do rozwoju nad Wisłą linii Turkish Airlines. Ale w wielu przypadkach to LOT musi obejść się smakiem: linia widzi ogromny potencjał na wielu trasach, jednak nie może latać więcej ponad ustalone na poziomie międzyrządowym limity.
Sharm El Sheikh od 2232 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Warszawa – Chopin)
Alanya od 1804 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Rzeszów)
Costa Brava od 1899 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Gdańsk)
– Tak naprawdę umowy bilateralne to normalna rzecz w branży lotniczej, która służy ochronie przewoźników w danych krajach. I tak jest choćby na Dalekim Wschodzie, a dobrym przykładem.takiej sytuacji jest nasze połączenie do Seulu. Zgodnie z umową mamy prawo wykonywać 7 lotów tygodniowo do Korei Południowej, w tym 5 pasażerskich i 2 cargo. Wykorzystaliśmy te limity w całości i także m.in. dlatego latamy do Seulu z Budapesztu, bo z Polski już więcej nie możemy. Od 2016 roku regularnie odwiedzamy koreański urząd lotnictwa cywilnego, gdzie wspiera nas dyplomacja i nasze władze, ale Korea broni dostępu do rynku oraz interesów swoich narodowych przewoźników, a więc Asiany i Korean Air. Latamy więc tyle, ile możemy, choć oczywiście chcielibyśmy częściej – mówi Michał Fijoł.
Podobnie sytuacja wygląda w innych krajach, m.in. w Indiach, gdzie LOT lata obecnie do Delhi i Mumbaju.
– W tym przypadku umowa bilateralna zakłada, że LOT będzie miał 7 lotów w tygodniu do 3 miast -. są to Delhi, Mumbaj i Kalkuta, która znajduje się tam dlatego, że umowa jest z czasów, gdy był to bardziej istotny ośrodek w tym kraju. Z dzisiejszej perspektywy wolelibyśmy latać do takich miejsc jak Bangalore czy Chennai, ale umowa przewiduje to, co przewiduje. I na pewno latalibyśmy do Indii częściej niż 7 razy w tygodniu, bo samoloty na tych trasach są zazwyczaj pełne. Ale nie mamy takich możliwości, bo blokuje nas umowa – mówi członek zarządu LOT ds. handlowych.

I dodaje, że umowa bilateralna blokuje też rozwój LOT w przypadku rejsów do Japonii.
– Bardzo chcielibyśmy zacząć latać także na drugie tokijskie lotnisko, czyli Haneda, bo to bardzo prestiżowy port i znacznie lepszy, choćby ze względów biznesowych. Latamy jednak na Naritę, bo decyzja władz japońskiego rządu jest taka, żeby rozwijać właśnie to lotnisko – mówi Fijoł.
Warto jednak dodać, że jednocześnie LOT… pewnie i tak nie zrealizowałby wielu z tych połączeń, bo (zwłaszcza po mocnym zaangażowaniu w czartery) swoją flotę Dreamlinerów wykorzystuje niemal w pełnym maksymalnym zakresie.
Przypomnijmy też, że z powodu zamknięcia rosyjskiego nieba dla samolotów m.in. z Unii Europejskiej, LOT boryka się z problemami w postaci znacząco wydłużonych połączeń do Azji. Dzieje się tak, bo linia nie może latać najkrótszą możliwą trasą, czyli nad Syberią.