Linie lotnicze ściągają kasę od pasażerów, ale same bez sensu tracą miliony złotych rocznie! Jest szansa, że teraz to się zmieni
Trudno w to uwierzyć, ale easyJet wyrzuca rocznie do śmieci ponad 800 tys. kanapek i sałatek, których nikt nie chce kupić. Inne linie mają jeszcze gorsze statystyki. Bo choć przewoźnicy powinni zarabiać krocie na jedzeniu sprzedawanym na pokładzie, to jednocześnie… tracą na tym fortunę, bo nie są w stanie określić preferencji pasażerów. Dopiero teraz z pomocą przychodzą im algorytmy i zarządzanie danymi.
Wszyscy znamy to uczucie. Lecimy sobie na wymarzoną wyprawę, do celu zostały jakieś 2 godziny, gdy nagle kiszki zaczynają nam grać marsza z głodu. Mimowolnie spoglądamy na menu linii lotniczej i… od razu stajemy się jakby mniej głodni, patrząc na gorące kubki za 10 PLN albo dwa razy droższe bagietki.
Ale kiedy człowiek głodny… co tu zrobić? Często z takiej rywalizacji nasza silna wola nie wychodzi zwycięsko, zresztą… jedziesz odpocząć, więc nie będziesz sobie przecież odmawiał kanapki i napoju. Jeszcze dla partnerki coś zamówmy – co z tego, że często za taki rachunek przyjdzie nam zapłacić tyle samo, co za bilet lotniczy.
Bo w teorii dla linii lotniczych sprzedaż kanapek i innych świeżych dań to złoty interes, ale w praktyce nie zawsze jest tak różowo. Spójrzcie na to z tej strony – kanapki, wrapy czy sałatki mają najczęściej jednodniowy termin ważności do spożycia. Jeśli nikt ich nie kupi, to zwyczajnie… trzeba je wyrzucić do śmieci. Teoretycznie więc linie lotnicze powinny nauczyć się sztuki zarządzania i przewidywania, ile jedzenia zamówią pasażerowie na danym locie. Ale… nie bardzo im to wychodzi.
– Rocznie wyrzucamy około 800 tys. świeżych produktów, co generuje straty wynoszące miliony funtów – przyznaje Johan Lundgren, prezes easyJeta.
Podobne podejście ma miejsce w liniach Wizz Air, gdzie dominuje sposób “na czuja”.
– Stosujemy metodę “prób i błędów”. Staramy się mniej więcej wiedzieć, na których trasach nasi pasażerowie będą zamawiali więcej kanapek, a gdzie na przykład znajdą się ludzie, którzy będą zaczynali dzień od drinka – mówi Stephen Jones, wiceprezes Wizz Aira.
Nie brzmi to zbyt optymistycznie, prawda? Z jednej strony linia lotnicza wciska nam kolejne opłaty i obcina darmowy bagaż podręczny, tłumacząc, że szuka oszczędności, z drugiej strony… sama ma problem z racjonalnym zarządzaniem.
Teraz trochę może się to zmienić.

Algorytmy w służbie przewoźników
Jedną z pierwszych linii, która stara się poprawić tę sytuację jest easyJet, która dysponuje własnym zespołem do spraw analizy danych. W ciągu pierwszych 4 dni analizy tego, co przewoźnik sprzedaje historycznie na danych trasach, udało się ustalić pewne proporcje produktów, które różnią się np. Na porannej trasie do Edynburga i piątkowym wieczornym locie na Ibizę. Z analizy wynika, że z powodu złego składowania towarów na każdym locie pracownicy linii wyrzucali niepotrzebnie przynajmniej 3 świeże produkty.
I z pewnością nie będzie jedynym przewoźnikiem, który stosuje takie rozwiązania – w dzisiejszych czasach, gdy cena ropy rośnie, wszyscy przewoźnicy szukają oszczędności. Podobną politykę prowadzi np. WOW Air, choć prezes linii Skuli Mogensen przyznaje, że przewoźnik nigdy nie jest w stanie wyliczyć dokładnej średniej.
– Posługujemy się danymi historycznymi, ale to bardzo trudna metoda – przyznaje.
Bo to, co należy zapakować na pokład i w jakich ilościach, jest naprawdę trudną sztuką. Jeśli załadujesz na pokład za dużo danego towaru, część trzeba będzie wyrzucić. Jeśli będzie go za mało, pasażerowie zaczną się skarżyć. A znalezienie odpowiednich proporcji jest kluczowe dla przewoźników, bo oznacza ogromne oszczędności.
Jak duże? Mogensen twierdzi, że wyeliminowanie jednej niepotrzebnej puszki coca-coli rocznie podczas wszystkich lotów wykonywanych przez jeden samolot sprawi, że roczny koszt paliwa zmniejszy się o 150 USD. To niby mało, ale spójrzmy na obecne ceny paliwa.

W jaki sposób linie szukają tych oszczędności?
Jednym ze sposobów jest możliwość zamówienia gotowych dań jeszcze zanim wsiądziemy do samolotu. W Air Baltic pasażerowie mają możliwość składania zamówień na takie dania jak jagnięcina po bretońsku czy sznycel z frytkami nawet na godzinę przed odlotem. Pozwala to lepiej racjonalizować to, co zabieramy na pokład, ale też daje dodatkowe przychody – ceny takich dań (z kieliszkiem wina w pakiecie) wahają się w granicach od 15 do 25 EUR.
Jedzenie to jednak tylko część procesu racjonalizacji, równie wielkim kłopotem są napoje, choć tu łatwiej o szczegółowe przewidywania. Tu najdalej zaawansowani w wyliczeniach są amerykańscy przewoźnicy. Według wyliczeń JetBlue np. pasażerowie na trasach do Los Angeles piją mniej coli niż na innych trasach. Z drugiej strony – linie wolą jednak zabierać na pokład większe zapasy napojów. Tu ważna jest logistyka oraz fakt, że kontrakty kateringowa są skonstruowane tak, że liniom bardziej opłaca się mieć jak najmniej baz, w których uzupełniają jedzenie i napoje.
Przewoźnicy upatrują nadziei na poprawę sytuacji w… automatyzacji.
– Dojdziemy niedługo do momentu, gdy poziom kateringu na poszczególnych lotach będzie wyznaczany przez maszyny – mówi James McCloskey z JetBlue.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?