Lądowaliśmy na jednym z „najbardziej niebezpiecznych lotnisk”. Jest się czego bać?
Lot trwa już od dobrych kilku godzin – zdążyłam więc nadrobić najpilniejsze zaległości serialowe, poczytać książkę, zjeść zapas słodyczy z plecaka i żywo przebieram nogami (trochę metaforycznie, bo jednak wiemy, że poprzedzające siedzenie w samolocie niekoniecznie na to pozwala) na myśl o lądowaniu. Rzadko kiedy ekscytują mnie same lotniska, a już tym bardziej same pasy startowe, ale to jedno chciałam odwiedzić od dawna.
„No ale gdzie on wyląduje?”, czyli maderskie lotnisko w opowieściach
Wszystko przebiega spokojnie, ale przecież lada moment ma się zacząć – solidne podmuchy wiatru są tu codziennością, pas startowy sąsiaduje z maderskimi górami z jednej strony i nabuzowanym, niespokojnym oceanem z drugiej. Nad wodą lecimy niemal do ostatniej chwili, chociaż jednocześnie można z bliska obserwować już charakterystyczne czerwone dachy maderskich budynków.
Część osób z zaciekawieniem patrzy przez okno, ktoś głośno wyrzuca z siebie wątpliwości wyrażone zdaniem ”NO ALE GDZIE ON WYLĄDUJE?!”, inni podchodzą do tematu na chłodno – jak do każdego innego lądowania. Parę osób głęboko oddycha, co pewnie stanowi ich drobny rytuał po komunikacie „rozpoczynamy lądowanie”, a jakiś młody chłopak próbuje odwrócić uwagę swojej ukochanej od sytuacji. Umówmy się – pewnie większość się naczytała o tym strasznym miejscu, część na pewno nastawiła się psychicznie na najgorsze lądowanie w swoim życiu, a ktoś chce tylko, żeby było już po wszystkim.
Nagle koła dotykają pasa startowego, a po chwili z kokpitu odzywa się głos polskiego kapitana „Drodzy Państwo, wylądowaliśmy na Maderze”. I co? To już?! – myślę sobie na wpół rozbawiona i nieco… zaskoczona. Wiem, że jeszcze hamowanie (co może być nawet ważniejsze niż samo trafienie w pas), ale nie raz i nie dwa, gorsze lądowania spotkały mnie przecież nawet w Krakowie, Warszawie czy Katowicach, nie mówiąc już o takim… Korfu, gdzie samolotem miotało jakby był grzechotką w rękach bardzo nieporadnego dziecka.
Najbardziej niebezpieczne lotnisko? To już chwyt marketingowy!
Lotnisko Funchal – w zależności od rankingu i jego autorów – nazywa się „najbardziej niebezpiecznym z europejskich lotnisk”, „jednym z najbardziej niebezpiecznych na świecie” lub po prostu umieszcza we wszelkich listach „top10” – na różnych pozycjach. Co jakiś czas w polskich mediach pojawiają się też „mrożące krew w żyłach” czy „dramatyczne” filmy z lądowania (nie wymyślam tego, to autentyczne tytuły w polskich mediach). Skąd się to wszystko wzięło i czy w ogóle ma coś wspólnego z prawdą?
Niesława lotniska w Funchal jest wypadową wielu elementów – krótkiego pasa, położenia lotniska i powszechnych tu niesprzyjających warunków pogodowych. Faktem jest, że przez wiele lat, otwarte w 1964 roku lotnisko, miało naprawdę krótki pas startowy – zaledwie 1600 metrów. Dla porównania lotnisko w podkrakowskich Balicach (nienależące przecież do zbyt dużych portów) ma 2550 m, czyli niemal kilometr więcej. Taka sytuacja to jednak pieśń przeszłości. W 1974 roku droga startowa została wydłużona do 1800 metrów, a w 2002 roku dokonano kolejnej rozbudowy – już do 2781 metrów. Dzięki długiemu rzędowi betonowych filarów (jest ich aż 180!), na których osadzono część pasa nie tylko uzyskano dodatkowe miejsce, ale i naprawdę widowiskową konstrukcję, która została nawet doceniona przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Inżynierii Mostowej i Budowlanej. Niezmiennie jednak sąsiaduje ono z górami i oceanem, co faktycznie czyni je trudnym, więc piloci latający na Maderę są dodatkowo przeszkoleni.
W rzeczywistości największym wrogiem pasażerów jest tu tak naprawdę… silny wiatr, który regularnie nastręcza pilotom i liniom lotniczym problemów. Zdarza się, że samoloty muszą odchodzić na drugi krąg, podejmować kilka prób lądowania lub są po prostu przekierowywane. Wtedy najczęściej lądują na sąsiadującej z Maderą wyspie Porto Santo lub na Wyspach Kanaryjskich, a pasażerowie przylatują tu ponownie na drugi dzień – oczywiście, jeśli warunki pogodowe już na to pozwalają.
Nie bez znaczenia jest też strona podejścia. Jeśli samolot przyleci od zachodu, przed posadzeniem maszyny czekają nas jeszcze dwa dość spektakularne nawroty, by „wycelować” w pas startowy. Warto wyjrzeć przez okno zwłaszcza, jeśli siedzicie przy oknie po prawej stronie samolotu. A jeśli boicie się latać, to… proponujemy wybrać miejsca przy korytarzu.

Czy lądowanie na Maderze jest bezpieczne?
No to jak w końcu – gładko jak po maśle czy jednak najgorszy koszmar? Pozostaje odpowiedzieć: TO ZALEŻY!
Najważniejsza informacja jest taka, że dzisiaj lotnisko naprawdę jest w pełni bezpieczne, a współpraca wieży kontroli lotów i załóg w samolotach układa się świetnie. Piloci mają tu pełne ręce roboty, ale możecie też w pełni im zaufać – wiedzą, co robią.
Reszta – zwłaszcza z perspektywy pasażera i na etapie rezerwowania biletów – to już niczym zaglądanie do szklanej kuli. Gdy nadejdzie upragniony dzień podróży może wiać mocno, a może nie wiać wcale. Może będziecie próbować trzy razy, a może – tak jak u mnie – będzie nawet milej niż na polskich lotniskach? Któż to wie!
Lećcie i przekonajcie się na własnej skórze, bo ta wyspa jest tego warta! A przed powrotem do Polski zostawcie sobie trochę czasu na wyjście na taras widokowy lotniska (już po kontroli bezpieczeństwa) – obserwowanie lądujących tu samolotów z kubkiem kawy czy portugalskim winem to czysta przyjemność.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?