Fly4free.pl

Jedna noc w tropikalnym lesie: królestwo orangutanów (RELACJA)

Na Sumatrę lecieliśmy w konkretnym celu, chcieliśmy spotkać dziko żyjące orangutany. Napięty program pobytu zakładał jak najszybsze przedostanie się z lotniska w Medan do Bukit Lawang, znalezienie przewodnika, treking po lesie tropikalnym i powrót do Medan na lot do Kuala Lumpur. Przeczytaj też: Jeden dzień w raju: Lembongan – wyspa hodowców alg >>Pierwsze kroki po wylądowaniu w Medan, skierowaliśmy na postój taksówek. Taksówkarze wykazali solidarność i nie udawało nam się zbić ceny poniżej 400 tys. rupii (120 zł) za trasę, którą chcieliśmy pokonać. Podróżowaliśmy w czwórkę, dzięki czemu koszt na osobę wynosił akceptowalne przy naszym budżecie 30 zł od głowy.

Mimo, że wioskę Bukit Lawang od lotniska w Medan dzieli tylko 100 kilometrów, podróż trwała 4 godziny. Medan to dwumilionowe miasto, wyglądające jak miasta-molochy trzeciego świata. Poza kilkoma budynkami reszta zabudowy nie przekracza 2-4 pięter. Powoduje to, że teren miejski rozciągnięty jest na gigantycznej przestrzeni.

DSC_0239

Ruch drogowy jest do tego stopnia chaotyczny, że ukuliśmy powiedzenie, zamiast „Ale Meksyk!” – „Ale Medan!”. Skutery, motorki i motorynki są wszędzie. Każdy manewr kierowcy poprzedzają trąbieniem. Składa się to w jedną, nieustającą kakofonię dźwięków motorków i klaksonów. Do końca pobytu na Sumatrze nie udało nam się dociec w jaki sposób ustalane jest tu pierwszeństwo na drogach – chyba jedyną zasadą jest przepuszczanie większych pojazdów od swojego.

DSC_0237
Becak – odpowiednik taksówki

Nie przejechaliśmy dziesięciu kilometrów, gdy naszą taksówkę zatrzymał policjant. Taksówkarz bez słowa, zanim podszedł do nas funkcjonariusz, wyjął z kieszeni banknot i położył na dachu auta dłoń z pieniędzmi. Policjant wziął co swoje i kazał jechać. Taksówkarz ani myślał i domagał się wydania reszty. Gdy dopiął swego, ruszyliśmy.

DSC_0240

Droga stawała się coraz węższa, coraz bardziej dziurawa, lecz cały czas tak samo zatłoczona. Kierowca zdecydowanie chciał zarobić pieniądze w jak najkrótszym czasie i z tego powodu non stop wyprzedzał pojazdy przed sobą wyjeżdżając na pas ruchu w przeciwległą stronę, trąbiąc i świecąc długimi na skutery jadące z naprzeciwka.

DSC_0735
Dzieci w „gimbusie” w drodze do szkoły

Pasjonującym zajęciem w trakcie podróży było obserwowanie innych pojazdów. Jeśli myślicie, że jest coś, czego nie da się przewieźć skuterem – mieszkańcy Sumatry wyprowadzą was z błędu. Jeśli myślicie też, że upchnięcie 10 osób do małego fiata jest osiągnięciem – też się mylicie. Mikrobusy niewiele większe od Malucha, a pełniące tu funkcję publicznego transportu lokalnego, spokojnie biorą 10 osób do środka i ile wlezie na dach.

DSC_0273
Na tym skuterze jechały 3 osoby, wszyscy z kierowcą włącznie pisali SMS-y

Powoli kończyła się gęsta zabudowa, droga stawała się coraz bardziej kręta, wioski zaczynał przeplatać las kokosowy. Ruch na trasie jednak ani trochę nie chciał się zmniejszyć. W końcu dowiedzieliśmy się dlaczego.

DSC_0279

Dwa dni temu na muzułmańskiej przecież Sumatrze zakończył się ramadan, miesiąc wielkiego postu, i właśnie trwa Id al-Fitr – kilkudniowe święto, czas wolny od pracy. W tym rejonie Sumatry Indonezyjczycy mają dwa ulubione miejsca weekendowego wypoczynku. Okolice Brestagi, gdzie właśnie trwała ewakuacja z powodu aktywności wulkanu Gunung Sibayak i Bukit Lawang. Z tego powodu wszyscy w tym roku postanowili spędzić wolne dni w miejscu, które było celem naszej podróży. Tłok na drodze utrzymał się aż do końca trasy.

DSC_0255

Im dalej odjeżdżaliśmy od Medan, tym częściej w wioskach przy drodze widzieliśmy grupki dzieci z karabinami-zabawkami (zazwyczaj większymi do nich). Ten widok i myśl – czym w takim razie „bawią się” tatusiowie tych dzieci – był trochę niepokojący.

Za dużo czasu na rozważania jednak nie mieliśmy, bowiem do naszej taksówki przykleił się gość na skuterze. Przedstawił się jako Thomas Expert Guide, wręczył nam przez okno wizytówki i nie odpuścił aż do samego Bukit Lawang. Nic nie pomogło mówienie mu, że mamy już umówionego przewodnika.

DSC_0185
Wioska Bukit Lawang

Nie było to do końca prawdą, mieliśmy jednak namiar na Indrę i Kendrę, dwóch braci, z którymi na trekingu byli parę dni wcześniej Opcio z żoną, nasi czytelnicy, którym w tym miejscu raz jeszcze dziękuję za wszystkie praktyczne informacje, które przekazywali nam SMS-ami.

Wiedzieliśmy, że Indra i Kendra rezydują w gospodzie Gardens Inn i tam po dojechaniu do Bukit Lawang chcieliśmy dotrzeć. Thomas zaoferował swoją pomoc, z której nijak w sposób uprzejmy nie dawało rady zrezygnować. Zdaliśmy się zatem na Expert Guida.

DSC_0204
Indonezyjski sposób na relaks nad wodą

Bukit Lawang to wioska rozciągająca się nad rzeką Bohorok w wąwozie o lejkowatym kształcie. Autem można dojechać tylko do południowego, szerszego krańca wąwozu. Dalej trzeba około 30 minut iść na piechotę wzdłuż rzeki.

Nie było to łatwe zadanie, Bukit Lawang było niemiłosiernie zatłoczone przez Indonezyjczyków świętujących koniec ramadanu. Thomas zapewnił, że szybciej będzie po zachodniej stronie rzeki. Ruszyliśmy za nim przez most.

DSC_0233

Most, który śmiało by się wpisał w poetykę filmów z Indianą Jonesem. Kilka desek, szerokich na góra metr, rozwieszonych na linach nad rzeką. Mostkiem tym oczywiście parły tłumy w jedną i drugą. Przejście na druga stronę z dwoma plecakami na sobie (małym z przodu i dużym na plecach) było już przygodą samą w sobie.

Powrót na stronę wschodnią odbywał się mostem wyglądającym już znacznie solidniej, ale identycznym w swej konstrukcji. Tu już jednak szło się łatwiej, można było rozglądać się na boki. Tu też wreszcie zauważyłem jak duże zainteresowanie budzimy wśród Indonezyjczyków. Mnóstwo uśmiechów, śmiechów, mnóstwo spojrzeń i nieustanne „Hello Mister!”. To już towarzyszyło nam do końca pobytu w Bukit Lawang. Dominowały uśmiechy przyjazne, były też i drwiące, ale te zdecydowanie w mniejszości.

DSC_0256

Po 15 minutach pobytu w Bukit Lawang miałem wrażenie jak bym był co najmniej dobrze rozpoznawalną gwiazdą filmową. Ciut męczące, ale miłe. W przekonaniu tym utwierdziły nas następne dni, kiedy proszono nas o możliwość wspólnego zdjęcia (kilkakrotnie), lub rozmowy – po to by potrenować swój angielski. O ile mieszkańcy Bukit Lawang do turystów są przyzwyczajeni, o tyle dla wypoczywających tu teraz Indonezyjczyków, często z małych wsi z okolicy, byliśmy prawdziwą atrakcją. Najbardziej w tych dniach rozbawiło mnie to co powiedziało jedno z indonezyjskich dzieci do mojego potężnego kolegi Roberta: „Hello Mister, you are very looong Mister!”. Long Mister przylgnęło już do niego na stałe.

DSC_0251
Banany w cieście. Pycha!

Gdy po 30 minutach w końcu dotarliśmy już do prawie ostatniego zabudowania na północy wąwozu, czyli Gardens Inn, wyglądaliśmy jak wyjęci z pralki bez wirowania. Pot lał się z nas strumieniami. To był jednak ledwo maleńki przedsmak tego, co czekało nas w tropikalnej puszczy.

W Gardens Inn okazało się jednak, że nie ma ani wolnych pokoi, ani Indry i Kendry. W poszukiwaniu wolnego pokoju ruszyliśmy dalej na północ, ten znaleźliśmy w przedostatnim zabudowaniu w Bukit Lawang, na samym skraju tropikalnego lasu. Tu przywitał nas malutki Indonezyjczyk imieniem Pipit, opiekun Sam Bungalow. Pokazał nam pokoje usytuowane na zboczu wąwozu, z pięknym widokiem na las i rzekę, z balkonami i hamakami na balkonach. To było to, czego szukaliśmy. Przystaliśmy na dość wysoką cenę 200 tys. rupii (60 zł za pokój, na pewno dało by się ją zbić z 20-25%, brakowało nam jednak doświadczenia w targowaniu).

DSC_0804
Złodziejaszek rozrabia na naszej werandzie

Z wielką ulgą zalegliśmy na werandzie, ciesząc się smakiem lokalnego piwa Bintang i odpoczywając po długiej i męczącej drodze. Nasz relaks przerwały głosy podniecenia dobiegające znad rzeki. Popatrzeliśmy na drugą stronę wąwozu, gdzie zobaczyliśmy, dwa siedzące nad samą wodą orangutany. Nasze marzenie spełniło się, zanim jeszcze na dobre wkroczyliśmy do tropikalnego lasu.

Untitled-1

Bukit Lawang jest położone na granicy parku narodowego Gunung Leuser, który wraz z dwoma sąsiadującymi parkami narodowymi jest domem dla 5 tysięcy orangutanów. W 1973 roku w Bukit Lawang tuż przy naszych bungalowach, powstało centrum rehabilitacji orangutanów, które przez lata przywracało przyrodzie orangutany odebrane z ludzkiej niewoli. Działalność centrum została przerwana w listopadzie 2003 roku, kiedy to wezbrane wody rzeki Bohorok zdewastowały całą wioskę, zabijając blisko 400 osób, niszcząc osiem mostów i blisko 300 budynków.

DSC_0825
W okolicach Bukit Lawang znajdują się liczne plantacje kauczuku

Bukit Lawang do dziś nie odbudowano do końca, obecnie funkcjonują tylko 2 mosty. Powódź zakończyła też działalność ośrodka rehabilitacyjnego. Jednak do dziś strażnicy parku narodowego, w miejscu po ośrodku 2 razy dziennie dokarmiają orangutany. Stąd też przyzwyczajenie tych zwierząt do ludzi i ich obecność przed naszymi oczami.

Jeszcze nie ochłonęliśmy po podróży, gdy do naszych drzwi zapukał Thomas. Okazało się, że odszukał Indrę i przyprowadził go do nas. Przedstawiliśmy Indrze nasze oczekiwania co do trekingu, ustaliliśmy cenę (20 euro dzień trekingu od osoby + 10 euro za „rafting”, czym by ten rafting nie miał być. Cena wyjściowa to 25 euro dzień trekingu, 10 euro „rafting”. Płacić można w euro, lub lokalnej walucie). Umówiliśmy się na 9 rano następnego dnia. Mamy zabrać duuużo wody i mocne buty. OK.

DSC_0015
Oldschoolowe trampkokorki noszone przez naszych przewodników dobrze sprawdzały się w leśnym terenie

Resztę dnia spędziliśmy na werandzie u Nory. Nora to przesympatyczna, potężna Indonezyjka prowadząca gospodę nieopodal. Nora serwuje najbardziej genialny sok ananasowy na świecie. Za 8 tys. (2,5 zł) dostajecie kielich ambrozji. Reszty kuchni Nory pochwalić nie mogę, ale za to panuje u niej świetna atmosfera, zatrzymuje się tu też sporo backpackersów z całego świata. Tu też skorzystaliśmy z relaksacyjnego masażu (70 tys. ~ 23 zł), żeby zregenerować się przed trudami następnego dnia.

Hasło do końca dnia dała potężna, tropikalna burza – i co za tym jak okazało się zawsze idzie w Bukit Lawang – brak prądu.

Przed wyjazdem szukałem informacji jaki ekwipunek jest niezbędny do trekingu w rejonach Bukit Lawang. Mówimy oczywiście o dwudniowej wycieczce, a nie prawdziwym przedzieraniu się przez dżunglę. Według naszego przewodnika w zupełności wystarczają krótkie spodnie i koszula. Długie spodnie i koszula z długi rękawem mające chronić przed pogryzieniami, ukąszeniami, podrapaniami – nie są konieczne, a z racji upału i wilgotności, bardzo utrudniają poruszanie.

DSC_0892
Langury nazywane przez miejscowych „Punky Mokey”
DSC_0879
Teletubiś
DSC_0883
Słodziak
DSC_0853
Trzeba przypozować turystom
DSC_0901
Zdjęcie z rodzinką 😉

Buty są najważniejszym elementem – zdecydowanie warto mieć buty trekingowe (raczej przed kostkę, chyba, że ktoś ma dobrze oddychające buty chroniące kostkę). Ja co prawda śmigałem w zwykłych adidasach, nie uśmiechało mi się targanie butów do trekingu przez 4 tygodnie na plecach, ale nie było to rozsądne. Spotkanie z ziemią w trakcie tych dwóch dni zaliczyłem 5 razy, właśnie z powodu niewłaściwej podeszwy w bucie.

Na pewno potrzebny jest duży zapas wody, ta stanowiła w moim plecaku główny element. Oczywiście przydatna jest latarka, najwygodniej czołówka, zestaw higieniczny i strój do przebrania (pocimy się jak w saunie) oraz repelenty przeciw komarom i owadom. Mini apteczka też nie zaszkodzi.

DSC_0982
Żółwie rzeczne to wyjątkowo szybkie stworzenia

Tu na marginesie kwestii zdrowotnych. Sumatra jest rejonem teoretycznie malarycznym. My stosowaliśmy profilaktykę w postaci Malarone. Bierze się jedną tabletkę 2 dni przed pobytem w strefie malarycznej, w trakcie i 5 dni po. Jedno opakowanie (12 tabletek – do kupienia za 100-130 zł na forach turystycznych) idealnie pokrywało zapotrzebowanie naszego czasu pobytu na Sumatrze. Czy profilaktyka ta była potrzebna, tego się nie dowiem, czułem się dzięki temu jednak bezpieczniej.

DSC_0978
Gibon – najzwinniejsze stworzenie w lesie. Gdy się przemieszcza w koronach drzew wygląda, jak by latał, a nie skakał z gałęzi na gałąź

Wyspani, przygotowani i rozemocjonowani ruszamy na spotkanie z przyrodą. W skład „ekspedycji” wchodzi nasza czwórka oraz młody Niemiec z Monachium i jego dziewczyna Tajka. Opiekują się nami otwierający pochód, rozmowny Indra i zabezpieczający tyły, małomówny Kendra, wyglądający i ubrany niczym Che Guevara.

DSC_0924
Te mrówki to przysmak orangutanów. Spróbowałem. Bardzo kwaśne

Podstawowe zasady to patrzeć na to, czego się łapiemy i na czym stajemy. O tym jak ważna jest to zasada przekonałem się przy jednym z podejść, gdy chciałem sobie pomóc łapiąc się gałęzi, która okazała się kolczasta niczym nasze akacje.

DSC_0969
Pyszny obiad w trakcie trekingu. Ryż jedzony rękami wprost z liścia bananowca. Wilgotność była tak duża, że obiektyw zaczął parować

Nasz marsz przez las tropikalny trwał ponad 8 godzin i solidnie dał mi w kość. Co prawda ukształtowanie terenu przypomina polskie Bieszczady, lecz zejścia/podejścia są trudne na błotnistym, porośniętym korzeniami terenie. Do tego gorąc i potworna, duszna wilgotność.

DSC_0975
Monumentalne pomniki

Treking zaspokoił wszelkie moje oczekiwania. Widzieliśmy niesamowitą, tętniącą życiem przyrodę. Tu wszystko jest potężne. Drzewa, zwierzęta, nawet owady. Spotkaliśmy na swoim szlaku gibony, langury i doczekaliśmy się spotkania z człowiekiem lasu („orag hutan” znaczy dosłownie człowiek lasu).

DSC_0053
Finezyjnie podany deser. Arbuzy, mandarynki, marakuje

To nastąpiło niespodziewanie. Trafiliśmy na grupkę pięciu tych pięknych stworzeń. Dużą samicę siedzącą na drzewie z małym, dwie młode samice i potężnego, starego samca. Nic sobie nie robiły z naszej obecności, nie płoszyły się, ani nie wykazywały zainteresowania. W końcu to królowie puszczy. Indra powiedział: – Take your time, relax. Co też uczyniliśmy.

DSC_0939
DSC_0962
DSC_0958
DSC_0928
DSC_0926

Tuż przed zmrokiem doszliśmy do potężnej, stromej skarpy i po jej zboczu ostatkiem sił dotarliśmy do naszego obozowiska. Tu czekał już na nas kucharz pichcący na ogniu pyszne dania w prawdziwym woku.

DSC_0998
Nasze obozowisko

Wieczór upłynął na rozmowach i grze w karty, w grę której nauczyli nas Kendra i Indra oraz… zabawach logicznych. Nasi przewodnicy okazali się fanami takich rozrywek. Do tego w kubkach fantastyczna herbata imbirowa słodzona zagęszczonym mlekiem kokosowym, smakowała rewelacyjnie.

DSC_0118
Moja „stara” pierze w rzece 😉

Utrudzeni padliśmy na maty i biorąc przykład z naszych przewodników pozawijaliśmy się szczelnie w prześcieradła, które miały chronić nas przed ukąszeniami owadów (Ewelinki nie ochroniły – przez 3 dni miała na ręce potężną, gorącą i pulsującą, czerwoną plamę). Zasypialiśmy przy blasku ogniska słuchając muzyki lasu.

DSC_0018

Poranek powitał nas słońcem a nasz kucharz pyszną jajecznicą, na którą chrapkę miały też makaki, które dużą grupą odwiedziły nasze obozowisko. Udało im się ukraść dużą kiść bananów i tym się zadowoliły.

DSC_0024

Dzień spędziliśmy na zwiedzaniu okolicy, wąwozu rzeki i kąpieli w Bohorok i malowniczo położonym pobliskim wodospadzie. Tu dwie przygody zaliczył Robert. Najpierw porwał go wartki prąd rzeki, ale po 50 metrach wykaraskał się o własnych siłach trochę poobijany o kamienie. Najwyraźniej mało było mu na ten dzień wrażeń, bowiem idąc śladem naszych przewodników postanowił skoczyć z 8-metrowej skały do rzeki. Zakończyło się to tym, że od tej pory uśmiech Roberta jest nieco szczerbaty. Jednak to twardy zawodnik i humoru mu to nie popsuło.

DSC_0047
Zaspany, ziewający makak

Po południu dowiedzieliśmy się do czego są potrzebne leżące przy obozowisku potężne dętki. To będzie nasz środek transportu do domu. Pięć dętek nasi przewodnicy związali ze sobą formując „węża”. Na to trafiły karimaty. Nasze plecaki do foliowych worków, te na pierwszą i ostatnią dętkę. Reszta wycieczki została poproszona o zajęcie miejsc i zapięcie pasów. Nasi przewodnicy zajęli miejsca na plecakach na pierwszej i ostatniej dętce, w ręce wzięli potężne bambusowe kije i wyruszyliśmy z nurtem Bohorok.

DSC_0093
Nasz prysznic
DSC_0104

To było to! Zabawa co 300-500 metrów nabierała tempa przy kolejnych przełomach rzeki. Kendra i Indra przy pomocy tyczek odpychali naszą tratwę od skał z niezwykłą zwinnością a my radośnie to podskakiwaliśmy podrzucani na fali do góry, to obijaliśmy sobie pupy o podwodne kamienie. Czad! A wokół las równikowy. Ciekawe, czy siedzące na drzewach gibony miały z nas ubaw równie dobry, jak my z naszej przygody.

DSC_0129

Ostatnią noc w Bukit Lawang spędzaliśmy również u Pipita. Na wieczór umówiliśmy się z Kendrą i Indrą na piwo w Gardens Inn. Przed czasem spotkania rozpętała się jednak kolejna burza, deszcz zamienił ścieżkę w potok. Cóż było robić, spotkanie umówione, deszcz nie deszcz, trzeba iść. Kompletnie mokrzy dotarliśmy na miejsce. Było warto.

Kendra i Indra oraz inni przewodnicy z Bukit zaprosili nas do swojego „domu”. Przy piwie, gitarach i blasku świec (oczywiście prąd wysiadł po pierwszym piorunie) spędziliśmy świetny wieczór, którego momentem kulminacyjnym było brawurowe wykonanie „No women, no child ;)” w wydaniu brodatego Araba z Dubaju. Taką twarz islamu lubię.

Korzystając z rozluźnienia zapytałem czemu dzieci, które widziałem w drodze do Bukit Lawang bawią się tylko i wyłącznie atrapami karabinów. Odpowiedział zazwyczaj małomówny Kendra: „- To najtańsza zabawka. Kosztuje 2 złote. Dziecko, które bawi się karabinem, wyrośnie na wojownika. Potrzebujemy wojowników, trzeba znieść światową dominację USA”.

To były bardzo mocne słowa, stojące w wielkim rozdźwięku z tym co widziałem. Trochę melancholijnego ale pogodnego chłopaka w moim wieku, świetnie mówiącego po angielsku, śpiewającego anglojęzyczne piosenki i pijącego piwo. Do dziś nie umiem zrozumieć tego kontrastu.

To co nas ciągnęło na Sumatrę to przyroda, tymczasem najbardziej intrygujący okazali się ludzie. Dziś żałuję, że na pobyt na tej wyspie zaplanowaliśmy tak mało czasu. Chciałbym tam kiedyś jeszcze wrócić.

Informacje praktyczne:

– taksówka w Medan: Arifin +626176361252 (400 tys. rupii do Bukit Lawang),
– nocleg w Bukit Lawang: Sam’s Bugalows (oznaczone na mapie), pytać o Pipita,
– przewodnicy Indra i Kendra: indra_darmao2@yahoo.com 25 euro treking jednodniowy, 50 euro dwudniowy z raftingiem. Zapewnione wyżywienie: obiad, deser, kolacja, śniadanie, obiad do tego nocleg w hotelu pod milionem gwiazd.

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
fantastyczne,dopiero od kilku dni czytam relacje,pobudzają wyobraźnię i zachęcają do wyprawy.Widzę, że potrzebna jest super kondycja aby nie wymięknąć.Czas zabrać się za siebie i przygotować się do życia w/g innych standardów.
Potworos, 30 października 2010, 14:00 | odpowiedz
Wow, zazdroszczę.. :) Dużo macie jeszcze w zanadrzu takich atrakcji? Pytanie czysto techniczne, piszesz, że obiektyw parował. Jakiego sprzętu używałeś i jak zabezpieczyłeś podczas spływu?
osiek, 30 października 2010, 14:02 | odpowiedz
Uniwersalnego Nikkora 18-105 mm VR (trochę krótki niestety, ale ciężko brać ze sobą kilka obiektywów) + Aquapack jako zabezpieczenie przed ulewami/zatopieniem. http://m.onet.pl/_m/99fe5ec4c3b3eb3f20a3e85de24cf4c2,10,1.jpg
Kamil Lodziński, 30 października 2010, 15:42 | odpowiedz
fantastyczna przygoda i super relacja! no i już chyba wiem, w jakich okolicach spędzę dłuższy urlop w przyszłym roku :)
shagrat, 30 października 2010, 19:04 | odpowiedz
Relacja super! Ech... to też mój upragniony region i cudowne orangutany. Może w przyszłym roku...
Krf23, 30 października 2010, 22:57 | odpowiedz
Jestem pod wrażeniem, czekam na więcej :) p.s aquapack widzę daje radę, próbowałeś "pełnego zanurzenia" z zestawem :) ?
Arek Gmurczyk, 31 października 2010, 16:53 | odpowiedz
Czy można z Medanu dojechać do Bukit Lawang, jakoś taniej niż taxą?? Będziemy we dwójkę i 120zł to troszkę dużo ;] W necie mało informacji, treking dwudniowy wychodzi dość drogo jak na budżetowy wyjazd.. ale tak to opisałeś, że nabrałam apetytu..
martusiaha, 1 listopada 2010, 15:09 | odpowiedz
Kusi mnie Sumatra jako cel następnej wyprawy. Naprawdę kusi... :) A swoją drogą ja w Jawajską dżunglę (i praktycznie wszędzie) zabierałem sandały na grubej górskiej podeszwie. Sprawdziły się rewelacyjnie. Dobre do wspinaczki, do przekraczania strumyków, na upały. PS Teletubisie rządzą :D Są jak kosmici PS2 Się cieszcie, że w czasie Idul Fitri byliście na stosunkowo mało zaludnionej Sumatrze. My 60-km odcinek z Bandung do Garut jechaliśmy 8 godzin co normalnie powinno zająć 1-2.
jasiustasiu, 2 listopada 2010, 2:19 | odpowiedz
Ach! To się nazywa Przygoda! Ten prysznic fantastyczny! A nam się wydawało, że jesteśmy traperami:) haha!
Anka Nosarzewska, 2 listopada 2010, 13:35 | odpowiedz
@martusiaha Do BL z Medan jadą autobusy z dworca (Pinang Baris Terminal) w Medan. Cena 15-20.000.
Opcio, 2 listopada 2010, 17:54 | odpowiedz
Dziękuję za miłą lekturę :) Super opis :)
dzarek, 2 listopada 2010, 21:44 | odpowiedz
@Arek - słabo foci sie z aquapakiem. Schodziłem na jakieś 2 metry, chroni przed wodą, ale fotografowanie jest mega nieporęczne i jakość zdjęć istotnie słabsza.
Kamil Lodziński, 3 listopada 2010, 20:24 | odpowiedz
Kamil, chciałbym się z Tobą skontaktować przed moim wyjazdem do BL - jak mogę napisać do Ciebie maila? dzięki maciej
maciej, 3 listopada 2010, 22:50 | odpowiedz
kamil(at)fly4free.pl
Kamil Lodziński, 4 listopada 2010, 8:23 | odpowiedz
Dziękuję, poleciał mail.
maciej, 5 listopada 2010, 0:44 | odpowiedz
jungle trek, jungle trek in Bukit Lawang. See the monkeys see the birds, see orangutan:))
elo, 7 listopada 2010, 2:50 | odpowiedz
Bilety kupione (Warszawa-Delhi promocja Aerofłot :)) i wio !! Plan Delhi- Sumatra Orangutany- Kamil zachęciłeś nas na maxa, potem Lembongan i na końcu Bali. W sumie 3 tygodnie z hakiem.Nie możemy się doczekać. Napiszę do Ciebie prośbę o ewentualne jeszcze wskazówki. Kraków pozdrawia Kasia B.
Kasiab, 15 lutego 2011, 19:02 | odpowiedz
Kasiu jutro wylatuję do Tajlandii, pewnie odpowiem na maila dopiero za dwa tygodnie. Strasznie fajnie, że was moja relacja zainspirowała.
Kamil Lodziński, 15 lutego 2011, 19:50 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »