Jak sardynki w puszce. Linie lotnicze upychają nas coraz bardziej. Problemem nie jest wcale miejsce na nogi
Linie lotnicze i producenci samolotów od lat głowią się nad tym, jak wycisnąć z pasażerów jak najwięcej zysku. Stąd kilka razy do roku do sieci przedostają się informacje o nowych patentach Airbusa czy Boeinga, takich jak: specjalne siodełka czy piętrowe siedzenia, dzięki którym na pokładzie można upchnąć więcej pasażerów. To, że te teksty się ukazują to nie jest przypadek – przewoźnicy testują w ten sposób rynek, by sprawdzić, na ile wyrzeczeń są gotowi pasażerowie, byle otrzymać możliwość tańszego przelotu.
Najczęściej rynek „testował” w przeszłości Michael O’Leary. Szef Ryanaira zasłynął z kontrowersyjnych pomysłów jak płatne toalety czy miejsca stojące dla najbardziej „wrażliwych cenowo” pasażerów. Teraz to już przeszłość.
– Gdybym wiedział, że bycie miłym dla pasażerów tak nam się opłaci, robiłbym to już dawno temu – powiedział niedawno.
Nie znaczy to jednak, że linie lotnicze zrezygnowały z maksymalnego upychania pasażerów. Robią to nadal, co przekłada się niestety na nasze ogólne samopoczucie. A niektóre ich pomysły już teraz mogą przyprawić o ból głowy.
Niedawno pisaliśmy, że narodowy przewoźnik planuje wprowadzić do swojej floty 3 dodatkowe Dreamlinery. Nie będą to jednak obecnie użytkowane przez LOT maszyny 787-8, tylko znacznie większy model 787-9. Powód jest prozaiczny – obecnie użytkowane przez LOT maszyny mogą zabrać na pokład 252 pasażerów. Nowy model jest zaś dłuższy o 6 metrów, co oznacza, że w zależności od rozkładu na pokład można zabrać nawet ok. 300 podróżnych, co znacząco zmniejsza koszty operacyjne przewoźnika.
Fot. LOT






