Jak sardynki w puszce. Linie lotnicze upychają nas coraz bardziej. Problemem nie jest wcale miejsce na nogi
Linie lotnicze i producenci samolotów od lat głowią się nad tym, jak wycisnąć z pasażerów jak najwięcej zysku. Stąd kilka razy do roku do sieci przedostają się informacje o nowych patentach Airbusa czy Boeinga, takich jak: specjalne siodełka czy piętrowe siedzenia, dzięki którym na pokładzie można upchnąć więcej pasażerów. To, że te teksty się ukazują to nie jest przypadek – przewoźnicy testują w ten sposób rynek, by sprawdzić, na ile wyrzeczeń są gotowi pasażerowie, byle otrzymać możliwość tańszego przelotu.
Najczęściej rynek „testował” w przeszłości Michael O’Leary. Szef Ryanaira zasłynął z kontrowersyjnych pomysłów jak płatne toalety czy miejsca stojące dla najbardziej „wrażliwych cenowo” pasażerów. Teraz to już przeszłość.
– Gdybym wiedział, że bycie miłym dla pasażerów tak nam się opłaci, robiłbym to już dawno temu – powiedział niedawno.
Nie znaczy to jednak, że linie lotnicze zrezygnowały z maksymalnego upychania pasażerów. Robią to nadal, co przekłada się niestety na nasze ogólne samopoczucie. A niektóre ich pomysły już teraz mogą przyprawić o ból głowy.
A zmniejszona przestrzeń na głowę jest problemem nie tylko dla pasażerów z klaustrofobią, ale też dla przeciętnych ludzi.
- Duże zagęszczenie foteli zmniejsza naszą pewność siebie i zwiększa szanse na to, że pasażerowie stracą głowę i dojdzie np. do awantury na pokładzie – mówi Martin Seif, psychiatra z Nowego Jorku ze szpitala White Plains. I dodaje, że jego pacjenci bardzo często płacą za miejsca z przodu samolotu. Nie tylko ze względu na większy komfort podróży, ale właśnie znacznie większą przestrzeń, która wpływa pozytywnie na ich samopoczucie.
Fot. Shutterstock






