Jak sardynki w puszce. Linie lotnicze upychają nas coraz bardziej. Problemem nie jest wcale miejsce na nogi
Linie lotnicze i producenci samolotów od lat głowią się nad tym, jak wycisnąć z pasażerów jak najwięcej zysku. Stąd kilka razy do roku do sieci przedostają się informacje o nowych patentach Airbusa czy Boeinga, takich jak: specjalne siodełka czy piętrowe siedzenia, dzięki którym na pokładzie można upchnąć więcej pasażerów. To, że te teksty się ukazują to nie jest przypadek – przewoźnicy testują w ten sposób rynek, by sprawdzić, na ile wyrzeczeń są gotowi pasażerowie, byle otrzymać możliwość tańszego przelotu.
Najczęściej rynek „testował” w przeszłości Michael O’Leary. Szef Ryanaira zasłynął z kontrowersyjnych pomysłów jak płatne toalety czy miejsca stojące dla najbardziej „wrażliwych cenowo” pasażerów. Teraz to już przeszłość.
– Gdybym wiedział, że bycie miłym dla pasażerów tak nam się opłaci, robiłbym to już dawno temu – powiedział niedawno.
Nie znaczy to jednak, że linie lotnicze zrezygnowały z maksymalnego upychania pasażerów. Robią to nadal, co przekłada się niestety na nasze ogólne samopoczucie. A niektóre ich pomysły już teraz mogą przyprawić o ból głowy.
Linie lotnicze na razie „wykorzystują” fotelowy potencjał A380 ledwie w połowie. Na przykład Airbusy British Airways mają konfiguracje „tylko” na 469 foteli, a Singapore Airlines może ugościć 379 pasażerów.
Ale już wkrótce Malaysia Airlines może dysponować Airbusem A380, który pomieści na pokładzie aż 700 pasażerów i to tylko w jednej klasie ekonomicznej. Będzie to efekt przerobienia obecnie posiadanych Airbusów – po przeróbkach liczba foteli zwiększy się aż o 200. Jest to związane z planem linii, by wozić tymi samolotami muzułmanów do świętych miejsc islamu, np. do Mekki.
Fot. Malaysia Airlines






