Internet i planowanie podróży. Miał być pomocny, a zabija spontaniczność i rujnuje wam wyjazd
Podróżowanie? Śmieszna sprawa: mało co tak ewoluowało, jak przemieszczanie się dla rozrywki, przyjemności, pasji poznawania świata. Nie wierzycie? Zapytajcie swoich rodziców lub dziadków.
W dobie tanich linii lotniczych, biletów za 19 PLN z Polski do Norwegii, okazji typu „za 700 PLN do USA!” i autobusów PolskiegoBusa za złotówkę do Budapesztu – wszystko mamy podane na tacy. Podróżowanie stało się tanie. Podróżowanie stało się dostępne. Do tego etixy, TripAdvisor, Booking, płacenie przez internet. Bułka z masłem, prawda?
Wszystko mamy w internecie. 3x o: opinie, opisy, ogrom (informacji).
Nie chcę uchodzić za dinozaura, ale pamiętam jeszcze inne sposoby podróżowania. Takie, które nie wymagały detalicznego planowania i dokładnie rozpisanej marszruty. I uważam, że powszechność dostępu do internetu spowodowała pewnego rodzaju aberrację: mamy wybór, miliony możliwości i swobodę… a zamykamy się w getcie konkretnych lokalizacji, punktów, „must-see” i innych obowiązkowych (według nas) rzeczy, bez których będziemy uważać wyjazd za niepełny.
Co gorsza, przygotowujemy się do wyjazdów jak do bitwy. Czytamy dziesiątki przewodników, relacji, widok większości miejsc mamy już wdrukowany w pamięć. W zasadzie nie musimy już jechać do danego miejsca, przecież jeszcze przed wyjazdem wiemy o nim prawie wszystko.
Oczywiście, każdy podróżuje na swój sposób – i jeżeli sprawia mu on przyjemność, nic nam do tego. Niemniej, pewne zjawiska stają się coraz bardziej powszechne. Dwa przykłady, całkiem świeże.
Praski spontan
3 tygodnie temu wybrałem się z grupką znajomych do Pragi, na „szybkie piwo” i zwiedzanie. Wiecie, grupa kilkunastu osób, bilety lotnicze na inauguracyjne połączenie z Krakowa do Pragi kosztowały mniej niż dobry burger w okolicach krakowskiego Rynku (19 PLN w jedną stronę), mamy niedzielne popołudnie, powrót rankiem drugiego dnia – więc ahoj, przygodo! Plan wyjazdu? Brak planu. Po prostu powłóczyć się po Pradze, coś zjeść, coś wypić, spędzić miło czas.
Do naszej wesołej gromadki dołączyła para znajomych. Spotkaliśmy ich na lotnisku. W rękach mieli wydrukowane kartki ze szczegółową rozpiską tego, co chcą zobaczyć w Pradze… i w jakiej kolejności. Wszystko perfekcyjnie ułożone, przygotowane, czas wypełniony co do minuty. W założeniu spontaniczny wyjazd w ich przypadku miał być biegiem od jednej atrakcji do drugiej. Od fontanny przed Muzeum Franza Kafki do Mostu Karola. Od Hradczan do Ratusza Staromiejskiego i słynnego zegara Orloj.
Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl, 29.10.2017
Wszystko sprawdzone przez internet, zdjęcia obejrzane wcześniej w sieci (aby wiedzieć gdzie i jak się ustawić), zegarek w pogotowiu, start! To znaczy start dla nich… bo na lotnisku się rozdzieliliśmy: oni „polecieli w miasto”, a my zaczęliśmy spontaniczne kręcenie się po Pradze. Spotkaliśmy ich tylko przez chwilę, mijając się na jednym z turystycznych traktów. Lista nie była odhaczona do końca, ruszyli dalej.
Dwie grupy, totalnie różny pomysł na ten wyjazd. Który był lepszy? Nie można chyba tak tego określać. Nie ma „lepszego” i „gorszego”. Punkt widzenia zależy… od punktu siedzenia. Niemniej jednak, patrząc na zadowolone twarze moich znajomych w trakcie nieśpiesznego niedzielnego wypadu do stolicy naszych sąsiadów („to gdzie teraz mamy ochotę iść? Jemy coś, czy dalej spacer?”), wydaje mi się, że to był strzał w dziesiątkę.
OK, przenieśmy się na południe. Mocno na południe. Ale na początku zahaczmy o nasze Tatry.
Ważna jest fantazja
Niedziela, 4 dni temu. Impreza urodzinowa mojej przyjaciółki, piękne okoliczności przyrody, bo w schronisku nad Morskim Okiem. Wszystko dookoła zasypane śniegiem. Rozmowa podczas zejścia do parkingu na początku szlaku wiodącego nad nasze tatrzańskie jezioro.
– Mam zaplanowane wakacje w przyszłym roku, rozglądam się za pomysłami na ferie zimowe 2019.
– Przecież jeszcze nie skończył się 2017?!
– Lubię mieć wszystko opracowane, mam czas aby dokładnie się do wyjazdu przygotować i poczytać.
– Acha. A nie lepiej spontanicznie coś wymyślić, jak będzie nieco bliżej tej daty?
– A jak już nie będzie ciekawych ofert? Internet to świetna rzecz, mogę zobaczyć jak jest popularne dane miejsce, nawet sprawdzić na Booking.com, ile w danym czasie jest zajętych miejsc noclegowych w mieście.
– To ważne?
– Jasne. A Ty co będziesz robić na przyszłe wakacje?
– Nie wiem. Na razie myślę, gdzie będę jutro spać.
– No jak to, wracamy do Krakowa przecież?
– Eee, niee, kupiłem bilet do Izraela na szybki wypad, prześpię się na pustyni.
– (cisza)… kiedy to zaplanowałeś?
– yyy, nie wiem, poważnie. Spontanicznie kupiłem bilet, kilkanaście dni temu, kosztował jakieś drobne…
Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl, 19.11.2017
Przygoda na pustyni
Izrael, okolice „klina” między granicami Egiptu i Jordanii, dzień później (3 dni temu). Przyleciałem tutaj z Polski, po godzinie 22:00, w sumie bez celu. To znaczy jakieś ogólne zarysy są: przespać się samotnie na pustyni i zrobić zdjęcia o wschodzie słońca w Czerwonym Kanionie. Pogranicznik patrzy się na mnie jak na wariata, dialog niczym z filmów Barei.
– Na jak długo pan przyleciał do Izraela?
– Na 14 godzin.
– Gdzie ma pan nocleg?
– Nie wiem, gdzieś na pustyni, mam śpiwór i jestem przygotowany.
– Jaki jest pana plan wyjazdu?
– Bez szczegółowego planu, chcę po prostu zobaczyć Czerwony Kanion i zrobić kilka zdjęć.
– A czym pan się tam dostanie w środku nocy?
– Jeszcze nie wiem.
– A jak pan wróci rano do Ejlatu albo na lotnisko? Przecież to jest pustynia!
– Nie wiem, zobaczę. Może stopem, może autobusem, a może jeszcze inaczej.
– Wie pan, ludzie przylatujący tutaj raczej wiedzą dokładnie, co chcą robić…
Dobrą chwilę trwało, zanim wytłumaczyłem izraelskiemu urzędnikowi, że nie każdy musi planować swoje wyjazdy z dokładnością co do godziny. Czasami warto po prostu zdać się na los, zupełnie tak, jak w czasach „przedinternetowych”. Nie zaglądać do Map Google, nie sprawdzać co polecają inni na TripAdvisor, jakie miejsca są modne i oznaczone na Instagramie.
W Izraelu jest to wybitnie łatwe – 1 MB internetu na telefonie komórkowym z polskiej sieci to, bagatela, 40 PLN. Boli, nieprawdaż? Pierwsza rzecz, którą robię w takich krajach, to wyłączenie internetu i synchronizacji danych.
Czy ten ekspresowy i nieplanowany wcześniej wyjazd się udał? Cóż ja mogę odpowiedzieć, może inaczej: wróciłem „z bananem” na buzi 😉
Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl, 20-21.11.2017
Bądźmy spontaniczni
Wyjazdy – dokładnie zaplanowane – są fajne. Internet jest wspaniałym narzędziem. Ale pozwólmy sobie niekiedy na odrobinę „szaleństwa”. Zamiast zaliczać wszystkie obowiązkowe punkty w Neapolu, skręćmy w boczną uliczkę, zamówmy kawę… i popatrzmy na ludzi dookoła. Plan wyjazdu typu: „6 stolic w 3 dni”? A może lepiej pojechać czasami do miejsca, w którym nie będziemy musieli spoglądać na zegarek – i krążąc bez planu, spróbować dać się zaskoczyć czymś niespodziewanym?
Niespodzianki w podróży (te przyjemne) są czymś niesamowitym. Pole kwiatów pod Brukselą. Zapach trawy 3 km od portugalskiego Cabo da Roca, z daleka od ścieżki? Malutka restauracja w Czarnogórze z owocami morza, która nie figuruje w internecie, właściciele mieszkają nad lokalem i wkładają w ten biznes całą swoją pasję?
Nie wszystko powinniśmy planować. Bądźmy spontaniczni. Ale do kogo piszę te słowa? Do czytelników, którzy widząc promocję albo błąd taryfowy na naszych łamach, od razu „w ciemno” kupują bilety? Jesteśmy uzależnieni od podróży. I to jest bardzo przyjemne uzależnienie.
To jak z tym planowaniem u was jest?