Dziki klimat, brak turystów i czas, który stanął w miejscu. Dlaczego tak kochamy odludne wyspy?
Othonoi to jedna z tych greckich wysp, na których życie płynie zupełnie inaczej niż np. na Korfu, Kefalonii czy Zakintos. Fakt, że od dwóch dekad liczba mieszkańców nie przekracza 500 osób sprawia, że można poczuć się tam tak, jakby czas zatrzymał się co najmniej pół wieku temu. Ale to właśnie jest tam najpiękniejsze.
Jedyna możliwa forma dotarcia na Othonoi to droga morska. Okej, jest jeszcze lądowisko dla helikopterów na wypadek nagłych sytuacji, ale zejdźmy na ziemię (no chyba, że jednak ktoś woli taki sposób podróżowania 🙂 ). Na wyspę można dotrzeć z głównego portu na Korfu (około 3,5 godziny rejsu Kerkyra Lines) lub najbardziej wysuniętego na zachód punktu Korfu, czyli wioski Agios Stefanos Avliotes (około 1,5 godziny rejsu Aspiotis Lines).

Już po dopłynięciu do wręcz mikroskopijnego, mogącego pomieścić raptem kilka jednostek portu dostrzegamy to, co najbardziej urocze – brak innowacji, inwestycji i turystycznego blichtru. Othonoi nie jest stricte nastawione na turystykę, dlatego też można tam zobaczyć po prostu to, jak się tam żyje, bez nadania wyspie nieco sztucznego, komercyjnego charakteru. Niczym nie ponaglana codzienność miejscowych jest dowodem na panujący tam spokój, a typowa dla południowych krajów siesta wydaje się tam trwać… cały czas.
Kilkanaście metrów dalej pierwszy i jeden z niewielu sklepów. Asortyment jak w małym, lokalnym biznesie, wystrój raczej przypominający dawne lata, a do tego toaleta dla klientów z systemem do spłukiwania w postaci… wiadra. Przed wejściem plastikowy zestaw wypoczynkowy i miejsce do spożywania piwa, a to wszystko zarządzane jest przez uroczą seniorkę, która choć ni w ząb nie potrafiła nic powiedzieć po angielsku, wykazywała się dobrocią i życzliwością na każdym kroku.
Othonoi zachwyciła mnie przede wszystkim klimatem. Skąpani w słońcu mieszkańcy wydawali się mieć na wszystko czas, totalnie nie przejmowali się jakimikolwiek obowiązkami, a wypłynięcie w morze, napompowanie kół w samochodzie czy porąbanie drewna wydawały się nie stanowić dla nich obowiązku, a jedynie zadanie do wykonania w chwili, gdy… znajdą na to ochotę.
Czy na takich wyspach jak Othonoi można odkryć coś niesamowitego?
Po kilkugodzinnym pobycie na Othonoi (tego samego dnia wsiedliśmy na jacht i popłynęliśmy dalej), zaczęła zastanawiać mnie jedna rzecz – jak wiele osób, podobnie jak ja, zachwyca się takimi miejscami? Ilu podróżnych zwraca uwagę na nieco mniej turystyczne aspekty takich wysp i skupia się na codzienności mieszkańców? Czy takie rozważania to coś zupełnie normalnego czy też to ja spojrzałem na całą sprawę nieco inaczej?
Warto tu wspomnieć, że z drugiej strony życie na Othonoi wcale nie jest jakieś mega kolorowe. Owszem, jest cisza i spokój, brak tłumów i „całodzienna siesta”, ale z jakościowego punktu widzenia nie jest to idealne miejsce do przeżywania codzienności. Większość mieszkańców wyemigrowała na Korfu czy do Aten, a to za sprawą bezrobocia i niewielkich zasobów naturalnych nadających się do eksploatacji. Jakiekolwiek możliwości zapewnia jedynie zajmowanie się oliwkami i tłoczeniem oliwy czy połowem ryb. Gdyby zatem ktoś marzył o przeprowadzce, raczej nie znajdzie tam źródła podniesienia poziomu życia. Jeśli jednak na tym się nie skupia, a bardziej woli skupiać się na innych aspektach – Othonoi może być rajem.



Biorąc pod uwagę czerpanie z życia radości poprzez eksplorowanie przyrody (Othonoi w centralnej części porasta gęsta roślinność, a w wielu miejscach wytyczone są piesze szlaki), poznawanie lokalnej historii (wyspa ma bogatą przeszłość i jest nazywana wyspą nimfy Kalipso) – nie ma zbyt wielu lepszych miejsc. Othonoi nie została jeszcze nadszarpnięta turystycznym natłokiem, dlatego liczne plaże i miejsca położone tuż nad Morzem Jońskim mają dziewiczy, niemal nienaruszony charakter. I właśnie to jest tam najpiękniejsze.
Inne europejskie wyspy, które nie mają turystycznego charakteru
Choć samo Othonoi ciężko porównać do jakiejkolwiek innej wyspy, istnieje spora liczba takich miejsc, które z jednej strony zachwycają naturalnością i brakiem przesytu przyjezdnych, a z drugiej mają niepowtarzalny klimat. Na myśl przychodzą mi położone na zachód od Sycylii wyspy Egadzkie – Levanzo, Favignana i Marettimo. Szczególnie ostatnia z nich jest totalnym przeciwieństwem tego, co możemy zobaczyć na samej Sycylii – brak tam komercyjnego przepychu, mieszkańcy żyją w harmonijnym spokoju i „chillu”, a nawet kilkugodzinny pobyt jest w stanie sprawić, że naładujemy tam baterie społeczne na długi czas.

Podobne odczucia można mieć po wizycie na Ile de Re, wyspie położonej na zachodnim wybrzeżu Francji, będącej swego rodzaju przedłużeniem miasta La Rochelle w Nowej Akwitanii. Zwykło się mówić że jest ona mekką dla znanych paryżan, którzy przybywają na tę malowniczą wyspę pełną winnic i piaszczystych plaż w celu uniknięcia medialnego zgiełku i ucieczki od chaosu życia codziennego. Nie można się temu dziwić, bowiem ma całe naturalne piękno i urok Riwiery, a przy tym nie jest przepełniona turystami.

Na liście europejskich wysp, których mieszkańcy żyją swoim naturalnym, nieposkromionym przez turystów życiem, można było wskazać znacznie więcej przykładów. Oczywiście wszystko zależy od przyjętej skali i tego, co uznamy za naturalność, ale bez wątpienia do tego grona można zaliczyć Soltę (Chorwacja), Gozo (Malta), Graciosę (Wyspy Kanaryjskie) czy Pantellerię (Włochy).