Niższe ceny, mniej ludzi, ale i pogodowe ryzyko. Sprawdzamy, gdzie i czy jechać po sezonie
Tłumy, upał, kolejki i wysokie ceny – tak w skrócie wyglądają najpopularniejsze miasta w szczycie sezonu. Kto może, omija je szerokim łukiem, kto nie może – zwiedza i marudzi. A co z tymi, którzy chcieliby, ale nie chcą się przepychać i wydawać fortuny? Czy i gdzie warto pojechać po sezonie? I co w takim razie robić w zamian latem? Podpowiadamy!
Wakacje minęły, nastała jesień i zbliża się zima. Wraz z nią drastycznie maleje liczba urlopów, na które decydują się Polacy (ale i ludzie na całym świecie). Nadmorskie miejscowości pustoszeją, kolejki do największych atrakcji turystycznych znacząco się zmniejszają, w najsłynniejszych restauracjach wreszcie można zdobyć stolik bez wykonania pradawnych rytuałów oraz podania kelnerowi dwóch biletów wstępu wydanych przez Narodowy Bank Polski, łatwiej o tańsze bilety lotnicze, a i ceny w hotelach robią się od razu bardziej przystępne.
Dla jednych to idealny moment, by ruszyć na intensywne zwiedzanie. Inni uważają, że wyjazdy poza sezonem są bez sensu, bo nie gwarantują pogody, nie pozwalają zobaczyć miasta w pełnej krasie, a wiele miejsc jest po prostu zamkniętych. Pierwszym spróbujemy podpowiedzieć, które miasta zdecydowanie zyskują po sezonie. Drugich spróbujemy przekonać, żeby przetestowali ten naprawdę fajny system wyjazdowy, dzięki któremu miasta często jawią się zupełnie inaczej.
Najbardziej zatłoczeni dalej są zatłoczeni, ale…
Jak zrobić listę najgorszych miejsc do odwiedzenia w wakacje? To proste. Wystarczy spojrzeć na ich popularność.
Tylko w 2018 roku Wenecja, Londyn i Barcelona przyjęły 20 mln osób, Amsterdam 18 mln, a Paryż rekordowe 40 mln. Oczywiście trzeba pamiętać, że niektóre miasta osiągają taki wynik, w dużej mierze dzięki jednodniowym turystom (także tym ze statków wycieczkowych). Prawda jest jednak taka, że gdy zwiedzacie w tłumie, to rzadko obchodzi was, czy ktoś, kto razem z wami tworzy kolejkę, ma zamiar zostać tu na noc. Gdyby patrzeć tylko na turystów z noclegami, to najczęściej odwiedzanym miastem świata niezmiennie jest Bangkok, drugie miejsce zajmuje wspomniany już Londyn, a trzecie Paryż, ale w pierwszej dziesiątce znajdziecie też Dubaj, Singapur, Nowy Jork, Kuala Lumpur, Tokio, Stambuł czy Seul. A przecież zatłoczony jest także Rzym (w którym samo Koloseum w zeszłym roku odwiedziło blisko 8 mln osób), Praga, Dubrownik, Berlin czy Lizbona.
Kayak udostępnia za to informacje na temat najczęściej wyszukiwanych lotów w lecie 2019 roku. Co mamy na liście? Londyn, Paryż i Rzym w ścisłej czołówce. Potem Honolulu, Nowy Jork, Orlando, Seattle, Dublin, Las Vegas i Cancun. Serwis Tiqets.com podsumował za to, w jakich miastach najczęściej kupowaliśmy bilety na atrakcje. I znów Europa króluje – Barcelona, Paryż i Rzym w pierwszej trójce. Potem Nowy Jork, Londyn, Madryt, Neapol, Dubaj, Lizbona i Florencja. To zresztą przekłada się na obserwacje turystów.
W wakacje kolejka do wieży Eiffla to często nawet 3 godziny do odstania, do Koloseum ogonek chętnych ustawia się na długo przed otwarciem, a znalezienie miejsca na plaży w Barcelonie graniczy z cudem. Do tego dochodzi upał – nawet ci najbardziej ciepłolubni mają problem, by np. w mało przewiewnym Rzymie czy w mocno zabudowanej Barcelonie wytrzymać całodzienne zwiedzanie w 35°C. Pojawia się problem ze zjedzeniem obiadu, ze znalezieniem noclegu (bez rozbijania świnki-skarbonki), nawet z tanimi biletami lotniczymi, bo przewoźnicy wiedzą, że i tak sprzedadzą miejsca – nawet te dużo droższe.
Wiecie już, gdzie nie jechać w wakacje, ale równocześnie… które miasta powinny pojawić się jako pierwsze w kolejce do zwiedzania poza sezonem. Brzmi pokrętnie? Już tłumaczę! Jeśli kiedykolwiek w ogóle chcecie odwiedzić Rzym, Paryż, Barcelonę itd., to nie ma lepszego momentu niż późna jesień lub wczesna wiosna. Byłoby kłamstwem powiedzieć, że poza sezonem nie będzie tam turystów, ale w porównaniu do tego, co dzieje się tam w czerwcu, lipcu i sierpniu, widać gigantyczną różnicę. Mówiąc prościej – będzie tak mało ludzi jak się da, ale to nie znaczy, że będzie ich niewielu.

A co z resztą miejsc?
Warto też pamiętać, że wyjeżdżanie poza sezonem sprawdza się na całym świecie – nie tylko w europejskich stolicach. Miałam okazję być w Tajlandii w porze deszczowej, w Wietnamie tuż przed nią (czyli już na samym finiszu sezonu), w Dubaj w sierpniu, czyli wtedy kiedy nikt normalny tam nie jeździ. Kilka arabskich krajów odwiedziłam w czasie ramadanu, choć wielu uważa, że to najgorszy z możliwych okresów, a nad Bałtykiem bywam głównie w grudniu. Do Morskiego Oka idę chętniej, kiedy ostro napada śniegu i nagle słynna „ceprostrada” zamienia się w klimatyczną i opustoszałą ścieżkę, a do Rimini wybrałam się dwa tygodnie temu, gdy z plaży zniknęły wszystkie bary, knajpki, leżaki i sprzedawcy asortymentu z dziedziny AbsolutnieWszystkichPotrzebnychRzeczy. Nie żałuję żadnego z tych wyjazdów.
W Bangkoku padało dzień w dzień, ale w niczym to nie przeszkadza, gdy zakupisz jedną z tych kiczowatych pelerynek, co to nie przepuszczają ani wody ani powietrza, w Dubaju upał był wręcz absurdalny, ale wtedy „zwiedzaliśmy” to, co pod dachem – a więc i klimatyzowane. W Gdańsku nie pomagała nawet ciepła kurtka – tak mróz szczypał w policzki – ale co odkryłam muzeów i dobrych restauracji, to moje. W Rimini plaża owszem wyglądała jak po przejściu apokalipsy, ale za to czterogwiazdkowy hotel z wypasionym śniadaniem kosztował raptem 70 PLN za dobę od osoby. A przecież, jeśli przyjeżdża się jeść a nie plażować, to można to robić o każdej porze roku. Sycylia poza sezonem skradła moje serce, a jednym z ulubionych miast stała się Katania, którą wszyscy uważają za totalnie nudną. Na Palenicy Białczańskiej w styczniu zaparkowałam dosłownie kilka kroków od bramy TPN-u. Kto wie, że w sezonie korek do parkingu potrafi mieć kilka kilometrów, ten wie, że jest to wyczyn spektakularny. I żeby było jasne – nie tylko Morskie Oko, ale i większość tych miejsc – widziałam także w sezonie, więc niestety mam porównanie.
Jakie miejsca jeszcze warto wziąć pod uwagę? Na pewno Baleary i Wyspy Kanaryjskie – gdy tłum imprezowiczów opuszcza już Majorkę, Ibizę czy Gran Canarię, każda z tych wysp naprawdę wiele zyskuje. Izrael z dala od wszelkich najważniejszych świąt też nagle jest jakiś przyjemniejszy do zwiedzania, a Santorini dużo piękniejsze poza sezonem niż w jego szczycie, Jeśli zaś polujecie na all inclusive, to ceny w Turcji, Egipcie czy Tunezji poza wakacjami bywają naprawdę zaskakująco atrakcyjne. Oczywiście, nie będzie już upału jak w wakacje, ale przecież nie każdy na to właśnie liczy.

Rozsądek podstawą dobrej decyzji
Zalety takich wyjazdów? Niższe ceny w hotelach i ich większa dostępność. Nigdy indziej nie można tak przebierać w ofertach, jak tuż po wyjeździe największej fali turystów. Kolejka do najbardziej polecanej restauracji będzie o wiele krótsza, spadają koszty wejść do niektórych atrakcji turystycznych, bo cenniki podzielono na niski i wysoki sezon, a na wymarzonych zdjęciach są tylko ci, którzy powinni być – bez obcych przechodniów zaburzających kompozycję. Wady? W najbardziej turystycznych kurortach wiele restauracji się zamyka, z głównych deptaków znikają nadmorskie bary, małe sklepiki zawieszają działalność, a życie ponownie koncentruje się wokół ścisłego centrum – o ile takowe istnieje, bo w mniejszych miejscowościach trudno je określić. Zwykle jest zdecydowanie gorsza pogoda, choć to pojęcie subiektywne. I musisz wysłuchać tych wszystkich komentarzy od znawców, którzy zapewnią cię, że taki wyjazd jest bez sensu.
Oczywiście do tematu warto podchodzić rozsądnie. Nie pojechałabym na Karaiby w okresie huraganów, bo czym innym jest codzienna ochrona przed deszczem w Bangkoku czy Wietnamie, a czym innym wizja, że wiatr niemal wyciągnie twój plecak razem z łóżkiem i współlokatorami przez okno prosto z hotelu. Ominęłabym tereny, w których pora deszczowa nie oznacza jedynie pokrzyżowania planów opalania i solidnej ulewy w mieście, a raczej zamienia się w rwące, śmiercionośne kataklizmy. Ale wierzę, że każdy ma swój rozum, umie równoważyć i wady, i zalety, a przede wszystkim konfrontuje je z realnym zagrożeniem.
Ale gdy mówimy o kilkudniowym wypadzie do Hiszpanii, Portugalii, Włoch czy na Cypr, to moim zdaniem nie ma lepszej pory niż ta z dala od turystycznego szczytu. A co w takim razie robić w lecie? Jeździć tam, gdzie nie ma najsłynniejszych zabytków, najciekawszych dzieł sztuki, najpiękniejszych plaż i przyznanych tytułów „najlepszego kierunku”. Albo oszczędzać urlop. Przyda się po sezonie.
Co z tymi, którzy mogą zwiedzać tylko w lecie, bo np. macie dzieci w wieku szkolnym albo musicie wybierać urlop akurat w szczycie sezonu i nie będzie wam dane odhaczyć najciekawszych miejsc w lepszym terminie? No cóż, jeździć. Zawsze lepiej jechać niż nie, ale wtedy warto mieć z tyłu głowy, w co się pakujemy. I robić to świadomie, zamiast później narzekać na każdym kroku. W razie czego zawsze można się pocieszyć, że w tej samej sytuacji są z wami tysiące innych ludzi. A połowa nawet prawdopodobnie w tej samej kolejce.
Jeśli lubicie jeździć po sezonie, koniecznie dajcie znać w komentarzach, które miejsca były naprawdę dobrym wyborem. Gdzie ceny pozytywnie was zaskoczyły? Gdzie nie zamykają się wszystkie restauracje i dalej można świetnie się bawić tylko bez tłumów i kolejek?