Rzuć wszystko i chodź podróżować przez rok albo i dłużej! Jak i za ile można zorganizować „gap year”?
Cztery dziewczyny, cztery zupełnie różne historie. Łączy je jedno – na pewnym etapie życia postanowiły zrobić sobie przerwę od tradycyjnych obowiązków i ruszyć w podróż. Każda na swój sposób, w inne miejsce, z pieniędzmi i towarzystwem lub bez. Nam opowiadają, czemu zdecydowały się na „gap year”, ile to kosztowało i przede wszystkim czy było warto.
Gap year, czyli przerwa w trakcie studiów, przed zmianą pracy lub innym ważnym etapem w życiu, staje się coraz popularniejsza także w Polsce. Choć zjawisko to wywodzi się z kultury anglosaskiej, to także w innych krajach przyjęła się z powodzeniem, a ludzie z przyjemnością rzucają obowiązki, by przez kilkanaście miesięcy odpoczywać od normalności i rutyny.
Cztery dziewczyny, cztery historie
Moje fantastyczne bohaterki poznaję niemal przypadkiem, przez internet. I tak do grona znajomych dołączają Katarzyna Sikorska, Monika Skiba, Marcelina Jadwińska i Magdalena Janusz. Każda jest zupełnie inna, choć wszystkie mają za sobą decyzję, której pewnie wiele osób może im pozazdrościć. Zamiast marzyć o tym, by kiedyś wyruszyć w długą podróż, po prostu to zrobiły.
Rozjechały się po świecie w zupełnie różnych kierunkach i każda w innym celu. Monika wylądowała w USA jako au pair, Kasia objechała świat niemal dookoła ze swoim chłopakiem, Marcelina pojechała do Australii… autostopem, a Magda ruszyła do Ameryki Południowej na motocyklu ze świeżo poznanym mężczyzną.
Jak to się zaczęło?
– Pomysł kiełkował we mnie od dłuższego czasu. Chciałam ruszyć zaraz po studiach, ale najpierw był fajny projekt, potem fajna praca. Odłożyłam temat na później – zaczyna opowieść Marcelina. – Ja sprzedawałam motocykle, ale los postawił na mojej drodze odpowiedniego człowieka i podjęłam totalnie spontaniczną decyzję, że jadę z nim. Dwa tygodnie później zaczęła się nasza podróż – tłumaczy Magda.
Za to Kasia skrupulatnie planowała wyjazd już wcześniej, a Monika – jak sama mówi – po prostu chciała znaleźć jakiś sposób na siebie.
– Z chłopakiem ustaliliśmy, że zamiast zwiedzać „po trochu wszystko” możemy wybrać się w jedną dłuższą podróż – wyjaśnia Kasia. – Zważywszy na fakt, iż wówczas byłam za granicą tylko na wycieczce w Pradze oraz w Anglii gdzie mieszkałam, był to skok na głęboką wodę – dodaje.
– U mnie najpierw był Erasmus w Hiszpanii, a potem gdy skończyłam studia w Polsce, nie wiedziałam, co dalej. Poza tym, że chcę podróżować, eksplorować, szukać swojego miejsca na ziemi – mówi Monika.
I ruszyły. Byle przed siebie.

Jaki plan?
Każda z dziewczyn miała zupełnie inny plan. Monika chciała pracować, więc została au pair niedaleko Waszyngtonu, potem w Filadelfii i Kalifornii. Mieszkała, funkcjonowała i żyła z rodziną, w której opiekowała się dziećmi. W zamian otrzymywała wikt, opierunek i kieszonkowe na swoje wydatki.
– Chyba najbardziej przerażeni byli moi rodzice, bo jednak miał to być wyjazd na rok, na zupełnie inny kontynent, ale oni zawsze panikują, jak większość rodziców – wspomina Monika.
– Moja mama też niechętnie podchodziła do myśli, że jej 21-letnia córka nagle będzie jeździć po świecie – przyznaje Kasia.
Ale ona podeszła do tematu najbardziej tradycyjnie. Najpierw ciężka praca za granicą, odkładanie pieniędzy, wspólny cel razem z chłopakiem, a potem porządny plan i w drogę. Przejechali od Meksyku, przez Kubę, Belize, Gwatemalę, Kostarykę, Panamę, Wenezuelę, Kolumbię, Ekwador, Peru, Boliwię, Brazylię, Urugwaj, Argentynę, Chile, Nową Zelandię, Australię, Singapur, Malezję aż do Tajlandii.
– Jechałam kompletnie bez planu. Na couchsurfingu poznałam chłopaka, który ruszył w podróż autostopem do Indii. Przenocowałam go we Wrocławiu. Pomysł wyjazdu był już w mojej głowie bardzo dojrzały, ale potrzebowałam punktu zapalnego – wspomina Marcelina. – Było to jedno, znamienne zdanie, które z pewnością zapamiętam do końca życia: „Nie myśl tyle, jedź ze mną!“. I pojechałam – opowiada.
Historia jak z filmu spotkała za to Magdę. W dwa tygodnie musiała się spakować, rozwiązać kwestie formalne, rzucić pracę i oczywiście poinformować rodziców, że właśnie zdecydowała spontanicznie objechać na motocyklu świat.
– Wracając do domu z pracy, zadzwonił telefon i usłyszałam po drugiej stronie nieznajomy głos: „jestem juz pod twoim domem”. Byłam zdezorientowana, ale podjeżdżam pod dom, a na krawężniku siedzi chłopak zmoknięty jak pies – opowiada. – Okazało się, że to Tomek, który niedawno rozpoczął swój gigantyczny projekt podróżniczy na motocyklu. Jeszcze kilka dni wcześniej czytałam o Motosamsarze (jak nazwał swoją wyprawę), później trochę rozmawialiśmy przez internet, a teraz siedział pod moimi drzwiami. Byłam zafascynowana jego planem, odwagą i podróżą samą w sobie, na co Tomek odparł, żebym się pakowała i dołączyła do niego. I tak właśnie zrobiłam.

Niepowtarzalne przeżycia
Choć każda z dziewczyn podeszła do sprawy zupełnie inaczej, to wszystkie bez chwili wahania, jednym tchem wymieniają setki wspomnień, które znalazły się w ich głowach tylko dzięki decyzji o rocznej przerwie.
– Szalonych przygód nie jestem w stanie zliczyć. Potrzebowaliśmy np. pilnie dostać się do Baku. Miejscowa ludność, widząc, jak bardzo nam zależy, zrobiła tłum, i do odjeżdżającego autobusu wrzucono do jednego luku bagażowego nasze plecaki, do drugiego… NAS – opowiada Marcelina. – Innym razem zastanawialiśmy się, jak wydostać się z Tadżykistanu, kiedy przemknął mi przed oczami samochód terenowy z polską rejestracją i ledwie 10 minut później jechaliśmy z naszymi rodakami do Kirgistanu – mówi.
– Ja wspominam głównie konkretne osoby. 70-letni Donald, pierwszy człowiek poznany podczas wyjazdu, który zaprosił nas do siebie. Byliśmy traktowani jak członkowie rodziny, a byłam w USA dopiero drugi dzień! – opowiada Magda. – Linda i Ben, z którymi przeżyliśmy szalone dwa dni: jazdę buggy, na motocyklach, pokaz fajerwerków czy nauka języka polskiego. Albo Brett i Susan, którzy nie mają żadnych polskich korzeni, a kochają nasz kraj. W sypialni mają wielką flagę Polski i nawet udało nam się napić razem wódki. Oczywiście jest też pełno stricte motocyklowych wspomnień, jak słynna droga, „tail of the dragon” w Północnej Karolinie, gdzie jest 318 zakrętów, peruwiańskie trasy ciągnące się przez Andy, droga śmierci w Boliwii itd. – wspomina.
– Jednym z najbardziej pamiętnych wypadów była moja wyprawa do Wielkiego Kanionu. Wtedy mieszkałam jeszcze koło Filadelfii. Na moje urodziny poleciałam do San Francisco, później do Las Vegas, stamtąd wypożyczyłam sobie Mustanga i ruszyłam na Wielki Kanion. To było trochę jak z filmu – opowiada z radością Monika. – Jedziesz sobie po tych amerykańskich drogach, wokół same cudne widoki, w radiu leci country… To był taki moment, w którym naprawdę popłakałam się ze szczęścia, poczułam wolność i to, że marzenia się spełniają – dodaje.
A Kasia?
– Do tych bardziej szalonych wspomnień z pewnością zalicza się skok ze spadochronem w miejscowości Fox Glacier w Nowej Zelandii. Podczas wyprawy odwiedziłam też wiele niedostępnych miejsc. Jednym z nich był wodospad Angel Falls w Wenezueli, w sumie cała wyprawa trwała 4 dni, mieliśmy nocleg w dżungli, żeby wyruszyć na trekking z samego rana, pół dnia płynęliśmy łodzią. Innym razem przeprawialiśmy się też za ścianą wodospadu Salto Sapo – wymienia Kasia. – Innym razem były nocne nurkowania, trekking po wulkanach albo obłędny wieczór w Parku Narodowym Tayrona w Kolumbii, gdzie dzięki braku sztucznego światła zobaczyłam najpiękniejsze, wręcz niewiarygodnie gwiaździste – mówi.

Ile to kosztowało?
Przejdźmy jednak do tego, co zapewne będzie interesowało Was najbardziej: ile to wszystko kosztowało i skąd wziąć na to pieniądze?
Monika w sumie spędziła jako au pair dwa lata, ale nie potrzebowała na ten czas wielkich oszczędności.
– Po przepracowanym roku lub dwóch dostajemy też tzw. travel month, czyli ekstra miesiąc na podróżowanie po USA, a ja wykorzystałam dozwolony czas maksymalnie. W momencie powrotu do Polski zostało mi 10 dni na opuszczenie Ameryki, by nie złamać regulaminu wizowego – opowiada Monika. – Ja na sam wyjazd przed potrzebowałam ok. 3000 PLN – były to koszty agencji plus ubezpieczenie rozszerzone. Potem już tylko na bieżąco wydawałam to, co zarobiłam u rodziny.
Inaczej było z Kasią, która postanowiła najpierw odłożyć pieniądze, a dopiero potem ruszyć w podróż, by nie musieć się martwić.
– Oboje pracowaliśmy w Anglii przez rok odkładając i planując trasę wyjazdu. Myśleliśmy o tym, żeby pracować w trakcie podróży, ale ostatecznie skupiliśmy się na zwiedzeniu maksymalnej ilości atrakcji – tłumaczy Kasia. – Ostatecznie wróciliśmy miesiąc wcześniej niż planowaliśmy, bo zabrakło nam pieniędzy. Wydaliśmy ok. 35 tys. PLN od osoby, z czego 10 tys. na same bilety lotnicze. Dziś na pewno wyszłoby taniej, ale jeszcze kilka lat temu połączenia chociażby z Ameryką Południową były naprawdę drogie – zapewnia.
Za to Marcelina wydała praktycznie połowę mniej, ale dużo podróżowała autostopem.
– Z zakupieniem sprzętu, wizami i niezbędnymi przelotami wyszło 17 tys. PLN za rok podróży – podsumowuje. Pieniądze zarobiłam sama, w Polsce, w branży IT. No i nie pracowałam w trakcie podróży – wspomina.
Na budżetową wersję postawiła też Magda, choć mogłoby się wydawać, że motocyklowa podróż przez obie Ameryki nie jest czymś tanim.
– U nas razem z przelotami i paliwem to było ok. 10 USD na dzień na osobę. Spaliśmy w namiocie, mieliśmy tanie jedzenie, nie korzystaliśmy z drogich atrakcji czy hoteli – mówi Magda. – Ostatecznie skróciliśmy wyprawę i zamiast podróży dookoła świata musiały nam wystarczyć obie Ameryki. Z powodu bakterii, Tomek stracił wzrok i po diagnostyce w USA zdecydowaliśmy się podjąć leczenie w Polsce. W sumie spędziliśmy w drodze 11 miesięcy i wydaliśmy ok. 12 tys. PLN. Drugie tyle poszło na trzykrotny transport naszych motocykli, wizy i przeloty. – dodaje.

Czy było warto?
Choć wszystkie dziewczyny zgodnie przyznają, że zderzenie z rzeczywistością po powrocie było okropne, a przestawienie się na tryb bez przygód bardzo bolesne, to każda na pytanie: „czy warto było?” bez wahania przytakuje.
– Nie chcesz wracać do swojego starego życia, bo nagle widzisz, jak szare ono było przed wyjazdem. Choć brzmi to górnolotnie, nabiera się wrażliwości na piękno świata. Takiego, którego nie da się kupić. Na uśmiech drugiego człowieka, bezinteresowną pomoc, zagadanie do pani kasjerki, czerwony wschód słońca jest piękny, pomimo że jest szósta rano, a ty właśnie szykujesz się do pracy – podsumowuje Marcelina. – Zobaczyłam, jak niewielu rzeczy potrzebuję, by przeżyć, a przy tym wieść życie szczęśliwe, mając to, co mi potrzeba. POLECAM, POLECAM i jeszcze raz polecam – kończy.
Podobnymi wrażeniami dzieliły się też inne dziewczyny. I nagminnie pojawiał się wątek problemów z odnalezieniem się w nowej (choć starej) rzeczywistości.
– Pierwsze dwa tygodnie cieszyłam się na widok znajomych i rodziny, lecz na tym koniec. Popadłam w prawdziwa depresję, tęsknota za życiem w Stanach, rozczarowanie i takie zderzenie się ze światem, który mi totalnie nie odpowiada, było naprawdę ciężkie – zdradza Monika. – Podjęłam pracę jako grafik komputerowy w studio graficznym. No i niestety, tam wytrzymałam tylko trzy miesiące, nie mogłam pozbyć się myśli o spontanicznych wypadach, odwiedzaniu nowych miejsc, poznawaniu nowych ludzi, o przygodach. Znów ruszyłam w podróż – tym razem po Europie aż na Sycylii poznałam mężczyznę, który był w stanie mnie tam zatrzymać – cieszy się.
W drogę szybko wyruszyła także Kasia.
– Ciężko było się przestawić na tryb powrotu do pracy. Jednak po tak długiej podróży tęskniłam za znajomymi i rodziną. Bakcyl podróży został jednak zaszczepiony i wiedziałam, że będzie ciąg dalszy. Po kolejnym roku pracy i odkładaniu pieniędzy znów ruszyliśmy w 5-miesięczną podróż – opowiada.
Najtrudniej jednak powrót do „normalności” przeżyła jednak Magda.
– Z ciągłego ruchu, ekscytujących nowych przygód, pięknych żywych krajobrazów, musiałam się przesiąść na codzienną monotonię, którą można porównać do dziecięcej kolejki na pilota jeżdżącej w kółko z 2 stacjami – dom, praca, dom, praca – przyznaje Magda. – Ale w podróży nauczyłam się siebie na nowo, zauważyłam jak bardzo pędzimy do przodu, nie zwracając uwagi na to, co jest koło nas w danej chwili, nie doceniając życia, rodziny, fauny i flory goniąc za… właśnie, każdy sobie powinien sam zadać to pytanie, za czym goni i czy to jest to co chce robić do końca swoich dni?
I niech to będzie pytanie, które zada sobie każdy, kto marzy o takiej rocznej przerwie. I oby czym prędzej znalazł odpowiedź.









