Gdzie uważać z robieniem zdjęć, by nie dostać w czapę? I po co w ogóle robicie te tysiące fotek z urlopów?
Dla jednych to niezbędny element każdego wyjazdu – nie wyobrażają sobie braku w ręce telefonu komórkowego lub aparatu fotograficznego. Dla innych? Udręka i niepotrzebna moda.
Podróżować znaczy żyć. A w każdym razie żyć podwójnie, potrójnie, wielokrotnie.
To powyżej, to cytat z Andrzeja Stasiuka (polecam jego książki!). Zgadzam się z nim w pełni. Ale chciałbym do jego wypowiedzi dodać jedno zdanie: podróżować nie oznacza fotografować. Wszystko i wszystkich. Wszędzie.
Niczym przysłowiowy chiński turysta, obwieszony aparatami, kamerami, telefonami. Pstryk, pstryk, pstryk. A nawet bez tego odgłosu – przecież możemy wyłączyć w telefonie lub komórce sygnał robienia zdjęcia.
Pod Niagarą (bo wypada), pod Giewontem (bo córka pokaże babci), pod piramidami w Egipcie (taaki urlop!), w modnej turystycznej knajpie (#foodporn). Słitfocia na Języku Trolla (szacun na fejsie), dziubek przed katedrą w Mediolanie („Przerwa w zakupach w butikach”), walka na łokcie z tłumem turystów pod krzywą wieżą w Pizie, aby być tym jedynym, który na zdjęciu będzie „podtrzymywać” ją przed upadkiem.
Tysiące fotografii, które – najczęściej, w dobie cyfrowej – zakończą swój żywot szybciej, niż myślimy.
Dawniej? Wywołane i opisane, trafiały do albumu, będąc pamiątką z podróży. Teraz? Najczęściej to katalog w zakamarkach naszego twardego dysku. Wiecie, coś w stylu C:/Foto/Podroze/2018/Krakow/dscd001.jpg. Razem z setkami innych, których nie mieliśmy okazji nawet dobrze przeglądnąć.
Zwyczaje? Przesądy? Kultura? Bezpieczeństwo? Po co się tym przejmować, liczy się to, że mam fotę z danego miejsca!
Nie ma podróży – obojętnie jakiej, dłuższej czy krótszej – abym nie doświadczył dziwnego uczucia, patrząc na tych wszystkich turystów, którzy kompulsywnie tłoczą się przy punktach uznanych za warte sfotografowania (otoczenia lub siebie na tle owego otoczenia). Oni nie robią zdjęć, oni kradną, w malutkim kawałeczku, charakter danego miejsca.

Zdjęcia w Luwrze
Kilka lat temu miałem okazję być w Luwrze tuż po otwarciu bram, w dzień roboczy. Padało przeokrutnie, Paryż skąpany był w deszczu – być może to było powodem, dla którego wnętrza tego wspaniałego muzeum świeciły pustkami. Spacer po salach, wejście do dużego pomieszczenia na pierwszym piętrze… i mogłem odbyć (prawie) samotną randkę z Mona Lisą. Piszę „prawie”, bo w sali była jeszcze dwójka innych turystów oraz strażnik. Randkę zakończyłem zdjęciem. Jednym.
Przedwczoraj miałem okazję ponownie być w Luwrze. Również padało, niebo nad Paryżem nie było zbyt łaskawe. W muzeum dzikie tłumy turystów. Dantejskie sceny, zwłaszcza w sali z obrazem Leonardo da Vinci. Mimo zakazu wnoszenia do Luwru kijków do selfie, grupa Chińczyków radośnie wyciąga kijki z plecaków i próbuje robić sobie selfie. Interweniuje ochrona, jest tumult i zamieszanie.

Do obrazu ciężko się dopchać. Trwa zacięta walka, w której twarde łokcie są istotnym walorem. Facet o wzroście blisko 2 metrów stoi na wprost Giocondy i robi sobie chyba trzydzieste zdjęcie „z ręki” na jej tle. Inni na niego krzyczą, aby w końcu ustąpił miejsca. Dominują w tym turyści z Azji, mniejsi od niego o dwie głowy. Wokół błyskają flesze (zakazane), wyciągnięte ręce z komórkami próbują uchwycić artyzm dzieła boskiego Leonardo. Masakra.
Rezygnuję z podchodzenia bliżej, pod samą barierkę. Za to kilkadziesiąt metrów dalej (w innej sali) przy „Madonnie w grocie” oraz „Janie Chrzcicielu”, również pędzla Leonardo da Vinci – względna cisza i spokój. No tak, ciężko potem się pochwalić na facebooku zdjęciem na tle Madonny. Chyba, że to byłaby TA MADONNA. Wiecie, od przebojów w stylu „Music”, „Frozen” i „La Isla Bonita”.

Kanadyjskie foto z fauną i florą
Koniec maja 2018 r., park narodowy Mount Robson. W tle najwyższy szczyt w kanadyjskiej części Gór Skalistych, sięgający blisko 4000 m n.p.m. Gapię się na Yuh-hai-has-kun (tak nazywają go Indianie Secwepemc). Ale uwaga turystów jest skierowana w inną stronę. Pojawił się mały czarny niedźwiedź. I się zaczęło.
Wszyscy rzucili się w jego stronę, robiąc zdjęcia. Nie bacząc na to, że ów niedźwiadek może po prostu nagle na nich ruszyć. Kilkadziesiąt osób, każda zrobiła pewnie ze 100 zdjęć, niedźwiedź stanie się za chwilę sławny w mediach społecznościowych, na które od razu wrzucają fotki rozentuzjazmowani turyści. Prawdziwe dzikie zwierzę! Cóż za okazja!
Na drodze zatrzymują się kolejne samochody, tamując ruch. Wszyscy wysiadają i robią zdjęcia, przepychając się. Gdyby mogli, podeszliby na odległość, z której niedźwiedź mógłby dosięgnąć ich swoją łapą. Ci, którzy chcą po prostu pojechać dalej, muszą cierpliwie czekać w coraz większym korku – nie ma innej drogi.
…ciekawi mnie, jaka byłaby reakcja tych wszystkich osób, gdyby niedźwiedź nagle ruszył w ich kierunku. Czy udałoby im się uciec i schronić we wnętrzach samochodów? A może nagłówki lokalnych gazet w Kanadzie informowałyby: „Kolejny przypadek nieostrożności i nierozwagi turystów. Niedźwiedź zabił człowieka”?
Wracałem tą samą drogą kilka godzin później. Nie było już nikogo. I wiecie co? Ten niedźwiedź znów tam był! Wychynął z lasu w momencie, w którym przejeżdżałem. Zrobiłem mu zdjęcie z dalekiej odległości. Fajny, prawda? Ale gdybym nie zrobił tego zdjęcia, nie czułbym, że coś tracę.
…tym bardziej, że niedźwiedzi i innych zwierząt podczas całej eskapady widziałem naprawdę sporo.

Etyka fotografowania w podróży
Mea Shearim, Izrael, dwa miesiące temu. Jedna z najstarszych dzielnic żydowskich w Jerozolimie, zamieszkana przez ultra-ortodoksyjnych Żydów charedim i chasydów. Jest sobota, szabat, święty dzień dla wszystkich Żydów. Wszędzie wiszą porozklejane plakaty (paszkwile – ładna nazwa, prawda?), które ostrzegają mieszkańców przed pokusami, przypominają o zasadach współżycia, komentują rzeczywistość.
Bałagan, mnóstwo śmieci. Wielodzietne rodziny, w których mężczyźni zajęci są studiowaniem Tory, a na barkach kobiet jest wychowanie dzieci i praca w domu.
Czas się tutaj zatrzymał. Tak wyglądało zapewne jedno z przedwojennych miasteczek w Polsce, gdzie mieszkali Żydzi. Nie powinno im się przeszkadzać, niektórzy dość nerwowo reagują na robienie zdjęć i włóczenie się po ich dzielnicy. Obowiązuje surowy kodeks, dotyczący tego, jak może być ubrana kobieta. Niepisana zasada mówi: jeżeli jesteś turystą, to staraj się być niewidoczny, nie traktuj mieszkańców jak małpy w zoo, celując im obiektywem swojego aparatu (lub komórki) prosto w twarz.

* * *
Niestety, nie wszyscy turyści rozumieją, że wchodząc do Mea Shearim w krótkich szortach, głośno się zachowując, śmiejąc, komentując ubiór ortodoksyjnych Żydów i fotografując wszystko, w tym także zaczytanych w Torze chasydów – popełniają gruby nietakt. To jak z puszczeniem bąka w eleganckiej restauracji albo w operze: po prostu nie wypada.
Włóczyłem się po Mea Shearim ponad dwie godziny, mając schowany aparat i robiąc bardzo dyskretnie zdjęcia. Obserwowałem tych ludzi w ich domach, nie chcąc naruszać ich prywatności. Nikt nie zwrócił mi uwagi – w odróżnieniu od trójki zachodnich turystów, którzy pośpiesznie musieli opuszczać dzielnicę, ponieważ grupce Żydów nie spodobało się ich intruzywne zachowanie, natrętne fotografowanie i nieobyczajny strój (kobieta miała spódniczkę i krótką bluzkę, na nogach japonki).

Turystyka biedy na zdjęciach
Do tego akapitu nie będzie zdjęcia. Bo nie wypada. To były Indie, kilka lat temu, dzielnica biedaków i wykluczonych. Smutny obraz. Pracowicie uwieczniany na dziesiątkach zdjęć, które cykają turyści, prowadzeni tam w ramach wycieczek „Poznaj prawdziwą biedę”. I nie, nie żartuję.
Kilka miesięcy temu na naszych łamach opublikowałem artykuł, dotyczący tego typu wycieczek. Czy to nowy trend w turystyce? Oglądanie biedy? Próba wcielenia się w rolę osób bez perspektyw, bez przyszłości, bez pieniędzy… i uwiecznianie tego na zdjęciach. Jak to się ma do warunków, które na co dzień są czymś normalnym dla milionów mieszkańców dzielnic biedy?
Czy etycznym jest późniejsze publikowanie takich zdjęć, chwalenie się nimi, ubogacanie swojego podróżniczego portfolio? Nie skorzystałem z takiej wycieczki. Napisałem dla was wtedy: prawdziwy realizm to moment, w którym nikt nie udaje. Czas, kiedy możesz obejrzeć nieupudrowany obraz tego, jak wygląda codzienność. W którym nie masz zaburzonego poczucia rzeczywistości, ponieważ to, co widzisz – jest tym, „za co zapłaciłeś”. Czasami determinuje to zwykły przypadek, zboczenie z utartego turystycznego szlaku. Nie zawsze musisz mieć go zarchiwizowanego na fotografii, może wystarczy obraz w głowie, do którego będzie się wracać?
Tu nie ma opieki agencji, która skasowała ciebie 103 PLN za noc w slumsach. Tutaj jest szept kobiety w wieku nieokreślonym, która łamanym angielskim w panamskim Colón (niecałe 60 kilometrów stąd odbędą się za rok Światowe Dni Młodzieży!) mówi do mnie:
– Schowaj aparat, bo stracisz rękę!
…i nie żartuje.
Chociaż nie, zmieniłem zdanie. Dorzucę zdjęcia. Parę sztuk zrobiłem. Ale nie z Indii, tylko właśnie z Colón w Panamie.

Piramida głupoty
To nie moja historia, tylko Andrieja Ciesielskiego. 18-latek, turysta z Niemiec, dwa lata temu wspiął się na piramidę Cheopsa. Nielegalnie, bo taki czyn jest surowo zakazany. Po co? Aby mieć wyjątkowe zdjęcia i pamiątkę.
– Po kilku minutach wspinaczki przyciągnąłem trochę uwagi. Niektórzy ochroniarze zaczęli krzyczeć, abym zszedł na dół – opowiadał później mediom.
Na dole czekała na niego policja. Usunięto z jego aparatu wszystkie zdjęcia i film, który nakręcił. Czy to pomogło?
– Mam oprogramowanie, które pozwoliło na odzyskanie zdjęć i filmu. Wszystko umieściłem na swoim Facebooku i Instagramie – dumnie wyjaśniał turysta.
Komentarzy pod adresem rzeczonego turysty, które krążyły w sieci pod opisem tego „fotograficzno-podróżniczego wyczynu”, nie będę cytować. Czytają nas osoby niepełnoletnie.

Mania cykania
– Cześć, wpadnij wieczorem, pokażę Ci zdjęcia z Malediwów, właśnie wróciliśmy.
– Ooo, super, jasne że wpadnę!
…to była jedna z gorszych decyzji. Ponad 2000 zdjęć, pokazywanych przez mojego znajomego po kolei. Bez żadnego sortowania, bez większej wartości, z sekwencjami typu: „to ja w wodzie”, różniącymi się malutkim detalem.
To były trzy godziny. Bardzo długie trzy godziny. Następnym razem nie dam się namówić 😉
Robić zdjęcia? Nie robić?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, gdzie kończy się „poprawne zachowanie turystyczne” a zaczyna głupota w kwestii robienia zdjęć. Może zatem uniwersalnie: jeżeli nie wiesz jak się zachować, na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie… i dochowaj starań, aby było to bezpieczne?
Zacząłem Stasiukiem – i Stasiukiem skończę, delikatnie go cenzurując.
To piękna rzecz przep****ć kawał życia. Tę jedną, jedyną rzecz, którą się dostało. Na to trzeba mieć gest. Nie można być ściubolem, co to liczy każdą godzinę, że to trzeba tak, a to trzeba tak. Życie to w końcu strata jest.
Tak samo można podchodzić do tematu zdjęć w podróży. Nie przejmować się, że z danego miejsca TRZEBA mieć zdjęcie, bo „inni je mają”. Ważne są wspomnienia. A do nich zdjęcia nie są nam potrzebne.