Dziwaczna nowa usługa w easyJet. Zapłacimy 18 PLN za to, żeby… mocno utrudnić sobie podróż
Zalety lotu z bagażem podręcznym są od lat dobrze znane – nic nie kosztuje (jeśli jest odpowiednio mały), unikamy kolejek związanych z jego nadaniem, a po wylądowaniu na miejscu oszczędzamy czas, który stracilibyśmy na czekanie na to, aż będziemy mogli odebrać naszą walizkę. Nie mówiąc już o całym stresie związanym z wyobrażaniem sobie, jak pracownicy handlingu traktują nasz bagaż – w sieci krąży zbyt wiele działających na wyobraźnię zdjęć i filmów pokazujących rzucanie, kopanie i krótko mówiąc, niezbyt delikatne traktowanie walizek niczego nieświadomych pasażerów.
Z tego punktu widzenia dość dziwnie wygląda „Hands Free”, czyli nowy produkt linii easyJet, pozwalający pasażerom tanio nadać swój bagaż podręczny na lotnisku. Usługa kosztuje 4 GBP (ok. 18 PLN) za sztukę bagażu (lub 10 GBP za grupę) i jak zapewnia przewoźnik, gwarantuje ci bezstresowe doświadczenie, ponieważ nie musisz nosić swojej walizki na lotnisku.
Przyznam, że nie bardzo rozumiem takiej polityki taniej linii, bo nadanie bagażu podręcznego kojarzy mi się z… samymi wadami, których pasażer stara się uniknąć: kolejką do stanowiska przewoźnika, stresem o to, co stanie się z moją walizką i traceniem czasu po przylocie.
Rozumiem, że easyJet próbuje w ten sposób pójść drogą wytyczoną przez Ryanaira i Wizz Aira, które wprowadziły już odgórnie limit sztuk bagażu podręcznego, który pasażerowie mogą wnieść na pokład. I jednocześnie starają się skusić pasażerów do nabywania dodatkowych usług (np. Wizz Priority), by ci mieli gwarancję, że nie rozstaną się ze swoją walizką. Tymczasem easyJet idzie w zupełnie przeciwną, dość nielogiczną stronę: każe sobie płacić za coś… przed czym pasażerowie generalnie starają się uciec. I co Ryanair i Wizz Air „oferują” swoim pasażerom za darmo, bo jest to pewnego rodzaju uciążliwość.
W tym świetle dość dziwnie wyglądają też dodatkowe profity płynące z wykupienia usługi „Hands Free”. Mamy m.in. gwarancję, że wejdziemy na pokład w pierwszej grupie (tzn. drugiej, tuż po pasażerach mających usługę „Speedy Boarding”). Otwarte jest jednak pytanie, czy taka usługa jest naprawdę potrzebna, bo największą korzyścią z posiadania priorytetu przy wejściu jest możliwość upchnięcia swojego bagażu w schowku nad głową. A skoro nasza walizka jest już w luku…
Oferta easyJet gwarantuje nam też, że nasz bagaż ma zostać „wypluty” na lotnisku docelowym w pierwszej kolejności, jednak ktokolwiek podróżował kiedykolwiek z walizką z napisem „Priority” ten wie, jak to wygląda w rzeczywistości.
Jestem skłonny wyobrazić sobie, że taka usługa może być kusząca np. dla rodziców podróżujących z małymi dziećmi, ale dla zwykłego pasażera to raczej kłopot i dodatkowe komplikacje.
W komunikacie prasowym easyJet czytamy, że pasażerowie są zachwyceni nową usługą (pilotażowo była ona testowana wiosną we Francji). A co wy o niej sądzicie?