Koszmar każdego pasażera, czyli krzyczące dzieci. Jak przetrwać taki lot bez szwanku?
Żadnego kopania w fotel, świdrujących mózg okrzyków czy rozpaczliwego, a często także zaskakująco długotrwałego płaczu. Tak powinny wyglądać wszystkie loty. Ale dzieci – tak samo jak każdy z nas – mają prawo podróżować. A my mamy prawo domagać się ich uspokojenia.
Byłoby jednak głupotą oczekiwać od rodziców, że dziecko nie wyda z siebie absolutnie żadnego dźwięku przez cały lot – nawet, jeśli to tylko trasa z Krakowa do Warszawy, która trwa zaledwie kilkadziesiąt minut.
Znam dzieci, które bez trudu przesypiają większość lotu z Polski do Azji Południowo-Wschodniej i jedynie półprzytomne otwierają kawałek oka na czas przesiadki. Usypia je szum samolotu, głaskanie cierpliwie wykonywane przez mamę albo zwykłe zmęczenie po obiegnięciu slalomem hali odlotów przynajmniej kilka razy.
Ale obserwuję też te, które na długo przed startem wyczuwają stres rodziców i same zaczynają wprowadzać nerwową atmosferę. Potrafią płakać nieustannie przed kilkadziesiąt minut, a „rekordzistą”, o którym rozpisywały się zagraniczne media było dziecko, które nie przerwało krzyku ani na chwilę w ciągu kilku godzin.
Co robić?
Co nas denerwuje w zachowaniu dzieci, wymienić łatwo. Kopanie fotela, w którym próbujemy przetrwać lot, nieustający wrzask, bajki czy gry w tabletach i przenośnych konsolach do gier obsługiwane z maksymalną głośnością to tylko kilka z „zarzutów” .
W przypadku kopania w fotel czy hałasowania grami niestety nie ma innej opcji jak zwrócenie uwagi, a jeśli to nie pomaga, poproszenie o pomoc stewardesy. One naprawdę spróbują rozwiązać sytuację. Oczywiście na tyle, na ile mogą.
Co do płaczu, to cóż… Trzeba zrozumieć, że dzieci płaczą, a powód nie zawsze łatwo rozpoznać. To może być zmiana ciśnienia, opory przed dodatkowym pasem, którym trzeba przypiąć małe dziecko do siebie, a nawet hałas czy zamieszanie w trakcie wchodzenia pasażerów na pokład. Bardzo często dzieci płaczą, bo są już potwornie znudzone, zmęczone czy po prostu zdenerwowane.
Ale jeśli jesteś rodzicem – a wierzę, że większość właśnie tak robi – skup uwagę na dziecku. Nie zwracaj uwagi na komentarze, nie wdawaj się teraz w pyskówki ani nie wymyślaj najbardziej ciętych ripost. To nie przyniesie ulgi twojemu dziecku.
– Najlepszą radą, jaką mogę dać, jest próba zaangażowania dziecka. To może być rozmowa, zadawanie pytań, śpiewanie – wymienia w rozmowie z The Points Guy Leisha Poage, stewardesa linii United.
Jeśli jesteś pasażerem, też możesz się wykazać. Chamskie komentarze albo karcące spojrzenia dadzą niewiele. Rodzic, który się przejmuje dzieckiem i tak bez naszych ripost próbuje coś zdziałać. A ten, który ma dziecko w nosie – w dokładnie tym samym miejscu ma innych pasażerów. Bo niestety najczęściej zapominamy, że to nie dziecko jest problemem, a niemal zawsze jego rodzic.
Warto wozić też ze sobą zatyczki do uszu, bo czasem mimo usilnych prób, nie można dziecka uspokoić praktycznie w żaden sposób. Wtedy zamiast się denerwować – co nie przynosi żadnej zmiany sytuacji – można po prostu spróbować innego rozwiązania. Koszt? Nie więcej niż dwa złote. Wartość? Bezcenna.
Niejednokrotnie byłam też świadkiem, jak w sprawę uspokajania angażowali się inni pasażerowie. Czasem skutecznie – oferując przekąski, zajmując widokiem za oknem czy chociażby robiąc głupie miny. Często jednak skutek był odwrotny, bo udzielanie setek dobrych rad w stylu „niech go pani potrzyma inaczej” albo „płacze, bo…” i tu dwadzieścia wymienionych pewnych powodów, zamiast uspokoić, może dodatkowo zaognić sytuację.
Oczywiście – jeśli czujecie się na siłach i macie odpowiednie kompetencje, możecie próbować pomóc. Ale jeśli rodzic odmówi, namawianie go albo ignorowanie jest okropne. Tak samo jak oczekiwania rodziców, że będziesz chcieć bawić się z jego dzieckiem tylko dlatego, że zainteresował go np. twój kolorowy zegarek czy inny przedmiot. Można odmawiać bez oporów.

Strefa wolna od dzieci
Tymczasem marzenie wielu pasażerów już dawno stało się czymś więcej niż wyimaginowanym planem naprawy pasażerskich stosunków w samolotach. Są bowiem linie, które już kilka lat temu zdecydowały się stworzyć strefy wolne od całego zamieszania, jakie potrafią tworzyć dzieci.
I zwykle wystarczy nawet 10-15 EUR, by ograniczyć ryzyko bliskiego kontaktu dziecięcych strun głosowych z naszymi bębenkami. Ceny uzależnione są jednak od konkretnej trasy i linii.
Pierwszym, odważnym przewoźnikiem, który zdecydował się wprowadzić takie rozwiązanie były linie Malaysia Airlines. Siedem lat temu zmienili zasady i odtąd żadne dziecko nie mogło już lecieć pierwszą klasą w żadnym z ich Boeingów 747. W 2012 takie same obostrzenia zaczęły obowiązywać także w Airbusach A380.
Ale malezyjskie linie ograniczyły kontakt z dziećmi tylko w przypadku pasażerów, którzy zdecydowali się kupić lot w pierwszej klasie. Tymczasem ich następcy nie mieli oporów, by wprowadzić strefy wolne od dzieci w tańszych taryfach.
Dziś taka opcja dostępna jest w Air Asia X, Scoot Airlines i InidiGo. Jak wygląda to od technicznej strony? Ustalono, że w klasie premium economy, która znajduje się tuż za klasą biznes nie mogą podróżować osoby poniżej 12 roku życia. Siedzenia oddzielone są firanką, a rzędów jest kilkanaście, dzięki czemu jest duża szansa, że gdy w klasie ekonomicznej znajdzie się dziecko, to my i tak nie usłyszymy jego płaczu.
Dla odmiany Etihad, który nigdy nie wprowadził żadnych ograniczeń dla dzieci, postanowił zamiast tego przeszkolić swoje stewardesy. Dzięki temu, jeśli lecicie tą linią na długiej trasie, załoga pokładowa wesprze was w opiece nad dziećmi. Wiele linii – jak chociażby Qatar, LOT czy Emirates przygotowuje na czas podróży specjalne pakiety dla dzieci, w których są np. zabawki, kolorowanki czy inne drobne upominki.