Dobre strony chaosu na lotniskach. Wreszcie zniknie jedna z najbardziej znienawidzonych zasad?
– Wygląda na to, że najgorsze już za nami, a płynność operacji powoli się stabilizuje – powiedziała w niedzielę Christina Foerster, członek zarządu Lufthansy, cytowana przez agencję Reuters.
Chodzi jej oczywiście o bezprecedensowy wakacyjny chaos na europejskich lotniskach i przede wszystkim brak rąk do pracy – z obu tych powodów Lufthansa musiała odwołać kilkanaście tysięcy lotów. Teraz ma być już tylko lepiej – według Foerster obecnie odwoływane są głównie połączenia krajowe, na których pasażerowie mają dostępne alternatywy, m.in. w postaci połączeń kolejowych.
Nieco lepsze nastroje, jeśli chodzi o sytuację z obsługą pasażerów, widać też w innych miejscach w Europie. Dobrym przykładem jest lotnisko Heathrow – londyński port ogłosił jakiś czas temu ograniczenie liczby obsługiwanych pasażerów do 100 tysięcy na dobę, jednak ruch i tak jest niezwykle duży.
Dość powiedzieć, że od lipca do sierpnia władze Heathrow spodziewają się obsłużyć 13 mln pasażerów. Mimo tak dużej liczby pasażerów sytuacja zaczyna się stabilizować – według władz Heathrow ponad 80 procent pasażerów przechodzi przez kontrolę bezpieczeństwa, oczekując na nią krócej niż 20 minut. Choć lotnisko przyznaje, że czas oczekiwania może być dłuższy w godzinach szczytu.
Jednocześnie jednak władze Heathrow wskazują na to, że kolejki mogłyby być krótsze, gdyby nie reguły dotyczące limitu płynów w bagażu podręcznym.
Przedstawiciele lotniska wskazują tu głównie na to, że większość pasażerów na Heathrow stanowią obecnie podróżni wybierający się na wakacje – zazwyczaj rzadziej podróżujący i w efekcie mający mniejszą wiedzę na temat tego, co mogą zabrać ze sobą w bagażu podręcznym. Efekt? Do już wydłużonych kolejek do kontroli bezpieczeństwa należy dodać jeszcze dodatkowy czas, przeznaczony na kontrolę walizki czy plecaka, bo ktoś zapomniał o wyjęciu szamponu czy małej butelki wody.
A problem jest dość poważny. Heathrow szacuje, że spośród wszystkich bagaży, które trafiają do kontroli, aż 60 procent to te, gdzie ktoś zapomniał o wyjęciu płynu. To zaś przekłada się na dodatkowe 2,1 minuty, które każdy z pasażerów na Heathrow musi spędzić w kolejce do kontroli.
W komunikacie przedstawiciele Heathrow apelują do pasażerów, aby ci zwracali większą uwagę na to, w jaki sposób pakują bagaż podręczny. Na innych lotniskach problem jest zresztą poważniejszy. W serwisie Business Traveller czytamy, że na innym londyńskim lotnisku Gatwick (które ma swoje problemy z długimi kolejkami i opóźnieniami lotów) dziennie skanery do bagażu podręcznego wyłapują ponad 10 tysięcy rzeczy, które nie powinny się tam znaleźć. To z kolei dodaje ok. 5 minut do średniego czasu, jaki pasażerowie spędzają w kolejkach do kontroli.
Czy to czas, by znieść limit płynów w bagażu podręcznym?
Na tłumaczenia ze strony obu lotnisk można patrzeć z kilku punktów widzenia. Z jednej strony jest jasne, że każda dodatkowa procedura wydłuża czas oczekiwania, ale z drugiej jasne jest też, że w obecnej sytuacji lotniska nie ominą żadnej wymówki, która pomoże im choć trochę przerzucić odpowiedzialność za obecny stan rzeczy na innych. Choć w tym przypadku trzeba powiedzieć, że akurat reguła dotyczą zakazu przewożenia płynów w opakowaniach powyżej 100 ml w bagażu podręcznym jest co najmniej kontrowersyjna i od dłuższego czasu regularnie powracają apele o jej uchylenie. Przypomnijmy, że zakaz przewożenia płynów w większych opakowaniach wszedł w życie w sierpniu 2006 roku, gdy terroryści powiązani z Al-Kaidą mieli użyć płynnych substancji do zrobienia materiałów wybuchowych na pokładzie samolotu. Jednak branża lotnicza i eksperci podnoszą, że od dłuższego czasu mocno zmieniła się technologia dotycząca kontroli na lotniskach, więc taki zakaz powinien być zniesiony.
I wydaje się, że byłoby to możliwe, gdyby nie pewien szkopuł. Technologia już bowiem jest, a świetnym przykładem jest lotnisko w irlandzkim Shannon, które od ubiegłego roku wprowadziło specjalne skanery 3D, dzięki którym pasażerowie nie muszą już wyciągać płynów ze swoich bagaży podręcznych. Gdzie więc problem? W brytyjskim „Timesie” czytamy, że jeden taki skaner kosztuje ok. 2 mln GBP. A lotniska, które dochodzą do siebie po pandemii koronawirusa, będą kilka razy obracały każdą złotówkę, euro i funta, zanim zdecydują się na wydanie jakichkolwiek pieniędzy.
Także z tego powodu trudno oczekiwać, by spełniły się ambitne plany premiera Wielkiej Brytanii Borysa Johnsona, który w 2019 roku ogłosiły, że skanery 3D będą dostępne na wszystkich brytyjskich lotniskach. Nie wspominając już o portach lotniczych w innych krajach.