Darmowa walizka w cenie biletu dla każdego to zły pomysł. UE chce dobrze, ale zapłacimy za to wszyscy
Ze skrajności w skrajność – tak mogli powiedzieć pasażerowie czytając o kolejnych pomysłach standaryzacji limitów i wymiarów bagażu podręcznego w Unii Europejskiej. Najpierw Rada UE (działając rzekomo w imieniu pasażerów) zaproponowała bowiem… ograniczenie wymiarów podręcznego plecaka do wymiaru zaledwie 40x30x15 cm. Kilka dni później Komisja Transportu i Turystyki Parlamentu Europejskiego poszła na całość i przegłosowała propozycję, by w cenie biletu oprócz rzeczy osobistej każdy pasażer miał prawo zabrać ze sobą na pokład kabinową walizkę o wymiarach 55x40x20 cm. W cenie biletu, czyli bez żadnych dodatkowych opłat. Choć do realizacji tego pomysłu jeszcze daleka droga, to wielu pasażerów zareagowało na niego z entuzjazmem. Zwłaszcza w świetle fali zmasowanych kontroli bagaży podręcznych, organizowanych od kilku miesięcy przez Ryanaira.
Hurghada od 2694 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Rzeszów)
Teneryfa od 2869 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Katowice)
Alanya od 2490 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Katowice)
Nie da się zresztą ukryć, że pomysł ten najmocniej uderzy w tanie linie lotnicze, które w lwiej części pozwalają zabrać ze sobą w podróż za bilet w najtańszej taryfie właśnie niewielkich rozmiarów plecaczek. Choć trzeba też przyznać, że w ich ślady idzie też coraz więcej linii tradycyjnych. W tym kontekście nie dziwi, że zarówno linie tanie jak i przewoźnicy legacy wspólnie krytykują ten pomysł. I przyznam, że… też obawiam się wejścia propozycji TRAN w życie, bo sądzę, że odbije się ona na pasażerach i naszych portfelach. Dlaczego? Oto kilka argumentów.

Po pierwsze: Ceny lotów wzrosną, a tanich biletów będzie jeszcze mniej
Tego akurat możemy być pewni – linie lotnicze szukają każdego pretekstu, byle straszyć i podnosić ceny biletu. Nawet w sytuacjach, które teoretycznie powinny skłaniać do obniżek. Tak było kilka lat temu, gdy triumfy święciła nowa klasa podróży, czyli „basic economy”. To nic więcej jak… odarcie biletu ze wszystkich dodatkowych usług – naszym jedynym przywilejem przy takiej taryfie jest (losowo wybrane) miejsce w samolocie. Za wszystkie inne dodatkowe usługi musimy już dopłacić osobno. Decydując się na ten ruch linie tłumaczyły, że robią to dla dobra pasażerów. Bo – jak tłumaczyły – pasażer może sobie wybrać, jakiej usługi potrzebuje, a w efekcie jego podróż kosztuje znacznie mniej. Tyle tylko, że szybko okazało się, że był to ukryty sposób na podwyżki – ceny biletów z dodatkowo płatnymi usługami bardzo często były znacznie droższe niż w liniach, które takie usługi oferują w pakiecie.
Z jednej strony oznacza to, że tanie linie mogą stracić swoją przewagę nad przewoźnikami tradycyjnymi. Z drugiej jednak strony obsługa większej liczby bagaży podręcznych przełoży się na większe koszty dodatkowe, a te z pewnością zostaną przerzucone na pasażerów. Jedyne, co może się zmienić to zmniejszona różnica cenowa między liniami tradycyjnymi i low-costami, choć nie w taki sposób, na jaki liczyliby podróżni.

Po drugie: Czy naprawdę potrzebujemy tej kabinówki?
Jakkolwiek źle to nie zabrzmi, przez te kilka lat ograniczeń w limitach tanie linie lotnicze sobie nas „wychowały”. W zdecydowanej większości staliśmy się mistrzami pakowania w te małe plecaki i dziś dla wielu z nas… kabinowa walizka zwyczajnie nie musi być potrzebna. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich pasażerów, jednak nie ulega wątpliwości, że zmieniły się nasze wyjazdowe zwyczaje i sam sposób konsumowania podróży – latamy więcej i częściej, ale na krócej. To też wpływa na to, że nie wszyscy będą nawet skłonni skorzystać z dobrodziejstwa nowych przepisów.
Co można było zmienić?
Nie jest jednak tak, że zmiany nie są potrzebne. Można było jednak próbować uregulować inne kwestie. Jeśli bowiem linie lotnicze sugerują, że problemem jest wymiar walizki kabinowej i pojemność schowków nad głową, być może warto było popracować nad ustandaryzowanym zwiększeniem wymiarów czy pojemności plecaka, który możemy umieścić pod poprzedzającym nas fotelem. Kilka dodatkowych centymetrów naprawdę ma znaczenie, co dobitnie pokazują wspomniane już wcześniej kontrole Ryanaira.
Inny temat, któremu warto się przyjrzeć, to kwestia opłat za duży bagaż podręczny w tanich liniach lotniczych, gdzie widełki są baaardzo szerokie. Wystarczy spojrzeć na taryfikatory Wizz Aira, gdzie w zależności od szeregu zmiennych za 10-kilogramową walizkę możemy zapłacić od 15 do….163 euro. Ryanair nie ma tak szerokiego wachlarza cen, ale i tak cena 10-kilogramowego bagażu podręcznego wynosząca od 9,49 do 44,99 euro robi wrażenie. Patrząc na te kwoty, trudno kupować tłumaczenie tanich linii, że ograniczenia nie są wprowadzane dla pieniędzy, a tylko po to, by poprawić sprawność operacyjną.
Czy te przepisy wejdą w życie?
Mimo szumnych zapowiedzi przedstawiciele linii lotniczych raczej nie wierzą, by udało się przepchnąć te przepisy przez wszystkie meandry brukselskiej biurokracji. Być może uda znaleźć się jakiś kompromis, ale z pewnością będzie to trudne – wystarczy wspomnieć ogromne różnice w wymiarach między propozycjami Rady UE i Parlamentu Europejskiego. Z czego wynikały? Jak słyszymy, chodziło o intensywny lobbing jednej z linii lotniczych, która tłumaczyła, że w niektórych samolotach ma tak nisko ułożone fotele, że nie da się pod nimi włożyć bagażu o wysokości większej niż 15 cm w pozycji leżącej.
Choć może zostaniemy zaskoczeni. Tak jak w przypadku projektu znoszącego opłaty roamingowe w UE, gdzie też wszyscy kilka lat temu twierdzili, że „nie da się”. Okazało się, że jest to jak najbardziej możliwe, dzięki czemu od pewnego czasu możemy swobodnie korzystać ze swoich telefonów na terenie większości krajów w Europie.