Dałam się nabrać! Miał być piękny apartament – wylądowałam na strychu zamykanym na kłódkę
Spakowaliśmy całe nasze życie w dwa plecaki i walizkę
Zdaję sobie sprawę, że w Wietnamie nie ma luksusów. A na pewno nie w miejscach, które zwykle odwiedzam. Nie szukam ekskluzywnych miejsc, bo po pierwsze, nie stać mnie na to. Po drugie, uwielbiam zaglądać tam, gdzie toczy się prawdziwe życie. Właśnie dlatego przez pierwszy miesiąc podróżowania po Wietnamie Północnym starałam się szukać właśnie tego typu lokalizacji.
Skutki moich poszukiwań? Bardzo różne. Pierwszy pokój w Hanoi był całkiem przyzwoity. Za 4 noce razem z moim partnerem zapłaciliśmy ok. 520 zł. Plusem noclegu była lokalizacja. Mieszkaliśmy przy Dong Kinh Nghia Thuc Square – popularnym placu w Hanoi, który w weekendy staje się deptakiem wyłączonym z ruchu samochodów i skuterów. To ważne, zwłaszcza gdy nie potrafi się od razu wskoczyć w wietnamski ruch uliczny. Tam nikt się nie zatrzymuje.
Minusem pokoju w Hanoi była wąska klatka schodowa bez windy. Mieszkaliśmy na 4. piętrze, a każdy plecak ważył po kilkanaście kilogramów. Do tego walizka 25 kg. Nie przyjechaliśmy tutaj w pełni turystycznie, a razem z pracą – spakowaliśmy całe nasze życie w dwa plecaki i walizkę. Przez kilka miesięcy w trasie ciągaliśmy cały swój „dom”, co nie było proste. Zwłaszcza wieczorem, gdy po korytarzu biegały karaluchy wielkości kciuka i szczury. Światła od tygodni też nikt tu nie wymieniał.
Hurghada od 2207 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Poznań)
Mahdia od 2239 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Poznań)
Sharm El Sheikh od 2181 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Gdańsk)
Miarka się przebrała
Z Hanoi pojechaliśmy autobusem (oczywiście klasy „VIP”) do zatoki Ha Long. Nie miałam pojęcia, że to szumnie chwalone miejsce okaże się… miastem widmo. Gdybym wiedziała, że poza rejsem po zatoce i urokliwą plażą Bai Chay nie ma tam prawie nic, nie opłaciłabym z góry dwóch tygodni. Wygrała cena pokoju: ok. 800 zł za 14 dni. Nie tak wyobrażałam sobie tę zatokę. Dobrze, że mieliśmy z Wojtkiem dużo pracy.
Później wyskoczyliśmy na tydzień (ok. 444 zł) na wyspę Cat Ba. Miał być to „plasterek” na smutek związany z tym, że zrezygnowaliśmy ze zwiedzania środkowej części Wietnamu. Ale nie było wyjścia. Trwały okropne powodzie, szalały tajfuny. Co chwilę odwoływali loty, a miasteczka, które chcieliśmy odwiedzić, były zalane. Cat Ba stanowiła więc małą rekompensatę.
Pobyt zepsuły nam jednak karaoke lokalsów codziennie do 3:00 nad ranem (w nocy pracowaliśmy) i oprawianie zwierząt przed wschodem słońca (strach pisać, jakich…), które rano wisiały w gablotce na sprzedaż.
Miarka się przebrała, gdy stałam się świadkiem śmiertelnego wypadku motocyklisty. Sączyłam egg coffee w jakiejś przydrożnej kawiarni. Nagle usłyszałam huk. 20 metrów przede mną na jezdni wylądował mężczyzna. Nie chcę wracać do tej historii.
To miała być oaza w stolicy Wietnamu
Po tym incydencie, który nie chciał mi wyjść z głowy, postanowiłam: „Wracamy do Hanoi”. Chciałam polecieć stamtąd na Phu Quoc i po prostu się zrelaksować, zanim rzucimy się z Wojtkiem w wir kolejnych podróży – przed nami był jeszcze Sajgon, a później kolejne kraje. Długo szukałam fajnego noclegu w Hanoi, za który nie zapłacę 10 mln dongów za dobę. Cóż, te ciekawsze oferty mniej więcej tyle kosztowały.
W końcu trafiłam na coś naprawdę extra – dwupoziomowy apartament 5 minut od Old Quarter. Kosztował ok. 600 zł za 4 noce, więc i tak niemało jak na Wietnam. Byłam jednak nastawiona na odpoczynek, spokój i odetchnięcie od ostatnich wydarzeń. To miała być oaza w stolicy Wietnamu. Jak bardzo się myliłam!
Mieszkanie na strychu zamykane na kłódkę
Wątpliwości pojawiły się, gdy tylko taksówkarz wysadził nas przed budynkiem. Odpaliłam mapę i już wiedziałam, że 5 minut do Old Quarter to raczej będzie skuterem, nie spacerem.
Zanim przejdę do noclegu, o którym nagraliśmy długi odcinek na YouTube, muszę zaznaczyć kilka rzeczy. Wietnam to wspaniały kraj. W miastach jest wielu sympatycznych, uprzejmych i pomocnych ludzi. Odnoszę wrażenie, że ludzie uśmiechają się tu nawet szczerzej (i szerzej) niż w „Krainie Uśmiechu”. Niestety, nie wszystko jest kolorowe jak lampiony w Ho Chi Minh. Zawsze znajdą się osoby, które będą chciały nas oszukać.
Gdyby nie poprzednie doświadczenia w Tajlandii, Malezji czy Kambodży, pewnie nie wiedziałabym, co robić. Oszustwa i scamy zdarzały się wszędzie. Ale…żeby aż tak kłamać?
„Apartament” znajdował się na samej górze. To akurat wiedziałam, bo wybrałam dwupoziomowy. Właściciel zapomniał jednak napisać, że nie ma windy – mimo że w opisie oferty było inaczej. „Okej, powtórka z rozrywki” – pomyślałam. Znów taszczyliśmy bagaże wąskimi schodami do góry. Gdy po dotarciu na górę próbowałam otworzyć drzwi, okazało się, że nie działają. Po kilku minutach szarpania się z zamkiem zorientowałam się, że są… rozsuwane.
Weszliśmy do środka. W oczy od razu rzuciło mi się, że drzwi zamykane są na kłódkę – taką jak w escapie roomie. Zamiast dwóch murowanych ścian, wstawione były ogromne kraty przykryte wielomiesięczną warstwą kurzu. Widać było, że dawno nikt tu nie nocował. Cała kuchnia udekorowana była pustymi butelkami po dziwnych trunkach.
Powódź na korytarzu i syczące kable
Nie jestem przewrażliwiona na punkcie sterylności. Spałam już w wielu miejscach na świecie i wiele rzeczy widziałam. Jednak tu autentycznie zbierało mi się na wymioty. Podłogi w całym domu wyglądały, jakby nikt ich nie odkurzał od kilku miesięcy. Wszędzie kurz i pełno długich, czarnych włosów zwiniętych w kłęby. Nie chciałam ściągać butów, żeby przypadkiem w to nie wejść. Próbowaliśmy, ale nie daliśmy rady uprzątnąć wszystkiego.
Najgorzej z brudem było w łazience. Właściciel przykrył popękane kafelki jakimiś dziwnymi plastikowymi paletami, pomiędzy które wkręcone były te same, długie czarne włosy. W szczelinach leżały brudne waciki do uszu. Ścian od łazienki nie było – była za to plastikowa kotara. Gdyby któryś sąsiad wpadł na pomysł, aby wejść na nasz „strych”, bez problemu mógłby oglądać nas na toalecie. Przypominam – dwóch ścian od wejścia nie było, a drzwi były zbite z lichych drewnianych desek.
W całym mieszkaniu zastosowane były inne bardzo nietypowe rozwiązania.
· Pompa zaopatrująca apartament w wodę – okazało się, że zaopatrywała… cały pion. Gdy ją wyłączaliśmy, nikt pod nami nie miał wody. Gdy włączaliśmy, z pompy ciurkiem ciekła woda i zalewała korytarz. W dodatku co minutę robiła taki hałas, że nie szło zasnąć. Wyłączyliśmy pompę, żeby była cisza – zaczynała się powódź. I tak całą noc.
· Akwarium z wysuszonymi roślinami – stało na środku sypialni na górze. Okazało się, że dno to… okno od klatki schodowej. Każdy mógł do nas zajrzeć.
· Schody do sypialni – zbite z metalu, co drugi się chwiał. Trzeba było mocno się trzymać, żeby nie spaść na korytarz.
· Dach i okna – w ofercie nie było wspomniane, że dach będzie z blachy. Okna z kolei wychodziły prosto na sąsiadów. Łącznie z oknem w toalecie.
· Rośliny – właściciel we wskazówkach prosił, żeby je podlewać. Na miejscu okazało się, że rośliny dawno wyschły.
· Dekoracje w sypialni – oplecione kurzem lampy w kształcie chmurek. Na parapetach zgaszone niedopałki po papierosach. W każdym pomieszczeniu wiszące, syczące kable. I kwintesencja pomysłowości Wietnamczyków. W kuchni była dziura przy suficie po wentylacji – zatkali ją… poduszką.
· Baniak z wodą – zamontowany na dachu zbitym z desek, tuż nad łóżkiem w drugiej sypialni. Bardzo ciężki baniak. Wierzcie lub nie, ale w Kambodży taki baniak kiedyś pękł na dachu, gdy spaliśmy (nagraliśmy o tym najdłuższy odcinek na naszym kanale). Kompletnie nas zalało, później zarwał się sufit. Gdyby to samo wydarzyło się tu, mogłabym dziś nie pisać tego artykułu.
Nie wierzcie we wszystko, co na zdjęciach
Udało nam się przetrwać noc. Jedną z najgorszych w naszym życiu. Czarę goryczy przelał pan, który o godzinie 4:30 postanowił powitać dzień karaoke pod domem. Pół godziny później zaczęło się szlifowanie fachowców na dachu sąsiedniego budynku. Nie przespałam ani minuty. Postanowiłam udokumentować, jak wygląda nasz apartament „z piekła rodem”. Próbowałam wyjaśnić sprawę z właścicielem mieszkania, jednak kompletnie mnie zignorował – a później zablokował mój numer.
Finalnie skontaktowałam się z pracownikami platformy, za której pośrednictwem zarezerwowałam apartament. Po kilku godzinach udało nam się odzyskać pieniądze – łącznie z kwotą za tą jedną koszmarną noc. Gdy ludzie z supportu zobaczyli moją dokładną relację, błyskawicznie zadziałali. W międzyczasie udało nam się na szybko zaklepać jakiś nocleg – tym razem w czystym, schludnym i wygodnym pokoju hotelowym.
Nie wierzcie we wszystko, co na zdjęciach. Nie bierzcie też ze mnie przykładu. Oczarowana fotkami, dałam się zwieść i wyłączyłam myślenie. Apartament miał tylko jedną opinię – możliwe, że wystawioną przez kogoś znajomego lub samego hosta.
Dopiero po fakcie doszperałam się informacji, że gospodarz co rusz wystawiał nowe oferty i w ten sposób pozbywał się negatywnych komentarzy. Szukałam hosta jeszcze dziś na platformie – usunięto jego konto. A może sam zrezygnował?
Jak nie dać się naciągnąć Wietnamczykom?
Jeśli jeszcze nie byliście w żadnym kraju Azji Południowo-Wschodniej, prawdopodobnie ktoś Was na coś naciągnie. Mimo doświadczenia, mnie zgubiła rutyna.
Jak nie dać się oszukać w Wietnamie? Mam pięć złotych wskazówek na start.
1. Róbcie research i porównujcie ceny atrakcji lub produktów. Te dla turystów potrafią być mocno zawyżone.
2. Uważajcie na busy klasy „VIP” i „LUX”. Często ledwo się kulają, więc nazwa nijak ma się do ich stanu technicznego.
3. Sprawdzajcie, czy w menu / rachunku nie doliczyli pozycji, których nie zamawialiście.
4. Uważnie liczcie walutę. Jest sporo zer, więc łatwo można się pomylić. Wietnamczycy dobrze wiedzą, gdy nie ogarniacie dongów.
5. Unikajcie taksówkarzy i poruszajcie się z pomocą aplikacji, takich jak Grab czy Be.
A co z noclegiem? Czy scamu, takiego jak ja doświadczyłam, da się uniknąć? Niestety nie. Zawsze może trafić się miejsce, które daleko odbiegać będzie od tego, co na zdjęciach. Podczas rezerwacji noclegu sugerujcie się opiniami innych ludzi – im więcej, tym bardziej wiarygodnie.
Jeśli już traficie w miejsce rodem z horroru, zachowajcie spokój. Skontaktujcie się z supportem i dokładnie wszystko udokumentujcie. Cierpliwie poczekajcie i postarajcie się wspólnie z działem obsługi klienta znaleźć rozsądne rozwiązanie. Nie martwcie się – nikt nie zostawi Was samych.





